Dyskusja indeksu:PL Lord Lister -39- Kradzież w muzeum.pdf

Treść strony nie jest dostępna w innych językach.
Dodaj temat
Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

OCR z tabulacją[edytuj]

Nr 39.
KAŻDY ZESZYT STANOWI ODDZIELNA CAŁOŚĆ
Cena 10 gr.
KRADZIEŻ W MUZEUM
____ ____ ____
We fiorenckim muzeum
Lord Lister w podróżnym ubraniu stal przed zapakowanymi walizkami. Działo się to w jego londyńskim mieszkaniu.
— A więc naprawdę chcesz wyjechać beze mnie? — zapytał przyjaciel jogo Cha—rłey Brand. •—
— Tak, mój drogi — — odiparł Tajemniczy Nieznajomy. — Chcę odipocząć. Opuszczam Londyn zaledwie na czter\ tygodnie. Po naszym ostatnim wielkim wyczynie czuję potrzebę odpoczynku. Jestem przepracowany. Tęsknię za miastem, gdzie nie będę się spotkał co pewien czas z tym durniem Baxterem, inspektorem Scofland Yardu.
— Dokąd się wybierasz zapytał Charley Brand. —
— Dokąd? — powtórzył lord Lister z wahaniem w głosie — poczekaj chwileczkę, daj mi rozkład jazdy. O które>j godzinie odchodzi najbliższy express do Paryża?
— A więc chcesz się zabawić w tym nowoczesnym Babilonie? — zapytał BraJid.
— Nie mój drogi — odparł Raffles. — Mylisz się za.s~ :zo. W Paryżu r:1: "m zbytku i przestępstw nie odpocząłbym z pewnością, Moda stara manja zwyciężyłaby zbożne zamiary i zabrałbym się do pracy z równym zapałem jak w Londymie i Nowym Yorku. Ale poczekaj: przejadę tylko przez Paryż i udam się na Riwierę. Zwiedzę Genuę i spędzę urlop we Włoszech, tak jak zwykły angielski turysta. Ty zaś, mój drogi, pozostaniesz tutaj, aby pilnować domu. Zatelegrafujesz mi natychmiast jeśli ci się coś przytrafi. We Włoszech zachowano o mnie dobre wspomnienia". Tam nikt nie zna Raffłesa, ściganego przez policję. Tam uchodzę zawsze za bogatego i szlachetnego lorda Listera, rozdającego sute napiwki, przyjaciela wielkich i małych. Z Genui udam się do Rzymu, i tam odwiedzę mego przyjaciela malarza Grombecka. Znamy się oddawna. W oczach jego uchodzę za zapalonego kolekcjonera obrazów. Gdy miną cztery tygodnie wezwę cię prawdopodobnie do siebie.
*
Wiosma roztaczała swe czary na Riwierze. Niespokojny charakter Rafflesa nie pozwolił mu dłu go wysiedzieć na miejscu. Zatrzymał się w Rapallo,
gdzie nudził się śmiertelnie. Gdy portier hotelu podsunął mu książkę, w której miał zapisać swoje nazwisko chciał w pierwszej chwili zapisać się jako mister Smyth z Londynu. Nagle do głowy przyszła mu zabawna myśl. Uśmiechnął się, chwycił pióro i napisał:
„Inspektor Baxter, Scotland Yard, Londyn."
— Cóżby powiedział na to mój śmiertelny wróg. —— myślał z rozbawieniem, — gdyby wiedział, że płynę pod jego banderą.
W dwa dini—później w dzienniku miejscowym po—fawiła się następująca wzmianka:
„W mieście naszym bawi jeden z najsławniejszych detektywów świata. Jest to inspektor Baxter z policji śledczej w Londynie".
Pod tą wzmianką następował długi opis wyczynów sławnego detektywa. —
— Jestem pewny — rzekł do siebie Raffles — że ten artykuł wywoła ciekawe konsekwencje
Przyszłość potwierdziła jego domysły. Już nazajutrz otrzymał telegram zaadresowany w następujący sposób:
„Inspektor Baxter Hotel „Cancellario, Ra palio".
Proszę przybyć do Florencji — sprawa ważna — absolutna tajemnica — „pilne",
Telegram podpisany był nazwiskiem, znanego powszechnie profesora Ciatti konserwatora muzeum królewskiego i zbiorów sztuki we Florencji.
— Cóż się tom mogło stać we Florencji, w tyn spkojnym mieście gdzie sztuka gra najważniejsza rolę — rozmyśla? John Raffles. —
Sądząc z nazwiska nadawcy depeszy, sprawa dotyczyć musiała muzeum. Tajemniczy Nieznajomy postanowił udać się na miejsce natychmiast,
— Pięknie — rzekł raz musimy zabawić się w detektywa.
Gdy Raffles zjawił się w willi signora Ciatti, sławny profesor znajdował się właśnie w galerii Offi—ci. Zaledwie jedinak służący usłyszał nazwisko ins^e—ktra Baxtera, wezwał taksówkę i poprosił rzeko n e—go Baxtera, aby natychmiast udał się do P.ilazzo Offici, gdzie oczekiwał go już kustosz.
Byt to właśnie 'dzień, w którym publiczność posiada wolny wstęp do muzeum. Zwarty tłum ludzi najrozmaitszych narodowości Utoczył się do drzwi. Wszystkie sale były. przepełnione. Tajemniczy Nie znajomy minął w .towarzystwie służącego długą amfiladę sal, mury obwieszone były bezcennymi obrazami, z których niektóre warte były miliony.
Największy ścisk był w okrągłej sali, gdzie wisiało jedno arcydzieło Rafaela.
Ody lord Listetr znalazł się w taj sali, szum głosów doszedł do jego uszu. Słychać było otkrzyki zdziwienia w najrozmaitszych językach. Tuż obok znajdował się sekretariat i biuro kustosza muzeum.
Raffies zapukał i wszedł do środka.
Proitsor C i alt i człowiek w starszym już wieku i pełen godmości, wyszedł na spotkanie gościa.
— Dziękuję, że odpowiedział pan tak prędko na moje wezwanie, panie Baxter — rzekł — Mamy wiel kifc zmartwienia i tylko pan może nam pomóc.
Jeśli słabe siły detektywa angielskiego mogą przynieść sztuce jakikolwiek pożytek, jestem do pańskiej dyspozycji—odpal Raffies ze śmiechem.
— Idzie o włamanie dokonane z niesłychaną bez czelnością — odparł kustosz. — Mówiąc krótko spra wa dotyczy bezcennego arcydzieła Rafaela.
— Widziałem je w tej chwili w przejściu — zauważył Raffies, —
— Tak... setki tysięcy ludzi przychodzą tu co—dzień aby je podziwiać. Ale to, co zachwyca tłum, nie jest prawdziwym dziełem Rafaela.
Tajemniczy Nieznajomy aż zakrzyknął ze zdumienia. Było to istotnie nieoczekiwane.
Płótno Rafaela od czasów niepamiętnych znajdowało się we florenckiim muzeum. Z uwagi na swą bezcenną wartość obraz ten był strzeżony ze szczególną pieczołowitością. O najmniejszej skazie, na wet na ramie, komunikowano odrazu samemu profe sorowi Ciatti ,który co tydzień robił dokładny przegląd cennego płótna.
Pewnego dnia podczas swego przeglądu ogarnęło go dziwne uczucie. Od dwudziestu lat, to jest od chwili, kiedy został kustoszem we* Florencji stykał się coclzień z obrazem Rafaela. Mimo to za każdym razem stawał w niemym podziwie przed cudów n y m płótnem. Tym razem do podziwu tego dołączyło się jakieś inne wiażenie. Wydało mu się, że rysy portretu uległy niewidocznej zmianie, i że pejzaż obrazu miał całkiem inny charakter. Był to obraz Rafaela, lecz nie wyczuwało się w nim zupełnie pędzla wielkiego mistrz,.*..
Profesor Ciatti spędził cały dzień na oglądaniu płótna. Pod wieczór jednak opuszczając już galerię dokonał wielkiego odkrycia. Zamiast prawdziwego autentyku podsunięto zręczną kopię.
Trudno mu było w to uwierzyć a ^edlnak tak było istotnie. W jaki sposób w ciągu tygodmia zdołano wynieść obraz, tak pilnie strzeżony i zawiesić na jego miejsce kopię? Profesor Ciatti musiał przyznać, że kopię tę wykonano z niemałym talentem.
Tkwiło w tym bardzo poważne niebezpieczeństwo dla samego kustosza. Trudno było sobie wyobrazić, aby taka historia stać się mogła bez współudziału człowieka, sprawującego nad obraizem bezpośredni nadzór. Gdyby prawda się wykryła, podejrzenia przedewszystkim skierwa/tyby się przeciwko niemu. Powszechna opiwia uważaćfoy go musiała za wspólnika kradzieży.
Tajemniczy Nieznajomy opuścił .w. zamyśleajiu biuro konserwatora.
Dotychczasowe dochodzenia nie dały żadne—* go rezultatu. O tej porze Florencja zalana jest formalnie cudzoziemcami. Dozorcy muzeum wśród różnobarwnego tłumu gości, zwrócili uwagę na dwie osoby: młodego człowieka oraz młodą damę, wy* glądającą bardzo wytwornie. Młody człowiek uzy—< sikał zezwolenie dyrektora muzeum na kopiowanie' jednego z obrazów, i natychmiast po ukończeniu tej pracy nie pojawił się więcej. Kobieta musiała opuścić Florencję wcześniej, gdyż nie widziano jej od dziesięciu dni.
Tyle zdołał dowiedzieć się od dozorców.
Pogrążony w rozmyślaniach, Raffies szedł wolno wzdłuż brzegu rzeki Arno. Podziwiał malowniczy, widok zalesionych pagórków, wznoszących się po drugiej stronie rzeki, oraz rząd wspaniałych wy—< twornych hoteli, na Lungarno, na najelegantszej ulicy Florencji. Tuż obok niego przebiegł mały bosy chłopak roznoszący gazety.
— „Giornale de la SerraL." Trup w Castines".
Tajemniczy Nieznajomy kupił gazetę. WypadtK wyglądał banalnie.
W parku florenokim w Castines znaleziono ciało młodego człowieka, którego identyczność ustalono. Był to Carlo Pasini, kawaler, liczący lat trzydzieści. Pasini był drobnym antykwariuszern a raczej agentem, jednym z tych którzy naprzykszają się cudzoziemcom, utrudniają ich pobyt w mieście, wyży skują ich łatwowierność.
Pasini prowadził tryb życia dość nieuregulowany. Pił, grał w karty i jak mówiono, stracił ostatnio sumę, która znacznie przekraczała jego możliwości, finansowe. Niikt nie wiedział skąd czerpał swe zyski. Sąsiedzi utrzymywali, że jakiś bogaty amery—kanin zapisał samobójcy sporą sumę. Florentyńczyk: przechwalał się, że w każdej chwili mógłby rozporzą dzać największą nawet sumą. Niemniej jednak był w ciągłych tarapatach pieniężnych i samobójstwo jego złożono na karb trudności materialnych.
Lekarze stwierdzili, że Pasini popełnił samobójstwo i że morderstwa było m wyklu:z——>ne. Denat zmarł wskutek rany, zadanej sobie sztyletem, który odnu1 ziono. W '. szeni znaleziono trzy liry i się—demdziesiąt centów, miedziakami, oraz zloty zegarek
Raffies oparł się o obmurowanie wybrzeża. W zamyśleniu odczytał raz jeszcze artykuł. Nie było w nim nic uderzającego, a jednak myśl Rafflesa po— ' chłonięta kradzieżą w muzeum powracała do tego faktu uparcie.
Nagle drgnął.
Raffies nie zdawał sobie sprawy z rodzaju odczuwanego wrażenia, lecz miał prawie pewność, że pomiędzy kradzieżą obrazu Rafaela a samobójstwem Pasitniego istnieje pewien związek .Postanowił więc zbadać bliżej ten wypadek.
