Przejdź do zawartości

Jeannot i Colin

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wolter
Tytuł Jeannot i Colin
Pochodzenie Powiastki filozoficzne /
Tom drugi
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia »Czasu« w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
JEANNOT I COLIN.
(1764.)

Wiele wiarogodnych osób widziało Jeannota i Colina w szkole w mieście Issoire, w Owernii, miejscowości sławnej w całym świecie przez swoje kolegium i swoje żelazne garnki. Jeannot był synem bardzo znanego handlarza mułów; Colin zawdzięczał życie zacnemu rolnikowi z okolicy, który uprawiał ziemię w cztery muły, i który, opłaciwszy pogłówne, podymne, łanowe, targowe, poradlne i narębne, nie wiele mógł zaoszczędzić z końcem roku.

Jeannot i Colin były to, jak na Oweniatów, bardzo ładne dzieciaki; kochali się bardzo i płatali razem figle i psoty, które zawsze jest miło wspomnieć, kiedy się ludzie spotkają później w świecie.
Nauki ich miały się już ku końcowi, kiedy krawiec przyniósł Jeannotowi aksamitne ubranie z mieniącej materyi, wraz z lyońską kamizelką w bardzo dobrym guście; przesyłce towarzyszył list do pana de la Jeannotière. Colin podziwiał ubranie bez cienia zazdrości; ale Jeannot przybrał wyniosły ton który zmartwił Colina. Od tej chwili Jeannot przestał się uczyć, przeglądał się wciąż w lustrze i pogardzał wszystkimi. W jakiś czas potem, list do p. margrabiego de la Jeannotière: był to rozkaz od ojca, aby syn przybył do Paryża. Jeannot wsiadł do kolaski, podając Colinowi rękę dosyć z pańska, z protekcjonalnym uśmiechem. Colin uczuł swą nicość, i rozpłakał się. Jeannot odjechał w całym blasku chwały.
Czytelników, którzy lubią dokładne wiadomości, należy pouczyć, iż p. Jeannot-ojciec zdobył szybko ogromny majątek na spekulacyach. Pytacie, w jaki sposób powstają te olbrzymie fortuny? Trzeba szczęścia. P. Jeannot był przystojnym mężczyzną, żona jego też była ładna i jeszcze świeża. Udali się do Paryża dla procesu który ich rujnował, kiedy los, który wywyższa i uniża ludzi wedle swego kaprysu, zetknął ich z żoną przedsiębiorcy szpitali wojskowych, bardzo zdolnego człowieka, który mógł się pochlubić, iż zabił więcej żołnierzy w rok, niż armaty zgładziły ich w lat dziesięć. Jeannot spodobał się pani, pani Jeannot spodobała się panu. Jeannot wszedł niebawem do interesu w charakterze wspólnika; wszedł także i w inne interesy. Z chwilą gdy człowiek raz znajdzie się w prądzie, trzeba mu tylko dać się unieść; robi się bez trudu olbrzymi majątek. Mizeracy, którzy, z brzegu, patrzą jak płyniesz pełnymi żaglami, otwierają zdumione oczy i nie wiedzą w jaki sposób zdołałeś się dobić; zazdroszczą ci na ślepo, i piszą na ciebie paszkwile, których nie czytasz. Wszystko to zdarzyło się panu Jeannot, który stał się niebawem panem de la Jeannotière, i który, kupiwszy po pół roku margrabstwo, odebrał ze szkoły pana margrabiego juniora, aby go wprowadzić w Paryżu w wielki świat.
Colin, zawsze serdeczny, napisał list z powinszowaniem do dawnego towarzysza. Młody margrabia nie odpowiedział ani słowa: Colin odchorował to ze zmartwienia.
Rodzice postarali się dla młodego panicza o guwernera: guwerner ten, jegomość bardzo wytworny ale który nic nie umiał, nie mógł niczego nauczyć swego wychowanka. Pan chciał, aby jego syn umiał po łacinie, pani nie chciała. Wzięli za rozjemcę pewnego autora, który zdobył sobie wówczas sławę lekkością i powabem swoich dzieł. Zaproszono go na obiad. Pan domu zaczął w ten sposób: „Panie, ponieważ umie pan po łacinie i bywa pan na dworze…
— Ja! po łacinie! ani słowa, odparł literat; i bardzo sobie to chwalę: jasnem jest, że o wiele lepiej włada się własnym językiem, odkąd się nie rozprasza wysiłku na języki obce. Weź pan nasze damy: umysł ich ma o wiele więcej powabu niż męski; piszą listy z bezporównania większym wdziękiem: a mają tę wyższość nad nami jedynie dzięki temu, że nie umieją po łacinie.
