W nurtach Elby i Sali, wśród dnieprowych wód fali Kto to słupy żelazne tam bije?
I z za Karpat wyżyny po Bałtyku głębiny Czyje godła i znaki lśnią czyje?
To Bolesław, mąż chrobry[1], ludów swoich pan dobry, Ale straszny na zdrajce i wrogi.
Złączył braci Lechitów, i jak orzeł z błękitów, Precz daleko rozpuścił swe drogi.
Za trud ciężki, znój krwawy, kupił bratnie Morawy, Wydarł Niemcom Luzatów dziedziny;
Potem na Ruś daleką, gdzie gród stary nad rzeką, Poszedł zbierać rycerskie wawrzyny[2].
Lecz choć w murach Kijowa tyle skarbów się chowa, Drogie szaty i droższe klejnoty,
On nic nie wziął tym razem, tylko miecza żelazem, Jak pan, wyciął po bramie ich Złotej.
A gdy z wrogów pogromu wrócił wreszcie do domu I do pochwy miecz schował zszczerbiony,
W nowej Gniezna świątyni biskup królem go czyni, Czoło wieńcząc mu złotem korony.
Lata jeszcze żył potem, już nie miecza łoskotem, Lecz mądrością swą głośny po świecie;
A gdy wreszcie legł w grobie, naród chodził w żałobie, Niby smutne po ojcu swym dziecię.