Nie znalazł ciała w zbiorni. Policja, jak gdyby spieszno jej było do pozbycia się trupa, udzieliła rodzinie pozwolenia na pogrzeb. Pckaizano Rafflesowi sztylet, którym rzekomo denat miał się zabić. Był to zwykły nóż, jaki Włosi często noszą przy sobie i posługują się nim w swych gorących kłótniach. Tajemniczy Nieznajomy spostrzegł, że sztylet był prawie nowy, a na rękojeści zauważył ocfcłsk palca. Przyglądając się bliżej, Raffies doszedł do wniosku, że pochodzi on od kogoś, kto nie umiał obchodzić się z bronią. Lord List e r wyobrażał sobie doskonale w jaki sposób trzymano tę broń w czasie uderzenia. Nabrał przedświadczenia, że Caro Pasini został zasztyletowany obcą i niewprawną ręką.
Nazajutrz jakiś człowiek, dźwigający na, piecach Spory worek, zjawił się u starej matki Pasiniego. Robił wrażenie wędrownego handlarza, których pełno kręci się po ulicach Florencji.
Mówił dialektem miejscowym. Gestykulując żywo i przewracając oczami zażądał zapłacenia dwudziestu pięciu lirów, które winien.mu był Pasini.
—.Ten łotr ten oszust pozostał mi winien dwadzieścia pięć lirów — wo'łał — Jeśli mi pani nie da, powybijam wszystkie okna.
Włoszka nie pozotawała mu dłużna w odpowiedzi. Przekleństwa płynęły z jej ust z szybkością i łatwością niesłychahą. Kłótnia trwała przeszło pół godziny. Widząc wreszcie, że nie pozbędzie się natręta zawołała:
— Czego chcesz? Nie mam pieniędzy! Nigdy od niego nać nie dostałam. Tylko Carlo potrafił wyciągnąć od niego pieniądze. Idź do niego. Może ci zapła ci twój dług...
— Kto taki? — zapytał handlarz z wściekłością.
— Ten przeklęty amerykalniin, z hotelu „Belle—Vue". Przez jego pieniądze zafoił się biedny Cado! — Idź do niego... Idź!
Z tymi słowy kobieta zamknęła drzwi.
Handlarz postał jeszcze przez chwilę, poczym 'Spiesznym krokiem udał się w stronę wskazanego hotelu. Wszedł do środka i najuiprzejmniejzym tonem poprosił portiera o pozwolenie na widzenie się fc „ricco Americano".
Mówił, że jest przyjacielem Carlo Pasiniego, i że pragnie pokazać temu panu kilka ciekawych prze 'dfmiotów.
Poczciwy portier wpuścił go.
— Zaprowa'dźcie tego człowieka do pana Kin—ley'a — rzucił boyowi. —
John Raffles — bowiem handlarzem był genialny „król włamywaczy" — zaprowadzany został na pierwsze piętro. Kilka minut musiał czekać, ponieważ amerykanki miał właśnie gościa. Po wyjściu służącego, Raffles przyłożył ucho do drzwi. Zdołał podchwycić koniec prowadzonej rozmowy. Rozróżniał odgłosy mężczyzln,
— Rozumiecie mnie! — mówił jeden z nich — muszę go mieć, muszę, za wszelką cenę!
— Ależ to Absolutnie niemożliwe — odparł drugi. —
Z brzmienia głosu Raffles poznał, że głos ten należy do człowieka znacznie młodsze^. Daję wam dziesięć tysięcy franków.
— Nie, nie mogę...
— Da(ję wami piętnaście tysięcy, dwadzieścia (tysięcy franków.
— Nie! Nie zrobię tego nawet za sto tysięcy,... Nieah się pan zastanowi...
Głosy rozmawiających" przycichły. Raffles nie słyszał już ani słowa. Po dhwiili drzwi się otwarły i elegancki młody człowiek ukazał się na korytarzu. 'Jedno spojrzenie' wystarczyło, abyTajemniczy Nieznajomy wrył sobie w pamięć jego rysy na zawsze. Mody człowiek robił wrażebie birlbanta, i w elegancji jego tkwiło coś podejrzanego,
— Czego chcecie? —— zapylał Kinley staijąc w progu. —
— Signor — zaczął loird Lister tłumiąc odruch zdziwienia.
Znał tego Amerykanina, ale pod innym nazwiskiem. Opanował się i ciągnął daley pełnym szacunku toinem:
— Czy nie zechciałby pan kupić u mnie pięknych starych rzeczy, autentycznych antyków?
— Pokażcie co macie — odparł Amerykanin.
Weszli do gabinetu.
Tajemniczy Nieznajomy począł mówić o starych mebJach, porcelanie i obrazach. Amerykanin słuchał z uwagą, oświadczył, że nabędzie je chętnie, przyrzekając zapłacić dobrą sumę.
— O signor — zawołał rzekomy handlarz. — Wiem, że pan jest wspaniałomyślny. Biedny Carlo Pasini mówi'ł mi często o tym.
— Znaliście więc Pasiniego? — zapytał Kin—Jey —— siląc się na spokój.
Raffles zauważył, że głos jego zadrżał lekko.
— Zgoda. Zobaczymy. Przyjdźcie jutro, dzi—> siaj nie mam czasu...
Z tymi slo\vy Amerykanin podteiiósł się.
Na ulicy Raffles pogrążył się w myślach.
Kinley! Kinley? Po cóż człowiek ten siedzi we Florencji pod przybranym nazwiskiem? Raffles poznał Amerykanina od pierwszego spojrzenia. Fotografia jeigo często ukazywała się w najrozmaitszych , pismach ilustrowanych. Nazwisko jego spotykało się częściej, niż nazwiska wszystkich innych milijardeTÓw amerykańskich.
Charlles Tadbott uchodził za jednego z najbo—* gatszyeh midjarderów Filadelfii. Sławny był ze swych olbrzymich fundacyj dobroczynnych ł zbiorów sztuki. Posiadał w wielu miastach Ameryki i Europy luksusowe pałace ponieważ często byt w podróży.
Dlaczego Charles Talbott ukrywał się we Fk»? rencji pod nazwiskiem Kinley'a. Czy, aby sobie zapewnić spokój, podróżował incognito? Mimo to nawet pod nazwiskiem Kinley'a uchodził w hotelu za milionera amerykański ego i przeto od rana do nocy oblegały go tłumy handlarzy, agentów i żebraków.
W postępowaniu Ćharlesa Taitootta kryła się tajemnica, którą lord Lister postanowił wyjaśnić.
Tajemniczy Nieznajomy ukrył się pod mostem tuż obok hotelu BeTlewe... Gdy wyszedł stamtąd, nie miał już swej skrzynki na plecach. Dźwigał w, ręku kosz z fiołkami. W ciągu tej krótkiej chwili' zdołał zmiefnić swą twarz tak, że niktby nie był go poznał.
— Fiołki, piękne fiołki —— wolał. Zwyczajem sprzedawców kwiatów, staną!
przed hotelem. Nie spuszczał wzroku z wejścia. Po godzinie mister Talbott wyszedł z hotelu. Milioner zatrzymał przeijeżdżadącią dorożkę, wsiadł do niej i odjedhał.
Sprzedawca kwiatów puścił się za dorożką ,W/ pogoń.
Dorożka zatrzymała się na przedmieściu Flion rencji. Talbbtt zapłacił woźnicy i piechotą, wąskimi uliczkami wrócił do centrum miasta. Raffles ślleidzrł go, zachowując dyskretyny dystans. Po* zlbył się kwiatów: nofoił wrażenie "człowieka, który nie żetoirze zawodowo, ale wyciąga rękę, gdy, nadarza się po temu okazja.
Talbott zatrzymał się przed małą wilniairnią, tak zwaną „osteria". Rozejrzał się dokoła i zniknął w jej wnętrzu. Tajemniczy Nieznajomy pon szedł za jego przykładem.
Restauracyjka składała się z jednej sporej sali i drugiej mniejszej, w głęjbi. Patron siedział za bufetem i pisał coś w księdze rachunków.
Było popołudnie. Restauracyjka świeciła pustkami. Raffles zamówił pół litra wina i usiadł w
5
Kącie. Po pierw&z—etj szklanice oparł głowę na ręku i tildiał, że zasypia. Jalbatt zlnaudował się najwidoczniej w, pokoju przylegającym do sali. Nagle imsłyszał lekfkie fcrtoki. Nie zoiieniajiąc swej pozycji «iśpione>go pijaka Raffles wyciągnął z kieszeni aparat fotograficzny. Tafbott przechodził właśnie tuż pfook niego w towarzystwie kobiety o wyjątkowo pięknej twarzy. Raffles. wycelował na tę parę ioibieikty w sweigo aparatu. Ujlrzał Talbotta i jego [towarzyszkę, w dhwitli, gdy wsiadali dio powozu iW odległości stu kroków od „ositerii".
Tajemniczy Nieznajomy począł biec za powozem. Tym razem jednak woźnica włdoezlnie na rozkaz KMeya popędzał kionia. Lord Lister pieszo nie mógł mu dotrzymać kroku. Uchwycił się tylu powozu. Młoda kobieta spostrzegła widocznie jego cień, gdyż skinęła na woźnicę.
Woźnica uderzył wiedkim biczyskiem: Raf—fles /dąży>ł jeszcze szczęśliwie zeskoczyć na ziemię. Powóz ruszył dalej równie szybko, jak przedtym,
— Cóżby powiedziano w Filadelfii, gdyby zobaczono Talbołta, pędzącego zwykłym fiakrem po przez ulice Florencji —— myślał Tajemniczy Nieznajomy. — Go mu się stało?
Następnego dnia gdy Raffles zjawił się w ho—telhi, portier powiedział mu, że mister Kinley w .ważnych sprawach wyjechał nagle do Londynu.
— A więc i ty masz jakieś powody, dla których uciekasz przed biednym handlarzem starożytności, panie Tallbott? — rzekł Raffles.
Wiedział, ze dalszy pościg za miliar4erem byfby niecdowy. Londyn nie był z pewnością, celem jego podroży. Lord Listeir nie wątpił dłużej, że iTal'bott był zamieszany w sprawę morderstwa Pas in i ego.
W Wiecznym Mieście
W Międizynarodowym Przeglądzie Sztuki po——jawiło się o«głoszenie następującej treści:
,,Uczony pragnie ogłosić pracę o klasycznych mistrzach włoskich i ioh kopiach. Prosi wszystkich artystów i zbieraczy sztuki, którzy posiadają idobre kopie arcydzieł włoskich, aby przesłali dla .dobra historii sztuki, swe adresy profesorowi Ciat—ti we Florencji."
Profesor Ciatti. siedział właśnie przed stosem listów, gdy lord Li&ter zjawił się u nie—g—o—.
— Pańska rada okazała się doskonałą, signor Baxter —— rzekł Włoch. — Listy te pochodzą od artystów, którzy w ciągu ostatnich czterdziestu lat malowali kopie Rafaela.
— Dzięki pańskiej wiedzy, profesorze, będziemy mo—giM zorientować się odrazu z pod czyjego pędzla wyszła kopia, któpą obecnie posiadamy.
—Tak... Przejrzałem już wszystkie listy i sądzę, że o4na3azłem nazwisko tego, któremu można—by przypisać autorstwo.
— Ktoż<to taki? — zapytał Raffles.
— Profesor Grombeck z Rzymu — odpari konserwator.
To mój przyjaciel! — zawołał Raffles ze zdumieniem.
— Pan zna profesora Gromebcka? — zapyta? Ciatti.
— Tak. — Od czasu jego podróży dio Anglr — odparł rzekomy inspektor. — Co pisze?
Profesor Giatti wręczył mu list: „Wielce Szanowny i Drogi Kolego! — — pisze siławny malarz. — Pragnę panu zakomunikować,
że ongiś namalowałem k"opię sławnego obrazti Rafaela, znajdującego się w Palazzo Uffici we Flcn . rencji. Niestety kopia ta oddawma nie znajduje się; w moim posiadaniu.
Szczerze panu oddany Grombeck.
— Zdaniem pańskim Grombeck dokonał tej kopii — zapytał Raffles, skończywszy czytanie lilstów.
— Z pewnością. Chciałeim nawet sam zapy—: tac o to profesora.
— Nie'c,h pan tego, broń Boże, nie czyni —• przerwał Raffles — muszę poprosić, aby nie przeid—siębrał pan nic, bez mego zezwolenia. Jeszcze dziś pojadę do Rzymu. Proszę mi napisać na poste—re—stafote.
*
Siedząc w przedziale pierwszej Masy Tajem—* mczy Nieznajomy palił papierosy i czytał gazety* Uwagę jego przykuł następujący artykuł:
* ZŁODZIEJE W MUZEUM
„Jak nas informują, dziś rano popełniono śmiałą kradzież w naszych Narodowych Zbiorach Sztuki. Idzie o cenne lustro renesansowe, stanowiące własność sławnej Beatrice Centi.
Zwierciadło to znajdowało się ostatnio w posiadaniu księżnej d'Arbuzzo, która podarowała je zbiorom królewskim. Fakt ten dowodzi raz jesz* cze,że nasze muzea źle są strzeżone. Lista skradzionych dzieł sztuki wzrasta w sposób zastraszający.
Należy stwierdzić, że wszystkie te kradzieże popełniono prawie jednocześnie. Czy mamy tu do czynienia ze zjawiskiem, szerzącym się nagminnie, czy też padamy ofiarą dobrze zorganizowane! bandy, która okrada nasze zbiory? Jakkolwiek sprawa się przedstawia, należy czymprędzej położyć kres tym szkodliwym wyczynom, które . niszczą bogactwo naszych artystycznych zbiorów".
Na tym artykuł się kończy.
Przed złożeniem wizyty profesorowi Grom—beckowi Jo>hn Raffles wstąpił na poczitę, gdzie za— —stał telegram od Ciattiego.
„Proszę zgłosić się do konserwatora muzeum kwirynalskiego. Spotkanie konieczne".
— Spodziewałem się tego —szepnął do siebie Tajemniczy Nieznajomy. — Z trudem udało się lordowi Listerowi odnaleźć w muzeum kwirynal—skim konserwatora. Sale zostały zamknięte dla publiczności. Wśród dozorców i służby panowało poruszenie. Lustro skradzione nie miało zbyt wielkiej wartości, ale wszystkich przerażał fakt, że kradzieży dokonano w jasny dzień ze zbiorów królewskich.
Dozorca, którego pieczy powierzona była zamknięta na Mucz witryna z lustrem został zaaresz—towalny.
Tajemniczy Nieznajomy dowiedział się o tym wszystkim od konserwatora. Biedny uczony tracił głowę i błagał inspektora Baxtera o pomoc. Dowiedział się o jego pobycie we Florencji i natychmiast po zauważeniu kradzieży zwrócił się do swego kolegi, profesora Ciattiego o jego adres.
Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okolicznści konserwator Florenckiego muzeum odpowiedział mu, że Baxter znajduje się w Rzymie.
Co robić? Tajemniczy Nieznajomy od chwili przybycia do Florencji, stanął wobec trudnej zagadki. Kradzież sławnego płótna Rafaela, zamor—
6
Scłowanie Pasiniego (Raffles przekonany był bowiem, że popełniono tu zbrodnię) i teraz kradzież bezcennego lustra!
Gdy lord Lister zjawił się w mieszkaniu profesora Grombecka, malarz bawił akurat na wsi, malując duży pejzaż. Raffles musiał czekać na niego cały dzień. Powrócił więc do muzeum w Kwiry—nale, i odwiedził salę, gdzie stała witryna z renesansowym lustrem. Nie spostrzegł nic szczególnego. Zamek witryny był w doskoiiiałym stanie. Zapytał u kogo znajduje się klucz. Odpowiedziano mu, że u dozorcy Grasso, którego zatrzymała policja. Raffles skorzystał z wolnego czasu, którym rozporządzał wskutek nieobecności Grombecika, i odwiedził rodzinę Grassa. Sądząc z poszlak, które ciążyły na dozorcy, myślał, że zastanie tam ludzi o moralności conajanniej wątpliwej. Był mile zdziwiony widokiem małego, lecz starannie utrzymanego mieszkanka. Żona dozorcy wyszła mu na spotkanie. Była to wysoka brunetka o czarnych oczach, prawdziwa włoska piękność. Matka Grassa, zgarbiona staruszka o łagodnej twarzy zjawiła się tam również,
John Raffles przedstawił się im jako jeden z kolegów Grassa. W ciągu kilku chwil zdołał pozyskać ich zaufanie. Uważając lorda Listęra za przyjaciela, obydwie kobiety pokazały mu notatki, listy i papiery Grassa. Napróżno Raffles szukał w nich jakiegokolwiek dowodu, że uwięziony dozorca był wspólnikiem przestępstwa.
Tajemniczy Nieznajomy postanowił wrócić do swego hotelu pieszo. Rodzina Grassa mieszkała w samym centrum Rzymu, Wąskie kręte uliczki, w których sami rzymianie orientują się z trudnością stanowiły dila Raffles a prawdziwy labirynt. Błądził na ślepo przez jakiś czas, Ściemniło się. Raffles zatrzymał się obok latarni, i wyciągnął z kieszeni piąte Rzymu. Był taik tym pochłonięty, ze wyjmując z kieszeni plan wyrzucił z niej jakąś kopertę.
Odnalazł drogę i schowawszy mapę ruszył szybko najprzód.
— Signore! Signore! — usłyszał za sobą dzie—tinny głos.
Odwrócił się i ujrzał dwunastoletniego chłop—ica, zdyszanego szybkim biegiem.
— Pan coś zgubił! — krzyikbęło dlziecko, wręczając Rafflesowi kopertę. — W pierwszej chwili Raffles nie poznał swojej własności. Następnie przypomniał sobie że jeszcze we Florencji sfotografował Amerykanina Ohadesa Talbotita, w chwili, gdy wychodził on z winiarni w towarzystwie pieikbej damy. Dał fotografię do powiększenia i miał przy sobie próbne zdfjęcia. Otworzył kopertę, afoy się upewnić, że są to te sarnę fotografie.
Znajdował się właśnie tuż przied jasno oświe—tfloną wystawą sddepową. Chłopak stał obok niago, przyglądając się ciekawie ruchom Tajemniczego Nieznajomego.
— O! La signora! Cudzoziemska — zawołał z radością, wskazując na fotografię. Raffles nastawił uszu.
— Dzielny z ciebie chłopczyk — rzekł, wręczając mu monetę — masz to twoja nagroda.
— Dziękuję panu — odparł chłopak zachwycony. — Jest pan bardzo dobry, signor. ——Może: pan jest bratem signory?... Ona też jest dobra. I cudzoziemka. Wszyscy cudzoziemcy są dobrzy!
— Czyżby? — zapytał Raffles. — Jak się na—eywasz na imię?.
—Alberto — caparł mały.
— Sprytny z ciebie chłopak — Ałberto— rzeki Tajemniczy Nieznajomy serdecznym tonem. :— Odprowadź mnie troszeczkę! Pogawędzimy z sobą.
Z wylewnością właściwą Włodhom, Alberto począł opowiadać Rafflesowi szereg historyj o sobie i swojej rodzinie. . *
Lord Lister wysłuchał go cierpliwie.
— Jak długo znasz cudzoziemską signorę — zapytał mimochodem.
— Oddawna! Od zeszłej wiosny. Ale ona często wyjeżdża. Ile razy mnie widzi daje mi parę groszy,
— Czy signora jest jeszcze teraz w podróży?
— zapytał lord Lister.
— Nie, już wróciła! — zawołał żywo chłopiec. — Dzisiaj spotkałem ją rano przed ko—ściołem San Paolo. Zawołała mnie i rozmawialiśmy o róż rnakyeh rzeczach.
— Pytała cię prawdopodobnie o signora Grasso? — zapytał Raffles. —— Znasz z pewnością tego człowieka. To dozorca muzeum, którego chwiilowo uwdę'ik>no?
— Tak —— odparł chłopiec. Siignora mówiła mi
0 nim i o jego rodzinie. Ona jest naprawdę dobra.
— Czy wiesz gdizie ona mieszka?
— O tak, niedaleko Kwirynału, pałacu królewskiego. Signora mówiła...
— Dobrze, moje dziecko — przerwał Raffles
— widzę, że jesteś ostrożny i rozsądny. Czy chcesz oddać mi przysługę?
—O tak, signor.
— Jutro raniuiiko pójdziesz przed dom signory. Będziesz szedł za nią przez cały dzień i obserwował co robi. Nie wolno ci jednak mówić o naszej rozmowie. Rozumiesz minie, Alberto? Wieezo—czorem znajdziesz mnie w Grand Cafe na Corso
1 opowiesz mii wszystko coś widział. Jeśli to zrobisz dostaniesz ode mnie całą garść miedziaków.
— Może pah na mnie liczyć, Signor! — zawołał Alberto z zachwytem.
*
Spotkanie lorda Listera z niemieckim malarzem miało jaknajserdeczniejszy przebieg. Nie widzieli się już od wieHu lat i profesor cieszył się ze spotkania ze starym przyjąćietem. Nie wspominając malarzowi o ce'lu swej podróży do Rzymu, Raffles napomknął mu, że zawarł znajomość z konserwatorem muzeum we Florencji. Ciatti po—wite—dział mu o tym, że Gromibeidk przebywa w Rzymie i Raffles postanowił wykorzystać tę okazję, aby spotkać się z nkri. Rozmowa przeszła wikróf—ce na sztukę, a zwłaszcza na malarstwo, specjalność Gromfoedka.
— Kiedym przechadzał się wraz z Ciattim po muzeum Florenćkikn, dowiedziałem się od niego, że pan malował w swoim czasie Kopię obrazu Rafaela. Ciatti wspominał mi, że pańska kopia była naprawdę genialna. Czy mógłbym ją zobaczyć, drogi przyjacielu?
—Jasne oczy malarza przysłoniły się mgłą smutku.
— Niestety — — odparł. — Płótno to nie jest już w moim posiadaniu. Straciłem je ostatecznie a wraz z nim część mego szczęścia i moich marzeń...
Raffles spostrzegł, że sama wzmianka o obrazie budzi w umyśle malarza smuffcne wspomnienia. .Ujął serdecznie jego rękę.
— To nie zwykła ciekawość zmusza mnie do zadawania niedyskretnych pytań —— rzekł łagodnie.
— Nie mogę powiedzieć panu., jaki jest ich prawdziwy cel, ale proszę mi wierzyć, że jest bardzo doniosły i uczciwy. Niech mi pan powie coś bliższego o swojej kopii. Kiedy ją pan zrobił?
— Kiedy ją zrobiłem? — odlparł ze smutkiem profesor. — — Już bardzo, bardzo dawno... Byłem młody, do tego stopnia młody, że wierzyłem w wierność i miłość. Ideał mój ucieleśniony był w osobie pięknej kobiety imieniem Kitty. Kitty wyglądała tak, jak gdyby Rafael wziął ją za model swego słynnego obrazu. Kochałem Kitty i dlatego żywiłem dla tego obrazu specjalny kult. Obciąłem zrobić jego kopię i podarować go Kitty. Pracowa łem gorączkowo. Podczas długich miesięcy żyłem tylko pracą. Ody obraz był już skończony, przyjaciele moi obsypali mnie pochwałami. Mówiono że nikt nie widział dotąd tak doskonałej kopii. Wówczas spadło na mnie pierwsze wielkie rozczarowanie. Kitty nie chciała zostać żoną biednego, podówczas jeszcze nieznane—go artysty. Nie chciała dzielić ze mną mojej skroorAiej egzystencji. Tęskniła do zbytku i bogactwa. Pewnego dnia uciekła, zabierając ze sobą kopię, dzieło, w Morę włożyłem cale swoje serce. Nśgdy w życiu nie ujrzałem ani jednej, ami drugiej.
