Przejdź do zawartości

Historya Józi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klementyna Hoffmanowa
Tytuł Historya Józi
Podtytuł Powieść pierwsza
Pochodzenie Wybór powieści, opisów i opowiadań historycznych
Redaktor Piotr Chmielowski
Wydawca „Czytelnia Polska“
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia C. K. Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Historya Józi.
Powieść pierwsza.


Bardzo małą byłam, kiedy mi umarła Mama; bo ta Mama, którą tu widzicie nie była odrazu moją Mamą: pierwej miałam inną, i dotąd doskonale ją pamiętam. Tata bardzo żałował tej pierwszej Mamy; i podobno najwięcej dla tego, że taką dobrą była, poszukał sobie niedługo drugiej. Rano, tego dnia, kiedy miał być ślub, wziął mnie na kolana, jak często od śmierci tamtej Mamy robił. Pocałował mnie kilka razy, powiedział żem jest biedna sierota, i spytał się mnie:
— Czy kochasz pannę Zofią?
— Odpowiedziałam mu, że kocham.
— Kiedy tak, moja Józieczko, — powiedział, — to bardzo dobrze, bo ja się dziś z panną Zofią żenię; ona będzie mieszkać z nami, i będzie twoją drugą Mamą.
Mówiąc to, Tata miał twarz tak wesołą, oczy tak żywe i miłe, żem pomyślała sobie zaraz:
— To będzie przedziwna rzecz dla Taty i dla mnie, znowu znaleść Mamę.
Tata potem uściskał mnie, zdaje mi się nawet, że mnie pocałował w rękę, i powiedział, żebym się poszła ubrać, gdyż on pojedzie, i za kilka godzin powróci już z Mamą. — Niezmiernie z tego szczęśliwa, pobiegłam opowiedzieć wszystko mojej bonie. Szukałam jej długo po całym domu, nareszcie znalazłam przed sienią z szafarką i z innemi służącemi, i patrzała jak Tata wsiadał do karety. Śliczna była nasza kareta, ale już trochę brudna: Tata kazał ją umalować na nowo, cztery konie były u niej, szory ich świeciły się jakby złote, lokaje i stangret mieli nową liberyę, a konie — róże z niebieskich wstążek przy uszach. Tata także był ślicznie ubrany; nie w żałobie, ale w kamizelce białej, w czarnym fraku. Już siedział w karecie, kiedy mu ogrodnik oddał przepyszny bukiet; ledwie go Tata objął obu rękami; potem zawołał jeszcze na mnie:
— Bywaj zdrowa Józieczko!
Kucharzowi, szafarce i innym służącym powiedział:
— Miejcież wszystko gotowe, — stangretowi: ruszaj co koń wyskoczy! — i pojechał.
Gdy już kareta była za bramą, i nie było jej widać, poszłam do mojego pokoju, a ze mną szafarka i bona; postrzegłam dopiero wtenczas, że miały nowe suknie: jedna zieloną, druga szafirową, i u czepków atłasowe wstążki; a spojrzawszy na moje łóżeczko, zobaczyłam różową atłasową sukienkę, nowiuteńką, prześliczną, a drugą białą krepową, wstążkami obszytą; były i majteczki, była i przepaska, i trzewiki różowe i rękawiczki białe, łańcuszek złoty z krzyżykiem: powiedzieli mi, że to wszystko Tata kupił dla mnie, a ja myślałam, że oszaleję z radości. Biegałam po pokoju, skakałam, krzyczałam, ściskałam bonę i szafarkę, mówiłam:
— Co za szczęście, że Tata dziś się żeni z panną Zofią, że ona będzie mieszkać z nami, że nie będę sierotą, że będę miała znowu Mamę!
Szafarka trząsnęła głową; bona ruszyła ramionami, westchnęła głęboko i powiedziała: biedna dziewczynka! zaczęła sobie obcierać oczy, a szafarka pod nosem zamruczała:
— To straszna rzecz, jakto i dzieci mają krótką pamięć!
