Przejdź do zawartości

Łużeccy (Romanowski, 1866)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Mieczysław Romanowski
Tytuł Łużeccy
Podtytuł Ustęp z wojen tureckich
Pochodzenie Łużeccy. Dziewczę z Sącza. Poezye
Wydawca Andrzej Niemojewski
Data wyd. 1866
Druk E. Winiarz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ŁUŻECCY.


Stałaś strażnicą przed ołtarzem Pana,
Biała, krwi własnej wstęgą przepasana,
Jako ofiary jego wielkiej chwały,
Wieczne nad tobą pożogi błyskały,
Góry twe były podnóżami arki,
Na polach czuwał lew, do boju szparki,
Ptacy ku niebu wzlatywały z wieścią,
A lud żył rolą, bojem i powieścią!...
Z okiem i sercem wzniesionem do krzyża,
Słuchał on pieśni gromowego spiża...
Czuwał wigilje... tam już wróg się zbliża!

Zagrzmiały boje: z wieżyc Carogrodu
Zawistnie błyska złoty księżyc wschodu,

Po nad krzyżami wiją się pioruny,
Jak z harfy niebios potargane struny,
Płoną świątynie i zagrody kmieci,
Dym ofiarniczy kłębem w górę leci,
Na gruzach płaczą sieroty, twe dzieci!
Sąsiad spokojny zabawia się tanem,
Kiedy ty harce zawodzisz z poganem,
I knuje zdrady, lub zaprawia wina,
A tyś mu tarczą od strzał poganina;
Ani ci poda ręki ku pomocy,
Choć wie, za kogo walczy lud północy!
Bije godzina, ty czekasz ofiary
Z bronią w prawicy, z sercem, arką wiary,
Krzyż bronić spieszy na pola lud dzielny,
Na polach ginie, a krzyż nieśmiertelny!
Z dziękczynną pieśnią, przed obliczem pana,
Stajesz zwycięska, własną krwią oblana!





Krwawo twe oczy powitała zorza,
U ramion skrzydła srebrzyste, dwa morza,

Zagrały wichrem jak skrzydła husarzy,
A ptactwo z góry okiem łupy waży,
I dziko pieśni pogrzebowe kracze,
Na zagon hordy, na zdrady kozacze;
Coś się strasznego odbiło w ich gwarze,
Lud słucha, duma i zasępia twarze,
Jakby nań dżuma od morza powiała...
Było to u nas za króla Michała
............
Ty spisz Chmielnicki! w grobie do twej głowy,
Z sykiem się czołga czarny wąż stepowy,
Niesie ci wieści, w grobie cisza głucha,
Oto już żądło przykłada do ucha...
Słuchaj! pierś dziką rozraduj w nowinie:
Z twojego ziarna rzeź na Ukrainie!
Ty krew lubiałeś, a Dniepr krwią dziś płynie!

Ty spisz Chmielnicki! a tu Ukraina,
W poły rozdarta, płacze i przeklina:
Pocoś zdrad uczył stepowego syna?
Spojrzyj! nad twoją stepową mogiłą,

Tysiące orłów w błękity się wzbiło:
To bratnie duchy wiodą korowody...
Te wykrakały z klątwą: Złote Wody!
Tamte z ponurej równiny Batowa,
Na grób ci niosą mnogie przeklęstw słowa,
Te z Beresteczka, a te z pól Zborowa...
I słychać w górze przeciągłe krakanie:
— Hańba ci zdrajco! hańba ci hetmanie!..
Gdy ich wiatr zaniósł gdzieś na step daleki,
Szumiało echo: hańba ci na wieki!
Łuną pożarów klną go niebios sklepy,
I wiatr na grobach i Ławra i stepy,
I klnie jaskółka za gniazdko u chaty,
I przeklinają wszystkie polne kwiaty,
Przeklina matek i dziewic płakanie,
I Sicz rozdarta!... hej! czy spisz Bogdanie?..
Tam sen okropny ciśnie twe powieki...
Spij czarny zdrajco! przeklęty na wieki!

Archanioł biały zasłonił oblicze,
Bogu oskarza hordy buntownicze:

Żórawiem czajki wodził po Bosforze,
Dziś srebrnym skrzydłem nie wzleci na morze,
Żagla na sinej nie rozwinie fali,
Bo kozak powstał, morduje i pali;
W Siczy Dorosza nazwał atamanem,
A Dorosz schylił czoło przed sułtanem!
Przysięgli Turkom, pochylili czoła,
I mają buńczuk, po co im anioła?
Na monasterze Przeczystej Dziewicy,
Błyśnie półksiężyc złoty na wieżycy,
I dumny Basza konie poupina,
Gdzie się modliła niegdyś Ukraina.
A niema komu zapędów ukrócić.
Starzy wołają: lepiej ziemię rzucić!
Wzięli kij, lirę, i pełni rozpaczy,
Poszli daleko, gdzieś na chleb żebraczy;
Trudno im z wami przemieszkiwać doma,
Znali czas inny, dzisiaj tu Sodoma!
Ten co ich bronił w Ukraińskiej ziemi,
Już dawno w grobie, brat książę Jeremi,

Jego pacholę zasiadło na tronie,
W ręku ma berło a ciernie w koronie.

I dziko w stepie, śród bojów i wrzawy
Umilkły pieśni i dziewic zabawy,
Tylko rżą konie, słychać broni szczęki,
I szumy Dniepru i konania jęki.
Gdy rano słońce na niebo wypłynie,
Dziewice stepu kryją się w pustynie,
Dzień dla nich straszny, bo tu jasyr czeka
I w Tureczczyznę pielgrzymka daleka,
A w noc, gdy złoty księżyc patrzy z góry,
To zasmucony chowa się za chmury,
Albo czerwono świeci ziemi zbrodni
W kształt pogrzebowej na niebie pochodni!






Lekka chorągiew, oddział za oddziałem,
Od niw Podlasia przemyka się czwałem;
Kasztelan wysłał przednią straż na szlaki,
Sam zbiera w zamku towarzyskie znaki...
Zda się, zbudzeni ptacy koczownicy,
Lecą ku zorzy do wschodniej granicy,
Na Ukrainę, na rozległe pola,
Taka w nich lekkość i taka swawola.
Jak skrzydła furczą u ramion wyloty,
Świszczą, powietrze przecinając groty;
To w mgle utoną, to wiatr ich odsłoni,
I świt poranny zwierciedli się w broni;
Lecą, tam boje czekają ich krwawe,
Młodzież bój przetrwa, a odniesie sławę,
Towarzyskiego nim dostąpi znaku,
Spróbuje szabel na dziczy z Budziaku.

Pną się na wzgórza, schyleni do koni,
A mgła przed nimi na kształt wojska goni,
Na Miodoborskiem, u samej granicy,
Skręcił się bałwan jakby mąż w zbroicy.
Może to dawny buntownik koszowy,
Na karki jeźdźców podniósł miecz stalowy,
Zwija się w wietrze, potrząsa przyłbicą,
Od zorzy krwią mu opłonęło lico,
Aż upadł skłuty ostremi oszczepy,
I jak wąż biały czołga się na stepy.

Za Miodoborskie ukryli się wzgórze...
Niebo w prześlicznej poranka purpurze
Na wzdłuż całego stepów widnokręga,
Tlało jak we krwi ukąpana wstęga;
Zdala coś miga, od skalnych wybrzeży,
Odgłos trąb, hejnał wspaniały uderzy:
Zadrzały stepy, całą okolicą
Płynie pieśń ranna: O Boga rodzico!...

Coraz to bliżej słychać grzmiące głosy;
Słońce wybiegło na czyste niebiosy,
Mgła ulatuje i w promieniach ginie...
Polami szereg chmur stalowych płynie,
A wiatr zachodni dmie ku Ukrainie..
Dzielne chorągwie towarzyszów w stali,
Nucą pieśń chórem i czwałują dalej.
Czarownie błyszcząc we wiosennym ranku,
Iskrzącym deszczem sieją bez ustanku,
Ziemia jak serce tętni od kopyta,
Słońcem i rosą i blaskiem okryta.

I już na wzgórzu mężowie w zbroicy,
Na kształt żelaznej pną się szachownicy...
Wiatr chorągiewki rozwiał na kształt tęczy,
Szereg nią przyłbic, hełmów i piór wieńczy.
Przodem Łużecki Karol jak ptak złoty,
Wiedzie husarskie i pancerne roty;
Za kasztelanem mnich, starsi z komendy,
A dalej sztandar i rycerzów rzędy.
W twarzach powaga, w oczach zemsta sroga,

Konia wciąż bodzie kolczata ostroga...
Męstwo wraz z stalą opasało łona,
Na mieczach drzymią poległych imiona.
Koń w konia dzielny, srebrną siatką kryty,
Kruszy kamienie i wonne ziół kity;
Wiewne buńczuki słaniają się w poły,
Niby do ramion zwabione sokoły.
Rycerzom boje są świetną biesiadą,
Lecz dzisiaj serca zakrwawione zdradą;
Więc Doroszeńce klną i grożą Siczy,
I spadną gradem na lud buntowniczy.

Na Miodoborskiem gdy był hufiec cały,
Jeszcze raz trąby na hejnał zagrzmiały.
Już ich nie widać, już na Ukrainie
I błysk oręża i dźwięk surmy ginie;
U zbornych mogił owych orłów w zbroi,
Z chlebem i solą powitają swoi.

A tam na polu, gdzie przed chwilą grzmiały
Znaki rycerzy, został dziad zgrzybiały;

Rodzinne stepy opuścił on wczora,
Siwą miał brodę i szaty znachora,
Na plecach torba i skrzypliwa lira,
W spojrzeniu resztka nadziei zamiera,
I z czarnych oczu ogień zwolna znika,
Jako przy wschodzie błysk lamp u pomnika.
Stał zatopiony w dumaniu głębokiem,
Za rycerzami smutnym patrzał wzrokiem,
Łzę otarł z oka i w cichej modlitwie
Chciał błogosławić ich losom i bitwie;
Lecz przerwał pacierz, lirę wziął do ręki...
I pełne płaczu rozlały się dźwięki;
Rzekłbyś, przyszłego pogromu przeczucie,
Tu się odbiło w smutnej starca nucie,
Nie chciałby śpiewać, głos mu z piersi rwie się,
A wicher smutne tony dalej niesie;
Nie chciałby śpiewać, znachor Ukrainy
Przeklina w pieśni znachorstwa godziny:
Czemu? bo ziemię rodzinną porzucił,
Czemu? bo ziemi swej klątwę wynucił,
Wędrować musi strony dalekiemi,

A w świat się puszcza z włosami białemi!
Zdala od stepu gdzieś na obcym progu
Położy głowę, ducha odda Bogu,
A lira jęczy....
Starzec kląkł na grobie:
«Oj Ukraino-Polsko biada tobie!...
Biada Podolu! całej Rusi biada!
Czegoś wam niebios kraina nierada,
Gwiazdami wiele nieszczęść zapowiada!...»