— Jak się ona nazywa? — zapytał lord Lister.
— Kitty Potte—r — odparł malarz. — Nigdy nie dowiedziałem się co sdę z nią stało.
John Raffles milczał.
— Czyżby konserwator muzeum f;lorenckie'gc mógł się mylić — myślał. — — Nie, to niemożliwe. Ja sam choć nie jestem ekspertem, mógłbym przysiąc, że kopia dokonana została przez któregoś z współczesnych naszych mistrzów i z pewnością wyszła z pod pędzla Grombeeka.
Nieoczekiwane spctkanie
Raffles nabrał przekonania, że obraz, podarowany przez malarza pięknej kobiecie dostał się do rąk złodziei, nie w drodze zwykłego przypadku. Był nadto pew'ny że istniały jakieś tajemnicze węzły, pomiędzy milionerem Talbottem a młodą kobietą, którą mały ulicznik nazwał signorą Potter, wypadkami, florenckim muzeum i kradzieżą w Kwirynale.
Z drugiej strony zaaresztowanie młodej kobiety przez policję włoską, położyłoby kres jego poszukiwaniom. Tajemniczy Nieznajomy przewidywał z^góry, że policja przed przystąpieniem do aresztowania wysoko postawionych osób z/nala—złaby tysiące wymówek i wykrętów.
Pogrążony w tego rodzaju rozmyślaniach natknął się na wąskim chodniku na jakiegoś przechodnia. Wyjąkał kiflka słów przeproszenia, cofnął się i machiialnie podniósł głowę.
Natychmiast odwrócił się i zniknął w tłumie.
Przechodzień nie poznał go, natomiats Raffles uderzył wygląd tego człowieka.
Wydawało mu się, że widział już gdzieś ten podskakujący chód, tę chytrą twarz, i zawadiacki wąsik. Doskonała pamięć przyszła mu. z pomocą. Tajemniczy Nieznajomy przypomniał sobie młodego człowieka, wychodzącego z apartamentów milionera w Hotelu Belevue we Florencji. Talbott nazywał wówczas młodzieńca tego Kentem.
John Raffles upewnił się najpierw że młody człowiek nie poznał go. Następnie począł za nim iść. Młody człowiek nie domyślaj się nawet, że
jest śledzony. Nagle Rafflesowi przyszła do głowy, myśl, którą w pierwszej chwili odrzucił jako szaloną. Człowiek, którego śledził, skręcać właśnie w róg nowej ulicy.
Raffles wyprostował się i zdecydowanym krokiem podszedł do Kenta.
— Pan wybaczy...
—Czego pan sobie życzy? —— zapytał ze zdumieniem.
— Czy pan nie widzi ducha? — — zapytał Raffles najniewiinniejszym tonem.
— Ducha? Czy pan oszalał? Jakiego ducha?
— zapytał Kent zdumiony.
— Ducha... Carla Pasini — odpad lord Lister
— skandując głosem.
Błyskawica zajaśniała w czarnych oczach młodego człowieka, Nie stracił jednak przytomności umysłu.
Obydwaj romówcy znajdowali się na najbardziej ożywionej iśicy Rzymu. Niezliczony tłum płynął dokoła nich.
Kent nagle skoczył w bok i począł drzeć się na cały głos.
—— Łapać złodzieja!... Łapać złodzieja! Sk.ro—dziono mi moją portmonetkę.
Zrobiło się poruszenie. Wszyscy poczęli biec w rozmaite strony. Krzycza.no, potrącano się. Dokoła Rafflesa i Kenta zebrał się tłum, który 5cH rozdzielił. Gdy wszystko uspokoiło się powoli, Kent zniknął.
— Trick udał się — rzekł Raffles — zawiedziony. — Ale mniejsza z tym. Osiągnąłem cel. Wiem to czego chciałem się dowiedzieć.
W pośpiechu udał się do kawiarni, gdzie miał spotkać się z Albertem. Sala była pełna po brzegi. John Raffles zajął miejsce pod ścianą. Spostrzegł wreszcie małego chłopca, przedzierającego się przez tłum gości i kelnerów. Był to Albert o. Trzymał pod pachą paczkę z gazetami lecz nie zatrzymywał się przy stolikach, ale szedł prosto do Rafflesa i szepnął cicho:
•— Dziś wieczorem wyjeżdża do Paryża.
W pociągu
Express Rzym — Paryż odjeżdżał za godzinę. Lord Lister miał akurat tylko tyle czasu, aby spakować walizki i opuścić Wieczne Miasto.
Dworzec kolejowy pełen był chłopców, sprzedających gazety, podiróżnych oraz przekupniów. Pozostały mu dwie minuty do odejścia pociągu. Prawie w ostatniej chwili, gdy pociąg miał odejść weszła na peron elegancka kobieta o bardzo dystyngowanym wyglądzie. Za nią szła jej pokojówka, obładowana pudełkami i paczkami. Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Konduktor otworzył przedział pierwszej klasy i pomógł eleganckiej damie wsiąść. Zamykał już drzwi, gdy na peronie zjawił się jeszcze jeden spóźniony podróżny— Zdyszany dopadł konduktora.
— Pierwsza klasa, niepalący — — zawołał.
Konduktor otworzył mu przedział, do którego przed chwiilą —wsiadła młoda kobieta. W tej samej chwili pociąg ruszył.
*
Minęło kilka godzin od chwili, gdy express Rzym —— Paryż opuścił dworzec rzymski. Kobieta, siedząca w kącie przedziału pierwszej klasy, wtuliła się w miękkie poduszki i udawała, że śpi. Spóźniony pasatżer siedział nieruchomo i nie zdradzat
8
najmniejszego zainteresowania dla osoby swej pięknej towarzyszki. Po przez niezasłonięte okna, wpadały do wagonu promienie księżyca. Stuk kot lokomotywy przerywał ciszę nocną.
Wreszcie pasażer zasnął. Jego głośny oddech, połączony z lekkim chrapaniem, przeszkadzał snąć towarzyszce podróży, gdyż wyprostowała się nagle. Upewniwszy się, że jej towarzysz śpi snem sprawiedliwych, wyszła z przedziału, kierując się w stronę przedziału dla palących.
Zatrzymała się przed przedziałem, w którym siedział samotny mężczyzna o wybitnym typie amerykańskim. Zawahała się przez chwilę
— Charles — — szepnęła cichutko. Mężczyzna podniósł się z miejsca, lecz w tej
samej chwili na korytarzu rozległy się kroki. To ów spóźniony pasażer, który w ostatniej chwili wpadł do wagonu, zbliżył się ćk> przedziału, przed którym stała młoda para. Kobieta zorientowała się natychmiast i z czarującym uśmiechem zwróciła się w jego stronę.
— Bardzo przepraszam — — rzekła — — czy nie wie pan gdzie tu jest wagon sypialny?
— Sądzę, że w końcu pociągu — odparł zapytany.
Młoda kobie—ta podziękowała, i udała się we wskazanym kierunku, natomiast tajemniczy pasażer stanął w oknie korytarza. Wydawał się całkowicie pochłonięty obserwowaniem krajobrazu. Zauważył jednak, że młoda dama, przechodząc koło przedziału Amerykanina, upuściła, jak gdyby niechcący małą karteczkę. Zaledwie młoda kobieta zniiknęła, Amerykanin rozejirzał się dokoła i widząc, że nikt na niego nie zwraca uwagi, podniósł kartkę i zbliżył ją do oczu. Stał odwrócony tyłem do podróżnego, stojącego przy oknie, który zdjął swe niebieskie okulary i po przez ramię Amerykanina spojrzał na kartkę papieru.
„Kent spotkał dziś w Rzymie Rafflesa" — przeczytał.
Scena ta trwała zaledwie ułamek sekundy, Tajemniczy pasażer odwrócił się w stronę okna i powrócił do swego przedziału, gdzie zastał już siedzącą tam towarzyszkę podróży. Wtuliła się w kąt i przymknęła oczy, udając, że nikogo nie widzi. Tajemniczy podróżny spokojnie zajął swe miejsce, po dłuższej chwili wstał jednak i rzekł uprzejmie:
— Pani chciałaby prawdopodobnie zasnąć? Przykro mi, że przeszkadzam... Pociąg jest prawie pusty, z łatwością znajdę miejsce w innym przedziale, aby dać pani możność ' wygodnego wypoczynku.
— Bardzo dziękuję — odparła młoda dama.
Pasażer wziął walizkę i wyszedł, złożywszy pefen uszanowania ukłon swej towarzyszce podróży. Doszedł aż do przedziału Amerykanina i zajął miejsce tuż naprzeciwko niego.
Amerykanin trzymał w ręce angielską powieść i udawał, że jest nią pochłonięty. W rzeczywistości jednak spojrzenia jego błądziły daleko od stro—' nic książki, która nawet nie była rozcięta. Walizka Amerykanina spoczywała na siatce nad jego głową. Tuż obok niej leżało pudełko z tektury o formie cylindra. Była to paczka niewygodna i wydawało się rzeczą dziwną, że wytworny Amerykanin — podróżująewy pierwszą klasą, zabrał ją ze sobą do wagonu. Prawdopodobnie zawartość jej była tak cenna, że nie chciał jej nadawać na bagaż.
Tajemniczy pasażer przyglądał się przez czais pewien tekturowemu pudełku:
— Piękny kraj z naszej Italii — rzekł.
• Tak... To prawda — odiparł Amerykanin z wyraźnie złym humorem.
Rozmowa została zaczęta. Powiedziawszy, kilka słów o Zgodności klimatu podróżny dodał:
— A Sztuka! Jacy artyści mogą porównać się z mistrzami tej miary, co Rafael, Michał Anioł lub Leonardo da Vinci!
Jakiś cień przemknął po twarzy Amerykanina. Tak — — odparł powoli. — Właśnie sztuka zwabiła mmi e do tego kraju.
Pogrążył się w swych myślach. Tajemniczy pasażer raz jeszcze starał się nawiązać rozmowę lecz daremnie. Amerykanki odpowiada! tylko monosylabami.
Wreszcie samiMi obaj. *
— Proszę wysiadać! Rewizja celna:
Pociąg zatrzymał się na granicy francuskiej. Tłum tragarzy rzucił się na jego spotkanie. Kufry, walizy, pudełka i paczki, wszystko zostało wyniesione do wielkiej hali, gdzie miała się odbyć odprawa celna.
Wywoływano nazwiska i otwierano walizki.
— Czy ma pan coś do oclenia — — zapytał celnik francuski otyłego Włocha, jadącego w jednym przedziale z Amerykaninem.
Już wskazywał swemu pomocnikowi na małą walizkę, którą miał otworzyć, gdy nagle Włoch pochylił się do ucha celnika i szepnął:
— Proszę nie rewidować mych bagaży... Otrzymał pah prawdopodobnie już rozkaz. Nazywam się....
Głos jego rozpłynął się w panującym hałasie, Francuz uśmiechnął się porozumiewawczo:
9
—• Maleńka podróż wypoczynkowa do Paryża. Hę, hę!
Jo'hn Raffles ani przez chwMę nie spuszczał Amerykanina z oka. Podstęp się udał.
Rewizja bagaży Amerykanina trwała bardzo długo. Miliarder wywoził z Włoch prawdziwe skarby sztuki, obrazy, posągi, makaty, klejnoty, rzeźby ż słoniowej kości i drzewa. Pozostawało jeszcze do oclenia tekturowe pudełko. Gdy celnik je otworzył spostrzegł, że zawiera długą lunetę polową, pokrytą rzeźbami, a pochodzącą z połowy dziewiętnastego wieku. Włożono ją z powrotem do pudła. Raffles spstrzegł, że Amerykanki odetchnął z uslgą. Młoda dama nie miała prawie nic do oclenia. Jedyną rzeczą, za którą zapłaciła cło był spory obraz, przedstawiający pejzaż namalowany żywymi barwami. Nawet laik spostrzegłby, że obraz ten mimo masywnej ramy nie posiada żadnej wartości artystycznej. Celnik francuski nie mógł powstrzymać się od uwagi:
— Paini płaci tylko za ramę i to sporo, ponieważ jest ciężka.
Młoda kobieta zbladła, ale opanowała się natychmiast. Uśmiechnęła się do celnika, który raz jeszcze obrzucił krytycznym spojrzeniem jaskrawy obraz.
/^
Rewizja była skończona. Pociąg z sapaniem i gwizdem ruszył w dalszą drogę. Na korytarzu wagonu stał Amerykanin i przelotnie ścisnął rękę podążającej do swego wagonu damie.
Dziękuję, Kitty.
Rozstali się, jakgdyby byli sobie obcy. Każdy zajął swoje miejsce, w oddzielnym przedziale.
Elektromonter
Charles Talbott byJ w Paryżu osobistością niemniej znaną niż w Filadelfii. W Paryżu posiadał wspaniały pałac, a w okolicy rozległe dobra. Bliscy jego przyjaciele utrzymywali, że miliarder Talbott z wykształecenia i zamiłowali był więcej Francuzem, niż Amerykaninem. Interesy w Filadelfii rozwijały się i bez niego. Korzystał więc z każdej okazji, aby podróżować po Europie. Jego bystra inteligencja ł przedsiębiorczość pozwalały mu nawet z poza oceanu kierować przedsiębiorstwami amerykańskimi.
Charles Talbott mimo sweij wielkiej fortuny i przysłowiowej wprost uprzejmości, pozostał kawalerem. Ten człowiek posiadał jedną jedyną pasie: była nią sztuka. Nazwisko Tallbotta zyskało sobie we Francji dużą popularność. Jego pałac w Bois de Boluogne1 posiadał jedną z najwspanialszych prywatnych kolekcyj obrazów. Trzeba jednak było nielada protekcji, aby móc tę kolekcję obejrzeć.
Lord Lister, przekonał się o tym na własnej skórze. Jakkolwiek użył wszystkich swych wpływów, jakie miał we Francji, aby zostać przyjętym przez miliardera — otrzymywał ciągle tę samą odpowiedź.
— Mister Tadbott nie przyjmuje nikogc Nie zniechęcało go to jednak. Pewnego poranku po powrocie z Włoch, mister Talbott siedział w swym gabinecie. Już kilka razy dzwonił na swego lokaja, który nie reagował na wezwanie. Otworzył drzwi i zawołał zdenerwowanym głosem:
— Jean.
— Jaśnie pan sobie życzy?
— Daczego nie zjawiasz się, kiedy dzwonię"
— zapytał Talbott niezadowolonym tonem.
— Nie słyszałem dzwonka — odparł lokaj, kłaniając się nisiko.
Wówczas kamerdyner oznajmił, że z mewia—* domych przyczyn instalacja elektryczna przestała' nagle działać. Trzeba było posłać po elektromontera. Jean natychmiast ruszył w drogę, aby wy—< pełnić polecenie swego pana.
Raffles, czekający przed pałacem od samego ranka zbliżył się do niego. Obydwaj mężczyźni nawiązali przyjacielska pogawędkę. Za temat posłu—1 żyły mające się dziś odbyć w Auteuil wyścigi.
John Raffles przebrany był za francuskiego mieszczucha.
—Czy wybieracie się do Auteuilu —— mój przyjacielu — zapytał John Raffles służącego. — Mant tu bilet wstępu na trybunę, ale nie mogę z niego: skorzystać. Gdyby pan chciał, mógłbym go panu odstąpić. Wziąłbym zato drobnostkę, jednego fran* ka. Kosztuje piętnaście.
Służący zamyślił się.
— Nie mam wprawdzie nic do roboty —rzek!
— i kamerdyner obiecał mi w tym tygodniu jeden dzień wolny. Posłano mnie jednak po elektrotechnika i muszę tam pójść czymprędzej.
— Jeśli tylko o to idzie, możnaby się jakoS urządzić — przerwał mu Raffles. — Daj mi pan. franka za bilet, a załatwię panu elektrotechnika. Tranzakcja została zawarta. Służący wręczył Raf* flesowi franka i uszczęśliwiony pojechał do: Auteuil. Gdy znikł mu z oczu, lord Lister odwrócił się na pięcie i udał się do pałacu Talbotta.
Zanim zadzwonił do bramy, włożyć na głowę, czapkę i wyciągnął z pod swej marynarki małą skrzyneczkę z potrzebnymi przyrządami. Wiedział z góry o jakiego rodzaju reperację idzie, ponieważ' sam poprzedniego dnia poprzednał wszystkie przewody elektryczne. Z miną znawcy wysłuchał opowiadania kamerdynera o uszkodzeniach linii. Zbadawszy urządzenia Raffles oświadczył, że należałoby zmienić wszystkie druty. Praca ta mu—< siałaby pochłonąć około dwóch dni. W ten sposób" uzyskał okazję przebywania przez ten czas w pa—* łacu.
Lord Lisetr pracował nieustannie pod dozorem służącego. Obecność ta jednak nie przeszko—< dziła mu poznać dokładnie rozkład mieszkania* Pałac składał się z szeregu pokoi, z których zaledwie pięć czy sześć było zamieszkałych. W poko—' jach tych przebywał miliarder podczas swego pobytu w Paryżu. Wielka biblioteka przylegała do pokoju sypialnego. Z drugieg strony biblioteka ta łączyła się z galerią sztuki, gdzie Amerykanin przechowywał swoje zbiory. Reszita pałacu składała się z szeregu wspaniałych apartamentów, zupełnie jednak opuszczonych. Praca Rafflesa posunęła się wreszcie na tyle, że mógł przejść do biblioteki i galerii. Zwrócił się do nadzorującego go lokaja, aby go tam wprowadził. Człowiek miał zaarribarasowaną mihę. Wiedział, że nikt pod żadnym pozorem nie wszedłby do tej części dcmu.
Nawet sprzątanie odbywało się pod osobistym nadzorem pana Talbotta. Z drugiej strony instalacje elektryczne powinny tam f urJkc jonować lepiej ni'ż gdzieindziej. Wszystkie cenne obrazy, przymocowane były do ściany k—lócikami, ponadto zaopa—< srzone były w specjalną sygnalizację elektryczną,
1O
któreij działanie rozpoczynało się, gdy ktoś starał się zdjąć ramę.
Służący zwrócił się w sprawie tej do swego pana.
Miliarder wezwał wówczas do siebie Raffesa. Ob—rzaicił go badawczym spojrzeniem. Raffles przybrał minę nierozgarniętego niewiniątka. Talbott przyszedł do wniosku, że można mieć zaufanie do tego człowieka i można mu pozwolić pracować w galerii, w jego oczywiście obecności.
Lord Lister z trudem pohamował radość, wchodząc do wielkich sal, oświetlonych cd góry. Znajdowały się tam prawdziwe skarby. Każde z tych płócien przedstawiało wartość od pięciuset do kilku mi Uonów franków.
Obrazu Rafaela nie było w tej kolekcji.
Elektromonter pracował pilnie, podczas gdy Talbott chodził tam i z powrotem po galerii nie spuszczając z niego oczu.
—Młody pan powrócił — — oświadczył służący, który wszedł do galerii. — Chciałby natychmiast z panem mówić.
— Powiedz mu, że jestem chory — odpowiedział Amerykanin z rozdrażnieniem.
— Młody pan upiera się koniecznie, że musi być przyjęty,
Mister Talbott zastanowił się przez chwilę, poczym rzekł:
— Wprowadźcie go do biblioteki.
Ody służący wyszedł, mister Tallfoott rzucił ostatnie spojrzenie na montera i przeszedł do biblioteki.
Jak za pierwszym ,azem ws Florencji, Raffiss przysuną'! się dc drzwi o pnrł drabino o —amę. Ja kież było jego zdziwienie, gdy gościem Amerykanina r.kazał Sig młod^ jpiec spotkany W3'i7iorcncj'i. Po czątkowo r\ J\VDJ mówili tak cicho, X l^a^les nie mógł z FG'/—. mi e ć ani si >wa. Stopniowo dopieri poczęli podnosić głosy.
— Skończyło się! Słyszysz? Wszystko skończone!
Gość zamilkł na chwilę.
— Nie zechce pan chyba wyrzucić mnie za drzwi, — mister Tabloit — zapytał ze zdziwieniem
Tak i to raz na zawsze . Kent zrobił kiika kroków.
— Czy nie obawia się pan, że mogę...
— Rób, co uważasz za stosowne — przerwał Amerykanin gwałtownie, — czy sądzisz, że uwierzą w twoje plotki? Do czego byłyby w takim razie moje miliony?
— Ale ja mam świadka —— zawołał Talbott. — Nie żyle już od dawna. Wiesz o tym lepiej ode mnie.
— Nie mówię tu o zmarłych. Mam na myśli osobę, która jest mc że panu bardzo droga: Kity.
Zaledwie Kent wymówił to imię, miiljarder wybuchnął z wściekłością.
— Nie odważysz się wspominać o niej! —— zawył z desperacją.
Młodzieniec wybuchnął triumfającym śmiechem. — Jak tygrys rzucił się na Ta'1'lbotta i chwycił go za ramiona.
Daj mi pan czego żądam, gdyż w przeciwnym razie...
Nie docenił siły Amerykanina. Wyswobodził się jednym ruchem i chwycił Kenta za kołnierz. Rozpoczęła się walka. Siły Talbotta poczęły słabnąć. Kent pchnął potężnie swego przeciwnika i przewrócił go na ziemię.
Milioner dyszał ciężko. Przeciwnik ukląkł na jego piersi i pochylić się nad nim.
W tej samej chwili uczu<ł na sobie uścisk dwuch silnych ramion. Zanim zrozumiał co się stało został uniesiony w górę i rzucony następnie gwałtownie na Ziemię. Raffles boczył wówczas do okna, otworzył je szeroko i krzyknął.
— Na pomoc! Na pomoc!
Talbott podniósł się. Tajemniczy Nieznajomy zwrócił się w stronę Kenta, który nieprzytomny leżał na ziemi.
Prawie równocześnie otwarły się drzwi i stanęli w —nich dwaj policjanci wraz ze zdumioną służbą. Kenta zatrzymano', pieniąc się z wściekłości, opuścił bibliotekę po l eskortą obu agentów. Talbott stał osłupiały z włosami w nieładzie.
Walczyły w nim sprzeczne uczucia: chętnieby zatrzymał Kenta i wyjaśnił, że chodziło tu o zwykły żart i nieporozumienie.
— W jaki sposób doszło do tego, że pan wezwał pomocy? — zapytał Amerykanin Rafflesa. —
— Pracując cbok usłyszałem nagle hałas przewracanych krzeseł. Obawiałem się, że może panu się przytrafić ccś złego. Przybiegłem i wezwałem pomocy, ponieważ sygnalizacja elektryczna nie została jeszcze uruchomiona.
— Tak —— rzekł Talbott w zamyśleniu. —— Jest pan zacnym chłopcem. — Uratowałeś mi życie!
— I ja tak sądzę... Spełniłem tylko swój obowiązek — odparł Raffles skromnie.
— Dziękuję p ar. u. Zasłużył pan na wynagrodzenie. — odparł Amerykanin i wręczył Rafflesowi banknot pięciuset franikowy.
W więzieniu
Podczas, gdy prowadzono go na posterunek, Kent zastanawiał się nad swoją przygodą. Przekonany był, że aresztowanie zawdzięcza tylko głupiej interwencji elektrotechnika. Był zupełnie spokojny. Czekało go najwyżej kilka dni aresztu tymczasowego. Wiedział, że Talbott będzie czynił wszystko co będzie w jego mocy, aby wyciągnąć go z więzienia.
— Ta przygoda da mi tytuł do zwiększenia moich żądań — szepnął Kent.
Był wesół i dobrej myśli, M;mo to upłynęło wie—e dni, a o zwolnieniu nie było mowy. Sędziu śledczy
11
który przesłuchiwał go już dwukrotnie, zadawał mu szczegółowe pytania na temat jego przeszłości i stosunków je<go z Talbottem.
Kent podawał się za Szkota, przebywającego w Paryżu, tak, jak Tałbott, dla przyjemności. Miljar—dera poznał w jakimś muzeum. Zbliżyło ich wspólne zamiłowanie do sztuki. Taka była wersja o ich znajomości.
Na pytanie sędziego śledczego, czy zna Florencją, Kent odpowiedział przecząco. Sędzia pytał również o to, co było przyczyną ich sprzeczki. Na to pytanie Kent odmówił odpowiedzi.
Począł się niepokoić... Prosił, aby pozwdono mu na widzenie się z Talbottem. Odmówiono. Napisał do Amerykanina, prosząc go, aby wszczął krotki zmierzające do uwolnienia go, względnie, aby uzyskał z nim widzenie. Talbott nie zjawił się i Kent niecierpliwił się? coraz bardziej.
Dozorcą więzienia był człowiek starszy i opryskliwy. Wszystkie usiłowania, Nawiązania z nim kontaktu, pozostawały bez rezultatu. To też radość Kemta nie miała granic, gdy stary dozorca otrzymał dwudniowy urlop i zastąpił go itnny miód szy i dostępni e jszy. W klika godzin później, nowy diozorca wiedział już, że więzień był bogatym Szkotem i że miał czym opłacać oddawane mu 'drobne przysługi.
— Czy chciałby pan zrobić mi grzeczność — zapytał następnego dnia nowego dozorcy. — Dam panu za to sto franków.
— Piękna sumka —— odparł dozorca z uśmiechem.
— Napiszę list, który pan sam odiniesie osobie, 'do której Jest adresowany i przyniesie mi pan odpowiedź. Musi go pan oddać konieczhie do rąk te—igo, dla którego jest przeznaczony. Zna pan dobrze 'ten pięfcny pałac w Bois de Bulo—gne należący do bogatego Amerykanina.
— Tailibatta — dokończył dozorca. Kent napisał list i wręczył go dozorcy.
Dozorca miał go odnieść po skończon—e—j służbie. Po wyjściu z więzienia, zamiast udać się w stronę Bois de Budogne, poszedł do hotelu, zamieszkiwa—negto przez bogatycih cudzoziemców Oczekiwał go tam lord Lister.
— Ten jegomość obiecał" mi sto franków ••— rzdkł dozorca.
— Dobrze, otrzymacie ode mnie wasze pieniądze — rzekł Raffłes — wróćcie do więzienia i powiedzcie, że mistter Talbot wyjechał. Możecie rmu nawet zwrócić list Przed tym przeczytam go jednak.
„Szanowny • Paaiie! — czytał. — Kiedy zjawiłem się u pana, nie ulląfki s4ę pan mych gróźb. Zmieni pan maże zdanie teraz, gdy jestem w więzieniu. Cierpiliwość moja jest już na wyczerpaniu. Jestem zdolny do' wszystkiego. Piszę do pana po raz ostatni. Jeśli w ciągu trzech dh.i nie zostanę zwoilniony stąd, u>—ciekmę się do ostatecznych środków. Liczę, że otworzy mi pan w swoim banku kredyt do wysokości pół miliona franków. Nie pragnę wcale zobaczyć się z panem osobiście. Książę de Essełnt nie pozwoliliby mi czekać.
Bogaty oryginał
Książę d'Esseimt należał do jednego z najstarszych rodziki francuskich. Był on ostatnim ze swego rodu. Po burzliwej młodości, książę nagle wy—
cofał się ze świata. Mieszkał we wspaniałym pałacu w Bois de Buologne tuż obok pałacu Talbotta. Książę mieszkał tam razem ze starym służącym Holendrem, nazwiskiem Huysmans i jego żoną. Wszystko w pałacu urządzone było w ten sposób, aby książę nie musiał wydawać rozkazów, i aby maf pod ręką wszystko, co mu było potrzebne. Książę d'Esseint nie przyjmował nikogo, a nawet listonosz nie przynosił mu ani listów, ani gazet Dobrowolny pustelnik _zerwał całkowiecie ze światem zewnętrznym. Żył w otoczeniu książek i kwiatów, których były tam takie masy, że pewnego dnia znaleziono go zemdlonego, naskutek ich zbyt sWnego zapachu.
Pewnego pięknego, wiosennego ranka Raffles zatrzymał się przed pałacem przy okutych drzwiach, gdzie nie było ani dzwonka ani kołatki.
Tajemnczy Nieznajomy począł walić mocno pięściami. Po niejakim czasie ukazał1 się w drzwiach zdumiony służący.
— Pan się prawdopodobnie "pomylił' —rzekł spoglądając ze zdumieniem na intruza.
— Pragnę widzieć się z księciem d' Esseint.
— Nigdy nie można się widzieć z księciem d'Esseitnt — — odparł służący, kładąc nacisk na słowo „nigdy".
Naskutek nalegań Rafflesa zgodził się wreszcie oznajmić swemu panu o dziwacznej wizycie. Książę był niemniej od swego służącego zdziwiony natarczywością gościa i wskutek te'go —kazał prosić nieznajomego do salonu.
Raffles musiał włożyć pantofle, ponieważ prowadzono go przez sale, wyłożone wspaniałą mozaiką. Sala jadalna przypominała międzypokład okrętu. Przez olkha nie widać było drzew i kwiatów ogrodu, natomiast coś, co przypominało do zbudzenia fale morskie. Następna sala robiła wrażenie wykutej w lodzie. Pokój natomiast, w którym książę przyjął gościa, miał kształt półkolisty, i wybiły był cały czarnym aksamitem. W pośrodku siedział książę, czyniąc niesamowite wrażenie. Był trupio blady. Krew przodków powoli i leniwie krążyła w jego żyłach.
Po wymianie wstępnych uprzejmości, lord Lt—ster zwrócił się do księcia.
— Chciałbym zapytać Jego Wysokość, czy, zina Taltiotta?
— Bardzo żałuję — brzmiała odipowiedź —ale nie znam.
Tajemniczy Nieznajomy był w kłopocie. Odpowiedź ta kładła tamę wszelkim dalszym pyta—> nio»m. Nie widząc w jaki sposób osiągnie swój cei, lord Listę r zapytał:
—Czy Wasza Wysokość pozwoli mi zwiedzić swoje1 kolekcje artystyczne?
— Proszę zapytać . mego służącego. — odpowiedział książę.
Tymi słowy zakończył wizytę. Stary siłużący nic nie potrafił mu powiedzieć na temat Talbofrta. Ponieważ nikt nie odwiedza jego pana, nie wiedział, czy książę zna, czy nie zn? Amerykanina.
Wówczas Raffles poprosił o oprowadzenie go po galerii.
•— Idzie o to — że nikt nie może jej od\vie—dzić — odparł stary z zakłopotaniem.
— Dlaczego? — zapytał lord Lister.
— Książę sobie tego nie życzy — c'»'.:..:• slu>» żacy.
— Ale jeśli Jego Wysoikość mnie pozwolił —• zaoponował lord List e r.
Starzec żarnik ł i rzekł po chwili z lekkim drżeniem w.głosie.
— To martwe rzeczy, te obrazy.... Boję się ich. \
— Bać się obrazów? — — powtórzył Raifles. ——Tak —— odparł służący. —— Nie jestem przesądny, nj—e wierzę ani w duchy ani w strachy. Muszę, panu jednak powiedzieć, że gdy jestem sam w wielkiej sali, i słyszę szmery w murach, przebiega mnie dreszcz. Może mój wiek podeszły uczynił mnie wrażliwym. Prawdopodobnie szum ten wywołany jest drżeniem murów, wskutek ruchu kolei •podziemnej. Nie mogę jednak zwalczyć msnącej we mnie obawy.
— Nie jestem lękliwy — rzekł Raflles — i gorąco pragnę zwiedzić zbiory waszego pana.
Odsunął na bok starego sługę i wszedł do galerii. Lord Lister rozejrzał się dokoła,,'n i e odkrywając nic niezwykłego. Minął wielką.saję i wszedł do malutkiego pokoju, w którym .równie—ż wisiały obrazy. Opuka! starannie mury. Odpowiedział mu wszędzie stłumiony dźwięk. Przykucnął 'napodłodze. Po krótkiej —chwili odnalazł on miejsce pod którym znajdowała się próżinia. Podniósł ostrożnie klepki posadzki, jedną po drugiej, na przestrzeni około jed. n ego metra kwadratowego. Przypuszczenie jego iókazało ssę słuszne. Pod spodem znajdował się otwór. John Raffles nie chciał działać zbyt pochopnie. Zamknął otwór i wrócił do służącego prosząc o kata log —obrazów Poirównując obrazy wymienione w tym katalogu, z obrazami wiszącymi na ścianach, spostrzegł, że brakowało tam .najcenniejszych dzieł Ra ffles wszedł wówczas do podziemia które zostało prą wdopodabnie wykopane przez złoczyńców. Był to wąski i sklepiony korytarz, .dokonany kosztem długich miesięcy p^acy. W pa—łacu księcia nikt nie wie dział prawdopodobnie o jego istnieniu. Lord Lister szedł tym korytarzem dość długo. Wedle jego obliczenia minął już ogród, znajdujący się przy pałacu księcia natknął się na jakiś mur. Wyglądało to tak jak gdyby pasaż urywał się nagle i nie wychodził poza obręb posiadłości księcia. Raffles jednak nie 'dawał się zbyt łatwo zbić z tropu. Wyvvł z kieszeni małą latarkę elektryczną i oświetli1! sklepienie. Zauważył w murze niewielką rysę. Wsunął w tę rysę swój nóż i podważył cegłę. Spostrzegł, że cegły te jakkolwiek pozornie zcementowane dawały się ła—Ltwo usunąć. W ten sposób otworzyło się przejście
wystarczające "dfla Jędrnego człowieka. Rafffles 08—wietił je swą latarką. Nagle z ust jeigo wyrwał się okrzylk pełdn zdumienia. W kręgu świetlnym jego lampy zajaśniał cudowną harmonią barw piękny obraz Rafaela.
*
Dla Rafflesa związek przyczynowy pomiędzy, powyższymi faktami by jasny. Podziemny korytarz prowadził z mieszkania księcia aż do sali, w której złodzieje umieścifli perłę florenckiego muzeum. Lord Lister nie wątpiił, że znajdował się w podziemiach pałacu miliardera amerykańskiego Talbotta. Przed—świadcznie to tkwiło w nim odkławna. Miliarder Talibott był zdaniem jego sprawcą kradizieży bez—< ceiiHiego brązu.
Tajemniczy Nieznajomy wszedł do wnętrza sali. Znalazł na ścianie kontakt elektryczny i zapalili światło. Wspaniały kryształowy kandelabr oświe—•tllił urządzone z przepychem wnętrze sali. Ściany jej byt!y pokryte cennymi płóikiami. Z niewdekiego przed pokoju widać było schody, prowadzące prawdpodo* bnie do apartamentów miliardera.
A więc tutaj znajdowało się płótno Rafaeda.
Spoglądając na nieśmiertelne arcydzieło, lord Lister odczuł dreszcz zachwytu.
— Co robić? Wejść do apartamentów księcia l wszcząć alarm byłoby szaleństwem. Zawiadomić policję? Na to lord Lister nie mógł się zgodzić.
Pozostawała jedna, jedyna droga? walczyć z rniiMarderem sprytem i przebieg!ością. Raffles powinien skraść cenny obraz tak, jak wspólnicy Tałbot—ta stkradlłi go poprzednio z muzeum.
Inspektor Baxter ze Scotland Yardu
Londyńskich amatorów sztuki spotkała tego dnia mała niespodzianka.
W porannym wydaniu „Timesa" na pierwszej stronicy znajdował się artykuł 'zatytułowany: „Kradzież obrazu z Muzeum KensingtońskiegO'!"
Chodziło o mały krajobraz Constable'a, sławne—malarza z pierwszej połowy dziewiętnastego stulecia.
W Scotlland Yardzie zawrzało. Inspektor Baxter dhodzU jak nieprzytomoy. Tylko Marholm, sekretarz inspektora, zachował olimpijski spokój. Nagle zadźwięczał telefon. Dyżurny policjant oświadczył, że telefonowano z Florencji.
— Hallo! Kto przy telefonie?
— Profesor Ciatti, konwersator i kustosz Muzeum Uffrzzi z Florencji.
Czy jest pan inspektor Barter?
— Jestem przy telefonie —— odpowiedział Bax—ter swym fatalnym włoskim językiem.
— Ach inspektorze, jak wygląda sprawa naszego obrazu Rafaela?
— Jakiego Rafaela? — odparł Baxter zdumiony.
— Nie zapomniał pan chyba o naszej rozmowie we Florencji? — odparł nerwowo Włoch.
— O jakiej rozmowie? Nie mam o niczym pojęcia.
— Jakto... Dwa miesiące temu mówiliśmy w moim gabinecie o kradzieży... Obiecał mi pan zająć się tą spraw,ą.
— Dwa miesiące temu? — — powtórzył Baxter, domyślając się jakiejś nieczystej historii. — Od siedemnastu lat nie byłem we Florencji.
Odezwał się okrzyk zdumieinia: profesor Ciatti przerwał rozmowę.
Nastąpiła wymiana depesz pomiędzy Lobdynem i FHorencją. Nie wiedząc co tym wszystkim myśleć, inspektor Baxter poradził się Marholma.
— To coś niesłychanego — zawołał podniecony. — Jakieś indiwiduum musiało podać się za mnie w Pałacu Uffizzi we Florencji.
— Gotów jestem założyć się że to nasz przyjaciel Raffles. — odparł Marholm z uśmiechem. —
Baxter udał się natychmiast ze swym sekretarzem Marnoknem do pałacu lorda Listera. Zastali tam siwowłosego służącego który oświadczył im, że lord LisłeT zostawił pałac pod jego dozorem i że sam odidawa tam nie mieszka. Istotnie wspaniałe apartamenty robiły wrażenie opuszczonych.
Gruby Marholm ze śmiechem wskazał na jedyny wiszący na ścianie obraz.
— Ten przynajmniej nie wygląda mi na skradziony z Muzeum Kensingtońskiego — rzekł z uśmiechem. —
— Żarty nie na czasie — zawołał Baxter. — Żaden z nidh nie zauważył, że uwaga Marhol—
ftia przyprawiła starego sługę o nagły rumieniec. • Zaledwie obydwaj policjanci opuścili pałac, stary służący zdjął biallą perukę i liberię. Był to Charley Brand, przyjaciel lorda Listera.
Przeszedł do pokoju służbowego. Na ścianie wisiała ilustracja wycięta z tygodnika. Ostrożnie wy—' jął tę ilustrację z ramy. Pod spodem ukazał się sławny pejzaż Constable.
Gharley Brand zwinął obraz w rulon, wziął cylinder, zdjął główkę i podszył pod nią ostrożnie cenny obraz. Następnie włożył wysoką główkę z powrotem, przyszył ją i w cylindrze na głowie wyszedł na ulicę. Tego samego dnia jeszcze wsiadł w Dover na okręt zdążający do Calais, Wieczorem Mairnołm otrzymał następującą depeszę:
„Do pana Inspketora Baxtera, Ścotland Yard, Londyn.
Mam dla was ciekawe wiadomości. Obraz Con—stabla z Kdnsingtonu znajduje się nie w Londynie a w Paryżu.
Raffles.
— Ho, ho — zawołał Marnolm ze śmiechem.'— Baxter zemdleje gdy ujrzy tę depeszę.
*
Gdy tylko Chariey Braind wysiadł na paryskim dworcu podbiegł do niego tragarz i wyrwał mu z rąk walizę. Oszołomiony Charley szcdlł za nim niepewnym krokiem. Spostrzegł ze zdumiefnieim, że tragarz zamiast kierować się ku wyjściu, prowadzi go do ustronnego i ciemnego miejsca. Węsząc awanturę Charley dhciał się rzucić na tragarza, gdy nagle usłyszał dobrze znany głos:
— Jakże można tak nieostrożnie powierzać swój bagaż pierwszemu 'lepszemu? A gdybym okazał się agefatem policji?
Zdjął kurtkę i czapkę: Charley Brand poznał bez trudu w tragarzu swego najlepszego przyjaciela J&?^—
Baxter i Marholm w Paryżu
Nazajutirz rano dyrektor więzienia, w którym przebywał Kent przyjął odwiedziny dwuch Anglików, z którydi pierwszy podał się za inspektora Baxtera ze Sco—tlland Yardu, drugi zaś za detektywa Marholma.
Baxter poprosi1! dyrektora, aby zezwolił mu na widzenia z Kentem.
Obydwaj dokumentami stwierdzili swą 'k1e'nTT7—czność.
Gdy Anglicy znaleźli się w sali przesłuchiwali ten który się podawał za Baxtera rzekł do swego towarzysza.
— Pozostaniesz przed drzwiami, Chariey i dasz mi znać jeżeli tego zajdzie potrzeba.
Przed salką znajdował się korytarzyk, którego okna wychodziły na ulicę. Marholm stanął przy okinie 4 dla skrócenia czasu począł przyglądać się przechodniom. Nie wierzył, aby chwilowo mogło im grozić jakieś niebezpieczeństwo. Wprowadzono Kanta. Rzekomy Baxter dał znak dozorcy, aby się usunął.
— Szkoda kłamać, Kent — rzeki — głuchym gło sem. — Wiem wszystko. Kitty Potter wsypała was.
Więzień spojrzał na niego z przerażeniem. — Nagle rzucił się na Rafflesa jak tygrys. Tajemniczy; Nieznajomy powstrzymał go wzrokiem. Kent opuścił ręce i jęknął.
— Czy przyznajecie się do zabójstwa Passi—niego we Florencji — zapytał Raffles. —
Zamiast odpowiedzi kiwnął twierdząco głową.
— Chcielibyście pozbyć się go ponieważ był wspólnikiem kradzieży, którą popełniliście w Pałacu Uffizzi — ciągnął dalej lord Lister nie spuszczając z Kefnta wzroku.
— Przeklęta kobieta — jęknął głuciho więzień.
— To Kittv Potter skłoniła cię do kradzieży obrazu — rzekł Raffles tonem tak pewtiym, jak gdyby oddawtna znał całą sprawę na wylot. —
— Ta kobieta była narzędziem Talbotta. Miliar—der zmusił ją do tego, ona zaś uwiodła mnie.. Ona sama miała być nagrodą za wykradzenie obrazu.
W tej chwili zapukano do drzwi. Przez pól uchylone drzwi do pokoju zajrzał Marholm.
— Jedno słówko, panie inspektorze. Chariey spoglądał spokojnie przez okno, gdy
nagle zauważył, że przed więzieniem zatrzymało się auto, z którego wysiadło dwuch mężczyzn. Byli to prawdziwy inspektor Baxter i jego sekretarz Machom zwany „PcMą". Telegram lorda Listera ściągnął do Paryża obydwu detektywów.
Chariey opowiedział o wszystkim przyjacielowi.
— Tyllko odwaga może nas wyratować — rzekł Tajemniczy Nieznajomy ze śmiechem. —
Wezwał dozorcę i rzekł do niego pewnym głosem.
— Proszę popilnować więźnia. Muszę zamienić kilka słów z dyrektorem.
Oddalił się szybko wraz z Charleyem. Minęli długie więzienne korytarze, bacząc pinie ,aby icłi szybki marsz nie' robił wrażenia ucieczki. Byli już przy wejściu, gdy nagle stanęli jak wryci. Tuż przed nimi znajdował się prawdziwy Baxter z prawdziwym Marłiolmem. Raffles i Chariey zorientowali się w mig. Zamim detektywi zdążyli się im przyjrzeć, pchnęli ich niegrzecznie i trąciwszy wybiegli na ulicę.
Obydwaj policjanci mogli widzieć już tylko ich' plecy. Nie posiadali się z oburzenia.
— Wejdźmy — rzekł węszący podstęp Marholm — Mam wrażenie, jak bym widział wychodzących stąd nas samych. W każdym razie osobnik, który mnie pchnął był do mnie uderzająco podobny.
Inspektor Baxter schylił się i podniósł maleńką kartę wizytową. Głośne przekleństwo wybiegło z jego ust. „Raffles"! — widniało na karcie wizytowej.
14
W chwili, gdy obydwaj policjanci konferowali z dyrektorem więzienia nadszedł telegram zaadresowany do Baxtera:
— Kto u licha wiedzieć może o moim tu pobycie *— zapytał zdumiony Baxter. — — Otworzono telegram. „Raffles ukrywa się w pałacu Charlesa Tal—botta. W Bojsde Bulgone — przeczytał Marholm. —
Zdenerwowanie obu panów doszło do szczytu. Niezawodnie ktoś, z towarzyszy lorda Listera zdradził go. Nikomu natomiast nie przyszło na myśl, że m—ógł to uczynić Raffles.
Baxter udał się natychmiast do Prefektury Połi—cji i zażądał od komisarza zezwolenia n,a rewizję w pałacu bogatego Amerykanina. Zezwolenie to o—trzymał natychmiast i udał się na miejsce w towarzystwie agenta policji francuskiej. Amerykanin opie rai się z początku wpuszczenia agentów policji do swego mieszkania. Wydawało mu się mało prawdopodobne, aby u niego mógł się ukryć Raffles. Ten kto wymyślił tego rodzaiu wersje, musiał być niespełna rozumu. Nic jednak nie mógł wskórać wt—bec forma !nego nakazu władz.
— Mój pałac jest do painów dyspozycji — rzekł wreszcie. — Pewny jestem, że nic w nim nie znajdziecie.
Rzecz zrozumiała, że policja nie miała pojęcia o istnieniu podziemnego przejścia. Baxter chciał ju—ż opuścić pałac, gdy nagle z pod ziemi dał się słyszeć stłumiony głos.
— Szukajcie niżej!
Detektywi spojrzeli. na siebie ze zdumieniem. Amerykanin zbladł.
— Zapomniałem — rezkł zakłopotany. — posiadani piwnicę w której przechowuję kilka rzadkich sztuk z mojej koilekcji. Nie sądziłem że ktoś może się tam przedostać.
Amerykanin liczył na to, że podziemny korytarz prowadził do pierwszej niewielkiej sali, w której znajdowały się przedmioty bez znaczenia. Drzwi prowadzące do drugiej sali były starannie ukryte. Amerykanki sądził, że policjanci zadowolą się obej« rżeniem pierwszej sali i nie podejrzewając istnienia drugiej, zakończą na tym swą rewizję. Omylił się jednak.
Gdy detektywi zabierali się do odejścia, dało się słyszeć pukanie do ukrytych drzwi.
Wezwałem was tutaj, aby wskazać wam sprawcę kradzieży popełnianych w Muzeach, — odezwał się ten sam stłumiony głos. Otwórzcie ukryte drzwi Znajdziecie tutaj wytłomaczenie wszystkiego. Głos zamilkł.
Usłyszano —głuchy szmer, poczym ucichło wszystko. Uczestnicy tej sceny stali jak skamieniali. Marholm spostrzegł, że Amerykanin stara się uciec. Zasłonił sobą wyjście:
— Niech nikt nie ośmiela się stąd ruszyć—————
zawołał. —
Bez trudu znaleziono drzwi ukryte w boazerii. Mężczyźni przeszli do sąsiedniej sali, Marholm zamykał pochód idąc za Amerykaninem.
Rzęsiste światło padało na cudny obraz Rafaela. Tuż przed obrazem na bogato rzeźbionym stole leżał wytworny cylinder, z listem zaadresowanym w następjący sposób: „Do Pana Inspektora Baxtera, bawiącego przelotnie w apartamentach Talbotta, miliardem i przestępcy",
Baxter drżącymi dłońmi otworzył kopertę. Wypadła z niej mała fotografia, przedstawiająca Amerykanina, wychodzącego w towarzystwie Kitty Pot—ter z małej restauracyjki Floren—dkiej.
„Drogi Baxterze! — brzmiał list. — Komunikuję panu, że mały krajobraz t/onstabla skradziony z Muzeum Kensingtońskiego znajduje się w doskonałym stanie w głowie tego cylindra. Skradłem go umyślnie, oraz poleciłem go tutaj przysłać specjanie po to, aby ściągnąć uwagę policji na osobę pana Talbotta, który dzięki swym milionom dopuszczał się niesłychanych kradzieży. Przede wszyst ki polecam panom, abyście zechcieli przyjrzeć się uważnie płótnu Rafaela. Napróżno staralibyście się mnie schwytać. Oddawna znajduję się już po za obrębem waszego zasięgu. Zechce pan panie inspektorze zachować ten cylinder, jako upomitnek ode minie.
Tajemniczy Nieznajomy".
List ten posiadał dopisek, zaadresowany do sędziego śledczego:
„Znajdujący się obecnie w areszcie prewencyjnym Kent udzieli panu wyczerpujących danych o samej kradzieży. To on jest mordercą Floren tyń—czyka Passiniego. W charakterze świadków zechce pan wezwać profesora Citti z Florencji i Profesora Grombecka z Rzymu.
Raffles.
W tej chwili Amerykanin rzucił się raz jeszcze do ucieczki.
Marhom jednak miał się na baczności. Skoczył w stronę Talbotta i obezwładniwszy go, nałożył mu na ręce kajdanki.
Cóż jednak stało się z Rafflesem? Po. kilkunastu minutach odnaleziono w murze wejście do galerii prowadzącej do pałacu księcia d'Esseint. Gdy agenci policji przedostali się przez nie do apartamentów starego dziwaka, stary sługa oświadczył im, że przed piętnastoma minutami widział jakiś cień, wychodzący z galerii obrazów. Sądził jednak, że było to złudzenie optyczne.
Fałszywy Mister Taibott
W Armenonviille w miejscu spotkania najelegatat szej publicz/ności siedziała przy stoliku samotna kobieta, zwracająca uwagę swą pięknością i wytwornym strojem.
Widocznie dość długo oczekiwała na czyjeś przybycie, gdyż na twarzy jej pojawił się lekki niepokój. Wreszcie jakiś elegancki mężczyzna wszedł do kawiarni. Twarz jego była czytelnikom dobrze znana: Charles Taibott... lub też jego sobowtór.
Zbliżył się do stolika pięknej kobiety i usiadł.
— Nareszcie jesteś Charley — rzekła oddychając z ulgą. — Musimy mieć się na baczności: Raffles jest w Paryżu i szuka nas.
Nie będziemy ukrywać przed naszymi czytelnikami, że ten do którego zwrócone były powyższe słowa, był właśnie Rafflesem.
Dzięki swej niebywałej zdolności do charakteryzacji, natychmiast po zaaresztowaniu Talbotta przedzieżgną—ł się w miliardera, aby zdemaskować jedyną pozostałą na wolności członkinię bandy.
Po długim millczeniu Kitty znów odezwała się.
— Przyznaję, że ten człowiek imponuje mi niesłychanie.
Raffles postanowił zabawić się w zazdrosnego.
— Jak to moja droga? Imponuje ci? A ja? Jakiej jesteś o mróe opinii?
— Cóż znowu. Charles — odparła Kitty ze zdumieniem.—Nie jesteś przecież zazdrosny o RaffLesa zbyt blisko jesteśmy z sobą związani...
— Idzie mi raczej o Kenta.. .
15
— O Kenta?.. .Przecież to już oddawna skończone .Sam mi kazałeś nawiązać z nim znajomość, aby zyskać dobrego wspónika.
— Słuchaj Kitty: A gdybyśmy tak dla zabawy spisali nasze pamiętniki? Oczywiście zachowując jaknajściśł—ejsze incognito. Czy pamiętasz historię z obrazem Rafaela?
Podnieśli się. Raffles zapłacił rachunek .
— Tak, przypominam sobie —— odpada Kitty z uśmiechem. — Bardziejby minie to cieszyło, gdyby Passini nie został zasztyletowany. Podarowałam ci wówczas kopię Rafaela, wykonaną przez Grombec—ka. Kent wślizgną? się do muzeum z tym płótnem, podając się za młodego malarza. —— Pewnego dnia, ukrył się pod ławką i wyszedł dopiero nocą, Wyciął oryginał Rafaela z ramy i wstawił w kopię Grombecka. Wszystko to było twoim pomysłem. Dzięki twemu wspaniałemu planowi, kradzież pozostała przez dłuższy czas niezauważona i zdołaliśmy wywieść obraz. Passini czekał na Lungarno. Ja zaś pełniłam straż pod kołu mm ad ą Muzeum. Wreszcie Kent otworzył okno i ostrożnie opuścił obraz na dół. Passini schwycił go i md go podał. Następnie Kent zamknął okno i powrócił do swej kryjówki pod ławką. Rano koTzystając z napływu publiczności wymknął się z muzeum. Niestety Pasini stał się zbyt wymagający i Kent, aby się go pozbyć zdecydował się na...
Młoda kobieta uczyniła gest, jak gdyby pchnęła kogoś sztyletem. Raffles wiedział już wszystko. Nigdy dotąd nie spotkał piękności połączonej z tak cynicznym bestialstwem.
Skinął na auto i wraz z Kitty Potter wrócił do Paryża. Zatrzymali się przed Urzędem Pocztowym skąd Raffles wysłał dwa telegramy: jeden do Char—kxy Branda a drugi do inspektora Baxtera. Ponieważ Talbott kierował na dystans swym bankiem amerykańskim, Kitty uważała wysłanie depesz za rzecz cattdem naturalną i czekała nań cierpliwie. Udali się do wielkiej restauracji, gdzie zajęli osobny gabinet. Podczas kolacji lord Lister wyszedł na cliwi lę ,aby zamienić kilka słów z Chartey Brandem, telegraficznie wezwanym na miejsce. W kilka chwi'1 później kelnera, który rozpoczął usługiwać młodej parze, zastąpi jego kolega. Był nim Charley Brand Lord Lister rozmawiał poufndc z Kitty Potter. Zdołał z niej wydobyć szczegóły dotyczące kradzieży z Muzeum Kwirynalskiego w Rzymie sławnego lustra.
— Co na to powiedział Talbott? — zapytał Raffles, który pochłonięty opowiadaniem zapomniał <r swej roli.
— Talbott? — — odparła Kitty z uśmiechem, f Chyba sam wiesz o tym najlepiej.
Raffles oniemiał przez sekundę.
Młoda kobieta spojrzała na niego badawczo.
— Ty... Nie jesteś Talbo<ttem. — zawołała nagi* ostrym głosem.
Raffles chwycił kobietę za obie ręce.
— Masz rację droga. Nie jestem Talbottem.
— To okropne! — zawołała Kitty. — Kim wiyc jesteś? Jest tylko jeden człowiek na świecie, który mógłby mnie zwyciężyć. Ty jesteś...
— Tak, jestem Raffles.
Scena nagle przyjęła niespodziany obrót. Kitt$i wybuchnęła radosnym śmiechem i zaczęła mówić z ożywieniem. Talbott był dla niej niczem... Uległa tylko czarowi jego milionów. Teraz, teraz kochała po raz pierwszy, a przedmiotem jej miłości był Raffles.
— Zabierz mnie. Uciekniemy do odległych krajów gdzie nas nikt nie zna! Rozpoczniemy we jiw^—je nowe życie.
W tej chwili zapukano QO un&wi. uo gablnetti wszedł kelner, a raczej Charley Brand.
— Pan wybaczy — — rzekł — auto zamówienie przez pana czeka na dole.
— Auto?.—— zapytał Raffles udając zdziwienie — Nie zamawiałem żadnego auta.
Był to umówiony między nimi znak, że nadszedł inspektor Baxter z Marholmem.
— To pomyłka — zawołał lord Lister. Muszę sprawdzić kto sobie pozwolił na ten niesmaczny żart.
Opuścił gabinet pośpiesznie. W kilka minut później do gabinetu wszedł Marholm z Baxterern. Na ich widok, Kitty zemdlała. Nie spodziewała się takiego zakończenia.
Gdy agenci policji wynosili z restauracji zemdloną kobietę, kelner wręczył inspektorowi list, zaadresowany do niego.
— Ręczę, że to od Rafflesa — zawołał Marholm ze śmiechem. —
Baxter otworzył list i przeczytał:
„Moja misja skończona. Wydałem w wasze ręce ostatniego członka bandy, okradaczy muzeum. Zaaresztowanie miss Kitty Potter kończy całą serię. Kelnerem był mój przyjaciel ^Mrley Brand. Pozostałe szczerze oddadny
^afftes"
Następny Bf9« %© „L®B$HA ŁISTliiW który ukaże się w czwartek, dn. l i—go
sierpnia b. r. zawierać będzie przygodę p, t.
y? dr ~* ~"
C^iin l®
— oto pytanie, które zadają sobie w Urzędzie Śledczym Londynu*
Kto 20 widział
— oto pytanie, które zadaje sobie cały świat*
Lwm 9 i"% c &
%*£ rC biP ••• l ^1 l El I*C
T. ZWT. TAJEMNICZY Ni
EZNA«IONIY
spędza sen. z oczu oszustom, łotrom i aferzystom, zagrażając ich podstępnie zebranym majątkom* Równocześnie Tajemniczy Nieznajomy broni uciśnionych i krzywdzonych, niewinnych i biednych.
Dotychczas ukazały się w sprzedaży następujące numery^
1. POSTRACH LONDYNU
2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY
3. SOBOWTÓR BANKIERA
4. INTRYGA l MIŁOŚĆ
5. UWODZICIEL W PULAPĆF
6. DIAMENTY KSIĘCIA
7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA
8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIAŁ. NYM.
9. FATALNA POMYŁKA 10. W RUINACH MESSYNY U. UWIĘZIONA
12. PODRÓŻ POŚLUBNA
13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY
14. AGENCJA MATRYMONIALNA
15. KSIĘŻNICZKA DOLARÓW.
16. INDYJSKI DYWAN.
17. TAJEMNICZA BOMBA
18. ELIKSIR MŁODOŚCI.
19. SENSACYJNY ZAKŁAD
20. MIASTO WIECZNEJ NOCY.
21. SKRADZIONY TYGRYS
22. W SZPONACH HAZARDU
23. TAJEMNICA WOJENNEGO OKRĘTU
24. OSZUSTWO NA BIEGUNIE
25. TAJEMNICA ZIELONEJ KASY
26. SKARB WIELKIEGO SZIWY
27. PRZEKLĘTY TALIZMAN.
28. INDYJSKI PIERŚCIEŃ
29. KSIĄŻĘ SZULERÓW
30. DIAMENTOWY NASZYJNIK
31. W PODZIEMIACH PARYŻA
32. KLUB JEDWABNEJ WSTĘGI.
33. KLUB MILIONERÓW.
34. PODWODNY SKARBIEC
35. KRZYWDZICIEL SIEROT.
36. ZATRUTA KOPERTA
37. NIEBEZPIECZNA UWODZICIELKA 58. OSZUST W OPAŁACH,
CZYTAJCIE EMOCJONUJĄCE l SENSACYJNE CZYTAJCIE
PRZYGODY LO R D A USTERI*
CentilO—
CO TYDZIEŃ UKAZUJE SIĘ JEDEN ZESZYT, r STANOWIĄCY ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ ' UBłl0W> gr.
Kydawca: Wydawnictwo „Republika" Spółka z ogr. odp. Stefan Płetrzak. Redaktor odpowiedzialny: Stefan Piętrz;'k,
Odbito w drukarni własnej, Łódź, Piotrkowska 49 i 64. Konto P. K. O. 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122—14, Redakcji — tel. 136—56.
Kto go zna?