Przejdź do zawartości

Kraszewski więzień i Niemcy/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Buszczyński
Tytuł Kraszewski więzień i Niemcy
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1883
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
KRASZEWSKI WIĘZIEŃ
I
NIEMCY.

ROZMYŚLANIE
Stefana Buszczyńskiego

KRAKÓW.
NAKŁADEM AUTORA.

DRUK WŁ. L. ANCZYCA I SPÓŁKI.
1883.




„I oświadczam się przed Tym, który wszystko widzi i wie pierwej, niżeli się stanie, iż nie z nienawiści, ani dla ohydy jakiéj mówić chcę, iż gniew i gorzkie serce odrzuciwszy, Polak z Polaki, brat z braty, krew z krwią, sąsiad z sąsiady, ku dobremu z podania jak mniemam Ducha Świętego rozmawiam.“
K. Skarga.


„Kraszewskiego aresztowano!... Kraszewski w więzieniu“...
Jak iskra elektryczna, wieść ta obiegła cały kraj nasz od Wisły i Odry do Dniepru i Dźwiny, od Baltyku i Niemna do Dniestru. Uderzyła w każde serce polskie.
Jakieś nieokreślone uczucie owładnęło wszystkimi: przerażenie czy podziw, trwoga czy boleść?... coś przygnębiającego duszę, tłoczącego myśl, rozpalającego wyobraźnię... jakieś upokorzenie... uczucie strachu i pragnienie zemsty... uczucie bezwładności i obrażonej dumy... ciężki smutek i chęć skargi... przed kim?... chyba przed jednym Bogiem!
My, wymazani z karty mocarstw, — my, wygnani z rodzin ludzkości, — parjasy pośród społeczeństwa, — pozbawieni praw człowieka, praw, jakie Opatrzność dała najlichszemu zwierzęciu, — gdy nas więżą, gdy nas mordują, wieszają tysiącami, — gdy nas miljonami od stu pietnastu lat wysyłają na lodowe pustynie i w podziemia, aby tam wymrozić i wymorzyć, — gdy nam wydzierają język, — gdy nam nie wolno odmówić pacierza nauczonego przez matkę, — gdy nam odebrano wszystko, nawet świątynie na chwałę Boga wzniesione, — poskarżyć się nie mamy przed kim!...
Głos dwudziesto-miljonowego narodu, głos narodu poćwiertowanego, od wieku męczonego, ale nie zamęczonego jeszcze, głos niedosłyszany, pogardzany, ginie jako wołającego na puszczy!
Kogokolwiek z nas wolno obedrzeć, uwięzić, zabić jak zwierzę niepotrzebne, albo szkodliwe, — bo to Polak! bo upomina się wiecznie o swoje prawa przemocą wydarte, o prawa, które mu dała wyższa ręka, których używał przez lat tysiąc, w obronie wolności, światła i ewangelji, — bo chce odebrać zagrabioną mu ojcowiznę, — bo nie chce umrzeć dobrowolnie, ani sam się dobić, nie chce być Niemcem ani Moskalem, — bo jest niepoprawnym, marzycielem... niespokojnym, rewolucjonistą, pochodnią buntu przeciw ustalonej władzy, — bo nie chce nad sobą uznać potęgi brutalnej siły, nie chce pogodzić się ze swym losem, poddać się nieubłaganej konieczności.... bo szalony!... nie chce wyrzucić z siebie duszy polskiej i zrzucić polskiej skóry, — „aby być szczęśliwym!“
Taką słyszymy od wieku przeszło odpowiedź na narzekania i na szczęk broni naszej, na nasze prośby i na strugi przelewanej krwi, na nizką pokorę i na dumną postawę godności.
Taką odpowiedź, niestety, słyszymy nawet pośród braci naszych upadłych a obłąkanych, słabych albo odstępców!
„Więc niech ginie ten naród! — wołają silni. Trzeba go zniszczyć, wytępić ze szczętem!“ Takie rozkazy idą z Berlina, z Petersburga, z Moskwy.
„Niech ginie!“ mówi Piłat — Europa.
I niszczą nas wszelkiemi środkami! niszczą jak gdybyśmy byli zwierzętami drapieżnemi, — niszczą jak owady obrzydłe albo dokuczliwe!
Przejrzyjcie dzieje ludzkości. Czyż był kiedy podobny przykład, aby silniejsi zmówili się na wytężenie całej potęgi swojej dla wyniszczenia żywego narodu, który nikomu nic nie zawinił?!
„Dlatego — twierdzą obłąkani i olśnieni przepychem a urokiem przemocy, mierzący małą miarą nieśmiertelnego narodu życie, — „dlatego musimy przyjąć czyn dokonany, „myśleć o ocaleniu bytu, zapomnieć o przeszłości, wyrzec „się narodowości, tradycji, marzeń; — musimy iść za innymi ludami w ślady, — ukorzyć się przed silniejszym, utonąć w łonie nowych państw, zlać się w jedno ciało ludzkości, zetrzeć z siebie wszelkie znamiona indywidualizmu, stać się martwemi członkami społeczeństwa, aby żyć życiem spólnem.“
Nie widzą ciemni tego potwornego spisku na dwudziestomiljonowy naród, za to tylko, że walczy z przemocą w obronie siebie i ludzkości całej, — za to że walczy, choćby zwycięztwo było dalekiem, — za to że jeszcze nigdy nie zwątpił! Wiara w moc wyższą, w sprawiedliwość Opatrzności, która niezbadanemi drogami nas prowadzi, ta wiara najpotężniejszą bronią naszą, — największą zbrodnią w oczach tych, co nas jeszcze dodławić nie mogli.
Więc tysiące i krocie tysięcy, więc cały naród i jednostki, więc maluczkich i wielkich, winnych i niewinnych, bezbronnych i uzbrojonych, pracujących i bezczynnych skazano na zagładę. Ale moc Boża nas obroni!




W imię siły! (bo nie w imię prawa) uwięziono Kraszewskiego. W imię siły; — bo czyż można mówić o prawie w Europie, gdzie ośm miljonów żołnierzy, gotowych na skinienie, czyha aby wzajemnie szarpać się, nurzać się we krwi bliźnich?! Czy można w Europie mówić o prawie, gdy najswobodniejsze państwa, szanujące ustawy narodowe, rozbroić się nie mogą — gdy na utrzymanie wojska muszą obarczać lud podatkami; — bo chciwy sąsiad rozszerzyć chce granice, bo chce zagasić światło, stłumić wolność, wprowadzić władzę opartą na mieczu, strzeżoną niezliczonemi tłumami niewolników i szpiegów!
Jeden rozkaz! I siedemdziesięcioletni starzec, przed którym czoła chylą mieszkańce całej kuli ziemskiej w więzieniu!
Pierwszy, nędzniejszy zbir ma władzę, ma moc, „ma prawo“ uwięzić tego, który przez lat pięćdziesiąt trzy pracował, z wysileniem przechodzącem siły i pojęcie ludzkie, dla ojczyzny, dla społeczeństwa, dla prawdy, — tego, który dał z siebie wzór cnoty i mądrości, — który jest chlubą nie tylko narodu swego lecz ludzkości! Ta władza, ta moc — od złego ducha!
Przed półwiekiem, w Wilnie, Kraszewski porwany z uniwersytetu, cierpiał w klasztornem więzieniu osadzony, przez ciąg walki o niepodległość Polski, podczas Listopadowego powstania. Po długiej pracy na polu piśmienniczem, przeniosłszy się do Warszawy, gdy chciał kierować spokojnie duchem rozjątrzonej młodzieży, w powstaniu Styczniowem, skazany na wygnanie. Został tułaczem. Przez ćwierć wieku prawie, cudzem oddychał powietrzem. Obca ziemia stała się jego mieszkaniem. Niemcy go przyjęli, aby potem pochwycić zdradziecko i wydać w ręce siepaczów!
