Przejdź do zawartości

„Nowa Dejanira”

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Stefan Krzywoszewski
Tytuł „Candida“
Pochodzenie Świat R. I Nr. 18, 5 maja 1906
Redaktor Stefan Krzywoszewski
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Nowa Dejanira”.

Zdawna oczekiwana i upragniona „Nowa Dejanira“ pojawiła się wreszcie na scenie warszawskiej. Wśród krytyki wywołała nowy wylew łez atramentowych, iż Słowacki nie zdołał brulionu przerobić „na czyste“, że zostawił nam w puściznie rzecz niewykończoną, garść pereł, niezwiązanych gładkim sznurkiem. Nie potrafię odgadnąć, czy Słowacki, gdyby mu czasu starczyło, byłby przerobił swą „Dejanirę“ na poprawną „sztukę“, zbudowaną według nieomylnych przepisów Scribe’a. Dzisiejszym, najbardziej „modernistycznym“ pisarzom (np. Wedekindowi) zdarza się, że jeszcze brutalniej łączą pierwiastek tragiczny z farsowym. Życie obserwowane z pewnej wysokości, nazbyt często wydaje się tragifarsą. Bezwątpienia, — Słowacki nie umiał zręcznie powiązać tych dwóch czynników. Nie dał złudzenia, iż na scenie rozgrywa się epizod z życia. Sardou lub Sudermann nierównie zgrabniej wywiązaliby się z zadania. Ale doprawdy, czyż do teatru chodzi się tylko po to, by „przeżyć kawałek życia“, czasem niezbyt zajmującego, ażeby z zapartym oddechem śledzić perypetye, nie pozwalające, aż do połowy ostatniego aktu, wyjść za mąż Numie za Pompiliusza?
Z punktu widzenia techniki teatralnej „Dejanirze“ można uczynić poważne zarzuty, Umiejętna reżyserya może zredukować ich znaczenie.
Jak słusznie powiedział Rabski, nie należy obawiać się skróceń, nie trzeba przesadzać w t. zw. pietyzmie. Pietyzm dla pamięci wielkiego poety powinien polegać nie na bałwochwalczem poszanowaniu każdego jego słowa, choćby to słowo było nieudałem, ale na zrozumieniu istoty piękna w danem dziele. Trzeba mieć odwagę odrzucenia suchej plewy od bujnego, szlachetnego ziarna, przed błędem nie chylić głowę należy, ale usiłować osłabić jego wrażenie. I jakże nikłemi wydają się te usterki i błędy „techniczne“ w „Dejanirze“, wobec wiersza niedoścignionego, dźwięcznego, jak srebro, przejrzystego, giętkiego, błyszczącego wszystkiemi barwami tęczy. I jaka mistrzowska charakterystyka postaci! Przedewszystkiem owa przedziwna para, Fantazy i Idalia. On, esteta i samolub, zajęty wciąż auto-analizą, nadczłowiek, pełen pogardy dla wszystkiego i wszystkich, trawiący życie na „bójkach na pałasze z babami“, aż w końcu „duch jego dostaje w pysk“ od smutnego szlacheckiego dziecka, Fantazy — bezpośredni antenat Płoszowskich i tylu innych papierowych bohaterów... Idalia — „okręt rozbity na piasku“, oczekujący wciąż burz, które nie przychodzą, jedna z tych „niezrozumianych“, które same siebie nigdy zrozumieć nie umiały, rozlubowana w cierpieniu, w którem sądzi, że jest jej do twarzy, — „usta ma do picia trucizny“, — lecz równocześnie w kobiecem sercu drgają struny inne, rzewniejsze, lepsze... Tych dwoje dziewcząt tak uroczych i tak odmiennych, Dyana, w której oczach „straszne bunty“, ogniem i łzami ciskają, co gotowa jednak do wszelkich ofiar, do największej — ze swego szczęścia, by tylko chłopom nie zabrano pługów, by niedola nie weszła do chat wieśniaczych, — i Stella, wesoła, trochę przekorna, więcej powierzchowna, lecz wdzięku niewysłowionego pełna, — ileż razy te dwie panienki podziwialiśmy później w różnych powieściach, choć Słowacki tylko w paru rysach je naszkicował!... I wszystkie inne postacie: hr. Respektowie, Rzecznicki, Major, Jan — żyją nie sztucznem, teatralnem życiem, ale prawdziwem, są nie bezdusznymi manekinami, którymi porusza sznurek w ręku autora — ale ludźmi z duszy i ciała.
Ze sceny warszawskiej poszły kryształowe dźwięki czystej i szczerej poezyi. I jeśli publiczność nasza nie ulegnie jej czarowi, nie zapewni „Dejanirze“ długiego szeregu przedstawień, to zaiste nie należy o to winić „wadliwej techniki“ Słowackiego! Teatr warszawski przez dziesiątki lat karmił swoich bywalców przeważnie łatwo strawnymi surogatami Sztuki. Teraz, gdy pojawia się na deskach dostojna Pani w oryginale, wydaje się zbyt poważną, musi walczyć z obojętnością i niechęcią do wszelkich wysiłków mózgowych. Publiczność — ta szersza publiczność, którą wzrusza częstochowski wiersz „Obrony Częstochowy“, — nie odczuwa w całej pełni tego niezrównanego piękna, które tkwi w wierszu Słowackiego. Artyści z małemi wyjątkami — nie potrafią go mówić. Czyż można rzucać na nich kamieniem? Zapomnieli.
Nie zapomniał jednak p. Śliwicki, który z hr. Fantazego tworzy postać jednolitą, w każdym szczególe skończoną i w którego ustach wiersz Słowackiego brzmi jak słodka muzyka. Czego może dokonać talent i inteligencya artystyczna, dowiodła p. Lüdowa, wysuwając skromną i małą rolę hr. Respektowej na pierwszy plan. Pani Irena Trapszo-Chodowiecka, p. Wojdałowicz, wszyscy inni artyści starali się stanąć na wysokości zadania i mniej lub więcej cel osiągnęli. Tylko pani Siennicka skarykaturowała fatalnie przepiękną rolę Idalii, a niefortunnym partnerem jej był p. Leszczyński, zwłaszcza w nad wyraz nieszczęśliwie przeciągniętej scenie przedśmiertnej.
Przed pierwszem przedstawieniem „Dejaniry“ Jan Lorentowicz wygłosił zwięzłą, lecz doskonale ujętą charakterystykę dramatu i jego twórcy. Lorentowicz, jest pod każdym względem świetnym prelegentem. Krytyczna publiczność „premierowa“ odczytu wysłuchała z wielkiem zajęciem i skupieniem.

Stef. Krz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Krzywoszewski.