— Nie myślałam wcale, żeby te słowa były do mnie, bom sobie właśnie w ten moment przypomniała, że mnie Mama zawsze z dobrej pamięci chwaliła. Bona wtenczas zaczęła dmuchać w moje rękawiczki, i rozciągać je, a że pękły przy wielkim palcu, powiedziała:
— Takie same, widzę, białe jak i czarne; bo w dzień, kiedy naszą biedną panią...
Tu szafarka położyła swój palec na ustach, i nie dała bonie mówić dalej, a mnie te czarne rękawiczki przypomniały zupełnie chorobę, śmierć i pogrzeb Mamy. Widziałam ją bladą, leżącą na karmazynowym szezlongu, w czarnym szlafroczku i w czepeczku tiulowym, a potem na łóżku tak dobrze uśpioną, że na żadne moje wołanie obudzić się nie chciała; widziałam ją potem w skrzyni drewnianej, na atłasowej białej poduszce, w tym samym czepku, w tym samym czarnym szlafroczku, bo tak po śmierci ubraną być chciała; widziałam potem jak ją w tę skrzynię zamknęli, jak ją ludzie nasi czarno ubrani wzięli i do kościoła zanieśli. Widziałam jak Tata mdlał, a i Ciocia i inne osoby cuciły go wódką pachnącą, wodą, i prosiły, żeby nie tak rozpaczał, żeby pamiętał, że ma córkę. Widziałam to wszystko, przez ten czas jak mi bona loki na głowie układała; ale widziałam to wszystko w myśli, nic nie mówiąc głośno. Bo od tego czasu jak Mama umarła, nikt mi o niej nie mówił, ale ja o niej często myślałam, i wcale jej nie zapomniałam. Prawie codzień upatrywałam sobie chwilę, kiedy mnie nikt nie widział, brałam stołeczek Mamy pod nogi, lalkę którą Mama dla mnie w pierwszych dniach słabości swojej ubrała, i szłam do jadalnej sali. Tam na boku są drzwi do pokoju, w którym Mama umarła, w tym pokoju dotąd nikt nie mieszka; jam codzień próbowała otworzyć te drzwi, bom tam Mamę ostatni raz żywą widziała; alem nie mogła: szafarka zamknęła je na klucz; patrzyłam więc przynajmniej przez dziurkę od klucza, stanąwszy na stołeczku, żeby cośkolwiek zobaczyć; i widziałam zawsze szezlong karmazynowy, na którym Mama leżała. Napatrzywszy się go, siadałam sobie na stołeczku, bawiłam się moją lalką, piastowałam ją, kołysałam, i śpiewałam jej, jak Mama mi śpiewała, kiedym bardzo była maleńka: »Lulajże mi, lulaj! czarne oczki stulaj...« Ale nie mogłam nigdy udać miłego głosu Mamy, ona tak przyjemnie i śpiewała i mówiła. Pamiętam raz, kiedy już była bardzo chora, Tata chciał mnie wyprowadzić z jej pokoju, a ona tak słodko powiedziała:
— Daj jej pokój, moje życie; mnie głowa nie boli od szczebiotania Józieczki!
O! jak bona ułożyła mi loki ze wszystkich włosów, jak mi włożyła te nowe sukienki, te rękawiczki, ten łańcuszek, byłabym z duszy chciała, żeby Mama żyła, i widziała jak byłam ładną na weselu Taty. Ale to być nie mogło; pobiegłam przynajmniej do sali, zajrzałam przez dziurkę od klucza, przypatrzyłam się szezlongowi, siadłam pode drzwiami na stołeczku, piastowałam moją lalkę i śpiewałam jej. Dziwna myśl przyszła mi do głowy: zdawało mi się koniecznie, że gdy Tata ożeni się z panną Zofią, ona powinna przemienić się w moją Mamę: tak być bladą, słabą, jak ona była; bo już tamtej Mamy zdrowej wystawić sobie i teraz nie mogę.
Jak tylko Tata wrócił do domu, i już z panną Zofią i z innemi gośćmi, zaraz mnie szukać zaczął; przyszedł do jadalnej sali z moją drugą Mamą. Już miałam odchodzić, i na pożegnanie patrzyłam sobie właśnie przez dziurkę od klucza; Mama blada i chora tak mi stała w oczach, że kiedy Tata powiedział:
— Patrz, Józieczko, oto twoja Mama!