Podczas jego wygnania, córka zapędzona na Sybir, padła ofiarą łaski carskiej. Nawet carska łaska była dla niej narzędziem śmierci!... Otrzymawszy pozwolenie wrócenia do kraju, po utracie męża, tuląc dzieci przy sobie, wśród śnieżnej zamieci, na moskiewskich sankach zgon znalazła. Niewstrzymany niczem woźnica pędził przez stepy zmrożoną kobietę. Do pocztowej stacji przywiózł trup matki z dziećmi w objęciu rąk skostniałych. Serce jej pękło.
Niedawno, gdy młodsza córka wychodziła za mąż, gdy żona jego będąc śmiertelnie chorą, pragnęła z nim widzieć się, dyktator carstwa nie dozwolił mu na kilka dni przybyć do Warszawy. Zemsta ciemięzców nie zna czasu ani granic! zemsta nad tymi którzy śmieją spełniać powinności sumienia narodowego.
Gdyby Kraszewski był uwięzionym jako jednostka, moglibyśmy, nie wchodząc w słuszność lub niesprawiedliwość postępowania władz rządowych, zdarzenie to zaliczyć do częstych i zwykłych, do prześladowań jakie spotykały i spotykają najznakomitszych mężów. Może nawet kto powie: „Cóż! Kraszewski człowiek jakich wielu! Poeta, historyk, powieściopisarz, publicysta!“ Niejeden nic więcej w dziełach jego nie widzi! Wszak dwa razy strącano posąg Napoleona I z kolumny Vendôme. Raz wywracano go wołami... po zwycięztwie Prusaków! Jenerał Blücher i woły to były większe potęgi od tego bohatera!... Rozjuszona jak furja petroleuse’a u Victora Hugo, chcąca spalić bibliotekę Richelieu’go w Paryżu, gdy jej wymawiano szaleństwo zbrodni, za całą odpowiedź rzekła: „Ja nie umiem czytać.“ Wszak samego Victora Hugo wyśmiewano! Niemcy nazwali go „nadętym karłem!“... Dla takich ócz, dla takiego wzroku dość byłoby wziąć na wagę dzieła Kraszewskiego, — zmierzyć długość tomów jeden przy drugim położonych, — zliczyć ilość kartek które zapisał. Dość byłoby może obrachować ileby zarobił, jaki zebrałby majątek prosty rzemieślnik, wyrobnik, gdyby poświęcił grubej, ręcznej pracy, wszystkie godziny, które on oddał na usługi ludzkości.
Odkiedy znaną jest sztuka pisania, odkąd świat światem, jeszcze nie było człowieka, któryby tyle napisał co Kraszewski. Ale kto zmierzył głębie jego ducha? kto zbadał polot jego myśli? kto objął te obszary wiedzy jaką sobie przyswoił? kto nareszcie zajrzał do tajników wielu serc, aby tam zobaczyć ziarna przez niego zasiane, zasoby siły którą wszczepił, a z nią poczucie obowiązku, wytrwałość, dążność do najwznioślejszych celów?
Kraszewskiego mógł wydać tylko naród nasz, naród z całym ogromem wielkiej przeszłości, wielkiej chwały, wielkich cierpień, wielkiego posłannictwa. Uwięzić go mógł tylko tak nizko upadły naród jak Niemcy.
Kraszewski to Polska cała! To Polska z jej żywotnością nadludzką, niespożytą, dziwną, — z jej męczeństwem niesłychanem w dziejach, — z jej wytrwałością niepojętą, — z nadzieją, z pewnością bytu na szczycie najwyższej potęgi ducha, w nieśmiertelnem ciele, ciągle zabijanem a nigdy niezabitem, odradzającem się wiecznie pod wszelakiemi postaciami, niezłomną, niepokonaną siłą woli.
Uwięzienie Kraszewskiego to kopnięcie nogą Polski! To zniewaga dla całego narodu naszego, — to hańba dla zwycięzców, upojonych chwilowym tryumfem! Uwięzienie Kraszewskiego będzie wieczystą plamą na tle dziejów Europy, będzie najwymowniejszem świadectwem przewagi zwierzęcej siły a upodlenia niewolniczej społeczności!
Któż dziś bezpiecznym być może w tem olbrzymiem więzieniu które się zowie Europą? kto może być pewnym swego życia, swojej własności, praw swoich? Miljony złoczyńców chodzi swobodnie, doznaje niemal opieki społeczeństwa; a to zdeptanie praw boskich i ludzkich wzbudzi na jakiś czas zajęcie, ożywi ciekawość i przejdzie bezkarnie jak wiele innych!...
Gdyby obywatel Wielkiej Brytanji, gdyby lord jaki, albo dygnitarz potężnego państwa, albo bankier doznał takiej obelgi, Europa cała drgnęłaby z oburzenia i grozy. Wywieszonoby flagi okrętowe, rozpiętoby żagle na bojową wyprawę, zatrąbionoby wojenne hasła, spędzonoby niewolników tłumy dla pomszczenia zniewagi jednego. Widzieliśmy takie przykłady. Ale Polak!... wygnaniec!... kto za nim się ujmie?
Ani wyróżnienie go od innych uczonych przez samych monarchów, ani ordery nadane za naukowe zasługi przez zacnego cesarza Austrji, przez szlachetnego króla Italji, ani cześć okazywana mu od najznakomitszych mędrców we wszystkich krajach, nie zasłoniły patryarchy naszego przed ciosem teutońskiej zaciekłości. On, przyjmowany niedawno z największemi honorami w Stockholmie, przez króla szwedzkiego, przez cały naród skandynawski, uczczony przez Włochów, zaszczycony pierwszem miejscem przewodniczącego na literackim kongresie międzynarodowym w Wiedniu, na jedno skinienie porwany w stolicy, która się mieni ogniskiem powszechnej cywilizacji; bez względu na wiek, na stérane siły, na ciężką chorobę, osadzony w więzieniu tajemnem, srogiem, jak pospolity zbrodniarz!
W kraju Zulusów, w kraju najdzikszych ludożerców nie dopuszczonoby się takiego czynu, będącego zakałą XIX wieku.
Nie Kraszewskiego tylko mamy tu na względzie; ale zasadę, ale cechę bezprawia, cechę rozbestwionego zuchwalstwa, przechodzącego wszystko cokolwiek dotąd uczyniono z ujarzmionem społeczeństwem. Niech ludy ockną się, niech przejrzą do czego już doszło, do czego prowadzi żelazna ręka despotyzmu, co ich czeka w przyszłości! Niech naród nasz opamięta się jak jest poniżony!
Jakaż Kraszewskiego zbrodnia? Nie inna tylko ta że się urodził Polakiem.
Jesteśmy sponiewierani jak chwast niepotrzebny. A ci co godności nie czują, naszą godność za zbrodnię uważają; nie mogą nam przebaczyć że żyjemy, pomimo zadawanych nam tortur na ciele i na duchu. Pastwią się na mistrzach, na apostołach naszych.
Co nam daje tę wyższość nad innymi ujarzmionymi narodami, tę zdumiewającą siłę żywotną? Miłość ojczyzny.
Ale odpadki od ciała narodowego, zgangrenowane członki naszej wielkiej rodziny podają nas w poniewierkę. Im to zawdzięczamy że nasz naród został parją w gronie europejskich ludów, w oczach rządów. Zwątpili sami, stracili wiarę w przyszłość Polski i obojętność w umysłach słabych zaszczepili. Jakież następstwo takiej doktryny? Założyć ręce i iść na zarżnięcie!...
