Przejdź do zawartości

Anielka w szkole/W zamknięciu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w szkole
Podtytuł Powieść dla panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
W zamknięciu.

— Słuchajcie, słuchajcie! — wołała Anielka nazajutrz do Stefki i Weronki, — znowu jakiegoś człowieka zamknęli w szopie strażackiej. Chodźcie prędko!
Dziewczynki przybiegły.
— Dokąd idziecie? — usłyszały za sobą zaciekawione głosy chłopców.
— Do szopy strażackiej. Kogoś tam zamknęli!
— My pójdziemy także!
Wkrótce gromada zaciekawionych chłopców i dziewcząt stanęła przed szopą. Na dole nie było ani jednego okna, bo do szopy tej strażacy miejscowi wstawiali zawsze tylko sikawki. U góry jednak znajdowały się dwa maleńkie zakratowane okienka.
— Tam jest, tam jest! — szepnęła Anielka, wskazując palcem okienko na górze.
Istotnie, jakiś człowiek wyglądał z poza żelaznych krat, zerkając na dzieci. Miał długą zwichrzoną brodę i poczochrane włosy. Posiadał jednak dwoje szarych dobrotliwych oczu.
— Dobry wieczór, — zawołały dzieci, trącając się łokciami.
— Dobry wieczór, — odpowiedział głos z za okienka.

— Zapytaj go teraz — szepnęła Weronka do ucha Anielce.
— Ty go zapytaj, — rzekła Anielka cicho do Stefci, — ja nie mam odwagi.

Stefcia najprzód odchrząknęła, a potem zawołała w górę do okienka:
— Dlaczego tu jesteście zamknięci?
— Ach, Boże — odpowiedział człowiek głosem pełnym smutku. — Nie mam pieniędzy i nie mam co jeść, więc musiałem chodzić po prośbie. Strażnik miejscowy przyłapał mnie i zamknął.
— Czy teraz też jesteście głodni? — zapytał gruby Józek z litością.
— Trochę głód odczuwam, — zaśmiał się człowiek.
Wówczas nagła myśl zaświtała w główce Anielki.
— Wiecie co, przyniesiemy mu coś do jedzenia!
— Tak, naturalnie! — zawołała Maniusia. — Ja przyniosę dwa duże jabłka.
— A ja duży kawał świeżego chleba. Chleb bardzo smakuje, jak człowiek jest głodny, — dorzuciła Cesia.
— Ja także przyniosę kawałek chleba! — zawołał Józek i pędem puścił się przed siebie.
— Tak, ale jak mu to wszystko podamy? — zapytała Weronka w zamyśleniu.
— Wrzucimy wszystko do okienka, — odparła Anielka i zaraz spróbowała rzucić kamień, chcąc się przekonać, czy dosięgnie.
Weronka jednak potrząsnęła głową.
— Tak nie będzie dobrze, — rzekła; — to...
— Ach, ja mam pomysł! — zawołała Stefcia. — Rzucimy temu człowiekowi długi sznur, na którym będzie mógł wciągnąć wszystko na górę. Ja zaraz przyniosę taki bardzo, bardzo długi sznur.
— O tak, doskonale! — uradowały się Anielka i Weronka i zatańczyły z radością przed szopą.
Tymczasem wrócił już Józek z ogromnym kawałem chleba. Za nim szła Maniusia, niosąc w każdej ręce duże rumiane jabłko.
— Ach, jak cudownie! — cieszyły się Anielka i Weronka, pokazując człowiekowi zamkniętemu w szopie chleb i obydwa jabłka.
Po chwili zjawiła się również zadyszana Cesia.
— Do chleba przyniosłem jeszcze garść suszonych owoców, — opowiadała. — Więc mamy teraz dwa kawałki chleba, dwa jabłka i owoce!
Dzieci nie posiadały się z radości i przyjaźnie spoglądały ku człowiekowi, patrzącemu na nie z poza żelaznej kraty. Uśmiechał się.
— Idzie Stefcia, idzie Stefcia! — zawołała nagle Anielka, biegnąc na spotkanie koleżanki.
Stefcia wymachiwała w powietrzu długim sznurem.
— Rzucę go zaraz do okienka, — rzekła, — ja przecież umiem najwyżej rzucać.
Wszyscy spoglądali na Stefcię z podziwem. Człowiek z za kraty wysunął na zewnątrz rękę, nie mógł jednak sznura uchwycić. Stefcia próbowała raz jeden i drugi, sznur jednak za każdym razem spadał z powrotem na ziemię. Teraz zaczęli próbować Józek i Stefek, później Anielka i Weronka, lecz żadne z nich nie mogło podrzucić wyżej.
— O, teraz już wiem, co mamy zrobić, — odezwała się nagle Anielka. — Przyniesiemy długą tyczkę, przywiążemy do niej sznur i podamy go temu człowiekowi.
— Tak, naturalnie, Anielka ma rację! — ucieszyły się dzieciaki.
— Ja zaraz tyczkę przyniosę, — zawołała Stefcia, — bo przecież mieszkam najbliżej.
I znowu pędem pobiegła do domu. Józek pobiegł za nią, aby jej pomóc.
Gdy obydwoje wrócili, przywiązali sznur do górnego końca tyczki, podnieśli tyczkę do góry i istotnie sznur znalazł się natychmiast w ręce zamkniętego człowieka. Tyczkę teraz odrzucono na bok.
— Spuścić sznur! — wołały dzieci.
Sznur w tanecznych podskokach opadł na ziemię.
— Cesiu, przywiąż swój chleb!
— Ciągnąć w górę!
— Ha, ha! — śmiały się dzieci.
Wolniutko kawałek chleba dotarł do zakratowanego okienka. Człowiek za oknem odwiązał chleb i podziękował.
— Spuścić sznur nadół! — zawołała znowu Anielka, skacząc z radości.
Sznur znowu opadł na ziemię. Tym razem przywiązano jedno jabłko.
— Wciągnąć wgórę! — wołały dzieci i rumiane jabłuszko poczęło biec szybko ku górze.
Potem przywiązały dzieci drugi kawałek chleba, drugie jabłko i wreszcie na końcu w chusteczce Cesi — garść suszonych owoców, ciesząc się wciąż i klaszcząc w dłonie, gdy tylko ich dary dostawały się do okienka.
— Dobre z was dzieci, — rzekł człowiek z poza kraty. — Czy chcecie sznur z powrotem?
— Nie, nie, — zawołała Stefcia. — Jutro przecież znowu tu przyjdziemy. Teraz musimy już iść do domu, bo pora pójść spać.
— My także, — zawołała cała gromadka.
— A więc dobrej nocy, dzieci, śpijcie smacznie! — rzekł człowiek z okienka.
— Dobranoc, dobranoc, proszę teraz zjeść te wszystkie dobre rzeczy! — odpowiedziały dzieci i pobiegły wesoło do domu.
— To nie musi być zły człowiek, — myślała Anielka, — takich ludzi nie powinno się zamykać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.