— I cóż! nie miałam racyi? rzekła pani. Chcę, aby mój syn był człowiekiem gładkim, aby miał powodzenie w świecie; a widzisz sam, że, gdyby umiał po łacinie, byłby zgubiony. Czy grywa się, powiedz, komedyę i operę po łacinie? czy zaleca się kto do kobiet po łacinie?“ Pan, olśniony temi racjami, ustąpił; uchwalono, że młody margrabia nie będzie tracił czasu na poznanie Cycerona, Horacego i Wergiliusza. „Czegóż tedy będzie się uczył? trzebaż bowiem aby coś umiał; czy nie możnaby mu wyłożyć nieco geografii? — Na co mu to? odparł guwerner. Kiedy pan margrabia zechce pojechać do swego majątku, czyż pocztylioni nie będą znali drogi? nie zabłądzą z pewnością. Nie trzeba cyrkla aby podróżować; jedzie się bardzo wygodnie z Paryża do Owernii, nic nie wiedząc o stopniu szerokości geograficznej.
— Ma pan słuszność, rzekł ojciec. Ale słyszałem o pięknej nauce, którą zowią, zdaje mi się, astronomią.
— Cóż za bzdurstwo! odparł guwerner; czyż człowiek kieruje się w świecie wedle gwiazd? czy pan margrabia ma się zamęczać obliczaniem zaćmienia, skoro je znajdzie na czas w kalendarzu, który go pouczy, w dodatku, o świętach ruchomych, kwadrach księżyca i wieku wszystkich księżniczek w Europie?“
Pani była w zupełności zdania guwernera. Młody margrabia był w siódmem niebie; ojciec kręcił mocno głową. „Czegóż tedy będziemy uczyć syna? mówił.
— Sztuki znalezienia się w świecie, odparł wezwany do rady przyjaciel; skoro nauczy się być miłym, będzie umiał wszystko; a sztuki tej nauczy się u swojej matki bez najmniejszego trudu dla obojga“.
Słysząc to, pani uściskała dwornego nieuka i rzekła: „Widać zaraz że pan jest najuczeńszym człowiekiem w świecie; syn mój będzie panu zawdzięczał całe wykształcenie. Zdaje mi się wszelako, że nieźleby było aby umiał nieco historyi.
— Och, pani, na cóż się to zda? odparł tamten. Przyjemna i pożyteczna jest tylko historya ostatniej doby. Wszystkie historye starożytne, to są, jak powiada jeden z naszych luminarzy[1], jedynie uświęcone bajki; co zaś do nowożytnej, to chaos którego niepodobna rozplątać. Co pani syna obchodzi, że Karol Wielki ustanowił dwunastu parów Francyi i że jego następca był jąkałą?
— Święte słowa! wykrzyknął guwerner; dławi się umysł dzieci pod stosem niepotrzebnych wiadomości; ale najgłupsze, mojem zdaniem, ze wszystkich nauk i najbardziej zdolną zadławić wszelaki talent, to geometrya. Ta pocieszna nauka ma za przedmiot powierzchnie, linie i punkty, które nie istnieją w naturze. Można poprowadzić w myśli sto tysięcy linii krzywych między kołem a dotykającą go linią prostą, mimo że w rzeczywistości nie można zmieścić ani zdziebełka. Doprawdy, cała geometrya, to tylko głupi żart“.
Oboje państwo nie zupełnie rozumieli o co guwernerowi chodzi, ale zgodzili się w zupełności z jego zdaniem.
„Pan całą gębą, jak pan margrabia, ciągnął, nie ma co sobie suszyć głowy nad temi baśniami. Jeżeli kiedy będzie potrzebował znakomitego geometry aby zdjął plan jego majątku, rozmierzą mu go za dobrą zapłatą. Jeżeli zechce rozjaśnić mroki swego szlachectwa, które sięga najbardziej zamierzchłych czasów, pośle po benedyktyna. Tak samo z wszystkiemi sztukami. Młody panicz tak szczęśliwie urodzony nie jest ani malarzem, ani muzykiem; ani architektem, ani rzeźbiarzem; ale daje kwitnąć wszystkim tym sztukom, wspomagając je swą hojnością. Lepiej, to pewna, jest popierać je niż wykonywać; wystarczy aby pan margrabia miał smak; rzeczą artystów jest pracować dla niego; bardzo też słusznie powiadają, że ludzie dobrze urodzeni (mam na myśli tych którzy są bardzo bogaci) umieją wszystko bez nauki, ponieważ, w istocie, uczą się w końcu sądzić o rzeczach które zamawiają i płacą“. Miły nieuk wtrącił się do rozmowy i rzekł: „Bardzo trafnie pani zauważyła; że ostatecznym celem człowieka jest powodzenie w towarzystwie. Otóż, powiedzcie szczerze, czy powodzenie to zdobywa się nauką? Czy przyszło komu do głowy, w wykwintnym świecie, mówić o geometryi? Czy bada kto kiedy dobrze wychowanego człowieka, jaka gwiazda wstaje dziś ze słońcem? Czy pyta kto, przy kolacyi, czy Klodjon Kędzierzawy przeszedł Ren?
— Oczywiście że nie! wykrzyknęła margrabina de la Jeannotière, której wdzięki jej pozwalały się niekiedy stykać z wielkim światem; toteż syn mój nie powinien dławić swoich talentów całą tą rupieciarnią. Ale, ostatecznie, czegóż go będziemy uczyć? Dobrze jest bowiem, aby młody magnat umiał zabłysnąć w potrzebie, jak powiada margrabia mój mąż. Przypominam sobie, iż słyszałam z ust pewnego księdza, że najprzyjemniejsza z nauk to jakaś rzecz której nazwy zapomniałam, ale która zaczyna się na H.
— Na H, pani? czy nie herboryzowanie?
— Nie, nie: zaczynało się, mówię panu, na H, a kończyło na arz.
— A, rozumiem, pani: herbarz; to jest, w istocie, bardzo głęboka wiedza; ale nie jest już w modzie, odkąd poniechano zwyczaju malowania herbów na drzwiczkach karocy; była to najpożyteczniejsza rzecz w cywilizowanem państwie. Zresztą, ta nauka byłaby bez końca: niema dziś cyrulika, któryby nie miał swego herbu; a wiadomo pani, że każda rzecz, która się staje pospolitą, traci na blasku“.
Wreszcie, rozpatrzywszy silne i słabe strony różnych nauk, osądzono, że pan margrabia będzie się uczył tańca.
Natura, ta troskliwa opiekunka, dała mu talent, który się rozwinął niebawem z niezmiernem powodzeniem: śpiewał bardzo przyjemnie modne piosenki. Wdzięk młodości połączony z tym szacownym darem, zyskał mu reputacyę młodzieńca pełnego nadziei. Kobiety przepadały za nim; mając głowę pełną piosenek, składał je dla swych bogiń. W jednej piosence łupił Bachusa i Amora, w drugiej Noc i dzień, w trzeciej Wdzięki i męki; że zaś, w jego wierszach, było zawsze o parę stóp za wiele lub za mało, dawał je poprawiać kosztem dwudziestu ludwików od piosenki; zaczem ogłoszono go w Roku piśmienniczym[2] za następcę La Fare’a, Chaulieu, Hamiltona, Sarrazina i Voiture’a[3].
Pani margrabina nabiła sobie głowę tem że jest matką poety, i zaczęła wydawać kolacye dla paryskiej literatury. Niebawem młodemu człowiekowi przewróciło się w głowie; nabył sztuki mówienia rzeczy których sam nie rozumiał, i wydoskonalił się w rzemiośle wałkonia. Widząc go tak wymownym, ojciec począł mocno żałować, że go nie kazał uczyć łaciny, byłby mu bowiem kupił jaki wysoki urząd. Matka ożywiona górniejszemi uczuciami, podjęła się wystarać dla syna o pułk w armii: tymczasem uprawiał miłość. Miłość bywa niekiedy droższa niż szlify pułkownika. Wydawał wiele, rodzice zaś jeszcze bardziej silili się na pański tryb życia.
Młoda i szlachetnie urodzona wdowa, ich sąsiadka, posiadająca jedynie skromne mienie, postanowiła zaopiekować się magnacką fortuną państwa de la Jeannotière, zaślubiając młodego margrabiego. Ściągnęła go do siebie, rozkochała, pozwoliła mu domyślać się że nie jest jej obojętny, przeprowadziła go przez wszystkie stopnie, oczarowała go, opanowała bez trudu. Karmiła go to pochlebstwami, to radami, stała się najlepszą przyjaciółką jego rodziców. Stara sąsiadka podsunęła małżeństwo; rodzice, olśnieni blaskiem tego związku, przyjęli z radością propozycyę; oddali swego jedynaka serdecznej przyjaciółce. Młody margrabia miał tedy pojąć żonę którą ubóstwiał i która go kochała. Przyjaciele domu winszowali mu: układano punkty kontraktu, gotując wesele i epitalamium.
Pewnego ranka, młody człowiek znajdował się właśnie u kolan uroczej istoty, którą miłość, szacunek i przyjaźń miały mu zaswatać niebawem: w tkliwej i ożywionej rozmowie kosztowali pierwocin szczęścia; robili plany rozkosznego życia, kiedy wpadł mocno zmięszany pokojowiec margrabiny. „Ładna historya, rzekł: komornicy wynoszą meble jaśnie państwa; wszystko zajęli wierzyciele; przebąkują o areszcie; trzeba mi się zakrzątnąć aby odebrać swoje zasługi. — Cóż ty mi bajesz, rzekł margrabia: zaraz zobaczymy co to ma znaczyć. — Tak, rzekła wdowa; idź skarcić tych hultajów; spiesz żywo“. Biegnie; wpada do domu; ojca już odprowadzono do więzienia; cała służba uciekła, unosząc co kto mógł. Matka, sama, bez pomocy, bez pociechy, tonęła we łzach; nie zostało jej nic, prócz wspomnienia majątku, urody, błędów i szalonych wydatków.
Skoro syn wypłakał się z matką, rzekł wreszcie: „Nie rozpaczajmy; ta młoda wdowa kocha mnie szalenie; jest bardziej jeszcze szlachetna niż bogata, jestem jej pewien: pędzę do niej i przyprowadzę ją tu“. Wraca tedy do ukochanej; zastaje ją sam na sam z bardzo przystojnym oficerkiem. „Jakto to pan, panie de la Jeannotière; co pan tu robi? czy można tak opuszczać swoją matkę? Idź pan do tej zacnej osoby, powiedz że zawsze jestem jej szczerze życzliwa; potrzebuję właśnie pokojówki, zachowam jej pierwszeństwo. — Mój chłopcze, wydajesz mi się wcale gracki, rzekł oficer; jeżeli chcesz wstąpić do mojej kompanii, pomyślę o tobie“.
Margrabia, osłupiały, z wściekłością w sercu, udał się do dawnego guwernera, wylał swe bóle na jego łono i poprosił o radę. Ów poradził mu, aby został, jak on, guwernerem. „Niestety! nic nie umiem, niczego mnie pan nie nauczył: jesteś główną przyczyną mego nieszczęścia“. To mówiąc, szlochał. „Pisz pan powieści, rzekł jakiś gryzipiórek, który był przytem; to w Paryżu doskonały sposób utrzymania“.
Młody człowiek, coraz to bardziej zrozpaczony, pobiegł do matczynego spowiednika: był to teatyn bardzo wzięty, który sprawował duchowną opiekę tylko przy bardzo znamienitych damach. „Mój Boże, panie margrabio, gdzie pańska karoca? jak się miewa czcigodna matka pańska, pani margrabina?“ Biedny chłopak opowiedział mu nieszczęścia rodzinne. W miarę opowiadania teatyn przybierał minę coraz poważniejszą, coraz bardziej obojętną i dostojną. „Mój synu, to palec mądrości bożej: bogactwa psują jeno serce. Bóg uczynił tedy matce pańskiej tę łaskę, iż doprowadził ją do zupełnej nędzy? — Tak, ojcze. — Tem lepiej, pewna jest swego zbawienia. — Ale, mój ojcze, nim to nastąpi, czy nie byłoby sposobu uzyskania dla niej jakiej pomocy na tym świecie? — Bądź zdrów, mój synu, pewna dostojna penitentka oczekuje mnie“.
Margrabia omal nie zemdlał. To samo mniej więcej przyjęcie znalazł u wszystkich przyjaciół; w ciągu pół dnia lepiej poznał świat, niż przez całą resztę życia.
Gdy tak tonął w bezmiarze rozpaczy, ujrzał nadjeżdżającą landarę, staroświeckiego kształtu, ze skórzanemi firankami, a za nią cztery ogromne wysoko naładowane wozy. W landarze siedział młody człowiek z prosta ubrany: okrągła i świeża twarz oddychała poczciwością i weselem. Żona, nieduża brunetka, o dość niewybrednej urodzie, trzęsła się koło niego. Pojazd nie jechał tak, jak jeżdżą dworscy panicze; podróżny miał czas przyjrzeć się margrabiemu, który stał jak martwy, pogrążony w boleści. — Boże ty mój, zawołał; toć to przecie Jeannot! Słysząc to miano, margrabia podnosi oczy, pojazd zatrzymuje się. „To Jeannot, ależ tak, to Jeannot“. Mały pulchny człowieczek daje susa i pędzi uściskać dawnego kolegę. Jeannot poznaje Colina; twarz mu spłonęła wstydem, łzy puściły się z oczu. „Wzgardziłeś mną, rzekł Colin; ale, choć jesteś wielkim panem, będę cię kochał zawsze“. Jeannot, zmięszany i rozczulony, opowiada mu szlochając swoje nieszczęście. „Chodź do mej kwatery, powiesz mi resztę, rzekł Colin; uściskaj moją babę i pójdźmy razem na obiad“.
Idą wszyscy troje pieszo, wozy za niemi. „Cóż to jest ta cała karawana? czy to twoje? — Tak, wszystko to moje i mojej żony. Przybywamy z miasteczka. Stoję na czele pokaźnej fabryczki cyny i miedzi. Ożeniłem się z córką bogatego kupca sprzętów potrzebnych wielkim i małym. Pracujemy tęgo, Bóg nam błogosławi. Nie odmieniliśmy stanu, jesteśmy szczęśliwi. Poratujemy naszego drogiego Jeannot. Puść kantem margrabstwo: wszystkie wielkości świata nie są warte dobrej przyjaźni. Wrócisz ze mną do miasteczka, nauczę cię rzemiosła: nie jest trudne; przypuszczę cię do spółki i będziemy żyli wesoło tam gdzieśmy się urodzili“.
Jeannot, oszołomiony, doznawał kolejno uczuć bólu i zazdrości, roztkliwienia i wstydu; powtarzał po cichu: „Wszyscy nasi świetni przyjaciele zdradzili mnie, a Colin, którym wzgardziłem, sam jeden spieszy mi z pomocą. Co za nauczka!“ Poczciwość Colina rozwinęła w sercu Jeannota ziarno dobrej natury, którego świat nie zdołał zdławić. Uczuł, że nie mógłby opuścić rodziców. „Będziemy mieli pieczę o twoją matkę, rzekł Colin; co zaś do nieboraka ojca, który jest w więzieniu, rozumiem się nieco na interesach: wierzyciele, widząc że nie ma już nic, zadowolą się lada czem; biorę wszystko na siebie“. Colin dokazał tego, że wydobył ojca z więzienia. Jeannot wrócił do rodzinnego miasteczka z rodzicami, którzy chwycili się dawnego zawodu. Zaślubił siostrę Colina, która, będąc z usposobienia podobna do brata, stworzyła mu miłe życie. I Jeannot ojciec, Jeannotowa matka, oraz Jeannot syn, poznali, że szczęście nie leży w próżności.









  1. Fontenelle.
  2. Dziennik wydawany przez Frérona, dziennikarza którego Wolter gdzie mógł kąsał swojem szyderstwem.
  3. Drugorzędni poeci „salonowi“ z XVIII w.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Franciszek Maria Arouet i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.