Ciemiężcom naszym, zarówno jak ludom Europy, nieznającym wewnętrznych stosunków Polski, nieznającym ducha, który ożywia i utrzymuje wiernych synów ojczyzny, zdawać się może, iż ci, co siedzą na wyżynie, co zajmują wyniosłe krzesła, akademickie katedry, są jedynymi, głównymi przedstawicielami narodu. Nie wiedzą, że oni składają drobną tylko cząstkę społeczności naszej; nie wiedzą, że ich przewodnictwo jest przywłaszczonem, że nie jest powszechnie uznanem, że naród z nimi walczy, a zasady, prowadzące żywych na zatracenie, ogół odtrąca z pogardą.
Wielkich królów i hetmanów naszych duchy mówią: „Narzekacie! Ale pośród was są ludzie, którzy utorowali najezdnikom drogę do obezwładnienia was, do zgaszenia waszego zapału. Śpiewacie: Jeszcze Polska nie zginęła! Lecz obok tych słyszymy inne dźwięki; słyszymy, że Targowica nie zginęła! Kto pierwszy sponiewierał, kto wyszydził, kto podeptał nasze dzieje, prawdziwy patrjotyzm? Frydryk Wielki. A za nim nasi rodacy, mężowie stanu, uczeni, których nazywacie mędrcami. Słyszymy, jak w sejmowych salach, na kazalnicach, nad grobami wznoszą się pochwalne głosy na cześć tych mędrców. Wynieśliście ich ponad wszystkich cichych pracowników. Bijecie przed nimi czołem. Stawiacie ich za wzory naśladowania godne przed młodzieżą. Widzicie w nich polityczny rozum, praktyczny rozsądek; uważacie ich za najlepszych patrjotów. Kto obrzucił błotem ofiary, poświęcenie? kto podał na pośmiewisko obrońców ojczyzny? kto wydobył najczarniejsze karty z dziejów naszych, ze złą wiarą, w mylnem świetle, nie dla nauki, lecz dla poniewierania nas, a najchlubniejsze czyny bohaterów pokrył milczeniem albo unieważnił, kładąc je na szali, jak towar bez znaczenia, bez wartości, jak przedsiębiorstwo, co nie daje pewnego a rychłego zysku? Powiedziano jest w Piśmie świętem: Ktoby zgorszył jednego z tych maluczkich, lepiejby zrobił, gdyby mu przywiązał kamień młyński do szyji i w wodę wrzucił. A wy gorszycie dzieci polskie i w ich duszach młodziuchnych kąkol nauki waszej zasiewacie. Obezwładniacie synów ojczyzny, zanim wyrosną. I jakież z nich wyszło pokolenie? Bez przywiązania do ziemi rodzinnej, dają sobie z pod nóg wydzierać ziemię ojców, pradziadów i cześć ojców, pradziadów!... Idą w świat, gdzie im dobrze; drogą, wiodącą do korzyści, choćby kosztem najszlachetniejszych uczuć, najświętszych powinności.... Przewodnicy młodzieży! Przejrzeliśmy wasze księgi szkolne, wasze dzieła, któremi karmicie młodociane umysły. Tam wyraz „ojczyzna“ wymazany z dziejowego słownika; tam narodowość utożsamiona z państwem obcem; tam kraj ojczysty określony piórem traktatów, przez pięciu ministrów spisanych, które wam służą za kodex i punkt oparcia, bo wy Bożego i narodowego prawa nie uznajecie; tam służba publiczna bez osobistego interesu sprzeciwia się postępowym zasadom ekonomji społecznej; tam cześć przed siłą a pogarda dla wszystkiego, co unosi ducha w sfery wyższe, na drogę poświęceń. Nie lepiejżeby było, gdybyście uczniom waszym uwiązali kamień u szyji a wrzucili ich w otchłań zapomnienia?!... Wszakże to wy uczycie ich, że konfederaci Barscy byli „awanturnikami“, posłowie Sejmu czteroletniego, twórcy Konstytucji 3go maja — „występnymi spiskowcami“, Kościuszko, Kiliński — „szlachetnymi zapaleńcami“, legjoniści — „najemnymi żołdakami“. Wszak to wy sławicie „polityczny rozum“ w służalczej, podłej pokorze króla Poniatowskiego; wszak to wy wynosicie „mądrość“ Katarzyny II, „energję“ Mikołaja Igo; wy podziwiacie rządy cara Iwana Okrutnego! Wszak wy nazwaliście powstanie Listopadowe „głupstwem“, a Styczniowe „zbrodnią“. Czytali to wrogowie nasi! I nic dziwnego, jeśli powiedzieli: Patrzcie! co to za naród! czyż on godzien współczucia, litości, szacunku?!... Poziomy umysł mniemanych badaczy i krytyków nie umiał wznieść się do ujrzenia wielkich dziejowych chwil narodu naszego, nie umiał ocenić ich doniosłości, ich znaczenia w wieczystym, olbrzymim pochodzie ducha. Podobni do robaków, wwiercających się w nadpsute, zchorzałe części ciała, rzucili się żarłocznie na to, co było dla nich pastwą i myśleli, że całe ciało takie. Ten nędzny pogląd dogadzał samolubom, podobał się ludziom krótkiego wzroku a płytkiego umysłu i rozszerzył się, jak zaraza. Ciemnym wydawał się nowością; bo nie wiedzieli, że pierwszym założycielem i mistrzem tej „szkoły“ był ów sławiony król-filozof, Frydryk II. On to dał przykład następcom swoim poniewierania Polaków, pogardzania nami. Widzimy tego dowody, codzienne prawie, w parlamencie teutońskim, w sądownictwie pruskiem. Berlińskim tradycjom, skojarzonym z polityką odwieczną Petersburga, z niezmordowaną dążnością do wyniszczenia nas, przyszli w pomoc nasi „uczeni“ członkowie Rady szkolnej, nasi przewodnicy młodzieży! Wyznaczyli jej zakres działania w granicach „możliwej praktyczności“. O nich to powiedział wieszcz nasz, jak gdyby znał ich osobiście: „Takie widzi świata koło, jakie tępemi zakreśla on oczy.“ I z tego stanowiska wychodząc, koryfeusze oświaty, głośni mowcy, zaczęli na żywych, pełnych nadzieji i zapału młodzieńcach odrywać, listek po listku, wszystkie kwiaty z wiekowej siejby, wszystkie latorośle wznioślejszych popędów, wszelką poezję. Żadnych marzeń!!!“....“
„Czy zapobiegła temu spustoszeniu zdrowa, dobrze myśląca część społeczeństwa? Najzacniejsi nawet dali się unieść temu prądowi. Apatja ogarnęła wszystkich. Après moi le déluge! stało się ich hasłem. Jednostki, ożywione większem ciepłem, zostały wyszydzone. Wymyślono dla nich epitety różne na pośmiewisko. Zapał stał się śmiesznym. Opinja publiczna z ułudnym sztandarem, na którym wypisano te słowa bez treści, bez zamiaru nawet urzeczywistnienia ich, zmieniła się w narzędzie osobistych widoków, w narzędzie elastyczne, w chorągiewkę, obracającą się za każdym wiatru powiewem. Wynaleziono sofizmata, dające się nakręcać stosownie do okoliczności. Zaczęto upatrywać „dobre chęci“ tam, gdzie ich nigdy nie było, „zdolności“, pomimo wyraźnego nieuctwa, „błędy chwilowe“ w zasadniczych wyznaniach wiary, występnych, bo szkodliwych narodowemu organizmowi. Przebaczano najniebezpieczniejszym propagatorom fałszywych albo zbrodniczych doktryn, — nie z miłości bliźniego, nie przez pobłażliwość, — lecz w interesie osobistym, w nadzieji wzajemnego wspierania się. Solidarność, zasada w samej sobie szlachetna, wystąpiła jako czynnik obowiązujący, bez względu na to, że o ile solidarność w dobrem jest cnotą, o tyle w złem jest nieprzebaczalnym występkiem. Tymczasem zaraza ducha rozszerzyła się, trucizna weszła w organizm, w sposób myślenia świeżo dorosłych pokoleń. Serwilizm stał się alfą i omegą mądrości praktycznej w prywatnem i w publicznem życiu. Tak, w tych dzielnicach Polski, gdzie miejscowe ustawy dozwalają wybierać posłów narodowych, to prawo stało się polem spekulacji, środkiem, do osobistych wiodącym celów. Widzimy znowu przerażający obraz, którym nas przed trzemaset laty straszył wielki nasz kaznodzieja.