«Nad Ukrainą tli płomień dwóch zorzy,
Nad Rusią miotła ognista się sroży,
Zawisł nad nami płomieniem gniew Boży!
I ni go jaka modlitwa odwróci;
Turek kajdany aż po za Dniestr rzuci,
I lud wypleni, i sioła popali,
I zburzy cerkwie!...»
Wstał i idzie dalej,
Skrzypliwą lirę na plecy zarzuci,
Poszedł światami i nie prędko wróci!...






Miesiąc na bojach zeszedł w Ukrainie,
Giną kozacy i rycerstwo ginie.
A od pożarów w stepie się zamgliło;
Oh! bogdaj nigdy tych wojen nie było!

Zdobyli miasta hetmani zwycięzce,
I przebaczyli ludowi po klęsce,
Odeszli wierząc pokornemu słowu,
Hetmani w domu, kozak powstał znowu.
Stanął podlaski kasztelan na straży,
I z swoim hufcem gromi gdzie Bóg zdarzy.
............
Brzask nad polami, poranną godziną
Gasły już zorze po nad Ukrainą;
Coraz to widniej, od Czetwertynówki
Cerkiewnych krzyżów widać złote główki,
Coraz to głośniej, na niebie gwar ptaszy,

A z pól rumaki biegną z nocnej paszy,
I jęki dzwonka wiatr niesie z daleka,
Środkiem Boh siny ku morzu ucieka.
Budzi się obóz....

«Do koni! do koni!»
Rozkazem wodza złota trąba dzwoni.
I w jednej chwili na koń powsiadali,
Bo zbrojni całą noc przy koniach stali.
Taki spoczynek po harcach i trudzie
Mieli żelaźni kasztelana ludzie.
Karol Łużecki przyrzeka wygranę,
Przyrzeka zniszczyć hordy zbuntowane;
Słowu ufają towarzysze wierni,
Ochotna szlachta, husarze, pancerni,
Bo już się miesiąc Doroszeńka biło,
Zawsze zwycięsko, a liczniejszą siłą.
Lecz mniejsza o to, jaki wróg się zdarzy,
Wszak wódz obiecał, więc nie umknie twarzy.
Bój na nich czeka: rozesłane szpiegi
Doniosły nowe Dorosza zabiegi,

O armii Turków, tatarskiej grabieży;
Ale o Turkach, kasztelan nie wierzy.

Stoją; kasztelan, przyodziany w łamy,
Wyjechał, krzyknął: «witajcie!» «witamy!»
A potem starszą komendę powitał,
I panów szlachtę o zdrowie zapytał,
Poznawszy zapał, rzekł: «wielce mię cieszy,
Że wam się bracia ku ochocie spieszy:
Dziś, jutro jeszcze, potem dnie spoczynku....
A Dorosz głową odpowie na rynku.»
Tak wódz przemówił, a zagrzane mową
«Hurra!» w szeregach wzbiło się gromowo..
Lecz ci co bliżej kasztelana znali
Jakoś się z boku nieszczerze patrzali:
«Zasługą ojca godności się dobił,
Ale na wodza dziwno się sposobił,
Rozpierzchłe w stepie rabusiów gromady,
Pobił, i myśli że jest gromowłady,
Wzbija się w dumę, w naradach nadyma,
A jeszcze armii nie miał przed oczyma.»

Już tam i echo wieść szlachcie zaniesło
Że mu się śniło wojewódzkie krzesło...
«Brat jego, mówią, co tam na Podolu,
To mąż z żelaza i w polu i w bolu;
Ten umie gładko rzucić piękne słowo,
Lecz w walnej chwili czy nie podrwi głową?»....

Przy nim na koniach Raczkowski, Haneńko;
A Rożniatowski, zwany prawą ręką,
Bo rębacz straszny, pancernych chorąży,
Patrząc jak młodzież na bachmatach krąży,
Rzekł ku starszyźnie: «Ci ptacy przed burzą,
Weseli bardzo, dobrze nam wywróżą!»
Na to kasztelan z spojrzeniem wesołem:
«Ha! młodzież nasza postawi się czołem,
A miłych braci ja na ucztę proszę,
Gdy nam powrócą pokoju rozkosze»....
W tem zadzwoniono....

Chorągwie, oddziały
Na słowo «baczność» w jeden mur się zlały.

W polu, przed frontem ołtarz ustawiono....
Step mu posadzką, niebiosa zasłoną,
Dęby filary, widokrąg pustyni,
To modre ściany olbrzymiej świątyni,
I jak posągi w dali czarne głazy,
A słońce w chmurach maluje obrazy.
Wojsku grom często nucił miast organów,
Dzisiaj szum głuchy bohowych bałwanów
Zawtórzy pieśni: «Rodzicielko pana
Prowadź nas w ogień, ty niepokalana!»...
A wojsko wierzy że stąd prostsza droga
Łzom i modlitwom i duszom do Boga.

Mszę rozpoczyna mnich, ojciec Gaudenty,
Biały jak gołąb, w oczach zapał święty....
«Et introibo ad altare Dei»....
«Chryste sztandarem bądź naszych kolei!»
Modli się wiara.... «a trzymaj w nadziei!...
My do stóp twoich bisurmana złożym!»
A starzec klęka przy ołtarzu bożym,
Na licu uśmiech, broda srebrnowłosa,

Oczy zwrócone w błękitne niebiosa,
W całej postaci jakaś tęskność błoga,
Jakby się dusza ztęskniła do Boga.

Dziwne też o nim w obozie posłuchy.....
Mówią że w nocy doń spływają duchy,
Że czyta przyszłość, a są co widzieli,
Jak rozmawiali z Gaudentym anieli.....
Wieść nawet często słyszana od wroga,
Że ten kapucyn ma łaskę u Boga.
Wojsko go kocha, on im wzajem płaci,
Kocha ich wszystkich jak dziatwę, jak braci....
W bój z nimi idzie, przed bojem spowiada,
Więc od lat wielu sercami ich włada...

Cisza w powietrzu śród polnej modlitwy...
Żelaźni ptacy nim pomkną na bitwy,
Groty i miecze nim stępią na wrogu,
Siebie i ostrza powierzają Bogu.
Poranne słońce rozlewało blaski,

Jakby promienie czystej niebios łaski,
Ksiądz ewangelię począł w imię Boga,
Błysnęły w słońcu szable, jak na wroga,
A chórem grzmiały piersi rozrzewnione:
«Pod twoje skrzydła weź Lud i Koronę!
Nad zagrodami u nas łuna świeci....
W zagrodach, Panie, nasze żony, dzieci!
Kraju i świątyń dziś bronim piersiami;
Jutro gdy zorza zejdzie nad polami,
Czy im nie powie, że są sierotami?!....»

«Sanctus!» dzwoniono! «sanctus Deus,» woła
Mnich przy ołtarzu, schylają się czoła,
Kasztelan szablą skinął, skłonił głowę,
Hucznie zawrzały kotły obozowe,
Znaki rycerskie, kopie i sztandary
Trzykroć schylono przed ołtarzem wiary,
A szeregami modlitwa zagrzmiała:
«Na wysokości panu cześć i chwała
Pokój wybranym, ludziom dobrej woli...
Panie! w pokutę przyjm to co nas boli!»

Z Czetwertynówki wtem ryknęły działa,
Świsnęły kule, aż ziemia zadrzała,
I biją znowu raz, drugi i trzeci
Słychać już tętęt, zbrojny hufiec leci,
Rozwinął skrzydła Tatar, już napada;
Szlachta krzyknęła: «panowie to zdrada!»
I kasztelana zmierzyła oczyma.
Młodzież się zrywa i za kordy ima
Reszta w nieładzie pomieszała szyki.
Tu krew i jęki, tam «naprzód!» okrzyki,
A mnich w tej chwili ręce w niebo wznosi!
«Hosanna Deo in excelsis!» głosi.

Kasztelan ścisnął konia ostrogami,
Zwinął szablicą, wzrok mu błysnął skrami,
Ledwie straż przednia dała znak: do broni!
On już myślami niedobitki goni,
Gromi, zwycięża, już horda pobita
Uściela drogę pod końskie kopyta;
Tak olśnion dumą, zazdrośny o sławę,
Pragnął co rychlej stoczyć harce krwawe;

«Naprzód panowie!» krzyknął rozogniony,
Naprzód i naprzód grzmi na wszystkie strony.

«Sformuj nas pierwej!» pan Raczkowski woła,
«Ochotni naprzód! kwarciani na czoła!»
Ale kasztelan niezważa na radę:
«Za mną panowie, wrogom na zagładę!»

Przypadł Haneńko, ataku odradza;
«Panie! miej baczność bo tu Dorosz zdradza;
Może jakiegoś wypłatać nam bisa,
Ja od lat wielu znam już tego lisa....»
Ale kasztelan ofuknął go srodze:
«Niech waść pamięta, że ja tu przewodzę.»

«Pan Rożniatowski niech ołtarz otoczy
Kiedy my wrogom popatrzym się w oczy,»
I krzyknął: «Naprzód!» i wypuścił konia,
A za nim wiara czwałuje przez błonia,
............
Na hufiec krymski spadli w jednej chwili,
Zadrzał Tatarzyn — już go w puch rozbili.

Kasztelan dumnie potoczył oczyma:
«A co panowie, Tatarów już nie ma!
Przez poły bracia już zwycięstwo nasze;
Dzielnie Gaudenty pokropił pałasze.
Funduję klasztor mnichowi w nagrodę,
Niechaj w nim zawsze tak poświęca wodę!
Umilkły działa, hej w pogoń panowie
Na kark pohańca nim klęskę opowie!»

Znowu kasztelan puścił konia przodem..
Wojsko zmieszane za nim korowodem,
W szale zwycięztwa, porządku nie pomne,
Łamie szeregi dla wroga nie złomne.
Boh szumi groźno, od wroga ich dzieli..
«W pław! w pław, a dalej!» więc rumaki spięli;
«Tak szedł Czarniecki!» kasztelan zawoła,
W skoczyli; Boh im skropił wrzące czoła.

Mnich spojrzał na nich zwrócon od ołtarza,
I, «Pan Bóg z wami!» modląc się powtarza,
A Rożniatowski, co mszalną straż trzyma,
Bitwę zaledwie nie pożre oczyma.

Walczą z falami, a fale spienione,
W poły ustają konie ponużone,
I rzekłbyś patrząc, że łabędzie stado
Wpadło do Bohu świecącą gromadą,
Rozwiało skrzydła po modrym krzysztale,
Zamąca, burzy i opienia fale.
Już bliscy brzegu, w tem ogień działowy
Z grzmotem kul krocie cisnął im na głowy,
Upadło wielu, lecz drużyna śmiała
Zdobywa brzegi, a tam grają działa;
Gdy huk umilknie, to słychać na błoni
Dzwonek, co w chwili podniesienia dzwoni.

«Hurra!» zagrzmiało, zdobyte już brzegi,
Tatarzy pierzchli, zmieszali szeregi,
A jakby w falach nabrały ochoty,
W czwał za zbiegami pomknęły się roty,
Nawet Raczkowski odmłodniał w zapale,
Kasztelan cały zatopion w swej chwale
Z hardem obliczem, z wzniesioną szablicą,
Po stosach trupów leci błyskawicą,

A tak szczęśliwy, jakby w Ukrainie
Nie słychać było o nieszczęść godzinie.
Tatar się zjawi, potem wstecz się skręca,
I do pogoni kasztelana znęca.

Przypadł Haneńko, powtóre odradza:
«Panie! miej baczność, bo tu Dorosz zdradza.»
Lecz nań kasztelan i spojrzyć nie raczy,
Pomknął, i wpada na zastęp kozaczy.

Wre bój, a słońce połyska od wschodu
Na step, jak świecznik olbrzymiego grodu,
Ku niemu mgliste wznoszą się opony,
Już las wystąpił cały, ozłocony,
Coraz się więcej odsłania widoku,
Tam srebrna szarfa bobowego stoku,
I oczerety, nad oczeretami
Snują się dzikie łabędzie stadami.
I wicher powiał, resztę mgły rozgonił,
Pierzchły łabędzie, i step się odsłonił;

Rycerstwo patrzy, w czahary schowana,
W krąg je osacza armia Nurydana;
Wyszła, grzmi «ałła!» drzą szlachty szeregi,
Odwrotu nie ma, stąd wróg a tam brzegi.

«Na Boga! zdrada! zginiemy tu marnie!»
Krzyknęła szlachta i w czambuł się garnie,
Kasztelan krzykiem szlachty przerażony,
Zdumiałe oczy zwraca na wsze strony.
«Turcy! ha prawdę powiedzieli szpiegi!»
Patrzy i liczy oczyma szeregi,
Tu morze broni migoce od słońca,
Tam działa, jazda, i liczy bez końca...
A coraz więcej wysuwa się z dali,
Od blasku broni cały step się pali!...
Grobowym głosem grzmi trąba ponura,
A nad działami wisi dymów chmura.
I twarz mu zbladła, ręką oręż ściska,
Pierś mu się wzdyma, lecz oko nie błyska,
Policzył wrogi i ostygł z zapału,
Po pierwszem «Salve!» armatniego strzału,

Zacisnął usta, oddech w piersi wstrzymał,
Zda się że myśli rozpierzchnięte imał,
Znów zliczył wrogi... ratunku już niema!
Za skroń się dłońmi pochwycił obiema,
Jakby weń z nieba grom uderzył boży,
I stoi niemy, a walka się sroży.

Rycerstwo walczy, wróg ciśnie do brzegu,
Ledwie zdołają dotrzymać szeregu,
Kasztelan mężnych walki nie podziela,
Stoi i patrzy, Turek rąbie, strzela,
Wydać rozkazu starszyznie nie raczy,
Tylko przestrasza postacią rozpaczy.
W tem szlachta wpadła i na niego krzyczy:
«Tyś wydał braci na rzeź Turków dziczy!
Przyśniła ci się Czarnieckiego sława!
A za krew naszą krzesło i buława?
Czemuś Haneńka nie posłuchał rady?»
Wstrząsł się kasztelan na wrzaski gromady!
Spłonął i krzyknął; «żmije, precz mi z drogi,

Albo w łeb płatnę! O ten kruk złowrogi,
Cham swoją wróżbą wziął sławę, a tłuszcza
Teraz się na mnie językami puszcza!
Naprzód! lecz strasznie naciskają wrogi;
Naprzód!» Koniowi nie śmie dać ostrogi,
Znowu skamieniał jak oczarowany,
A w koło szlachtę mordują pogany,
Sparli do brzegu, i szlachty gromada,
Klnąc kasztelana w bystre wody wpada.

Raczkowski oczy obrócił do nieba...
Rzecze: «finitum! teraz umrzeć trzeba!
Szedłem gdzie Bóg mi wskazywał ofiary;
Lecz do odwrotu o! jużem za stary!
Sprzedaj się drogo, komu ledz wypadnie,
Kiedy nas tako uwikłano zdradnie!»...
Chwycił pistolet, najbliższego zmierzył,
A potem szablą na Turków uderzył.
A szlachta walczy z falą i głębiną,
Kasztelan patrzy, ci giną, ci płyną,

Stoi i patrzy, i włos mu się jeży;
Spojrzał na walkę, już szczęściu nie wierzy!
Zadrżał, spiął konia, skoczył w Bohu łoże...
Krzyknął ku swoim: «umykaj kto może!»

Przepłynął rzekę; z pogromu i klęski
Pierzcha, nie dawno przebył ją zwycięski,
Do jasnej zbroi niesie żal przykuty,
A w sercu sroższe od żądeł wyrzuty...
Dziś jego winę step oglądał cały,
I Bóg i ludzie, nieba i dzień biały!

Raczkowski walczy i poddać się wzbrania,
Zbiegłych przed Turków pogonią zasłania;
Przy nim husarze i bracia pancerni,
Już w małej liczbie przejścia bronią wierni,
Walczą zawzięcie, ale bez nadziei..
Padli... w tem dzwonek głosi: «Agnus Dei»...
I jęczy w polu... Armia Nurydana
Boh przeszła, ściga resztki kasztelana.

Wrzawa pogoni już w dali przycicha,
Patrzy chorąży, na klęskę i wzdycha;
Patrzy na słońce: wstawało tak cudnie...
A takie krwawe oświeca południe!
Na step pogląda: tam na wszystkie strony
Pierzcha nieszczęsny hufiec rozgromiony!
I na Boh patrzy, jak szumiał tak szumi,
A nad brzegami kozactwo się tłumi.
Spojrzał na ołtarz: Maryi obrońca
Zadrżał, tej klęski nie śmie marzyć końca,
Ból mu ściął piersi których niezna trwoga.
Kapłan gorąco modli się do Boga,
Na jego twarzy nie ma przerażenia,
W oczach gra zapał boskiego natchnienia,
Kląkł, stawia kielich na nakryciu białem,
Serce pożywił Pana krwią i ciałem,
A zatopiony w dziękczynnej modlitwie
Przepomniał widać o wrogach i bitwie.

W tem groźne «hurra!» rozległo się w ciszy,
Pan Rożniatowski sprawił towarzyszy,

Gonią kozacy; lecz co bądź się zdarzy,
On takiej świętej nie opuści straży.
Wziął sztandar, księdzu błogosławić daje,
Potem spiął konia i przed frontem staje:
«Formuj półkole!» żelazni stanęli,
Świecą skrzydłami, jak jaśni anieli,
Mnich podniósł ręce: ...«Chwalimy cię Panie,
Przez krew dzisiejszą i wiernych konanie!
Przez nocne ognie, jęk matek i dzieci,
Gdy wieść o ojcach do ich strzech doleci!...
Lecz jedno mgnienie od Twojego tronu,
Wróg w proch upadnie jak wieże Syonu!»...

Straszny był napad, że aż ziemia jękła;
Tam szabla w dłoni, tu misiurka pękła,
Lecz chorążemu kozak nie dostoi,
Skruszyli piki na stalowej zbroi,
Chwycili szable, ale hełm za twardy..
«Poddaj się!» krzyczą, chorąży za hardy...
Do koła niego towarzyskiej roty
Błyskają długie, skrwawione brzeszczoty;

Bój wiodą dziko te krwawe straszydła,
Z przyłbic lśnią kity, a od ramion skrzydła.

Uskoczył kozak, pogląda z daleka,
Strzela i zda się, sam na padu czeka,
Lecz Rożniatowski powstrzymuje konia;
A kiedy dymy uleciały z błonia,
Dziwno kozactwu... «Taka garstka mała!
Ha! czy szalona?.. czy zapamiętała?..
A choćby przy nich był szatan z Budziaku,
Toż wszystkich w jednym pomieścić kołpaku!»
Znowu jak wicher zerwali się razem,
Wpadli i kruszą żelazo żelazem.

Legli pancerni, Rożniatowski pada..
Ha! już na ołtarz puszcza się gromada,
Na strzał już tylko, ołtarz i naczynie
Krwią niewinnego księdza wnet opłynie!
W tem mnich się zwraca z krzyżem zbawiciela,
Błogosławieństwo poległym udziela,

I — «w imię Ojca! —» a tłuszcza krwi nie syta,
Wstrzymała lejce, stanęła jak wryta.
Lękliwsi krzyżom naznaczyli czoła...
Marzą, że widzą z Ławry apostoła;
I wnet pacierza rozległy się gwary...
Wtem najzuchwalszy krzyknął: «Hej to czary!
Lecz Boże zioła taki czar rozbroją;
Hurra!» chciał pomknąć, spojrzał, wszyscy stoją.

Mnich stał, ku niebu miał twarz obróconą,
Zapadłe oczy jak dwie gwiazdy płoną.
Kiedy prawicą czynił krzyż widomy
Oczyma z niebios zda się zaklnie gromy;
A była cisza nad całym obozem...
Kozacy milczą, drzą, jak ścięci mrozem,
Skoczyli z koni, padli na kolana...
Ich dusze trwoga ciśnie nie zbadana,
A sotnikowi rzecze kozak z cicha:
«Patrzaj! na czole blask u tego mnicha...
Idźmy! bo żadna nie ujdzie ztąd noga!
To, jakiś święty! łaskę ma u Boga!»

Wskoczyli na koń, szlak tętni za nimi,
Znikli..
Mnich czytał psalm nad poległymi.
«...I oto lećcie do pańskiego tronu,
Żywot wasz spłynął wedle słów zakonu»...
W tem Rożniatowski zwolna podniósł głowę...
«Ojcze! posiłki daj wiatykowe,
Bo mi głęboko w pierś utkwiła rana!»
«Dziś jeszcze staniesz przed obliczem Pana,
Synu wybrany, wy bracia wybrani
Archanioł Michał już wam zahetmani!
Idźcie odpocząć w Cherubinów kraju,
Przeczysta panna powita was w raju!
Idźcie się w pańskiej rozradować twarzy...
Boście polegli u jego ołtarzy!»
Na to chorąży bolami złamany:
«Za tych co w trwodze, proś ojcze kochany,
My już bezpieczni!»...

