Przejdź do zawartości

Kamienica w Długim Rynku/LXXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

— Dosyć, mój Jakubie, rzekł wchodząc do niego, że kiedy się na kogo spikną okoliczności, wszystko przychodzi nie w porę, nawet jeśli co dobrego Pan Bóg zsyła. — Chociaż to rzecz małéj wagi, ale przyznasz że i tych tam dziesięciu tysięcy talarów tracić nie warto a które nam ze spadku nareszcie przypadły. Wystaw sobie, ów kuzyn z Poznańskiego wzywa mnie pod utratą spadku — abym natychmiast przybywał go odebrać i kwitować, ale to nie tracąc ani chwili... Chcą się układać, płacić, byle co najprędzéj skończyć i widać im to na cóś potrzebne. Wszystkie głowy i półgłówki należące do spadku, zjeżdżają pozajutro do Poznania. Ja więc albo dziś wieczór lub jutro rano muszę wyruszyć. Zlituj się, natychmiast dawaj mi plenipotencyą!
— A gdzież ten list? spytał Jakub.
— List? ten list? a! list! I pułkownik zaczął go szukać po kieszeniach. Gdzież u licha list? Odebrałem go od listonosza w ulicy, możem nim i cygaro zapalił!
Pułkownik udawał skłopotanego doskonale.
— Zgubiłem go oczewiście, rzekł w końcu, ale mniejsza o to.
— Jakto mniejsza? tam była przecież wskazówka do plenipotencyi.
— Ogólną mi dasz! co u kata! czy nie uwierzysz?
— Ale bo któż papiéry do interesów odnoszące się gubi? rzekł Jakub.
— Jakto kto gubi? ja gubię! i to zawsze, — odparł Wiktor — czy do téj pory o tém nie wiész? To stała moja metoda pozbywania się interesów razem z papiérami.
Jakub ramionami ruszył.
— I tak ci pilno w takiéj chwili o te 10,000?
— A! przepraszam! tylko co łajałeś mnie za papiéry zgubione... otóż ja cię połaję za to wyrażenie... niéma lichych interesów i małych piéniędzy.
— Masz słuszność — ale porzucisz mnie gdy ja ciebie tak potrzebuję...
— Bardzo mi żal, wierz mi, przecieżeś nie dziecko.
— Nielitościwy jesteś, szepnął Jakub — mnie tak dobrze czuć cię przy sobie w złéj chwili!
— Powrócę, kochany Jakubie, natychmiast... porwę tylko talary i... nazad...
— A! niechby je tam porwało! dodał Jakub.
— No! ale taki pojechać trzeba — rzekł Wiktor. Radgosz poczciwy przy tobie miejsce moje zastąpi, żebyś znów zbyt osamotnionym nie był... ściskam cię, całuję i jadę.
— Wiész że cię nie poznaję! dodał Jakub.
— A! siła złota! gorączka złota! rozśmiał się pułkownik... rodzi się chciwość... jestem niecierpliwy żeby już pochwycić ten spadek. Dzieciństwo, przyznaję — ale — tak jest!
Pułkownik tegoż wieczora znikł z Gdańska.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.