„On, jak powiada Mickiewicz, może najpierwej i najsilniej poczuł, czem była ta wolność w konstytucjach sejmowych i na papierze, a w rzeczywistości te oligarchiczne rządy kilku magnatów.“
„Możemy i dzisiaj, w boleści, zawołać ze Skargą:
„Patrzcie, do jakicheście nieprzystojności i prawie dziecinnych a śmiechu godnych postępków i zagmatwania przyszli. Najprzód: obieranie posłów na sejmikach takie jest, iż możniejsi i śmielsi czynią, co chcą; abo się sami obierają i drudzy mało nie dożywotni sobie ten urząd czynią, abo takie wystawiają, którzy ich myślom i przedsięwzięciom służą; a szlachta nie wiedząc, co się dzieje, przyzwala i wrzaskiem wszystko odprawuje. Taki rząd popularitatis ma swoje króliki.... Bo jedni są, którzy na księży i stan duchowny waśń głęboką w sercu noszą... Drudzy swego podwyższenia i pożytku spodziewając się, do tego wszystkie swe prace na sejmie obracają. Drudzy na swoje przeciwniki w domowych waśniach poselstwem onem pomocy szukają. Drudzy podobno od jakich panów natchnieni, — a drudzy snać upominkami kupieni, ich myślom dogadzają.“
Słychać głosy z za grobu, z pod mogił, z sybirskich podziemi, z tułactwa:
„Zamiast podniesienia ducha w tej nieszczęśliwej, upadłej na ciele ojczyźnie, wyście go osłabili; zamiast rozżarzenia gasnącego zapału, stłumiliście święty ogień; zamiast utrzymania godności w narodzie, podaliście go obcym na szyderstwo, przyczepiwszy do najwyższych dostojników w nauce i w urzędach, pospolite, płaskie znamiona trefnisia!... I wzrok wam dotąd się nie odsłonił! I jeszcze dotąd nie widzicie, że: „łatwiejby morze dłonią wyczerpać“, niż wyliczyć złe, krzywdy, szkody wyrządzone narodowi przez fałszywych apostołów, przez fałszywe powagi, przez zarozumiałość, pychę i upór?!«






„Trwanie przy złem i szkodliwem — mówi Skarga — nie czyni żadnego zalecenia statku męskiego; ale raczej upornym być taki się pokazuje, który ze złego nie wychodzi, z błota w które wpadł nie powstaje.


Rozjątrzono najboleśniejsze rany narodu i jątrzą je ciągle! Zadane przez wroga mniej bolą; zadane przez swoich nie zapominają się nigdy. Możnaż się dziwić namiętnościom? One rozdwoiły społeczność naszą, której największą siłą jedność; a rozdwojonym w zasadniczych dogmatach, narodem pomiatają wszyscy.
Oto kraj szczęśliwym wypadkiem ocalony z pod pruskiego i moskiewskiego jarzma, oddany poniekąd w nasze ręce. Po krwawych bojach okryty bliznami żołnierz, po długiej wędrówce ztęskniony za ojczyzną tułacz, po strasznych męczarniach niedobitek wygnany z Syberji, po walce ze schizmą i żołdactwem, wierny Chrystusowi i Stolicy apostolskiej kapłan, zchodzą się razem na tej obiecanej ziemi, „jako wywiedzeni z domu niewoli“. Spodziewali się znaleźć tu wszystko, co mogłoby zaspokoić pragnienia duszy, wynagrodzić poniesione trudy, przebyte cierpienia. Rozczarowani, owiani chłodem, zdziwieni, wołają ze smutkiem:
„Opatrzność przeznaczyła tę część polskiej ziemi jak arkę na przechowanie narodowości naszej, języka naszego, zwyczajów, zabytków narodowych, z rozległem prawem rozwoju we wszystkich kierunkach umysłowego i materjalnego życia. Co zrobili obywatele Galicji przez lat kilkanaście? przez przeciąg czasu, dostateczny dla rozszerzenia przynajmniej elementarnej, pierwotnej oświaty w jednem, młodem, lecz już dorosłem pokoleniu? Nędza umysłowa przedstawia się tu w całéj nagości, zwłaszcza przy zestawieniu porównawczych cyfr z krajem mającym jednaką niemal ludność. Na sześć miljonów prawie mieszkańców Czechji, półpięta miljona umie czytać i pisać, a 1,200.000 nie umie ani czytać, ani pisać. Jest to stan nader smutny wprawdzie, gdy pomyślimy że w Szwajcarji nie ma już ani jednej osoby, któraby nie posiadała obu tych zasadniczych podstaw ukształcenia. Ale w Galicji, z liczby mieszkańców do sześciu miljonów dochodzących, umie czytać i pisać zaledwie 676,000; tylko czytać umie 448,000, a do pięciu miljonów (4,800.000) nie umie ani pisać ani nawet czytać! Fakt to tak przerażający, że dostatecznie świadczy o wszystkich innych objawach życia społecznego. Lud pogrążony w ciemnocie, w otchłani przesądów, zabobonów średniowiecznych. Pojęcia nie ma o swojej narodowości, wie zaledwie, że jest człowiekiem; nie ma żadnego wyobrażenia o dawnych granicach Polski. Jeżeli co zasłyszał o Warszawie, powiada, że leży w Rossji, a o Poznaniu, o Wilnie nawet nie słyszał. Ludowi nauczyciele, nie mający, prawdę rzekłszy, z czego żyć, nie wiele też sami bieglejsi w geografji narodowej. To samo powiedzieć można o wiejskich plebanach. Ci zaś, zarówno jak nauczyciele ludowi, nie pojmują znakomitego posłannictwa swego; nie czują ciążących na nich obowiązków wzniosłych, świętych, wielkich. A wszak to kwestja życia lub śmierci narodu! A wszak przez lat kilkanaście można było zadosyć uczynić tej najpilniejszej potrzebie! Cóż zrobił sejm na tej drodze? co zrobiła Rada szkolna? Widzimy owoce w tych wymownych liczbach! Dobrobyt ludu niemniej w smutnym stanie. Rozpajany rolnik, przyciśniony lichwą, nie umiejąc nie tylko porachować, ale nawet przeczytać cokolwiek, oddaje ojcowiznę w obce ręce. Przemysł, handel, najważniejsze drogi komunikacyjne należą do cudzoziemskich przedsiębiorców. Wielkie posiadłości obarczone długami. Miasta w zwaliskach. Świątynie nawet stare opuszczone, pełne gruzów, śmiecia, gdy budują się nowe kościoły. A wśród powszechnego chaosu, nieporadności, dają się słyszeć narzekania na rząd!...“
„Mieszkańce Galicji mają ojczysty język; mają prawo mówić i pisać po polsku! Jakże obchodzą się z tym najdroższym skarbem naszym? Nie lepiéj jak w W. księstwie Poznańskiem, gdzie walczą z ministrem oświaty i z inspektorami szkół o zachowanie mowy ojczystej, a skoszlawili ją sami, zepsuli, oszpecili. Ten śliczny, ukochany język nasz, jeden z najbogatszych, zapełniono niezmierną ilością cudzoziemskich zwrotów, wyrazów niemieckich, jak gdybyśmy w tym względzie pomocy od Niemców potrzebowali. Pisowni nawet jednostajnej nie zdołano dotąd zaprowadzić, pomimo tylu zakładów i stowarzyszeń naukowych! Pierwszy lepszy fantastyk burzy odwieczną powagę, wprowadza cudacką pisownię, tworzy dzikie prawidła, niezgodne z duchem języka; i to mu uchodzi bezkarnie i nikt tej swawoli, tej anarchji językowej końca nie położy! Jakże może być zgoda w innych sprawach, gdy w pisowni, w gramatyce takie bezprawie! Dwóch książek, dwóch dzienników nie ma z jednaką pisownią. Spytajcie ucznia jednej szkoły, co się z nim dzieje, gdy przechodzi do drugiej szkoły w tem samem nawet mieście. Każdy profesor trzyma się innej pisowni, innej gramatyki; a biedny uczeń cierpieć musi, a ubogi chłopiec musi kupować nowe książki!“
„Zajrzyjcież do ich mieszkań, zajrzyjcie do tych okropnych, zapełnionych wyziewami izb, w których mieszczą się nędzarze, do tych jam, zaledwie dla domowych zwierząt na mieszkanie przydatnych!.. Ale tu gotowa odpowiedź na podobne zarzuty: „Trudno wszystko razem przerobić“. A przecież widzimy mnóstwo domów nowych, lecz niewygodnych, szpetnych, w niczem nie odpowiadających warunkom hygjenicznym, nie przynoszących wcale zaszczytu dzisiejszym budowniczym. Czy może kto zaprzeczyć, że od tych drobnych na pozór szczegółów, zależy rozwój umysłowy, oświata postęp, moralność?..“
„Kraków, ta polska Jerozolima, dla innych mieszkańców dzielnic ziemi naszéj, ta stolica święta dla nas jak Mekka i Medyna dla Mahometanów, jakież czyni wrażenie na przybyłym Polaku, który po raz pierwszy z pobożnem drżeniem, wzruszony, wstępuje w progi tego grodu? Spytajcie go! On, co spodziewa się znaleźć tu wzory cnót obywatelskich, zgodę, jedność, spólną pracę; wyobraził sobie, że tu dopiero odetchnie świeżem, wolnem, w każdym względzie powietrzem, po ciężkim docisku; mniemał, iż znajdzie ludzi poświęconych wyłącznie sprawom narodowym, obchodzącym całą Polskę, ludzi, którzy go otwartemi rękami powitają jak brata, jak rodaka jednej matki-ziemi — przyjęty chłodno, uważany za „obcokrajowca“, spotyka na każdym kroku obojętność, niechęć; widzi wszędzie swary, intrygi, rozdwojenie, zawiść!.. Tu jak w zwierciadle odbija się życie całej Galicji. I ten wspaniały Kraków, gdyby nie jego święte pamiątki i groby, gdyby nie jego zbiory naukowe, ten Kraków, z dumą jego mieszkańców, z ich zarozumiałością, z ich odrębnym partykularyzmem, zacofanym, śmiesznym a często grzesznym, byłby niejednemu wstrętnym!“
Ten zawód, to rozczarowanie budzą w wielu gorżki żal do mieszkańców tego tak nam drogiego grodu.
„Nie pogardzajcie małemi środkami! — powtarzał nieraz Kraszewski. — Z drobnych ziarek piasku tworzą się góry“. To też te drobne, na pozór mało znaczące szczegóły składają się na cechę, na fizjonomię, na naturę narodu. One wywierają wpływ tajemniczy, wpływ nieobliczony w skutkach!
Młodzieniec przybyły do Krakowa z odległych zakątów Polski, gdzie barbarzyńskie urządzenia nie dozwalają mu poznać ojczystych dziejów, ojczystej literatury, wstępuje do Jagiellońskiego uniwersytetu umyślnie, aby zaczerpnąć światła, prawdy, w tej skarbnicy wiedzy pod wpływem wolnych ustaw, wiedzy oczyszczonej swobodnem tchnieniem. Spodziewa się znaleść to co mu wzbronionem było dotąd przepisami oficjalnej oświaty, według carskiego ukazu. Wchodzi do auditorium z bijącem sercem, z usposobieniem czci dla profesora, którego widzi przed sobą. Cóż słyszy? To co już czytał w fabrykowanych aktach archeologicznej moskiewskiej komissji, w kłamliwych sprawozdaniach, w zmyślonych opowiadaniach kazionnych historjografów, w wykładach profesorów ziejących nienawiścią na nasz naród, w dziennikach redagowanych z natchnienia rządu, albo przez szkołę Katkowa!... Widzi że ci pisarze, którymi on pogardzał, którymi pogardzają uczciwsi ich towarzysze, chociaż do nieprzyjacielskiego należący obozu, że ci mniemani uczeni wychowani w fabrykach carskich urzędowej oświaty, tu służą za źródła do dziejów Polski, cytowani jako powagi z całą powagą doktorskiej uczoności!... Słyszy jak dzieje ojczyste obrzucają błotem na katedrach uniwersytetu, jak wyszydzają wieszczów naszych! Zadaje pytanie: „Dlaczego stawiają pomnik Mickiewiczowi a oskarżają go o szkodliwy wpływ na młodzież, o rozbudzanie w niej zapału, a śmieją się z niego że on śpiewał „o kraśnym wianku i zielonym badylku,“ a zarzucają mu „nielogiczność“ w Odzie do młodości. Dla czego członkiem komitetu w celu wystawienia mu pomnika, jest panslawista, człowiek szydzący z marzeń, z męczenników Polski, wróg wszelkiego zapału! Przypomina sobie jak słyszał od ojca że profesor Osiński na katedrze w Warszawie powiedział iż „w łeb sobieby strzelił gdyby tak pisał jak Mickiewicz“. On, co jeżdżąc na koniku jeszcze, umiał już na pamięć Pieśni Janusza i wyjątki z Pieśni o ziemi naszej, dowiaduje się w Krakowie, że to jest tylko „nędznie rymowana geografja“. Słyszy tysiące podobnych sądów; w głowie mu się miesza; nie wie co myśleć, w co wierzyć i komu wierzyć![1].




Niegdyś car Iwan IV nakazywał posłom swoim aby europejskich monarchów zmuszali do słuchania jego listów stojąc, z odkrytą głową. A dwom do króla polskiego wyprawionym ambasadorom, członkom Rady Państwa Puszkinowi i Pisseńskiemu dał instrukcję iż od Stefana Batorego powinni znieść wszelkie upokorzenia, wszelkie zniewagi, choćby ich nawet ochłostać kazał.
Niegdyś książe Zbaraski, wyprawiony od Rzeczypospolitej polskiej do Sułtana, mówiąc z nim, czapki uchylić niechciał. Otaczający Wielkiego Padyszacha dostojnicy koniecznie nalegali, aby przez uszanowanie zdjął czapkę. — „Chyba razem z głową“ — odrzekł dumny nasz poseł.
Komuż nieznaną jest zawsze godności pełna postawa Jana Zamojskiego? Ten znakomity a zacny szlachcic, pośród tytułowanych dygnitarzy „his omnibus par”, jest typem nietylko szlachty, nie magnatów tylko, lecz uosobieniem potęgi Polski[2].