Mnich przeżegnał stronę
Kędy pierzchały hufce rozpędzone;

Łzy błysły w oczach, on modli się: «Panie!
Nad nieszczęsnymi powstrzymaj karanie!»
Rożniatowskiego nie doszły już słowa,
Skonał waleczny, w proch upadła głowa.
A mnich się modli, podniósł obie dłonie:
«O Panie ziemia cała we krwi tonie,
Spuść nam ratunek Boże!.. my ci wierni;
Za twoją chwałę wiecznieśmy pancerni!
Dzisiaj nas srodze zgnębił lud zdradziecki;
Kasztelan pierzchnął!......
.......jest inny Łużecki!»..
Kląkł ręce obie podniesione trzyma,
Umilkł, i Bogu modli się oczyma.
A niebiosami niby łańcuch biały
Ku zachodowi łabędzie leciały,
Szemrały brzozy, dąb zaszumiał stary,
Zanucił ptaszek skacząc na konary...
Potem ucichło, znikły białe gońce,
Tylko mnich klęczał, i świeciło słońce.






Wsie popalono, a zostało zgliszcze,
W zagrodach pusto, tylko wicher świszcze,
Spojrzyć na stepy, oko łzą opłynie!
Turek już panem w całej Ukrainie!
Pod kurhanami leżą męże zbrojni...
Dawni zwycięzce, dziś tacy spokojni!
Nad mogiłami nikt ognia nie pali..
Niech spią, bo dziśby gorzko zapłakali.
A na Podolu stratowane pole,
Buńczuk powiewa na całe Podole!
Upadł Kamieniec!.. twierdza w gruzach leży!..
Upadł Kamieniec!.. a Polska.. nie wierzy!
I nie Xerxesa miljonowej sile
Otwarły bramę polskie Termopyle!
Wisła daleko od Dniestru i morza;
W Warszawie spory... a tu... kara boża.

Miasto orężnie powstrzymać pogany,
Z królem się dzisiaj poswarzyli pany.
Król biedny! biedni królem go nazwali!
Niechaj upada! wróg niech idzie dalej,
Nam berło kraju! Hej! a ty spisz w ziemi,
Ty bracie szlachty, ty książę Jeremi!
Król, twe pacholę, komuż się pożali,
Od czarnych duchów kto go dziś ocali?
Biedni, podnieśli w obronie bułaty,
A przeciw niemu pany i magnaty!

Ucichły skargi a w podolskiej ziemi
Śmierć przeleciała skrzydłami czarnemi.
Ni dzwon już woła o rannej godzinie,
Ni hula stado po kwietnej wyżynie,
Ni w pocie czoła robotnik się trudzi,
I zda się nigdy nie było tu ludzi.
Cała dziś ziemia podobna do truny;
Nad nią jak świece gorą nocne łuny.
............

Nurydan-basza przyprowadził hordy
Na nowe łupy i na nowe mordy;
Ludzi pogańska zabrała niewola,
W dali halickie zielenią się pola,
I ciemne bory ciągną się w równiny,
Śród skał się toczy cicho Dniester siny,
Jakby się wstydził, że dźwigał poganów.
Szum Dniestrze! morze twe nie bez kajdanów!
Pamiętne niegdyś Xerxesowej chłosty
Dźwigało w skrusze dzikim Persom mosty!

Tam jasne słońce wzbiło się na wschodzie,
Pierwsze promienie złocą się na wodzie,
A nad brzegami bieleją namioty,
I błyska w słońcu buńczuk szczerozłoty,
Nad nim pół-księżyc; a dalej w taborze
Tłuszcza rumaki zapuściła w zboże:
Ha! giaur niewierny! poco stawia krzyże?
Niech ginie z głodu, lub jęczy w jasyrze!
Niech w zgliszczach chaty własnej się zagrzebie!
Prorok im za to raj naznaczy w niebie.

Śniade ich lica, w oczach zaś się świeci,
Chciwi jak wilcy, w trwodze małe dzieci,
Srodzy zwycięzcy; a gdy bój przebyli
Gotowi podnieść rokosz każdej chwili,
Gdyby nie buńczuk, co z namiotu Baszy
Błyszcząc, i ptactwo i janczarów straszy
Bo dłoń groźnego Baszy Nurydana
Ma firman, stryczek i szablę Sułtana.

Na adamaszkach, pod cieniem poddasza,
Siadł przy namiocie siwobrody Basza.
U stóp mu Arab tęskne dumy śpiewa,
I kadzielnica fjołków woń rozlewa,
Z boków służalce i horda siepaczy,
Patrzą czy Basza skinąć im nie raczy,
Opodal obóz, dalej Dniestr i góry,
A Basza siedzi smutny i ponury;
Ani poglądnie na służalców grono,
Ani posłucha dumę ulubioną...
W namiętnej duszy tli straszne żarzewie,
Niewolnik blednie, bo dziś Basza w gniewie,

Uciekły branki w nocy, kazał tropić,
A stróżów w Dniestrze za karę potopić.
Krew dziś popłynie, ale gdzie? i czyja?
A basza często spojrzeniem zabija.

Klasnął w dłoń basza, pochylili czoła,
Spieszą, on Mur-zę tatarskiego woła;
Mur-zę dziś rano wyprawił na zwiady:
Ile tam jeszcze giaurów do zagłady?
On radby wszystkich zniszczył w jednej chwili!
Mur-za przystąpił, pokornie się chyli,
W duszy przeklina nieszczęścia godziny,
Stoi przed panem jak zbrodniarz, bez winy.

Basza go pyta: «Czy daleko wrogi?
Hej! czy do Lwowa już nam wolne drogi?»
Mur-za mu do stóp pada jak trup blady.
«Władco! twym sługom Ałłah dziś nie rady,
Azrael stępił ostrze twojej broni,
Ledwieśmy uszli niewiernych pogoni!»
Wściekłością baszy zakipiało oko...
«O! jakże Ałłah rani mię głęboko!

Mów! aleć biada jeśli twoja wina!»
Usiadł, a Tatar znów mówić zaczyna:
«Władco! czy widzisz, jak te bory blisko,
Jest tam Budzanów, miasto i zamczysko.
Rano’m je ujrzał, pospieszyłem rano,
Władco! w tym zamku nas się spodziewano.
Buńczuk zatknąłem pod bramy samemi,
W imieniu twojem zażądałem ziemi!
Oni odrzekli: Basza sam przyjść raczy,
I powitali nas gradem kartaczy.
Chciałem ich spalić, przystąpić nie dali,
Wypadli z murów i aż tu nas gnali.
Wódz ich, na świadka wzywam niebios Pana,
Jeśli nie szatan, to krewny szatana!»
Porwał się z miejsca, zaciął zęby basza,
Oczyma duszę ze spahów wypłasza:
«Hej! głupca Mur-zę z przed ócz moich weźcie,
I tam na wierzbie za szyję powieście!»

Wnet postrach szepta po całym obozie:
«Waleczny Mur-za wisi na powrozie!»
............

W koło namiotu w trwodze stoją tłumy;
Z węzgłowia powstał basza pełen dumy,
Zakrzyczał dziko: «Dziś ta podła tłuszcza
Złość mojej piersi drażni i poduszcza!
Sznur was nauczy jaka ma powaga,
Precz niewolniki! niech tu stanie Aga!»
A kiedy stanął, rzekł mu: «Weź janczarów
Tysiąc, i Turków tysiąc, i Tatarów,
Idź na Budzanów z słowami rozkazu,
Niech ci tam bramy otworzą do razu.
Kornym przebaczysz, a w razie oporu
Staniesz się dla nich aniołem pomoru!
Rzuć mord i ogień w to siedlisko sowy,
Roztrzaskaj mury, mnie przywieź ich głowy!»
A kiedy mówił, to tak ogniem spłonął
Jak gdyby wulkan w piersi swe pochłonął.
............
Krwawo za góry chowało się słońce;
Patrzy się basza, pędzą jacyś gońce...
«Ha! to zdobywcy zamku Budzanowa!»
Pobladł, na ustach zamarły mu słowa,

Przybyli stoją z smutnemi oczyma:
«Gdzie Aga?» milczą, Agi śród nich niema,
«Gdzie Aga?» Aga był dzielny i młody,
«Mówcie!» Wystąpił janczar siwobrody,
Rzecze: «U chrześcian szalona odwaga!
Nasi pobici, w szturmie zginął Aga!
Zachwiał się basza.. «Ałłahu! to srogo,
Mów:»
«Baszo! ludzi straciliśmy mnogo,
Słabe tam baszty, nie liczne oręże,
Ale wódz stanie za mury i męże!
Zwą go Łużeckim; to postać olbrzyma
A miecz jak gałęź w twardej dłoni trzyma!»
Porwał się basza, zębami zazgrzyta...
«Łużecki!» krzyknął i za handżar chwyta,
«Ja Pan! dziś moją cała Ukraina,
Zkąd że mi znowu staje ta gadzina?»..
«To inny, baszo!» janczar mu odpowie
«Tego zesłali śmierci aniołowie.»
I opowiadał; basza zapieniony
Rwał brodę, oczy zwracał na wsze strony;

On już w tej chwili zapragnął ofiary,
Krwi pragnął; szukał powodu do kary.
Nie znalazł; w serce zapisał je swoje,
Słucha a janczar opowiada boje.
Przy każdym zwrocie janczara powieści
Basza to brodę, to rękojeść pieści,
Każda krwi kropla co Turcy przelali,
Zda się, że łono na wskroś mu przepali.
A gdy rzekł janczar że miasto zgorzało,
Basza z radości krzyknął piersią całą...
............
«Wyszliśmy z miasta, drzemy się na mury,
Jużeśmy drabin zarzucili sznury...
Aga szedł pierwszy, patrzym, oba wodze
Mieczami na się ugodzili srodze,
Śród wrzawy, strzałów, pośród kłębu dymów
Nam się wydało że to bój olbrzymów...
Padł Aga.. leży krwią oblany w fosie!..
Przy gromie armat i przy trąb odgłosie
Wypadli z murów.. Ałłah darz cię zdrowiem
Baszo! co było dalej, już nie powiem!

Patrz! oto hufiec cały krwią zbroczony...
Błyskały szable, z wieżyc bito w dzwony;
Lecim, tu Sered, i śmierć w bystrej wodzie!
Gród zdobyć trudno, tam czarci w tym grodzie!»

A basza w kotły rozkazał uderzyć...
«Ha! oni widzę, chcą się ze mną zmierzyć!»






Nocne niebiosa łuna oczerwienia,
Nad Budzanowem krąży duch zniszczenia.
Tam ciemne lasy widać, a tam pole...
Tu dogorywa już miasto na dole.
Po nad płomienie i lecące zręby
Czarne się dymów przesuwały kłęby,
Jak wojsko duchów; a ich ciemne twarze
W napół gasnącym kąpią się pożarze;
Wiatr zimny powiał, a wojsko front zmienia
I w płomień głodne obraca spojrzenia;
Skry się rzuciły w niebo jasnym słupem,
Dymy za niemi jak kruki za łupem.

Zamek na górze, iskrzącej się w rosie,
Stoi jak olbrzym na olbrzymim stosie,
Już pierścień murów w pół zwalony leży,
Co go opasał w krąg na kształt pancerzy,

Niby hełm świeci się blacha wieżycy,
A nad nią sztandar jak skrzydło przyłbicy,
Pierś wolna, stopą płomieni dosięga,
A w krąg Seredu migoce się wstęga,
Błyszczącej fali haftowana skazem,
Zamek i ognie opasała razem...
Na tle szafirów od wschodowej strony,
Zwolna się księżyc podnosił czerwony.

Na gruzach murów co przez pół opadły,
Stoi tłum ludzi od trwogi wybladły,
To patrzą w płomień, od boleści niemi,
I wzrok zakryją łzami gorącemi;
To się popatrzą z modlitwą w niebiosy,
A łzy z ócz padną niby krople rosy...
Pożar ich mienie niszczy do ostatka,
Tam dom się zachwiał, tu upada chatka,
Z życiem do zamku uciekli mieszkańcy,
Dzisiaj żebracy, jutro może brańcy!....
Dwa szturmy przeszło po zamkowej górze...
Mur słaby, trzecią niewytrzyma burzę.

Pomiędzy nimi pomieszane stoją
Drżące niewiasty, i dziatwy płacz koją;...
Tam błyszczą lunty, oparte o spiże..
Matki pomyśleć nie śmią o jasyrze,
Uklękły, dzwonek wezwał je do Boga....
A po nad niemi skrzy się mleczna droga.

I ucichł dzwonek, ucichł jęk kobiecy,
Dziewczęta same zostały w kaplicy,
Tam pod ołtarzem uplatają w wianek,
Nadbrzeżne lilje i z boru równianek.
A u ołtarza Przenajświętsza Panna,
Nad nią skrzy lampa jak zorza poranna,
Dwaj aniołowie trzymają zasłonę....
Przez okno widać niebo oświecone,
Dalej krzyż czarny, oparty o zbroję,
A w kratach dzikie bluszcze i powoje.

I plotą wianek i nócą chórami:
— «Matko przeczysta zmiłuj się nad nami!»

Umilkły piękne, modlitwą natchnione,
Matkę zbawienia ubrały w koronę...
Potem aniołków, i świętych, i krzyże,
Bo straszne wieści krążą o jasyrze,
A dziś poganie tak straszno strzelali,
Krwi było tyle, miasto się tak pali,
Aż serce stygnie, oko w łzach się nuża;
Cyt! znów się modlą; w wianku woni róża.

A tam gdzie jasno stos łuczywa płonie
Usiadła szlachta, gwarzy o Koronie.
Co raz to nowe snują się powieści....
«Hej! a czy znacie z pod Gołębia wieści?»
Spytał ktoś z boku, «To rzecz wcale nowa!
Konfederacja stanęła gotowa!
No, niech-że teraz zamilkną magnaty,
Bo król jegomość w oręż dziś bogaty;
A sto tysięcy toć przecie nie mało....
I nam tam trzeba, byle stąd ujść cało!
Ho! ho! ksiądz prymas, mataczyny stroi....
Pod miecz z zdrajcami! niech się król uzbroi!»....

A ogień strzela, a łuczywo płonie,
A szlachta grozi, radzi o Koronie.

Obok rycerstwo w pancerzach i burkach,
Gwarzy o hordzie, Kozaczyznie, Turkach;
Jeden się ozwał o jakiejś nowinie,
O jakimś mnichu co był w Ukrainie...
Lecz wieściom mnicha ktoś z grona zaprzecza...
Ten liczy blizny, tamten szczerby miecza,
Gwaru i krzyku już w kole bez miary;
W tem jakiś wojak Czarnieckiego stary,
Rzecze: «To furda, nie przez taką biedę
Wodził nas Stefan, a przecież zdrów idę,
Toż i stąd Tomasz wywiedzie nas całą
Po karkach hordy, a da Bóg i z chwałą!»
Śmiech powstał huczny, towarzyskie grono
Poszło, gdzie szlachta radzi nad Koroną.

Zostali chłopki; posępne ich twarze,
I jakiś smutek głęboki w ich gwarze...

Im przyjdzie jesień i nawalna zima,
A tu ni zboża ni obejścia niema,
Jeno gdzieś zgliszcze gdzie składano kłosy
I szumi smutno jawor ciemnowłosy.
A dziad pośrodku tej cichej gromadki
Rozgłasza straszne z Ukrainy gadki,
Słuchali smutni, łzy nikt nie uronił
Tylko podumał, i Bogu się skłonił.

W tem drzwi kaplicy zwolna otworzono;
Z świątyni wyszło krasnych dziewic grono,
Na pół posępne, jak róże w pomroku,
Na pół z uśmiechem, z czystą łezką w oku,
Wbiegły w podwórze, spojrzały: tam pany,
Tutaj rycerstwo, a tu lud zebrany;
Minęły wszystkich, otoczyły dziada,
Proszą niech śpiewa, lub niech bajkę gada.

Ucichła szlachta, ucichli rycerze,
Zrobili koło, a dziad lirę bierze,

I stroił długo, szukał słów w pamięci,
I patrzał w niebo, w oczach łza się kręci,
Rzekł: «Stańcie w koło, moje piękne panie,
Dziad wam zaśpiewa o Wychowskim Janie!»
I stał jak jawor pochylony laty,
W około niego dziewczęta jak kwiaty.

A dziad już zagrał i śpiewa żałośnie;
Że tam na stepie mogiła urośnie,
A w niej się skryje Ukraina cała,
Dawne jej szczęście i jej dawna chwała,
Bo już Wychowski orężem nie włada,
A w Ukrainie dzisiaj czarna zdrada....
Nucił i płakał, wszyscy go słuchali
I w zadumaniu do okoła stali.

A każdy swego coś nadybał w dumie....
Miłość i sławę, bój przy wichrów szumie,
I zapomniane już na stepach jazdy,
Dziad śpiewał... w górze przyświecały gwiazdy.






............
A w starej baszcie gdzie pieśń nie zalata,
Błyszczy od światła ponura komnata,
Przy świetle lampy widać dwie postacie.
Jeden orężny, drugi w mnicha szacie:
Skład starej zbroi obudwoch rozdziela,
A na kominku ogień żywo strzela.
I ni tu widać jaki sprzęt bogaty,
Na szarej ścianie dwie ciemne makaty,
Kilka pancerzów, nad hełmem krzyż długi,
A pod nim kopje, miecze i kolczugi,
I herb i klęcznik, nakryty rogożą
A łby niedźwiedzie nad drzwiami się srożą,
Gałązka brzozy zaglądała w okno,
Ubrana w srebrne, księżycowe włókno.

Obok komina na gzymsie oparty,
Czytał Gaudenty brewiarzowe karty;

A ten we zbroi, troskę miał na czole,
Siedział oparty przy dębowym stole,
Czasem westchnienie wymknie mu się z łona,
Czarny was, oko, czarna brew zmarszczona,
Szlachetne lico, wzrok do ziemi wbity;
Znać, smutek w sercu tem niepospolity;
Bo na Tomasza Łużeckiego zbroi
Nielada jaka boleść się ostoi.

I czegóż smutny? w ręku szablę dzierzy;
Nią bronił zamku, Aga trupem leży...
I Sered wartko falami szermierzy.
Że mur zwalony? Tylu mężnych w zbroi
Silniejszym murem w obec wroga stoi.

Mnich z Ukrainy przyniósł srogie wieści,
Pan Tomasz myśli utopił w boleści,
A przy nim księgi, pergaminy szare;
To «Silva rerum» a ojców dzieje stare.
Święte w rodzinie takie pamiętniki;
Tam zapisano sejmy i sejmiki,

Jak kto posłował, jak się w boju sprawił,
Co wnukom, a co Koronie zostawił.
Gdzie ojciec przestał, syn prowadził dalej,
A twarde słowa kładła dłoń ze stali.

Powstał pan Tomasz, przystąpił do mnicha,
Co po litanji szeptał «ave» z cicha:
«To jakoż ojcze! mówisz: pierzchnął z bitwy?
«Umykaj!» wołał śród mszy i modlitwy?!
Nie, dobry ojcze! nie zwij tego szałem;
Bojaźń go niosła przed Turków nawałem.
Wszak tylko cudem wasz ołtarz ocalał,
Inaczej kozak byłby świętość skalał!
O czemuż w drodze karku gdzie nieskręcił!
Czemu nie zginął gdy tylu poświecił!
Mnichu! w tej księdze nie nazwę go bratem,
Za nasze imię skalane przed światem.
Patrz, moich ojców świetny poczet cały,
To sami dzielni, sami męże chwały....
On tu nie będzie mieć swego ołtarza!....»
A mnich czytając modlitwę z brewiarza,

Rzecze: «Pan temu dawa wielkie miano
Kto w nim jest cały i wieczór i rano,
By między ludem jak anioł widomy,
Do chat i świątyń niedopuszczał gromy...
Biada mu biada, gdy się zlęknie w bitwie!»
Umilkł, i ducha utopił w modlitwie.

«Biada!» zawołał Tomasz rozżalony,
«Lepiej w Tatarskie dostać mu się szpony,
Lepiej mu jęczyć w pragnieniu i głodzie,
Ganki zamiatać baszom w Carogrodzie,
Niż uciec z boju; grzechu odpuść Panie.
Tyś mi się z serca wydarł kasztelanie!»
Umilkł, a czoło wyniosłe i harde
Zmarszczyła boleść, na ustach miał wzgardę!

I oniemiała rycerska świetlica,
W pół oświetlona promieniem księżyca,
Co w koło tarczy tworzył aureolę...
Lampa gorzała na dębowym stole,

Przez okno patrząc gałązka brzeziny,
Znaczyła cieniem boleści godziny.

«Gdyby był zginął pod czerni żelazem,
Spałby na stepie z hetmanami razem,
I w pokolenia szedł by odgłos wieczny:
Kopcem od wroga poległ tu waleczny!....
Z tej księgi mnichu takich cię wyliczę....
Ojcze! ja śmierci nikomu nie życzę,
Są chwile, że nas tako Bóg postawi,
Że lub zwyciężą, albo zginą prawi.
Oh! on już świętym u mnie byłby ninie,
Bo to świętością szło w naszej rodzinie!
A dzisiaj ojce syn wasz tem się wsławił,
Że tylu dzielnych Koronie pozbawił,
Ziemię i sławę pozostawił dziczy,
I umknął z boju, a na sejmach krzyczy,
I swojem «veto!» w radach przypomina
Że jego gniazdem szlachecka rodzina.»

A mnich odpowie: «Mamona i blaski
Z rąk mu wydarły owoc bożej łaski....»
I czytał dalej..... «czuwajcie bo zdrada!...»
Tomasz przy stole zadumany siada
Wziął pamiętniki, o dłoń oparł głowę....
«Ojcze! posłuchaj tej księgi osnowę;
To krótkie dzieje są naszej rodziny....»
............
««Miecze po ojcach dziedziczyli syny!»
Godło nad tekstem mój rodzic położył....»
«Bóg na wojaczkę plemie nasze stworzył!»
«Niebo marsowa oświecała gwiazda
Kiedy ptak pierwszy leciał z tego gniazda.
To też nikt z naszych, wierny znakom nieba
Lekką się służbą niedorobił chleba.
Ani nam znane są królewskie dwory,
Ni pokojowców ponęty, i spory,
Ni zwady panów wzbudzone przez pychę.
Dziatwę poddasze okrywało ciche,
Matki nam w słodycz kołysały dusze,
Ojce pierś kuli w pancerz na katusze;

A kiedy młodzian dorastał już konia,
To brał go ojciec na rycerskie błonia,
Tam w obec wroga i wojennej wrzawy,
Uczył kraj kochać, dobijać się sławy,
Uczył....»
«O mnichu! kiedy on tam stanie,
Jakież od ojców weźmie powitanie?
Jak ich powita?...»
«A mnich mu odpowie
Kroku ich strzegli pańscy aniołowie,
Żelaźni w cnotach, wiarą równi skale
Kochali ziemie, teraz w bożej chwale....»
Pochylił głowę i szepta pacierze.
«Panie świeć duszom!»....
Tomasz księgę bierze
Czyta... ««Ród sięga jeszcze w czasy Piasta;
Już za Łokietka walczył protoplasta....»
Patrz co tu lauru! co skroń to wieńczona!
Co wielkich śmierci! patrzaj, jakie łona!
Jakie tam życie gorzało olbrzymie!...
Oto w tej księdze tylko martwe imie,

A każda karta błyskająca sławą,
Pisana miecza rękojeścią krwawą,
Ile słów! tyle ran rodzina liczy!»
............
«Na polach Warny, od orężów dziczy
Poległ pan Janusz ze sześciu synami,
Król ginął... bronić chcieli go piersiami...»

«A mnich odpowie» i pamięć ich złota,
«Oto wnuk złożył na Wawelu wota...
Siedem serc pękło od pocisków wroga,
A siedem błyszczy ofiarą dla Boga.»
I znów się modli.
Tomasz czytał dalej,
Co raz to żywiej lico mu się pali,
Błyskają oczy, jak gdyby witały
Te widma uczuć, potęgi i chwały:
«Pójdź ojcze w poprzek, wzdłuż po Ukrainie
Zapytaj starych, o naszej rodzinie,
Mieliśmy ufność, tam nas wielce czcili;
Patrz! on to wszystko zniszczył w jednej chwili!

Przepomniał ze tam u Dniepru wybrzeży
Spoczywa dzielny nasz pradziad, pan Jerzy.
Mnichu! to istny był piorun bojowy!...
Mój dziad miecznika skreślił temi słowy:
«Zna go Ruś-Litwa i Dniepr i Limany,
Znają go Basze, znają atamany,
Krymskiego hana w Oczakowie spalił,
I tysiąc jeńców z jasyru ocalił.
W domu ostatniej doczekał się pory;
A Polsce wtedy panował Batory....»»
Umilkł, już inne roztacza obrazy,
Tu inna mowa, ognistsze wyrazy,
Sam je tu kreślił, zwrócił jedną kartę;
Mnich patrzał oknem na niebo otwarte,
Zawoła: «Panie! czas leci tak skoro!...
Wszak to dziad waści zginął pod Cecorą
Znałem go....»
Tomasz obudzony słowem,
Zda się opłonął nagle życiem nowem,
Rzecze: «patrz zbroja mojego rodzica!
W tym hełmie cudne były jego lica!..

Niewiem czy znałeś? wyniosłą miał postać,
Wzniesioną ręką mógł powały dostać.
Pełen powagi, włosy już miał siwe,
Pogodnej myśli, oczy jasne, żywe,
A serca dziwnym napawał urokiem;
Wysokie czoło, dwie blizny nad okiem
Ze szwedzkich bojów, i do dziś w pamięci,
Jak mię zostawił dzieckiem, tak się święci.
Nieraz nas obu brał on na kolana,
To mnie popieścił, to znów kasztelana,
Potem tę księgę wziął i opowiadał,
Jak z antenatów który szablą władał.
Gdzie błysła gwiazda naszego powstania,
Mnie na tej księdze nauczył czytania.
Potem odpasał szablę, dał się bawić
I napominał aby nią się wsławić,
Oh! a oczyma zdał się błogosławić.»
«Myślę że kochał zarówno nas obu,
Bo o różnicy niewspomniał do grobu.
Ja byłem dzikszy, Karol roztrzepany,
Lecz pomnę, ojciec gdy stał zadumany,

Gdy na mnie spojrzał; mnichu drzałem cały!
Tak do mnie oczy jego przemawiały,
Niby rozkazem, niby prośbą duszy,
O! tej pamięci w sercu nic nie zgłuszy.
Karol na lice marsa mu nasuwał.
Ha! może ojciec tę klęskę przeczuwał!
Idąc na wojnę mnie dał pamiętniki,
Karol był starszy, ja młodszy i dziki.
Mnichu! ja siebie wywyższać nie myślę,
Z pamięci dziecka tobie obraz kreślę,
Tego nikt nawet niepostrzegał w domu,
Nie wspominałem ja o tem nikomu,
Ni matce, bratu, ani drogiej żonie,
Za której duszę w piątki lampa płonie.
Z księciem Jeremim byli sobie druchy
Bóg zaprzyjaźnił pałające duchy,
Co sobie wzajem przysiągł umysł młody,
Chował mój ojciec i dla wojewody,
A wojewoda dla mego rodzica;
Obom już dzisiaj w niebie Bóg przyświeca.

Kiedy Chmielnicki powstał w Ukrainie
Zerwał się ojciec, pomnę jakby ninie,
Przywdział zbroicę, my na boku stali,
Karol się bawił, my z matką płakali.
Żegnał nas ojciec, trąbiono na dworze
Pleban w kaplicy mszy odprawiał boże
Przed bramą hufiec szykował się zbrojny...
Ileż to nieszczęść poszło od tej wojny?!
Można ją było zakończyć inaczej,
Cóż kiedy wszystko nasza duma spaczy....
Pamiętam wszystko, nieraz o tem marzę:
Matka podała ojcu relikwiarze;
Zegnał nas ojciec, ale bardzo smutny,
W boju mu życie wydarł strzał okrutny,
Zginął pod Zwiahlem, broniąc przyjaciela.

Byliśmy sami, a za dni nie wiela
Powrócił do nas orszak pogrzebowy,
I list od księcia do sierot i wdowy.
Tu patrz, w tej księdze wszystko zapisano.

Ciało w kaplicy z paradą chowano;
Ileż łez mnichu płynęło w tej dobie?!
Ja chciałem umrzeć na ojcowskim grobie,
Tak duszę dziecka owładnęła żałość.
Pomnę jak karcił celebrant mą śmiałość!
Nazajutrz matka zapłakana obu
Do ojcowskiego powiodła nas grobu
Co czułem wtedy, już ci nic opiszę.
Lecz kiedy marzę do dziś jeszcze słyszę,
Jak: już go nie ma! ozwały się mury
A ja sierota klęczałem ponury. —

Na trumnie ojca my jej przysięgali,
Że tak jak ojciec będziem kraj kochali,
Że będziem tacy waleczni i śmiali!
Matka nas w czarne przepasała wstęgi....
Patrz! jak on dzisiaj zachował przysięgi!»

Pan Tomasz umilkł, myślom zwiesił głowę,
Piersi mu dreszcze przebiegły grobowe;

I zdało mu się że chrząszczy komnata,
Że idą zbrojni gdzieś z tamtego świata,
Że świecą piorą, migocą puklerze,
W komnacie cisza, mnich szepta pacierze,
Hasło na murach zamieniały czaty,
Promień księżyca zagląda przez kraty,
W dali gdzieś jęczy słowik wśród krzewiny,
I zaszemrała gałązka brzeziny,
Migocącemi listeczkami w złocie....
Może ją duchy potraciły w locie?
Tomasz się zatrząsł, za piersi się ima,
Na mnicha patrzy strasznemi oczyma.
«Mnichu! czy wiesz ty co grozi tej ziemi?
Spojrzyj, gad stronictw bezecnie się pleni,
Rozcina żądłem najświętsze łańcuchy,
Dumą i złością oczarował duchy,
Patrz, nam nie trzeba dzisiaj nic prócz zgody,
A z całym światem pójdziemy w zawody.
Idź, spojrzyj w serca: od końca do końca
Zpozoru myśleć będziesz że to słońca...

O! one świecą, ale tylko sobie,
Na klęskę ziemi jak głazy na grobie!
Pod piedestałem niech pruchnieje wnętrze,
Byle ich grzały promienie gorętsze,
Byle się każdy ozłocił w tem słońcu....
Mnichu z tą czernią co się stanie w końcu?
Pojmujesz, milczysz?...

Ciężko grzeszym Panie!
Stańmy się lepsi, Bóg zdejmie karanie.»
Mnich jęknął głucho; «Litość jego wielka.»

«Gdybyż pociechy choć jedna kropelka,
Gdyby nas niebo wyrwało z tej toni,
Gdyby tych pianych zbudził grzmot: «do broni!»
Mnichu! zwiastunie najsroższej boleści,
O! gdyby kłamstwem były twoje wieści,
Gdyby te członki w boży strój obwlekła
Na ułudzenie czarna furja piekła,
I miast świętości coś w oczach się żarzy,
Tlał wyraz podłej złości i potwarzy

Stokrotne życie poświęciłbym za to!
Jam nie Leonid, ani rzymski Kato,
Wiem że Budzanów nie są Termopyle,
Lecz ja im mnichu nieustąpię w sile.
Znasz moja duszę, znasz serce gorące,
Daj ludzi mnichu, a zwalczym tysiące.
Ja jeszczem młody, bez sławy, bez miana,
Nikt nie uwierzy mi dla kasztelana,
Czczy pozór tylko panuje nad gminem.
Gdybym mu błysnął w oczy jakim czynem,
Chwycił za serca, powiódł, i ocalił,
To potem mniejsza czy by mię pochwalił,
Czy by mię przeklął, ja byłbym spokojny,
Jak ów bohatyr wracający z wojny.
Dziś, ja przeklinam: bracie klątwa tobie!
Gniewni pradziady spać nie mogą w grobie
O pomstę woła groźna ojca ręka,
Niebo nas gnębi; o! tu serce pęka!»
A mnich odwrócił oczy od brewiarzy:
«Także to nędzny proch Bogu się skarzy?
Serce swe pychą napełnił szatańską,

I wywoływać śmie prawicę pańską?
Do ziemi czołem, skryte sądy boże
Go dziś odebrał, to jutro dać może!»

Pan Tomasz chwycił puchar krzyształowy,
Na którym jaśniał w złocie herb rodowy,
Śród armatury, chorągwi i kwiatów,
A w tej rodzinie już od antenatów;
Cisnął o głazy, że skry i czerepy,
Aż o powały odbiły się sklepy,
i tam się w drzazgi rozpryskując mnogie.
Iskrzącym deszczem spadły na podłogę.

«Zbierz te czerepy, ty przemądra głowo
Rzuć w ogień, w ogniu ulej czarę nową,
Z najsroższych ogni nie wyjdzie ta sama,

Rozbitej części zamknięta już brama!»
«Lecz nie czerepem jest żywot człowieka!
Mnich rzecze, «wielką jest boża opieka!
Weź księgi Joba!»»

«Dobra starcze rada!
Ale za późna; dziś to nic nie nada,
Dzisiaj już ludy inaczej Bóg trzyma;
Nas Polska rodzi, nie Jerozolima!»

Mnich pełen zgrozy ku niebu wzniósł oczy:
«Panie twa łaska niech się ku nam stoczy!
Przebacz! on w szale....»

«Nie! jam nie szalony!
Patrz! ja pamiętam że mój brat zhańbiony,
I dzisiaj widzę co było przed laty,
Czuję jak palą poniesione straty,
Jam nie szalony!»

«Czuję boleść twoją:
Panie Tomaszu, Bóg wszemu ostoją,
Módlmy się bo czart sidła na nas wkłada!»

W tem do komnaty straż basztowa wpada
Przynosi wieści że od wschodniej strony,
Od boru słychać jakiś gwar stłumiony:

«Ludzi niewidać, czasem szczęk doleci,
Lub nocny ogień cały bór oświeci;
A polem tłumy przeciągają w cieniu.»
Mnich skinął, a straż odeszła w milczeniu.

Gdy byli sami, mnich się doń przybliża.
«Oto cię synu wzywam w imię krzyża,
Zapomnij wszystko choć jaki ból srogi;
Cios nowy grozi, zbliżają się wrogi,
Czyń! być na bożym sądzie nie pytano
Gdzieżeś tych podział, co ci w ręce dano?»

Tomasz stał, nagle na kolana pada
I ogniem twarz mu opłonęła blada,
W ponurym wzroku jasny płomień błyska,
Krzyż chwycił, do ust, do piersi przyciska,
Woła na mnicha:
«Ojcze przebacz winę!
Zachowaj księgę jeśli ja zaginę.....
Błogosław ojcze bo nam czas na bitwę!
Gdzie straż? niech w zamku otrąbią modlitwę!»

Zagrzmiały trąby; Tomasz skroń ukorzył,
Mnich mu na czole znamię krzyża złożył;
«Powstań!» Wstał Tomasz, wziął miecz i przyłbicę
Poszli.
Już cisza zaległa świetlicę,
Tylko jęk głuchy odbił się o zbroję,
Gdy zapadały okute podwoje,
Brzęknęły tarcze, włócznie i puklerze,
Hełmowe kity szemrały pacierze,
Lampa zagasła, przez okno się toczy
Blask po gałązce księżyca uroczy.
I cicho; już nic nie przerywa ciszę,
Tylko się jeszcze gałązka kołysze,
Zaglądnie w kratę, i cień jej urośnie,
Cofa się, znika i szemra żałośnie.






Poranna zorza rzuciła brzask szary
Po nad dalekie podolskie obszary,
Cisza w powietrzu, tylko ze zgliscz miasta
Z trzaskiem czasami czarny kłąb wyrasta,
I księżyc pobladł na ciemnym szafirze,
Na gruzach wału błyszczą armat spiże.

W zamku szmer słychać, coraz więcej gwarno,
Ze wszech stron ludzie do baszty się garną,
Pytają straży, gdzie wroga widziała?
Ci front szykują, ci skręcają działa,
Biegną kobiety, tulą dzieci drżące,
I znowu stają i patrzą milczące;
Na wschodzie mała rumieni się chmurka;
W tem zajęczała w wieży sygnaturka.

I wszystko pędem do kaplicy bieży,
Gdzie Bogu kornym pokłonem uderzy,

Serca orzeźwi czystą wonią wiary,
Pobiegli wszyscy; został lirnik stary.
On patrzał długo na bór i na zorze,
I myślał w duszy... «Pokarałeś Boże!..
Tam w lesie cała armia Nurydana
Czeka na słońce, przemoc u pogana!
Ptak, co przeleci po tym nieba sklepie
Wieczór już skrzydła na gruzach otrzepie.»
Dumał i oczy odwrócił od wału,
I do kaplicy zbliżał się pomału.

Błysnęły światła z podwojów kaplicy,
Zagrzmiały trąby...
«Hej Boga rodzicy
Śpiewamy hejnał przy wstającej zorzy!
Niech żadna dusza śmiercią się nie trwoży,
Bo odkupieni my od wiecznej śmierci,
A mocy piekła rozdarte na ćwierci!»

Nucąc z kaplicy szła zamku załoga,
Modlić się w obec pogana i wroga.

Skrawe pochodnie poprzedzały chóry,
Mnich kroczył z krzyżem, wzniesionym do góry,
Pokój wybranych jaśniał mu na czole,
Włos biały w świetle lśnił jak aureole,
Przy nim Łużecki idzie pewnym krokiem,
Z pogodną twarzą, rozjaśnionem okiem,
Modli się Bogu, ciemny brzask przenika,
Ognistym wzrokiem szuka przeciwnika.
A za nim zbrojni, chór szlachty i kmieci,
Matkom się z ramion uśmiechają dzieci,
Dalej dziewczęta z juczkami podróży,
Stary im lirnik jakąś drogę wróży.
Pośrodku biała chorągiew powiewa,
A wszystko Bogu modli się i śpiewa:

«Odkupiciela powiła nam panna,
Ziemio hosanna! niebiosa hosanna!
W proch się chylajcie gwiazdy i księżyce,
Gdy Dawidową chwalimy dziewicę.

Pan swego ludu sam nawidził ściany,
Miło mu gościć pomiędzy ziemiany,
Stał się nam zbroją, stał się tarczą złotą,
Słodką nadzieją, i boju ochotą,

A w przedniej straży są anieli możni,
Więc uciekajcie poganie bezbożni!
Bóg idzie z ludem, a lud idzie z Bogiem;
Tam czarne niebo i piorun nad wrogiem.»

A gdy ostatni wzleciał odgłos chóru,
Do zwalonego zbliżyli się muru,
Stoją i patrzą: przez las się przeciska
Gdzie niegdzie płomyk nocnego ogniska,
I szumi Seret i pomyka dalej,
Znów chór podnieśli, głos płynie po fali.

Pod lasem błysło, ogień drugi, trzeci,
Strzeli w łuczywach i Seret oświeci.
Wnet jak by las się gromami nasrożył,
Lub w koło zamku wulkan się otworzył,

Żar tysiącznemi płomieniami strzela,
Jak łańcuch smolnic do uczt lub wesela.
Oświecił Seret i zamek i bory,
A w ogniu Turcy stoją jak upiory,
Broń jasna szkli się od ogni czerwona,
Wieją buńczuki śród zbrojnego grona.
Zwrócili działa, stanęli w szeregi,
Biada zamkowi, gdy zdobędą brzegi.

Nurydan-Basza podszedł nocnym chłodem,
Przy dniu działami rozmówi się z grodem,
Śmierć Mur-zy, Agi przysiągł pomścić święcie,
A Nurydana straszne przedsięwzięcie,
Patrzają z zamku, straszą się obozem,
Niewiastom serca ścięła trwoga mrozem,
Piękne ich lica okryły się śniegiem,
I stoją białe jak lilja nad brzegiem,
Łzawemi oczy patrzą w szare nieba,
Jęk rozdarł piersi: «tu nam umrzeć trzeba!»

Zbledli i męże, widząc liczbę wroga,
A głos muezina woła imię Boga
«Ałła-il-Ałła!» Lecz nieustraszenie
Mnich i wódz patrzą w wroga i w płomienie.

Upadli na twarz w przestrachu i skrusze,
Upadli wszyscy, lecz nie wszystkie dusze!
W niebiosa kapłan poglądał natchniony,
Nad skruszonemi trzymał krzyż wzniesiony:
«Wołamy z głębin, bądź nam pochwalony!»
Pan Tomasz utkwił groźny wzrok w ogniska,
Pała mu lico, oko żywo błyska:
«Zwycięzca brata, w duszy myślał sobie,
Zatknie buńczuki chyba na mym grobie!»
«Powstańcie trwożni! Gaudenty zawoła,
Podnieście z prochu wasze blade czoła!»
Wstali i jękli do głębi skruszeni:
«Prośmy o łaskę, albośmy zgubieni,
Zwalone mury, tu ratunku nie ma!
Któż napad tylu tysięcy wytrzyma?!

Tomaszu! ratuj poddaniem załogę;
Już tylko łaska otworzy nam drogę!»

A Tomasz milczy; jego silnej duszy
Ni głos rozpaczy, ni liczba przygłuszy,
Męstwo daremne! on pojął do razu,
Może załoga nie przyjmie rozkazu?
Dumał spojrzawszy na wybladłe mary;
«Może mię wyda?...» On pragnął ofiary!
Serce miłością i wiarą ogrzane
Czuło głęboko swojej ziemi ranę,
Może w tej chwili iskrami z płomienia
Pisało sobie wyrok poświęcenia.
Toż na niewczesne przelęknionych mowy
Milczał upornie, i wzrok miał surowy.
Umilkli; groźny wódz zaklął ich w ciszę,
Tylko się sztandar z wiatrami kołysze,
I cichym szmerem owiewając czoła,
Zda się być skrzydłem białego anioła,
Co się unosi nad męże i boje,
Gdy wszyscy milczą, sam wzywa na boje.

«Komuż to w łasce ocalenia droga?»
Krzyknął Łużecki, «a gdzie wiara w Boga!
Przed tym się chrześcian trwożna skroń uniża
Który zapragnął poniżenia krzyża?!
Łakniecie życia, to ja was ocalę,
Lecz nie poddaniem, z hańbą i w niechwale.
Myślę że części w was tyle zostało,
Że podołacie jeszcze umrzeć z chwałą;
Bezżenna młodzi, wy bracia pancerni,
Ty ojcze! wodza nie rzucicie wierni?!»

Wnet towarzystwo i młodzież wesoło
Pana Tomasza obstąpili w koło....

«Panowie szlachta, i chłopków gromada,»
Ozwie się Tomasz, «dla was taka rada:
Niewiasty waszej poruczam opiece,
Oto las blisko i przesmyk na rzece;
Na hufiec baszy z tą garstką się rzucę,
Na siebie baczność bisurmana zwrócę.

Was, niech Bóg wiedzie! korzystajcie z czasu,
Wolnym przysmykiem pierzchajcie do lasu.»

Mnich sztandar chwycił, zagrały armaty,
W szeregach Turków syknęły granaty,
Grzmi «hura!» biją raz, drugi i trzeci;
«Cześć Bogu!» Tomasz z mieczem naprzód leci,
Mnich ze sztandarem i garstka wybrana
Wpada jak piorun na szyk Nurydana,
Dzielnem natarciem pohaniec się miesza;
Tam rzekę przeszła ocalona rzesza,
Chwila, już w lesie.
Nad Seretu brzegiem
Walczy rycerstwo ściśniętym szeregiem.
Co raz to widniej; miasto bladej zorzy
Pada świt ranny kędy bój się sroży;
Coraz to widniej; złocąc las i góry,
Wybłysło słońce jak ptak złotopiory:
A powitały go boju okrzyki,
I krwią zbryzgane wojowników szyki,

Kobierce trawy, uperlone w rosę,
Zielona łąka, łany złotokłose.
Wzgardzili śmiercią polscy wojownicy;
Mnich grzmiącą śpiewa pieśń Bogarodzicy,
Łużecki krwawym zwijając brzeszczotem,
Turków i hordy ogrodził się płotem.
Pękają szable, misiurki, puklerze,
Krew barwi brzegi, Turczyn górę bierze,
Ci poprzysięgli niebiosom i chwale,
Wiedzą że zginą, ale walczą śmiale,
I już poganów trzykroć więcej leży,
Niż było w zamku starców i młodzieży.

Sztandar śród boju z wiatrami furkoce,
Na nim się orzeł i Marja migoce
W promieniach słońca, co zda się weselić,
I z walecznymi chce sławę podzielić,
A na poległych z poza chmury złotej
Rzuca ostatnie spojrzenie tęsknoty.
Próżno wziąć chciano sztandar śród przechwałek,
Z Tomasza ręki trupem padał śmiałek.

Jakby rycerskiej opatrzności oko,
Mnich go nad nimi podnosi wysoko.
Toż pokąd jeszcze sztandar im powiewa,
Nie słabnie serce, ręka nie omdlewa,
Giną rycerze; ale nim kto padnie
Stosem się trupów do koła okładnie.

Już tylko kilku; i ci padli razem
Z krwawioną piersią, i z krwawem żelazem.
Jeszcze mnich stoi z wzniesionym sztandarem,
Walczy Łużecki, owian męztwa żarem,
A wicher szumi, pieśń niesforną śpiewa,
Że jakby kłosy kłaniają się drzewa;
Zachwiał się sztandar, zachwiał się Gaudenty;
Nawałą Turków na brzegi ciśnięty,
Chwytają drzewiec, ale Tomasz razem,
Sztandar od drzewca odcina żelazem.
Odskoczył Turek, krew trysła na zbroję,
U stóp Tomasza rąk leżało dwoje.
Zawyła horda; dziki śmiech Tomasza
Dziwi zaciekłych, lękliwych przestrasza.

Spojrzeli w górę, a tam coraz wyżej
Odcięty sztandar wiatr unosi chyży,
To go sfałduje, to w górze roztoczy,
I barw tysiącem zamigoce w oczy,
Od krasnych wstążek, co w oboją stronę
Wieją jak skrzydła ptaka rozpuszczone,
A potem leci jak postać anioła,
Z złotą przepaską u jasnego czoła,
Zwinął się w chmurkę, faluje i gnie się,
A wiatr go dalej, coraz wyżej niesie;
Znowu rozwinął, a w słońcu jaśniały
To święta panna, to znów orzeł biały,
Potem go skręcił i nad bojowisko,
Uniósł na skałę, na orłów siedlisko,
Pomiędzy zioła i wonne biesiory,
A zaszumiały powitaniem bory.

Patrzają Turcy, stają jak zaklęci
Trwogą i zgrozą do głębi przejęci.
Tyle już w życiu swojem krwi przeleli,
Jeszcze takiego cudu nie widzieli.

Gdzie bój wrzał, cisza nastała głęboka.
Nikt od sztandaru nie śmiał zwrócić oka,
Krótką modlitwę odmówili w skrusze,
I polecili Bogu grzeszne dusze.
Gdzie mnich? nie leży między poległymi.
Przed chwilą drzewiec podniósł, patrzał z nimi,
Krzyż zrobił święty; wszyscy go widzieli,
Mnich zniknął... Seret srebrna piana bieli;...
Tomasz oparty o głowicę miecza
Patrzał jak sztandar wicher ubezpiecza.

Stał dumny basza na pagórku gniewny,
Patrzał na zamek, zwycięztwa już pewny,
Potem spoglądał kędy bój się toczy,
I jakiż widok razi jego oczy?

Brew zmarszczył, ubodł rumaka ostrogą;
Na bojowisko w prost pospieszył drogą,
Lejc puścił, krzywą szablę wzniósł do góry,
A leciał straszny w kształt gradowej chmury.

Wpadł między tłumy: hej cóż to! zawoła,
Mąż jeden tylu orężnym podoła?
Czegoż patrzycie, wszak to nie czarownik;
Żywcem go weźcie! to prosty wojownik!
Ocknął się Tomasz, mieczem w koło błysnął,
Godzi na baszę, przez tłum się przecisnął,
Przerąbał drogę, w tem janczarów siła
Miecz mu złamała, i o ziem zwaliła,
Okrzyk radości przeleciał przez tłumy,
A basza na to patrzał pełen dumy,
Sprawił poganów oddział za oddziałem,
«Na zamek!» krzyknął i pogonił czwałem.

Na starym zamku dzikie bisurmany
Szukają skarbów, rozwalają ściany,
A skarbów niema, sygnaturka mała
Padając z wieży smutnie zajęczała,
Horda mur wali, drzwi łamie i krzyczy:
Hej branki piękne, łupu, hej zdobyczy!
A zamek pusty, tylko nagie mury,
I nad zwaliskiem ciemne dymu chmury.

W zamkowym dworcu śród janczarów koła
Stał dumny basza i gniew miał u czoła.
Przed nim stał Tomasz skrępowany sznurem,
Patrzał na Baszę wejrzeniem ponurem,
Patrzał spokojny; on wie co go czeka,
Kat topor trzyma, droga niedaleka.
Zanadto hardy o życie nie prosi,
Czeka aż basza wyrok mu wygłosi;
I milczą oba, oczyma się mierzą,
Jak dwa lwy puszczy nim na się uderzą.

«Nędzny ty prochu! krzyknął stary Basza
Aż tu cię zemsta doścignęła nasza,
Wyznaj gdzie skarby, gdzie brańce i łupy?»
Tomasz odpowie: «Idź policz twe trupy,
Na bojowisku leży ich nie mało;
I to Bóg zniszczy coć jeszcze zostało.
Z zamku masz gruzy, miasto Tatar spalił,
Dziewice, matki, starce jam ocalił.»
Umilkł, a Basza drzał od złości cały;
W oczy mu hardo patrzał Tomasz śmiały.

«Czy ty wiesz giaurze żeś obraził Boga,
I padyszacha; kara twoja sroga!
Klęknij przedemną! Karę ci przebaczę.
Klęknij! do stóp mych skłoń czoło żebracze;
Proś mię o życie»....
«Nie klęknę przed wrogiem
Jam tylko klęczał przed Marją i Bogiem.»

«Giaurze! ty zemsty mojej jesteś łupem
Padnij! przebaczę słyszysz!?»
«Tylko trupem!»
«Precz z moich oczu! precz weźcie tę żmiję!
Gdzie kat?! niech utnie niewiernemu szyję!»

Tomasz oblicze ku niebu obrócił;
Niebiosa czyste; wyrok go nie smucił,
Myśl mu pogodna zwierciedli się w oku,
Tam występuje słońce z za obłoku,
Tu szumi Seret; on klęka na ziemi,
Patrzy po wrogach oczyma jasnemi.

Całuje ziemię... «ziemio ma, żyj w chwale!»
A gdy się podniósł, spojrzał: tam na skale
Stał mnich i trzymał sztandar podniesiony.
Pod jego stopy słał się bór zielony,
Słońce nad głową błyskało wspaniale,
Mnich zdał się błyszcyć cały w bożej chwale.
Znów patrzą wszyscy, stoją jak zaklęci
Trwogą i zgrozą do głębi przejęci;
Mnich zniknął, sztandar uniósł w ciemne lasy,
Na przyszłe boje i na przyszłe czasy.
Tomasz uklęka, kończy psalmów słowa,
Zabłysnął topor, w proch upadła głowa.

Stał zadumany długo Basza stary,
Potem się ukrył w namiotu kotary.






Zbiegły jak woda lata za latami,
Zielona trawa wzrosła nad gruzami,
Zciemniały lasy, Seret wartko płynie,
Szmerem o bojach wspomina ruinie.
A kędy stała basztowa komnata,
Na mur się wspięła brzoza rosochata,
Patrzy do zamku i szemra żałośnie,
W sen dawnym latom, jak po zbiegłej wiośnie.

Krwią zakipiały Chocima równiny,
Hetman Sobieski ubrał się w wawrzyny,
Na polach boju pozostały sępy;
On do dom powiódł waleczne zastępy,
A Polska królem okrzyknęła Jana,
By gromił Turka, by niszczył pogana.

Słońce na zachód zatoczyło głowę,
Poza węzgłowie chmury koralowe,

A zawędrował wieczorem w te strony
Jakiś dziad z lirą, wiekiem pochylony;
Patrzał na zamek, spłonęło mu lico,
Oczy mu błysły wspomnień błyskawicą,
I krętą ścieżką, co dziś bokiem skały,
Wieśniacze trzody skacząc wydeptały,
Aż na wał zamku, na zwalone mury
Pospieszał z lirą ów starzec ponury.
A stopy jego szczyt nie trwoży stromy,
Tam go powitał kamień jak znajomy,
Odłam pałasza, zardzewiały w trawie,
I zagaszony granat na murawie;
Starzec na wszystko poglądał ciekawie,
A w każdym końcu, i przy każdym kroku,
Łzy jak brylanty świeciły mu w oku
To witał smętnie, to powitał mile,
Znać on tu przeżył wielką życia chwilę!
............
A potem ukląkł w zwalonej kaplicy,
I zmówił pacierz do Bogarodzicy

Nie ruszył liry, ale poszedł dalej,
Krętą drożyną, wzdłuż Seretu fali.

Na wieczornicę pospieszył do sioła
A tam go dziatwa obstąpi do koła,
On weźmie lirę, po strunach uderzy,
Wyspiewa dzieje, a dziatwa uwierzy.
Na niebie pierwsze wybłysnęły zorze,
Zmierzch padł na bory, Seret brzegi porze,
I nuci słowik w krzewinie urwiska,
A gwiazd na niebie co raz więcej błyska.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Mieczysław Romanowski.