Przejdź do zawartości

Ania z Wyspy/Rozdział XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Wyspy
Wydawca A. Francuz
Data wyd. ok. 1930
Druk Drukarnia „Grafia“
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. Anne of the Island
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVI.
Wizyta Gardnerów.

— Przyszedł dla ciebie list z indyjską marką, ciotko Jakóbino, — rzekła Fila. — A oto trzy listy dla Stelli i dwa dla Prissy, a bardzo gruby dla mnie od Jasia. Dla ciebie, Aniu, niema nic prócz tego listu pisanego na maszynie.
Nikt nie spostrzegł rumieńca Ani, gdy ujęła cienki list, który Fila rzuciła jej niedbale. Ale w kilka minut później, gdy Fila podniosła wzrok, ujrzała zmienioną Anię.
— Co za dobra nowina, moja droga?
— „Przyjaciel Młodzieży“ przyjął krótkie opowiadanie, które posłałam mu przed dwoma tygodniami, — odpowiedziała Ania, starając się mówić swobodnie, jakby była przyzwyczajona do tego, że każda poczta przynosiła jej wiadomość o jakiemś przyjętem opowiadaniu. Niebardzo jej się to jednak udało.
— Aniu! Jak to wspaniale! Co to było za opowiadanie? Kiedy się ukaże? Czy ci za to płacą?
— Owszem, załączyli czek na dziesięć dolarów, a wydawca pisze, że byłby rad, gdybym mu nadsyłała więcej swoich prac. Poczciwy! Dostanie ich dość! Był to stary szkic, który znalazłam w swoim kufrze. Przepisałam go i posłałam. Ale nigdy właściwie nie myślałam, że mógłby być przyjęty, gdyż nie miał zupełnie akcji, — rzekła Ania, przypominając sobie gorzkie doświadczenia z „Pokutą Aweryli“.
— Co zrobisz z temi dziesięcioma dolarami, Aniu? Może pójdziemy wszyscy do miasta i upijemy się? — zaproponowała Fila.
— Przehulam je! — zawołała Ania wesoło. — W każdym razie nie są to brudne pieniądze, jak ów czek, który dostałam za swoją ohydną nowelę, reklamującą proszek do pieczenia. Wydałam je użytecznie na rzeczy, których zawsze nienawidziłam i nie mogłam wprost włożyć na siebie.
— Pomyśleć, że mamy w „Ustroniu Patty“ prawdziwą, żyjącą autorkę! — rzekła Priscilla.
— Wielka to odpowiedzialność, — rzekła ciotka Jakóbina uroczyście.
— To prawda, — zgodziła się Priscilla tak samo uroczyście. — Autorzy to kapryśna zgraja. Nigdy nie można przewidzieć, co im wpadnie do głowy. Ania może skopjować którąś z nas.
— Miałam na myśli, że talent pisarski to wielka odpowiedzialność, — odpowiedziała ciotka Jakóbina surowo. — A mam nadzieję, że Ania rozumie to. Córka moja pisywała nowelki, zanim opuściła kraj. Teraz jednak zwróciła się do wyższych spraw. Mawiała zawsze, że zasadą jej jest: „Nie pisz nigdy ani wiersza, któregobyś nie chciała przeczytać na swoim nagrobku“. Dobrze zrobisz, Aniu, jeżeli się będziesz także trzymała tej zasady, o ile pragniesz się poświęcić literaturze. Chociaż oczywiście, — dodała ciotka Jakóbina szybko, — Elżbieta śmiała się zawsze, mówiąc to. Śmiała się zawsze tak wiele, że nie rozumiem, jak się mogła zdecydować, aby zostać misjonarką. Jestem szczęśliwa, że się tak stało... Modliłam się, aby się na to zdobyła... ale... pragnęłam, aby tego nie uczyniła...
Ciotka Jakóbina dziwiła się potem, że wszystkie te trzpiotowate dziewczęta wybuchnęły śmiechem.
Oczy Ani błyszczały przez cały ten dzień. Ambicja literacka wykwitła w jej główce. Wesołe myśli towarzyszyły jej przez cały czas spaceru, a nawet na widok Gilberta i Krystyny, którzy szli tuż przed nią, iskry jej nadziei nie zgasły. Mimo wszystko jednak, nie była tak pochłonięta sprawami ziemskiemi, aby nie spostrzegła, że chód Krystyny był niezwykle niezgrabny.
— Ale Gilbert patrzy pewnie tylko na jej twarz. Jak wszyscy mężczyźni, — powiedziała sobie Ania pogardliwie.
— Czy będziesz w sobotę po południu w domu? — zapytał Roy.
— Tak.
— Matka moja i siostry chciałyby cię odwiedzić, — rzekł Roy spokojnie.
Anię przeniknęło coś, co możnaby nazwać dreszczem, ale nie był to dreszcz miły. Nie znała jeszcze nikogo z rodziny Roya. Rozumiała znaczenie jego oświadczenia. Było w tem coś tak nieuniknionego, że Ania zadrżała.
— Będę bardzo rada, — rzekła, a potem zastanowiła się, czy rzeczywiście będzie tak rada. Powinnaby właściwie. Ale czy to nie będzie czemś w rodzaju próby? Plotka doniosła już Ani, w jakiem świetle widzieli Gardnerowie zakochanie ich syna i brata. Roy musiał w związku z tą wizytą wiele wycierpieć. Ania wiedziała, że będzie skrupulatnie badana. Z faktu, że panie zgodziły się na wizytę, wnioskowała, że chętnie czy niechętnie widziały w niej prawdopodobną członkinię rodziny.
„Będę zupełnie sobą, nie będę starała się wywrzeć dobrego wrażenia“, myślała Ania dumnie. Ale zastanowiła się, jaką suknię włożyć w sobotę po południu i czy ładniej jest w obecnej wysokiej fryzurze, niż w dawnej. W spacerze coś było dla niej zepsute. Wieczorem zdecydowała się, że włoży w sobotę bronzową suknię szyfonową, ale włosy uczesze nisko.
W piątek po południu żadna z dziewcząt nie miała wykładów w Redmondzie. Stella skorzystała ze sposobności, aby napisać referat dla towarzystwa filomackiego, i siedziała przy stole w kącie bawialni, otoczona arkusikami papieru z notatkami i rozrzuconemi na podłodze kartkami rękopisu. Stella przysięgała zawsze, że nie potrafiła nic napisać, nie zrzucając zapisanych kartek na podłogę. Ania, we flanelowej bluzce i wełnianej spódniczce, z włosami zwichrzonemi nieco w drodze powrotnej do domu, siedziała na środku podłogi i drażniła kota Magdy kostką. Józek i Morusek skuleni byli na jej kolanach. Gorące opary śliwek wypełniały cały dom, gdyż Priscilla piekła w kuchni. W tej chwili weszła do pokoju, odziana w olbrzymi fartuch roboczy, z umączonym nosem, aby pokazać ciotce Jakóbinie placek czekoladowy, który właśnie polała lukrem.
W tej szczęśliwej chwili zabrzmiał dzwonek. Nikt nie zwrócił na to uwagi, z wyjątkiem Fili, która zerwała się i otworzyła, oczekując chłopca z kapeluszem, który kupiła rano. Na progu stały pani Gardner i jej córki.
Ania podniosła się z trudnością, strząsając z kolan dwa rozgniewane koty i automatycznie przekładając kość z prawej ręki do lewej. Priscilla, która musiała przejść przez pokój, aby się dostać do kuchni, straciła głowę, schowała nieprzytomnie placek czekoladowy pod poduszkę na kanapie przy kominku i wbiegła nagórę. Stella poczęła gorączkowo zbierać swój manuskrypt. Tylko ciotka Jakóbina i Fila pozostały normalne. Im należało zawdzięczać, że wszyscy ostatecznie odzyskali równowagę, nawet Ania. Priscilia zeszła nadół bez fartucha i bez mąki na nosie, Stella doprowadziła swój kącik do porządku, a Fila uratowała sytuację potokiem zręcznej gadatliwości.
Pani Gardner była wysoka, szczupła i ładna, wytwornie ubrana, serdeczna w sposób nieco sztuczny. Alina Gardner była młodszem wydaniem matki, ale brak jej było właśnie owej serdeczności. Wysilała się, żeby być miłą, ale udawało się jej tylko okazywać się wyniosłą. Dorota Gardner była wysmukła i wesoła, nieco trzpiotowata. Ania wiedziała, że była to ulubiona siostra Roya, to też odnosiła się do niej serdecznie. Byłaby bardzo podobna do Roya, gdyby miała ciemne, marzycielskie oczy zamiast figlarnych piwnych. Dzięki niej i Fili wizyta minęła bardzo dobrze, z wyjątkiem lekkiego uczucia naprężonej atmosfery i dwóch niemiłych wypadków. Morusek i Józek, pozostawieni sobie samym, rozpoczęli gonitwę, skoczyli dziko na jedwabne łono pani Gardner i zeskoczyli znowu w nieposkromionym galopie. Pani Gardner podniosła lorgnon i spojrzała za niemi, jakby nigdy jeszcze nie widziała kotów, Ania zaś stłumiła nerwowy uśmiech i jak mogła najuprzejmiej przeprosiła panią Gardner.
— Lubi pani koty, — rzekła pani Gardner z lekką intonacją pobłażliwego zdumienia.
Ania, mimo całej sympatji, jaką miała dla Moruska, nieszczególnie lubiła koty, ale ton pani Gardner rozdrażnił ją. Przypomniała sobie w tej chwili, że pani Blythe bardzo lubiła koty i trzymała ich tyle, ile tylko pozwalał jej mąż.
— To bardzo miłe zwierzątka, prawda? — rzekła figlarnie.
— Nigdy nie lubiłam kotów, — oznajmiła pani Gardner niedbale.
— Ja je lubię, — rzekła Dorota. — Takie są ładne i egoistyczne. Psy są za dobre i za mało samolubne. Czuję się przy nich nieswojo. Koty zaś są niezwykle ludzkie.
— Ma pani tam dwa cudowne porcelanowe pieski. Czy mogę je obejrzeć zbliska? — zapytała Alina, zbliżając się do kominka i stając się przytem nieświadomie powodem drugiego przypadku. Podnosząc Magoga, usiadła na poduszkę, pod którą Priscilla schowała placek czekoladowy. Priscilla i Ania wymieniła zatrwożone spojrzenia, ale nic nie mogły poradzić. Alina siedziała nadal na poduszce, rozprawiając o psach porcelanowych aż do chwili odejścia.
Dorota pozostała jeszcze chwilę w pokoju, aby uścisnąć Ani rękę i szepnąć jej impulsywnie:
— Wiem, że będziemy przyjaciółkami. O, Roy opowiadał mi wszystko o pani. Jestem jedyną w rodzinie, której ten biedny chłopiec coś opowiada. Na mamie i Alinie nikt nie mógłby polegać. Jak wspaniale musicie tutaj spędzać czas. Czy pozwolicie mi przychodzić tutaj i brać udział w waszem życiu?
— Niech pani przychodzi jak często będzie pani chciała, — odpowiedziała Ania serdecznie, szczęśliwa, że jedną z sióstr Roya można było lubić. Nigdyby nie polubiła Aliny, to było pewne, a Alina nigdyby jej nie polubiła, chociaż panią Gardner można było sobie zjednać.
Ostatecznie jednak wydała Ania westchnienie ulgi, gdy ciężka próba minęła.
— Co za tragiczne wydarzenie! — zawołała Priscilla drwiąco, podnosząc poduszkę. — Placek ma teraz prawdziwy zakalec! A poduszeczka jest także do niczego. Niech mi nikt nie mówi, że piątek nie jest dniem feralnym!
— Ludzie, którzy się zamawiają na sobotę, nie powinni przychodzić w piątek, — oświadczyła Jakóbina.
— Domyślam się, że to była omyłka Roya, — rzekła Fila. — Ten chłopiec jest rzeczywiście nieodpowiedzialny za to, co mówi, kiedy rozmawia z Anią. Gdzie Ania?
Ania weszła nagórę. Czuła się bliska płaczu, ale zmuszała się do śmiechu. Morusek i Józek byli zbyt okropni, a Dorota była tak miła!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Marceli Tarnowski.