Niegdyś Prymas był obok króla najwyższym przedstawicielem narodu, władzy, kościoła. Żaden kraj może nie poszczyci się takimi biskupami, jakich my mieliśmy, zacząwszy od Szczepanowskiego, Oleśnickich aż do Woroniczów i Felińskich. W ich powadze, w ich gorącej miłości ojczyzny, w ich poświęceniu, naród czci, co tylko ma najdroższego. Ojczyzna i Kościół! dwa te hasła są najsilniejszą potęgą narodu naszego, bodźcem do czynu, zachętą do wytrwałości w cnotach, puklerzem przeciw wszelkim złym wpływom, świętą spójnią całości. Rozerwać je — znaczyłoby zniszczyć wszystko! Nie zna ten narodu, kto mniema, że w Polakach odłączyć można jedno od drugiego: uczucie religijne od patrjotyzmu albo patrjotyzm od religji. Dlatego też ilekroć Polska walczyła w obronie wolności i krzyża Chrystusowego, od Mieczysława, od Bolesławów aż do 1863 roku, chociaż niekiedy upadała ciałem, zawsze zwyciężała duchem, bo wzmagała się na duchu.
Ale dziś, niepomny tradycji i posłannictwa Polski książe Kościoła naszego, gdy poszedł do Versailles uchylić czoło przed siłą, zrobił szczerbę w spojonej wiekami warowni praw człowieczych i ewangelji, a godności narodowej cios zadał.
Niegdyś, najpotężniejszy monarcha stał w pokutniczych szatach u bram zamku Canossy. Dziś z Watykanu wznosiło się „z życzeniem zachowania władzy“ błogosławieństwo nad głową tego, który brocząc we krwi miljonów pomordowanych ofiar, wstępował na stopnie tronu i świętokradzko, w imię Boga, przyjmował koronę!
Tak, od maluczkich aż do najwyższych wszyscy ukorzyli się przed siłą! Nie spostrzegli się, jak stopniowo, pomału, uświęcili przemoc, dali przewadze materjalnej moralną powagę!
Część narodu naszego poszła za tym powszechnym prądem i doznaje upokorzenia, do którego nie nawykliśmy, któregośmy nigdy bez walki znieść nie mogli! To nowe upokorzenie w uwięzieniu najznakomitszego w Polsce męża, bez dowodów, bez sprawdzenia podejrzeń, nader boleśne!
Ziściły się przepowiednie Skargi: „Będziecie w pogardzie u ludów.“ Bo też są tacy, którzy pogardę ściągają na naród; a tych wyłącza ze społeczeństwa sumienna opinja publiczna. Lecz jeśli wstrętną jest dla dusz wzniosłych pokora, najczęściej obłudna i samolubna, czy idzie za tem, aby uciśniony, nieszczęśliwy miał chwytać się środków przeciwnych godności, tej godności, którą zachowali wybrani narodu? Czy można przypuścić, aby Kraszewski poniżył się do szukania dróg podziemnych, krętych, zdradzieckich?! Czy on zdolnym jest do tego? czy kiedykolwiek niegodziwą bronią walczył z ciemiężcami? On, co szedł zawsze w bój za prawdę i prawa nasze, z odkrytą przyłbicą, mając potężne słowo za broń całą! on, co najgroźniej zawsze potępiał wszelkie czyny, które dziennego lękają się światła, chociażby te do najświętszych prowadziły celów! Nie szukał pierwszych miejsc, nie korzył się nigdy i przed nikim, nie trzymał się pańskich klamek, ani wschodów, prowadzących na dwory mocarzów; za to też jest pierwszym w narodzie, — uznanym przez tych, którzy cenią jego zasługi. Ale nigdy nie szedł i drugich nie prowadził manowcami zdrady.
Szlachetna duma na to nie pozwala.
Oto program Kraszewskiego, podany narodowi jawnie, otwarcie, jasno: „Na czele programu stawić się musi utrzymanie ducha narodu, ukrzepienie organiczne społeczeństwa, zespolenie, skupienie się klas wszystkich. — Potrzeba oświaty nietylko ludu, lecz wszystkich klas. — Podźwignienie bytu materjalnego. — Przekonywamy się codziennie, żeśmy wyjęci z pod prawa. — Mogiły słowiańskie na Rugji, w Pomorzu i Łużycach niech uczą, co nas czeka, gdybyśmy w boju ustali albo pokój zawarli. — To, co niektórzy nazywają modus vivendi, byłoby tylko modus moriendi. — Dopóki nas do ostatniego nie wytną w pień, nie wytrują i nie wyduszą, bronić się musimy i będziemy. — Bądźmy lepsi a weźmiemy górę.“
„Naszym manifestem jest życie czynne. Oświata, dająca nam wyższość i oręż do walki, jest kardynalnym, pierwszym życia warunkiem. — My tylko siłą ducha wojnę prowadzić musimy. — Polityka nasza zależy na wyrzeczeniu się protestów i lamentów, na przejściu ze słów do czynu. Tym czynem musi być odrodzenie wewnętrzne, krzepienie bytu, zachowywanie narodowości. W ciszy uroczystej, stójmy na wszystkich wyłomach pracy, każdy tam, gdzie go zdolność powołuje, bo tu i najmniejsze ziarnko ma swoją wagę i cenę. — Prawda odzyska swoje prawa. — To, co zepsute, zgniłe, rozpróżnowane, oszalałe, samowolne, niekarne, trzeba ująć w kluby, aby nam szkody i wstydu nie czyniło. — Dla inwalidów cześć i chleb, dla trutniów nielitościwe odrzucenie lub surowy nadzór i poprawa. — Między radykalizmem kosmopolitycznym a konserwatyzmem ślepym i zacofanym średnia, a prawa droga stoi szerokim gościńcem. — Spartańsko trzeba uśmiechać się, choć dziki zwierz piersi szarpie i nie jęczeć. — Względem wrogów zachowywać się tak, aby stanu naszego nie pogorszyć, charakteru nie spodlić a wynarodowieniu się obronić. — Mnożyć rozdwojenia przez miłość własną dla popisu lub rozgłosu, to zdradzać sprawę. — Opinja surowa być musi. — Od kobiety matki zależy dziś niemal cała przyszłość Polski. — Oświata udziela się wszelkiemi drogami, jeśli miłość nią kieruje; a oświata w duchu polskim, to cała nasza przyszłość. — Pracujmy na to, by — żyć.“ (Por. Program Polski. Myśli o zadaniu narodowem zebrane i spisane przez J. I. Kraszewskiego. Poznań).
Znaleźli się pośród nas ludzie, co uwierzyli, że płaszczeniem się można okupić spokój. Znaleźli się lekkomyślni, którzy mniemają, że oszukać można wroga, chcącego nas wytępić, choćbyśmy mu po naszych ciałach do panowania nad światem drogę uściełali. Idą czołgać się przed tyranami przy lada sposobności. Idą nad Newę wylewać łzy na grobie tego, co rzeki łez wycisnął; idą do Moskwy tarzać się w prochu, przesiąkłym krwią polskich męczenników; idą do przedpokoju władzców, którzy na końcu pióra trzymają losy całego narodu, aby nim bawić się, jak dziecię piłką i w chwilach wesołości podrzucać ją łaskawie do góry, a w przystępie złego humoru kopnąć nogą i w kąt potrącić.
A kto tam ciągnie owych mniemanych przedstawicieli Polski? Czy ich zaganiają przemocą, jak przeznaczone na targ sztuki bydła? czy mają postronki na szyjach, na dowód, że nie idą dobrowolnie? Może myślą, że się poświęcają dla dobra narodu? Niech będą pewni, że służebnictwem, płaszczeniem się, żaden jeszcze naród nie doszedł do pożądanego celu. Władzcy lubią posłuszeństwo, ale największy tyran, jeśli ma iskrę szlachetności w sobie, brzydzi się pochlebstwem a pokorą pogardza. Nawet kat szanuje dumę.
Niech ludzkość idzie, jaką chce drogą; nasze położenie, nasze posłannictwo inne. Duch Polski starej, Polski Bolesławów, Kaźmierzów, Zygmuntów patrzy na nas. I z Wawelu ukazuje nam kopiec Kościuszki.
A z Kahlenbergu woła Sobieski: Dwieście lat temu zostawiłem wam Polskę potężną, wielką. Cóżeście z niej zrobili!




Przebrała się miara nieprawości, a dopełniła się czara niedoli naszej.

W lat dwieście po zwycięstwie Sobieskiego, po dwóch wiekach upokorzeń i niewoli, zwycięża idea.
Oto najpotężniejszy duch polski w więzieniu. Chwała Tobie Boże! Snać boją się tej potęgi, bo on to Polska!
Czemże jest ten człowiek schylony wiekiem i trudem, schorzały, osłabiony ciałem, czemże on jest, że się go tak boją, że go trzymają pod silną strażą, jak olbrzyma? Czy się go lęka miljonowa armja? czy drżą przed nim mocarze, którzy dzierżą w swych rękach las bagnetów, — którzy za jednem uderzeniem cisnąć mogą niezliczone gromy ze spiżowych chmur, — i trupami ziemię pokryć od morza do morza?
To polski duch. Nieśmiertelny — niezwyciężony — straszny — kiedy go otoczono murem. Nieśmiertelny, — wieczny, jak boże prawo.
Chwała Tobie Boże! Zlękli się czciciele miecza.
Sumienie ich paliło. Zobaczyli jakieś widma. Z nieprzytomności, w popłochu zamknięto go. Jak dzieci, przymrużywszy oczy, myślą, że się już schowali. Nie widzą stracha.... Myślą, że wraz z ciałem skrępowali ducha. Zdaje się im, że nie przedrze się przez kraty, przez drzwi żelazne, przez czujną straż.
Synowie Arminiusa struchleli, stracili głowę od strasznych zjawisk heloci krzyżaków.
Ujrzeli widma, upiory, dusze pomordowanych Słowian nad Labą, nad Odrą, nad Wezerą.... Ujrzeli idące z Polski tłumy niewiast i bezbronnych starców, wyrzniętych przez Szekulego.... rozbrojonych żołnierzy polskich, wystrzelanych w Fischau.... zamęczonych więźniów w Moabicie.... Od Warszawy naleciały chmary dziatek z grotami kozackich lanc w piersiach.... piszczały: Wy spólnikami naszej śmierci.... Niemowlęta zakrwawione, z roztrzaskanemi główkami, wpadały im w oczy, jak niedoperze, trzepotały rączkami, niby skrzydłami szarańcze, a na tych skrzydłach napis: Zemsta.... Z nad Leny, z nad Bajkału, dolatywały aż nad Spreę jęki, przekleństwa, krzyki: „Spólnicy zbrodni! My byliśmy kiedyś potężni, gdy wasz Albert zginał kolana przed naszym Zygmuntem. Oto widzimy kraj stokroć większy od waszego, a w nim pół miljarda ludności. Przed ich potęgą zmilkną wasze działa. W Pekinie leją kule, co zburzą Essen i Berlin.“.... Rozwarła się ziemia pod ciężarem pruskiej armji i pruskiego złota i armat Kruppa.... W otchłani ujrzeli mnicha, ale bez krzyża na piersi, a na jego miejscu pałało światło ognia, który go trawił.... Słyszeli szum w powietrzu i jakiś bełkot niezrozumiały... I zobaczyli gromady dzieci z wyrwanemi językami.... Nad Spreą powiewała chorągiew z napisem: Kultur.... Trzymał ją w ręku szatan w mundurze.... zarzegotał głośnym śmiechem i zniknął.... Na miejscu chorągwi wiła się długiem pasmem czerwona wstęga od Sekwany, a na niej napis: Waterloo. Sedan. Odwet.... Sprea wezbrała i wlewała się bystro przez Baltyk w Newę.... Nad Schlüsselburgiem unosił się upiór Piotra Igo, trzymając rękę Frydryka IIgo... U stóp jego rozdarty na dwoje orzeł.... Na całej przestrzeni, po obu brzegach Wołgi było pusto.... Szakale wyły, gryząc się o trupy niedojedzone.... Jeden tylko Kreml pozostał, a na szczycie Kremla stały dwa posągi: Razin i Pugaczew.... Trzymali chorągiew z napisem: Nihil.
Zadrżeli synowie Arminiusa. Stracili głowę.
Rozwarły się drzwi więzienia. Wprowadzono syna Polski, który jest razem ojcem Polski. I zawarły się za nim. Ale on wolnym jest, bo żyje w sercu każdego prawego Polaka, bo duch jego wszędzie.
To wódz, którego jedynym mieczem — pióro. Stal go nie złamie, ni spiż nie pokruszy. Nie ma on tajemnicy; nie zna spisków, ani podziemnych knowań. Jakiż Polak dziś myśli o spiskach, gdy myśl jego jawna i słowo jawne i czyny jawne!
To wódz — pewny zwycięstwa. Dąży prosto do celu i drugich za sobą prowadzi. Jego armją: dwadzieścia miljonów bez żelaznej broni, lecz uzbrojonych duchem. Jego planem wojennym — wieczyste prawo. Jego hasłem: „Prawdą, a pracą.
Od chałupy ubogiego wieśniaka do pałaców najmożniejszych, nieświadomie, słuchają go wszyscy, choć nie rozkazuje.
Sursum corda!
Wcześniej, czy później, zwycięstwo nasze. Nie giną narody, co wydają olbrzymów duchem. Kordecki nie zwątpił zwyciężył.
Słuchajmy nieśmiertelnego Skargę, który woła do nas:
„Ojczyznę miłując, sami siebie miłujecie, a nie utracicie jej; onej nie życząc i wiary nie dochowując, sami siebie zdradzacie. Gdy okręt tonie, a wiatry go przewracają, głupi tłomoczki i skrzynki swoje opatruje i na nich leży, a do obrony okrętu nie idzie i mniema, że się sam miłuje; a on się gubi. Bo gdy okręt obrony nie ma i on ze wszystkiem, co zabrał, utonąć musi. A gdy swemi skrzynkami i majętnością, którą ma w okręcie, pogardzi i z innymi się do okrętu obrony uda, swego wszystkiego zapomniawszy, dopiero swe wszystko pozyskał i sam zdrowie swoje zachował. Ten najmilszy okręt ojczyzny naszej wszystkich nas niesie, wszystko w nim mamy, co mamy. Gdy się z okrętem źle dzieje, gdy dziur jego nie zatykamy, gdy wody z niego nie wylewamy, gdy się o utrzymanie jego nie staramy, gdy dla bezpieczności jego wszystkiem, co w domu jest, nie pogardzamy, zatonie i z nim my sami poginiemy. W tym okręcie macie syny, dzieci, żony, imienie, skarby, wszystko, w czem się kochacie. Nie dajcie im tonąć, a zmiłujcie się nad krwią swoją, nad ludem, nad tą bracią waszą, nietylko majętnością, ale i zdrowiem własnem usługujcie, wy, którzyście je pod swój rząd i opiekę wzięli. Bo nietylko majętności dla miłej braci i ojczyzny nie żałować, ale i umierać winni jesteśmy.“

Kraków 21 czerwca 1883 r.
W rocznicę zapewnienia Polsce przez Frydryka Wilhelma II przyjaźni. 21 czerwca 1791.
S. Buszczyński.





  1. O fałszowaniu dziejów rozmaite są zdania. Mówią że to nie znaczy fałszować dzieje, jeżeli autor przedstawia fakta. Weźmy przykład; niech czytelnik osądzi. Szujski uważany za jednego z największych historyków polskich i największego patrjotę, wydał za pozwoleniem moskiewskiej cenzury, Historji polskiej ksiąg dwanaście. Warszawa. 1880. Nie mówiąc o wielu innych poglądach, znajdujemy tam następujące sądy. Bohaterskie wyprawy Karola XII który bronił prawowitego króla polskiego przeciw uzurpatorowi narzuconemu przez Moskwę, autor nazywa „awanturami“ (str. 346). „August III poczynał od dowodów uległości dla Rosji, dwór utrzymywał subsydjami rosyjskiemi, naraziwszy go na pogardę, wystawił Polskę na ciągłe przemarsze wojsk rosyjskich, ale był uczciwym“ (str. 345 — 349). „Biskup krakowski Sołtyk mógł się poczuwać do winy stworzenia opłakanej sytuacji ówczesnej... W nocy z 13 na 14 paźdz. aresztował książe Repnin czterech oponentów i wywiózł ich pod eskortą wojskową na wygnanie w głąb Rosji, do Kaługi (str. 356).
    Ambasador rosyjski władał krajem (to jest Polską) samowładnie... Nastąpił wybuch naturalnego ale nieszczęśliwą chwilę obierającego oburzenia... w skutkach swoich sprowadzający najgorsze dla kraju następstwa: Konfederacja barska“. (str. 357). Więc zdaniem dziejopisa-patrjoty, można być uczciwym królem, i narażać kraj na najazdy a dwór na pogardę?! A historyk nasz nic nie wspomina jakich okrucieństw, zdzierstw dopuszczały się wojska rosyjskie za Augusta III podczas pozornego pokoju, z przyjaźni!.. Więc jeśli biskup Sołtyk poczuwał się do winy, Repnin miał prawo go uwięzić, wywieźć pod wojenną eskortą w głąb Rosji i to wtedy gdy król polski siedział na tronie?! O tem zdarzeniu autor wspomina jak o bardzo prostej i naturalnej rzeczy! Jakie pojęcie o prawie i bezprawiu będzie miała polska młodzież, dla której jak zapowiedziano we wstępie, „ta książka jest przeznaczoną“! (str. V). Więc gdy ambasador rosyjski rządził Polską samowładnie, miałże naród znosić to wszystko podle i nie wszczynać konfederacji barskiej?! — Straszną rzeź w Humaniu i na Ukrainie autor nazywa po prostu „srogim buntem hajdamackim!“ O tem że ta rzeź, najhaniebniejsza w dziejach ludzkości, wykonaną została z rozkazu Katarzyny II poświęconemi w cerkwiach nożami, ani słowa!!! Zkądże się o tem młodzież dowie? (Patrz str. 358). O Drewiczu, Szujski wspomina kilka razy i o jego zwycięstwach. Lecz o tem że obcinał nosy i uszy, że dozwalał żołdactwu pastwić się nad zakonnicami w klasztorach, ani wzmianki! (str. 359 — 362). Autor powiada że naród podczas pierwszego rozbioru Polski „poddawał się biernie nieuchronnemu losowi“. Mówi jednak niżej o Tadeuszu Rejtenie i o silnych protestacjach, lecz pobieżnie, tak, że czytelnik najmniejszego nie mógłby powziąć wyobrażenia o tym wielkim mężu, po podobnem przedstawieniu rzeczy (str. 362 — 363). Twierdzi Szujski iż w 1786 r. byli ludzie, którzy „nie z interesu i nie dla karjery własnej, lecz z przekonania godzili się aby Polska powróciła do sił w przedniej straży i pod opieką interesów rosyjskich“. Zabawną jest ta dziś przez wielu przyjęta zasada usprawiedliwiania choćby największych zbrodni tem jednem słowem: z przekonania! Autor ubolewa dalej że się tak nie stało, że Polska nie poddała się pod opiekę Rosji. Mniemał zapewne że ta opieka byłaby szczerą! Dodaje też: „Niestety myśl ta polityczna znalazła się w sprzeczności z niespokojnemi żywiołami oligarchicznemi i z usposobieniem społeczeństwa, które zapalne, z trudnościami się nie liczące, łatwo ułudnym oddaje się nadziejom, mając do północnych sąsiadów wyrobioną wiekami szczepową nienawiść“ i t. d. (str. 367). Według tego historyka przeto ludzie broniący praw swoich, godności, ojczyzny, są „niespokojnemi żywiołami“ a społeczeństwo z takich ludzi złożone jest „zapalne“, bo dążyć do odzyskania niepodległości, do zrzucenia upodlającego jarzma to znaczy „ułudnym oddawać się nadziejom!!!“ Więc nawet wtedy w 1768 r. naród powinien był znieść taki stan z bydlęcą pokorą?!! I to się pisało, drukowało dla polskiej młodzieży?! Czyż takie nauki nie są trucizną ducha, najszlachetniejszych uczuć? czyż to nie jest zabójstwem młodzieży? Jednak sam autor wspomina nieraz o upokarzającem cały naród postępowaniu moskiewskich ambasadorów. Powiada n. p. że „Potemkin fukaniem i przykładaniem pięści do twarzy wybijał Branickiemu z głowy dalszą przeciw królowi opozycją“ (str 372). Ale to wszystko w oczach Szujskiego, w oczach tego profesora uniwersytetu Jagiellońskiego, tego historyka, wszystko to nic nie znaczy!!! Niech młodzież od niego uczy się pokory przed moskiewskim ambasadorem, niech drży przed nim!.. Jeśli taki Branicki mógł znieść przykładanie pięści do twarzy, cóż dopiéro jakiś biedak!!!.. O wzięciu Warszawy z opowiadaniem autor krótko się sprawił. „Suworow wziął krwawym szturmem Pragę; dnia 8 listopada wkroczył do Warszawy“. O wyrżnięciu w pień kilkunastu tysięcy bezbronnych mieszkańców, o noszeniu polskich niemowląt na kozackich lancach ani słowa! (Patrz str. 382). To się nazywa „nowa metoda historyczna!“. To się nazywa przedstawiać dzieje „objektywnie!!!“ Jeśli to nie jest fałszowaniem dziejów (chociażby w samem opowiadaniu były niezaprzeczone fakta) to trudno wyrzec jaką dać nazwę podobnym dziełom.
  2. Z jakąż boleścią przychodzi czytać rozumowania niektórych historyków tak zwanej „dzisiejszej szkoły“! Jeden z nich potępiając największych mężów naszych z czasów Sejmu czteroletniego wynosi rozum polityczny króla Poniatowskiego, tego służebnika carowej i jej ambasadorów. Kiedyś król przyszedłszy do pewnego domu gdzie było liczne zebranie na wieczorze, zastał Stackelberga ambasadora moskiewskiego, grającego w karty. Ambasador nie powstał nawet dla powitania go; tylko ukazał stojące próżne krzesło i rzekł poufale: „Siadaj królu“. — Jeżeli nikczemny serwilizm króla samego nazywa się politycznym rozumem, do czego dojść może młodzież zaprawiona na dziełach, podających jej takie nauki! Cóż mówić o krytykach pochwalających i zalecających dzieje pisane w takim duchu? Czyż to nie zgorszenie?!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Buszczyński.