Ja tylko tyle, żem się odwróciła, i oczy podniosłam na chwilę, ale czemprędzej zasłoniłam twarz rękami i zaczęłam rzewnie płakać. Doprawdy nie wiem dobrze dlaczego tak płakałam; chyba dlatego: że panna Zofia była rumiana i świeża, a Mamy twarz blada; że panna Zofia miała oczy czarne, niezmiernie żywe, a Mamy oczy były niebieskie i miłe; że Mama miała czarny szlafroczek, czepek tiulowy, a panna Zofia białą suknię, bukiet u boku i zielone liście na głowie; zaczęłam więc wołać:
— Nie chcę, żeby panna Zofia była moją Mamą! to nie Mama!
I tak krzyczałam, że Tata musiał zawołać bony; wiem że ją łajał, i kazał mnie zanieść do mego pokoju, mówiąc, żem bardzo niegrzeczna.
Kilka dni tak zeszło: były cukierki, ciasta, goście, a ja zawsze byłam niegrzeczną dla panny Zofii; ilem razy na nią patrzyła, tyle razy myślałam sobie:
— Jak ten Tata może mówić, że ona jest moją Mamą, kiedy ona nic do Mamy nie podobna.
Ile razy Tata zobaczył, że jestem niegrzeczną dla panny Zofii, zawsze mnie łajał, i przypominał, żem mu powiedziała, że ją kocham; panna Zofia zaś mówiła:
— Nie gniewaj się na Józieczkę, proszę cię, zobaczysz, że my się pokochamy.
Jednego dnia, pamiętam, byłam nadzwyczaj niegrzeczną; nie chciałam odpowiedzieć ani słowa pannie Zofii, Tatko też rozgniewał się nie żartem, wyszedł z pokoju i zamknął drzwi z takim trzaskiem, że się aż okna zatrzęsły. Przelękłam się niesłychanie; zostawszy sama z panną Zofią, spojrzałam na nią z boku, bom była pewna, że i ona gniewa się bardzo na mnie. Ale ona owszem uśmiechnęła się łagodnie, i powiedziała:
— Chodź do mnie Józieczko!
Przyszłam do niej.
— Nie trwóż się, — powiedziała, — Tata się da przeprosić, tylko bądź dla mnie grzeczniejszą; ja nie chcę, żebyś mnie zaraz tak kochała jak Mamę, ja wiem, że to być nie może, ale przecież kochaj mnie choć troszeczkę, bo ja cię bardzo kocham; i powiedz mi, dlaczegoś patrzyła przez tę dziurkę od klucza, kiedy mnie Tata tu przywiózł, i dlaczegoś tak płakała, zobaczywszy mnie?
— Bo tam jest pokój mojej Mamy, — odpowiedziałam płacząc, — i ja tam widziałam Mamę, słabą i bladą.
Panna Zofia się rozpłakała, gdym ja wymówiła te słowa; mnie tak było przykro, że ona płacze z mojej przyczyny, żem zapomniała o wszystkiem: wskoczyłam na sofę, na której ona siedziała, usiadłam na jej kolanach, objęłam jej szyję rękami i powiedziałam:
— Niech panna Zofia nie płacze, ja już będę grzeczną, już nie będę patrzyła przez dziurkę od klucza.
Wtenczas panna Zofia uściskała mnie serdecznie, i powiedziała, że mnie zaprowadzi do Mamy pokoju. Wstawszy, zadzwoniła na szafarkę, i prosiła ją o klucz. Szafarka, najprzód wzbraniała się dać go, ale nareszcie przyniosła. Panna Zofia wzięła mnie za rękę, i poszłyśmy do tego pokoju, w którym od tak dawna być chciałam. O! jakżem była szczęśliwa, żem się do niego dostała! Pokazywałam Pannie Zofii wszystkie rzeczy, które Mama najlepiej lubiła, a ona wypytywała się mnie o śmierć i chorobę Mamy. Opowiedziała mi potem, że była wychowaną prawie z Mamą, że się tak kochały jak siostry, ale panna Zofia była właśnie gdzieś daleko, kiedy Mama umarła; powiedziała mi także, że jeśli będę grzeczną, to będzie przychodziła codzień ze mną do tego pokoju, i będzie mi opowiadać różne rzeczy o Mamie i o sobie, o tem jak się razem chowały i uczyły.
