Przejdź do zawartości

Strona:PL Waleria Marrené-Walka 132.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz dopiero dowiedziałam się, że pan jako wierzyciel, wystawiłeś Zaciszną na sprzedaż.
Wyrzekła to zaledwie słyszanym głosem, lękała się, by samem wymówieniem tych słów nie obrażać przeciwnika swego. Ale on widocznie nic w tem złego nie upatrywał, bo odparł spokojnie:
— Tak jest, pani, nie mogąc się doczekać ani kapitału, ani procentu, zmuszony byłem prawnie poszukiwać swojej należności.
— Panie, wyrzekła młoda kobieta, ja wcale nie znam się na formach prawnych.
Pan Heliodor uśmiechnął się z lekką pogardą; widać to wyznanie nie dziwiło go wcale.
— Zapewne, mówiła dalej, pan miałeś słuszne powody postępować tak, jak postępowałeś, miałeś do czynienia z człowiekiem, który mógł lub powinien był sobie radzić, ale dzisiaj...
Nie potrafiła dokończyć zaczętej myśli, tylko wlepiła w pana Heliodora wymowne i trwożne spojrzenie.
On siedział sztywny na swojem miejscu i zdawał się zupełnie nie rozumieć znaczenia jej słów.
— Przepraszam panią, przerwał po krótkiem milczeniu, nie widzę wcale w czem zmieniło się położenie.
— Jakto! panie zawołała Marya, nie pojmując go z kolei.
— Najprzód, wyrzekł obojętnie, ja nie pożyczałem pierwszy ani mężowi pani, ani pani samej, chociaż właściwie Zaciszna do pani należy; ja pożyczyłem na hypotekę i tej się jedynie pilnuję; kto posiada tytuł własności, nie może mnie wcale obchodzić. Są to rzeczy każdemu wiadome; objaśnienia te dałby każdy prawnik, ale skoro uznałaś pani za stosowne udać się aż do mnie, nie mogę pani nic innego powiedzieć.
W tych słowach była grzeczna wymówka, pod którą młoda wdowa zarumieniła się gwałtownie.