Gdy Tata wrócił do nas, panna Zofia trzymała mnie za rękę, i chodziła ze mną po ogrodzie, a ja jej pokazywałam kwiaty Mamy, i mówiłam, że jeszcze piękniejsze róże kwitły, kiedy Mama żyła. — Tata bardzo się zadziwił zastawszy nas w takiej zgodzie:
— Czy to ta niegrzeczna Józia? — powiedział; — cóż się to stało? jakiż to cud?
— Nie pytaj się, — odpowiedziała panna Zofia z uśmiechem, — jak się to stało, dowiedz się tylko, że mnie Józieczka kocha, i że będzie nazywać mnie Mamą. Wszak prawda?
— O tak, Mamą, zawsze Mamą, bo choć panna Zofia nie tak blada i słaba jak Mama; taka dobra jak ona!
To mówiąc, ściskałam jej kolana, bo wyżej dostać nie mogłam; ale Tata mnie podniósł i tak, na jego rękach będąc, ściskałam pannę Zofię, on mnie i ją całował, ona nas, i wszyscyśmy płakali.
Od tego czasu panna Zofia codzień mnie prowadziła do Mamy pokoju; przenieśliśmy tam wszystkie moje zabawki, a Mama przeznaczyła go na pokój do nauki. Tam moja druga Mama nauczyła mnie czytać i pisać, tam mnie uczy historyi świętej, katechizmu, historyi powszechnej. Dawniej umiałam tylko pacierz i abecadło. Tamta Mama mówiła mi zawsze:
— Jak wyzdrowieję, będę cię uczyć.
Ale biedna Mama nie wyzdrowiała, i nie przyszło do nauki. Druga Mama zawsze jest zdrowa, raz tylko kilka tygodni chorowała, właśnie wtenczas, kiedy przyjechał z Krakowa maleńki Staś, mój braciszek, który jeszcze i chodzić nie umie; ta Mama codzień mnie uczy, a ja staram się uważać, bo ile razy dobrze się uczę, tyle razy opowiada mi różne historyjki o sobie i o Mamie, kiedy obydwie małe były; i zawsze w tych historyjkach jest coś takiego, że usłyszawszy je, zdaje mi się, że grzeczniejszą będę. Już i Staś bardzo lubi do tego pokoju chodzić, zawsze na te drzwi paluszkiem wskazuje, bo tam są wszystkie moje zabawki; dotąd tam się zawsze uczymy, i teraz doprawdy że już nie wiem, którą Mamę lepiej kocham, czy tamtą, co umarła, czy tę, co żyje? Niktby mi także nie potrafił powiedzieć, która z nich lepsza? pewna jestem, że sam Tata tego nie wie, a jakżebym ja miała wiedzieć?




Tak zakończyła Józia swoją historyę; bardzo się podobała trzem panienkom: prosiły ją, żeby je zaprowadziła jutro rano do tego pokoju, i pokazała tę lalkę, te zabawki, co im przyrzekła. Paulina zaś uściskała Józię i powiedziała jej:
— Moja Józieczko, powinnaś codzień dziękować Bogu, że taki łaskaw na ciebie. Wziąwszy ci jedną dobrą Mamę, dał ci drugą takąż samą. Nie wszystkie dzieci takie szczęśliwe! czasem i jednej dobrej Mamy nie mają!
Westchnęła na te słowa Marynia, która podczas opowiadania Józi nieraz obcierała sobie oczy; ale Paulina jakby nie zważając na to, powiedziała jeszcze:
Na kogóż teraz kolej mówienia wypadnie? kto wyciąga karteczkę? która z was po Anielce najstarsza?
— Podobno ja — zawołała Józia.
— Ciągnijże karteczkę! — powiedziała Paulina, podając jej koszyczek.
Józia wzięła jednę, i wyciągnęła Anielki imię. Śmiech stąd powstał wielki, że jej się tak wzajemnością wypłaciła; już bowiem dziewczynki poznały się daleko lepiej z sobą, i zaczęły być poufalszemi. Anielka też ośmielona, nie myśląc długo, tak mówiła:





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie .