Przejdź do zawartości

Księga Boga Żywego/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bô Yin Râ
Tytuł Księga Boga Żywego
Wydawca Księgarnia Ludwika Fiszera
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne Grapowa i Mazurkiewicza
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. Das Buch vom lebendigen Gott
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

Bô Yin Râ.
Księga
Boga Żywego.


Przełożył Marceli Tarnowski



Z przedmową
Gustawa Meyrinka




1923


Nakładem Księgarni Ludwika Fiszera, Łódź-Katowice
Warszawa — Tow. „Ignis“ E. Wende i S-ka.
Zakłady Graficzne
Grapowa i Mazurkiewicza
w Łodzi.



Przedmowa.

Kto pragnie Bô Yin Râ „Księgę Boga żywego“ właściwie zrozumieć, niechaj ją czyta, jak coś zupełnie nowego, — niechaj ją czyta w spokoju, z najwyższą troskliwością i oddaniem, aż treść jej stanie się żywa w sercu i czaszce i dopomoże własnym myślom, aby same nić przędły dalej, — niechaj ją czyta nadewszystko, nie stosując żadnych kryterjów dotychczasowej wiedzy o mistyce, okultyźmie, magji, telepatji i podobnych dziedzinach: ukryłyby mu one tylko właściwy sens i uczyniły z „Księgi Boga żywego“ księgę o siedmiu pieczęciach.
Im bardziej otwiera się dla dzisiejszej ludzkości dziedzina rzeczy tajemnych, tem zawikłańszem wydaje się prawidłowe ich ujęcie. Winną jest temu bezdenna powierzchowność i obojętność względem wszystkiego, co nie stoi w związku z zarabianiem pieniędzy, — z drugiej zaś strony smutna okoliczność, że wszelaka hałastra, w najmniejszym stopniu nie powołana, nie mówiąc już o pomazaniu, — śle w świat książki za książkami, roni je, że tak powiem, w galopie, — książki, których treść niby chwast zagłusza prawdziwe róże w cudownym ogrodzie tajemnego poznania.
Kto chce się poważyć powiedzieć coś o „Sztuce Królewskiej“ prawdziwej magji, ten musi ją pierwej przez ciąg całego życia ludzkiego uprawiać, musi być jednym z owych wysłańców ducha, ze skroni których promieniują świetlane rogi Mojżesza. Wielu mniema, iż duchowe zdobycze filozofji jakiegoś Sankaracharya, Plotyna, Heraklita, Demokryta czy Hegla są najlepszemi owocami, które ma do oddania byt ziemski, — nie wiedzą oni, że nigdy nie gasnące, nigdy nie wyczerpane życie jest wiecznie wyższe ponad wszystko, co zerwać można z Drzewa Poznania.
Wielki mędrzec chiński Lao-Tse powiedział niegdyś: „Oto siedzą mędrcy na górach i dumają o zagadkach wieczności, — ja jednak oddycham świadomie“.
Nawet najostrzejszy zmysł filozoficzny i zdolność do wyślęczenia sobie wolnego od luk logicznego światopoglądu wiodą na ławicę, jeśli nie stanie pobok przeżywanie magiczne i ciągłe czuwanie w wieczystej świadomości jaźni — poślubienie wszystkiego, co boskie, twórcze —: uderzenie toporem w głowę, strzał w serce: i oto owoce wszelakiego myślenia leżą w prochu.
Od czasu jak w ostatniej minionej ćwierci ubiegłego wieku powołała do życia Rosjanka H. P. Bławacka tak zwane Towarzystwo Teozoficzne, dmąc w trąbę alarmową na prawie zamilkłą już sztukę magji, od tego czasu wezbrało jakieś duchowe poruszenie, które, — jeśli w ostatniej jeszcze chwili nie zostanie na właściwe tory skierowane, — wywoła nowe średniowiecze z wiarą w czarownice, histerję i urojenia.
Ba, coś gorszego jeszcze: małpowanie istotnej magji, karykaturalna maska na prawdziwem obliczu nieśmiertelnej duchowości, potworna postać, co sobie kuśtyka, udrapowana w zbutwiałą szatę tak zwanej uczoności.
Gdy tylko samoobłudnicy i awanturnicy wszystkich ras, medja, hypnotyzerzy i „pomazańcy“, pomazani zjełczałym tłuszczem próżności i samookadzania, usłyszeli z ust teozofów, że istnieje dzwon, co wieści nieśmiertelność, — już wiedzą wszyscy „dokładnie“, gdzie on wisi, a godni pożałowania ludzie, co im wierzą, wylatują oślepli na bezbrzeżną pustynię za mamiącym dźwiękiem, który — zda im się, że słyszą już przed sobą.
Inni, rozważniejsi, imają się „świętych“ ksiąg, studjują to, co pozostało z dawnych czasów, okaleczone, fałszywie tłumaczone, źle rozumiane przez popów wszystkich ludów, zeszpecone i zasłonięte, i wątpią o lśniącej prawdzie, gdy im się nie udaje wcisnąć w jedno wspólne łoże prokrustowe zdań Mojżesza, Buddhy, Jezusa czy Zaratustry. Przyzwyczajeni do używania rozumu, jako jedynego narzędzia, i uważania wiedzy mózgowej za jedyną drogę wyzwolenia, gdy napotykają coś, czego inni przed nimi jeszcze nie rozdrobnili, — przyzwyczajeni odrzucać zdolność pojmowania przez uczucie, jako bezużyteczny twór przypadku i wyobraźni, nie odnajdą oni więcej drogi do Raju, z którego niegdyś jako praludzie sami się wygnali.
Raz po raz pytają oni, jak karły Nibelungów, o rzeczy, których wiedzieć nie potrzeba.
Bliżsi byliby rozwiązania zagadki Alberycha: „Jakże mam machać mieczem?“, gdyby sobie uświadomili, że zrodzony i żyjący na samotnej wyspie Robinzon Kruzoë ani o milimetr nie jest dalej od światłodajnego słońca, niż zamyślony szperacz wielkomiejski ze swemi tysiącami bibljotek.
Nie myśli mózgu, nie, tylko uczucia i zgodne z niemi echo mogą obudzić duszę ze snu śpiącej królewny, iż wstanie ona, samą siebie wspomniawszy, aby pójść naprzeciw ojczyźnie trwałej świadomości i nieprzerwanych wspomnień, — zrazu śniąc jeszcze jak lunatyk, potem coraz bardziej i bardziej rozbudzona, coraz wyraźniej pojmując „Magję Słowa“, coraz radośniej dążąc naprzeciw światłu, naprzeciw wcześniej obudzonym duszom, iżby tam jeść z niemi z Drzewa Życia Wiecznego, a nie jak dotąd, niby trup pośród trupów, tylko z Drzewa Poznania.
Rosjanka H. P. Bławacka twierdziła, zakładając Towarzystwo Teozoficzne, iż czyni to na zlecenie mistrzów azjatyckich, tak zwanych Mahâtma.
Unikam tu rozmyślnie krytykowania pani Bławackiej; wystarczy powtórzyć, co pisał Bô Yin Râ, autor tej książki, we wcześniejszych swych dziełach.
Ani on sam, ani owo żywe źródło, z którego czerpie, ani wreszcie ci, których zwie on „Białą Lożą“, a których jest prawowicie obranym członkiem, — nie mają nic wspólnego z nauką pani Bławackiej lub jej inspiratorami.
Mogłoby to tak przerazić niektórych, co gorąco przywiązani są do Towarzystwa Teozoficznego i w jego naukach zdobyli pewność: „Nie umrę“, — iż mogliby zgoła w przekonaniu, że zmartwią „mistrzów Morja, Koot-Humi i Hilarjona“, jeśli nakłonią się do innej „nauki“, odepchnąć książkę Bô Yin Râ nieczytaną, jako „czarnomagiczne“ dzieło szatana; — tym niech posłuży na pocieszenie zdanie z Bhagavath-Gîtâ:
„Żaden uczciwy, o Kriszno, nie idzie drogą do podziemi“.
Lecz oto jedno słowo dla wszystkich nieuprzedzonych, to jest: dla tych, którym o teozoficznych czy podobnych dziedzinach nic jeszcze w ucho nie wpadło.
Człowiek mija jak cień. Od kolebki do grobu.
Co było przedtem? — Nie wie on tego. Co się z nim potem stanie? — Nie wie on tego.
Może się on jedynie nakłonić do wiary w istnienie dalszego życia; dowodów na to nie posiada. Może je sobie w najlepszym razie filozoficznie wyszperać należycie, ale już okoliczność, że delirjum, omdlenie czy ogłuszenie pozbawia go świadomości, daje mu żałosny, przykry przedsmak sądu, iż śmierć z pewnością winna nie być furtką do nowego życia, obdarzonego pamięcią o odległym bycie ziemskim.
Twierdzą wprawdzie spirytyści, iż mogą podać dowody świadomego życia dalszego po śmierci. Ale uzasadnione, istotnie i niewzruszenie uzasadnione nie są przecież te dowody. (Aczkolwiek prawdziwość pewnych fenomenów spirytystycznych nie ulega wogóle wątpliwości).
Dowody — że tak powiem — pozacielesnego, to jest niezależnego od ciała, świadomego życia może jedynie każdy sam dla siebie zdobyć. Co przeżywa wewnętrznie ktokolwiek inny, choćby to był brat rodzony, jest dla mnie bezwartościowe. W najlepszym razie mogą zapewnienia innego człowieka uczynić mi wiarogodnem, że on może być nieśmiertelnym, — że i ja muszę nim być, nie wolno mi z tego wnioskować. Tak tedy jedna pozostaje droga do zdobycia dowodów, iż istnieje coś, co zapewnia nieśmiertelność, a droga ta jest: przeżyć to na sobie samym, tu, w tem życiu, na własnem ciele.
Metody, któremi można to osiągnąć, są, jak to już zaznaczyłem, wskazane w dochowanych pismach starożytności, ale najzrozumialsze z nich nawet nie dają więcej, jak ślepe macanie. Nadto są one zastosowane do trybu życia, którego cywilizowany człowiek naszych czasów już nie wiedzie.
Wielki mistyk hinduski, Rama Krishna, który umarł pod koniec zeszłego stulecia, powiedział o tem i słusznie: „Stare ścieżki są zasypane“. W „Księdze Boga żywego“ Bô Yin Râ jasno wskazana jest wyraźna, powiedziałbym prawie „łatwa“ droga, która z pewnością do celu wiedzie.
A jaki jest cel? Nic mniejszego, jakkolwiekby to miało brzmieć nieprawdopodobnie, jak z „odzianego w skóry“, wygnanego z Raju zwierzęcia człowieczego stworzyć stopniowo owego promiennego praczłowieka, który zgodnie z podaniami, legendami, bajkami i księgami świętemi nie będzie znał śmierci.
Czy wówczas nadludzie tacy są sobie równi? Czy weszli bez pragnień do Nirwany, jak Buddha, czy żyją w nadziemskiej błogości, jak Mohammed, czy duch ich rozpłynął się po całym świecie, jak duch Chrystusa, czy też wędrują nieśmiertelni cieleśnie, jak Eljasz? — takie oto pytania słyszę.
Odpowiedź brzmi: Każdy idzie drogą swojej tęsknoty i osiąga cel swojej tęsknoty.
Tęsknota ta zakorzeniona jest w sercu każdego człowieka; czy jest on już jej świadom, czy nie — ona jedynie jest owem działającem Czemś, co kształtuje los człowieka. Los ziemski jest niczem innem, jak niepodpatrzonym jeszcze przez nas procesem szlifierskim, co z surowego, ślepego kamienia tworzy promieniejące brylanty. Jeśli wytęsknił sobie ślepy kamień tylko zwykły blask, tedy wystarczy może, mówiąc obrazowo, czterokrotne szlifowanie; kamień surowy z wewnętrzną tęsknotą do tysiąckrotnego odbijania promieni słońca, — tysiąckrotnego też wymaga szlifowania.
Lecz jako kamień nawet szlifowany pozostaje ślepym, jeśli nie pada nań światło słońca, tak i „oszlifowanemu“ człowiekowi konieczne jest połączenie — quasi „zjednoczenie się“ — z „Praświatłem“ (jak je nazywa Bô Yin Râ), aby się stać Świecącym, — aby się stać Nadczłowiekiem.
Mówiłem o ludziach, których życie i los szlifują bez ich wiedzy.
O tych, co sami wyszlifowują się ze stanu surowego kamienia i gdy dokonają tego pierwszego czynu, dalej z pomocą tych, których nazywa Bô Yin Râ „Białą Lożą“, do końca są szlifowani, aż wreszcie po śmierci, albo tu już osiągają cel swej ukrytej tęsknoty, — o tych jest mowa w książce niniejszej.
Jużci tak łatwa, jak gra na fortepianie, nie jest ta sprawa.
Komu cokolwiek w życiu wydaje się ważniejszem, lub nawet w przybliżeniu tak ważnem, niechaj zaniecha tego; zuboży tylko swój byt obecny, postrada tylko na ciele, ale na duchu nie zyska.
Dla tych, co nie od dziecka i zanim spożyli z Drzewa Poznania powołani byli do tego, potrzebna jest straszliwa wprost stanowczość, aby sobie powiedzieć: oto powstaję i będę szedł ku światłu bez spoczynku i wytchnienia, póki będę „oszlifowany“, i choćbym po miljon razy miał wracać na świat, by zostać oszlifowanym: świadomie, zapatrzony przed siebie, dopóki tego nie osiągnę, iść będę ku krainie lodowców.
Powiedziane to jest obrazowo i podkreślać ma tylko niezmienne postanowienie, które jest konieczne, aby wszelkim niepowodzeniom, co mogą się napiętrzyć po drodze, skutecznie się przeciwstawić.
Porównanie mogłoby się jednak stać zwodniczem, gdyby się chciało dosłownie zastosować je w praktyce „Sztuki Królewskiej“ (tak nazywa drogę tę Bô Yin Râ).
W rozdziałach książki niniejszej, które przy końcu tej przedmowy dokładniej wymienię, zaznaczone jest dobitnie, że idący świadomie tą „drogą“ winien swe pierwsze kroki czynić, przeciwnie, przez graniczące z biernością zaniechanie całej swej istoty. Podobnie, jak ktoś, kto zapomniał jakiego słowa czy imienia, tem trudniej może je sobie przypomnieć, im gwałtowniejsze czyni wysiłki, — z drugiej zaś strony tem łatwiej, im naturalniej i bardziej nieprzymuszenie ima się tego, — podobnie słuchać trzeba rad Bô Yin Râ odnośnie do „Magji Słowa“ czyli „ożywiania Samego Siebie we wszystkich członkach“.
Ten rodzaj „rozwoju“ magicznego nie wymaga w żadnym razie wiary w Boga lub czegoś podobnego.
Powiedziałbym raczej: wyobrażenie o Bogu, w najmniejszym choćby stopniu błędne, może raczej szkodzić, niż być użytecznem. Mogłoby ono na tym lub owym stopniu rozwoju magicznego doprowadzić do bolesnych, częstokroć niszczących starć wewnętrznych. Owo: „Boże, Boże, czemuś mię opuścił!“ jest nieuniknione dla tych, co się na początku drogi poddali wyobrażeniu, jakoby byli czemś oddzielonem od „Boga“.
Z drugiej strony dla wielu owo ciepło uczucia, które odczuwają przy myśli o boskiem, może się zgoła stać bodaj niezastąpionym ożogiem, bowiem to, co ma być rozwinięte — lub raczej: przeniesione ze stanu snu w stan czuwania, są to owe spoczywające w nas osobliwe właściwości duszy, które się u tego lub owego objawiają niekiedy, jako słyszenie czy czucie na odległość lub jako tak zwana telepatja. Tylko na drodze wysubtelnionego, misternego czucia da się to osiągnąć, lecz nigdy przez czynności umysłowe.
Póki ktoś mniema, iż przez wypytywanie tego czy owego rzekomo „wiedzącego“ przyswoi sobie takie zdolności, póty nie zrozumiał on jeszcze, o co wogóle idzie. To, co się ma dokonać, jest to proces rozwojowy od człowieka dnia powszedniego do Boga-człowieka, od poczwarki do motyla. — Czyż mniema ktoś poważnie, że można się czegoś podobnego nauczyć rozumem, ot, jak języka obcego? Już choćby sztuka muzyki, malarstwa czy poezji nie daje się zdobyć rozumem (choć sądzi tak większość ludzi), — a cóż dopiero królewska sztuka „przemiany świateł“ w człowieku, to jest: iżby na miejscu rozsądku postawić uczucie i dać mu pewność sądu (i inną, większą jeszcze!), która dotąd była przywilejem rozumu.
To, co mówi autor „Księgi Boga żywego“ o Braciach pomocnych „Białej Loży“, sięga w świadomej celu praktyce w „Sztuce Królewskiej“ daleko poza mistycznych, znanych z historji ekstatyków i zachwyconych, jak Jane Leade, uznani święci i t. d.
Kto posłucha rad jego, przeżyje dnia pewnego to, co może przeżywa małe kurczę, co sobie po długim śnie w powłoce jaja przebiło dziurkę w skorupce wapiennej, wylazło i oto znajduje nagle naprzeciw siebie młodych towarzyszy i starych przyjaznych swojaków, co je pouczą, jak znaleźć się należy w nowym, nieprzeczuwanym, promiennym świecie.
Nie zrozumie ono może wówczas, czemu inne jaja tak obojętnie, niby martwe leżą, miast także się wyzwolić.
Kiedy się później samo stanie matką, będzie wiedziało, nie mając potrzeby uczyć się tego w szkole, że jaja potrzebują ciepła macierzyńskiego i że bez niego zarodek umiera.
Że ciepło pochodzi od słońca, o tem musi wiedzieć tylko słońce, bez którego żadna żywa istota nie miałaby własnego ciepła; kurze wiedza ta nie jest potrzebna; wystarcza, że słońce, mieszkając i działając niewidzialne w każdem stworzeniu, daje kurze ciepło i że kura posiada zdolność oddawania tego ciepła przy wylęgu.
Niechaj jednak nie zwiedzie nikogo chęć wywnioskowania z tego obrazu, że najdalszej praprzyczyny, podobnie słońcu ziemskiemu, szukać można i znaleźć w królestwie zjawisk tego świata! Prowadziłoby to do fałszywego pojęcia o Bogu!
Przyczyną, iż świat ten istnieje, lub zdaje się istnieć, jest jakieś „Nic-Coś“, bez którego świat nie istniałby w teraźniejszości, przeszłości ani przyszłości, — „Nic-Coś“, które jest przyczyną — jedyną praprzyczyną, jaka istnieje — wszelkiego dążenia, wszelkiej tęsknoty.
Odnośnie do tej praprzyczyny i do drogi, którą idzie uczeń Sztuki Królewskiej, można powiedzieć:

Mniema się, iż się stoi i czeka,
— atoli idzie się i szuka;
mniema się, iż się idzie naprzód i szuka,
— atoli stoi się w miejscu i czeka.

Tak tedy — do uczucia — (rozum nie ma tu nic do czynienia) trzeba się ograniczyć, jeśli się chce słuchać tego, co radzi Bô Yin Râ o pierwszych krokach na „drodze“.

Spyta mię ktoś, dlaczego wogóle piszę przedmowę do „Księgi Boga żywego“.
Autor jest moim osobistym przyjacielem, ale nie prosił mnie on o to; piszę tę przedmowę, ponieważ sam przez ciąg całego życia ludzkiego „szukałem“ i ponieważ wiem, że wielu dzisiaj „szuka“ i że chwast, co pokrywa drogę, corazby gęstszy się im stawał, gdyby od czasu do czasu nie pielił go ktoś. A nadto: ponieważ wierzę, iż dobrze byłoby, aby „Poszukujących“ było więcej!
I wówczas jeszcze nie napisałbym tej przedmowy, gdybym — zanim jeszcze poznałem autora — sam nie odnalazł tego właśnie, co napisano w jego książce.


Kto sądzi, iż napotka w tej książce na trudności, temu radzę rozważyć wymienione niżej rozdziały, jako zasadnicze filary dzieła, a wówczas inne rozdziały same się jak pleciona girlanda wić będą od kolumny do kolumny.
Każdy może się na sobie samym przekonać, czy pojął, o co idzie: jeśli go bierze chętka po przeczytaniu książki siąść i napisać do autora list z zapytaniem, czy to lub owo właściwie zrozumiał, tedy — — tkwi on, jak powiada przysłowie hinduskie, niby łyżka w mleku: w mleku wprawdzie, ale bez możności jedzenia z niego.
Jako te rozdziały, które (nie iżby miały być czytane w wyodrębnieniu od całości) winny być — zdaniem mojem — traktowane, jako zasadnicze filary, uważam:

Droga.
O poszukiwaniu Boga.
O świętości i grzechu.
Jedność religij.
O duchu.
Na Wschodzie mieszka światło.
Magja słowa.
Biała Loża.
Dziękczynienie.


Starnberg, styczeń 1919.

Gustaw Meyrink.


Wstęp.

Niechaj nie czyta tej książki, kto zbożny jest i wierzący! —
Niechaj nie czyta tej książki, kto nigdy nie zwątpił w Boga! — —

Książka ta pisana jest dla ludzi, co w twardych walkach wewnętrznych chcieli zdobyć swego Boga.
Książka ta pisana jest dla ludzi, co w cierniach zwątpienia cierpieli.
Tym dopomoże ona!
Dla tych będzie ona drogowskazem!


To, co tutaj wieszczę, prastara to mądrość. — — —
Nieliczni, którzy ją w sobie potrafili odnaleźć, z dawnych czasów trzymali ją w tajemnicy.
W zamierzchłych dniach świata — rzadko tylko i w wybranych tylko godzinach wolno było o niej poprzez ciemne symbole mówić.
Oto nadszedł czas, aby o niej mówić wyraźnie, odkąd przez niepowołanych we wielu miejscach wszego świata skażone obrazy tej prawdy zostały rozpowszechnione i są rozpowszechniane.
Na „dalekim Wschodzie“ postanowiono odsłonić Zachodowi długo i starannie przed oczyma profanów ukrywany święty ołtarz człowieka...
Ten, kto go odsłania, jest powołany do tego.
Ale oto przed Poszukującymi, co chcą się zbliżyć do świątyni, ustawiono cierniowy żywopłot ciężkich prób. — —
Co z jej tajemnic daje się powiedzieć, powiem wam.
Lecz jeśli chcecie je zgłębić całkowicie, musicie je sami przeżyć w swojem wnętrzu...
Nie objawiają się one nikomu, co z wszystkich sił nie pragnie ich zdobyć. —
Mało wam da czytanie tych słów.
To, co tu jest dane, musi być wchłonięte i w bolesnej wytrwałości przemożone, inaczej napróżno było dane. —
Nie może z tej księgi nic sobie przyswoić ten, kto umyka się bezmiernie uciążliwej próbie wewnętrznej swoich sił. —
Tu wskazane jest tylko zzewnątrz to, co się we wnętrzu winno objawić.
Aby się zaś objawiło, trzeba wielkiej i długotrwałej woli, i ten tylko, kto wykrzesze z siebie tę wolę, może liczyć na pojęcie moich słów.
Znajdzie on drogę do Boga żywego!
Znajdzie on w sobie samym królestwo ducha i jego moc ogromną.
Bóg jego w nim samym się narodzi...


Dalekie jest ode mnie dawać „dowody“. —
Aby me słowa głosiły prawdę, musicie ich sami doświadczyć!
W was samych jeno mieszka ów cichy sędzia, który umocni was w tem, co wzbudzi w was moje słowo. — —
Dowodów moich nie moglibyście przecież zrozumieć, gdyż wy nie szliście temi drogami, po których ja musiałem kroczyć. —

Niema tu „ważnych powszechnie“ dowodów. —
Tu każdy znajdzie „dowód“ jedynie w samym sobie! — —


Nie przedkładam wam żadnej „nauki“, ani nie wieszczę żadnej „wiary“. —

Ukazuję wam tylko mądrość „dalekiego Wschodu“, tajemnicę świątyni wieczności. — — —
I niechaj oto słowo moje wykrzesze w was odwagę do obudzenia się dla samych siebie, gdyż jeszcze nie wie nikt z was — kim jest. — — — — —
Błogosławienie i moc niechaj spłyną na tych, co dobrej woli są i ducha silnego! — — —




„Namiot Boga u ludzi“.

Cicha wieść przybyła już w zamierzchłych czasach do Krainy Zachodu, ale ludzie Zachodu nie pojęli jej.
Zasłona legendy kołysała się ponad świętym Graalem, a wieść pocieszająca wschodziła w ciemnych mitach. —
Dzieje się jednak w naszych czasach, iż znowu mówi się Poszukującym o owym cichym czynie, i znowu szukają oni na złej drodze.
Budują czczą „wiedzę“ o „duszy“, żyją w dusznej mistyce i szperają za siłami tajemnemi, aby się zbliżyć do tych, co dla ich usiłowań mają jeno uśmiech współczujący, pełen przebaczenia i wyrozumienia...
Nie zdoła żaden wkroczyć na skalne stopnie, wiodące do wyży słonecznych wielkich gór, a wszyscy pędzą po szerokich drogach pielgrzymich celów dolin.
Wielu sądziło już, iż są na drodze do wielkich przewodników duszy, i oto przeszukują lasy, aby znaleźć „świętego“...
Inni zasie sądzą, iż nauki ludów wschodnich są mądrością owych cichych i ukrytych przewodników.
Tak tedy mówią sobie nie bez racji: „I u nas bywali w zamierzchłych czasach wieszcze i Ssanyâsin’i, — i my mamy swoje Wedy i Upaniszady! — Boskość jest wszędzie jednakowa! — Czemuż mamy my, synowie Zachodu, szukać zbawienia swego li tylko na Wschodzie?!“ —
I prawdę mówią, — gdyż, jeśli o to tylko idzie, co można wszędy znaleźć w głębi głębokiej, — jeśli to tylko jest owa wiedza, przed którą kłonią się narody Wschodu, — tedy na każdem miejscu znajdą to samo, a w pismach swego ludu znajdą niechybnie nauki, godne Wed i Upaniszad...
Ale czyn cichych przewodników nic nie ma wspólnego z temi naukami, a przewód ich niewidzialny wiedzie dalej, niźli do tego nieba, które wszędy można osiągnąć.
Są oni potężnymi wspieraczami ducha w człowieku, a razem człowieka przyziemnego najlepszymi przyjaciółmi, pełnymi zrozumienia i pełnymi rady.
Od najdawniejszych czasów słali oni Braci do wszystkich krain świata.
I z pośród wszystkich ludów świata wybierali sobie „Braci“ i „Synów“.
Wszystkim jednak, których wybierali, ojczyzną było pewne miejsce w głębokiej Azji, dokąd nikt nie mógł znaleźć dostępu, kto chciał tam przyjść nieproszony.
Nieliczni, którzy tam od pradawnych czasów społem żyją, nigdy się w świecie ludzi nie pojawiają.
Na to skazują tych tylko z pośród swoich Braci, których prawo przeznaczyło na czyniących.
A sami oni są li tylko wiernymi stróżami skarbu, który człowiek posiadł przed swoim upadkiem.
Tworzą oni ową moc, przez którą inni czynią w ludzkości.
Czyż nie jest najwyższą głupotą przypuszczać, że ci wielcy przewodnicy są buddystami czy bramanami, lamami, punditami lub fakirami?! — — — —
Nie trzeba jednak sądzić także, iżby się tu miało do czynienia z „uczonymi“ okultystycznej „wiedzy“...
Pochodniami praświatła są czyniący. „Starsi“ czyli „Ojcowie“ nie znali nigdy „pragnienia wiedzy“, a „Bracia“ i „Synowie“ przez nich wybrani zapomnieli już zdawna o niem. —
Nie chcą oni nawracać świata na nauki mistyki wschodniej i filozofji.
Jest im to obojętne, czy „wierzysz“ w biblję, w nauki Buddhy, w Wedy, czy Koran...
Pośród wyznawców wszystkich tych wierzeń znajdują oni takich, którym mogą być przewodnikami i pomocnikami.
Chcą oni jednak zbudować ci mosty, które ciebie, syna ziemi, jakim pozostaniesz, jakkolwiek wysoko czułbyś się wzniesiony w myśli i ekstazie, powiążą z pozazmysłową Rzeczywistością. — — —
Dalecy są oni od owych nauczycieli, co człeka chcą biczować w ekstazie, aby potem — zmysłów swych niemocen — wierzył, iż moc posiada ściągnięcia ku sobie Boskości.
Wiedzą, iż nigdy nie można myślą pojąć tego, co jest i żyje poza wszelką myślą.
Uśmiechają się, słysząc o tych, co się za zapoznanych bogów uważają.
Staną jednakże niewidzialni u boku każdego, kto swego Boga w sobie pragnie zdobyć. — —
Są oni prawymi arcykapłanami, co czarę błogosławieństwa podają każdemu pielgrzymowi, jeśli w najgłębszej głębi swego serca w sobie pożąda Boga.
Zali nie widzisz, że idzie tu o co innego, niźli mniemają ci, co z nauk mistycznych wszystkich ludów uczyniwszy bigos, nazwali tę potrawę „nauką o Bogu“, „Theo-sophią“?! —
I z całą tą nauką, z praktykami i postami, z całą czystością swoich czynów i myśli, z całą wiedzą o rzeczach, o których wiedzieć nie potrzeba, nie zbliżysz się ani na szerokość włosa do tego celu, który poprzez najgłębsze czucia swego serca, jako cel ostateczny wszystkich swoich pragnień, przeczuwać możesz. — — —
Może się staniesz błaznem, — może dla siebie i dla innych „świętym“, — ale nigdy swojego Boga nie dosiężesz. — —
Jeśli chcesz znaleźć to, co każdej chwili możesz w sobie znaleźć, nie trzeba ci zwracać oczu ku wysokiemu Wschodowi.
Ci, co kierują tobą stamtąd nawet wówczas, gdy w jednym kraju i w jednym domu z tobą żyją, mają ci co innego do ofiarowania. —
Potrafią oni stworzyć w tobie, czego ty sam nie jesteś zdolen w sobie stworzyć.
Coś, co zapuści w ciebie korzenie, dla czego ty będziesz pokarmem, a jednak coś, czego dotąd nie posiadasz i nigdy sam z siebie nie posiędziesz.
I oni, Świecący praświatła, nie mają tego oczywiście sami z siebie.
Oddają oni tylko dar, który się niegdyś, przed upadkiem człowieka, stał z wyższych regjonów udziałem ducha ludzkiego.
Aleć „Najstarsi“ z Braci są ludźmi, co głębokiemu upadkowi ducha człowieczego nie ulegli.
Żyją oni jeszcze na ziemi, bowiem nie znają śmierci, gdyż żyją w niezniszczalnej postaci duchowej, nie połączeni nigdy z ciałem, podobnem zwierzom, jako ty i ja. — — —
(Znacie tylko dzieje zwierząt, kiedy prawicie o rozwoju „człowieka“ na ziemi!)
„Najstarsi“ zasie stworzyli sobie w ludziach, co upadli i oto żyli w ciałach zwierzęcych, swoich „Braci“ i teraz jeszcze ich tworzą...
Wśród wszystkich ludów znajdują tych, co mogą być im Braćmi, sami jednakże żyją tam, gdzie się najwyższe góry świata wznoszą, — niedostępni dla każdego, kogo pośrodek siebie sami nie wprowadzą. — —
Tu jest zaprawdę „namiot Boga u ludzi“ na ziemi! — Tu sięga królestwo ducha pełne mocy, w ten świat ziemi! — — Stąd idą jego promienie do wszystkich, co mieszkają na ziemi.

Widzę dziś jednak wielu, co go szukali na błędnych drogach.
Chciałbym tych wielu skierować do nawrotu, gdyż czynne światło dalekiego Wschodu z trudem zapewne może ich napełnić, jeśli ich oczy są oślepione przez światła wszystkich czasów, przez pochodnie i lampy nocne, któremi człowiek upadły w zwierzęcość sam sobie drogę oświetlał.
Zaiste, kto nie zbłądziwszy patrzy poprzez światła ziemi na Wschód, ten na wysokich górach znajdzie żywe światło, a kto je znalazł, temu na drodze jego będzie świecić, póki swój cel osiągnie, — — póki swój cel osiągnie! — — — — — — — — — —




Droga.

...Wszystkie rzeczy wielkie wymagają odwagi i wiary! —
Zanim zawiśniesz na krzyżu, nie zdołasz zmartwychwstać! — —
Zanim uwierzysz, nie powiedzie cię słup ognisty przez suche morze! — —
Wiele, wiele masz w sobie do przezwyciężenia, a więcej jeszcze musisz się nauczyć przezwyciężać, jeśli chcesz naprzód iść na swojej drodze. — —
Morze grozić ci będzie połknięciem, pustynia nie da ci pożywienia; nadto nie na jedną chwilę zatrzymasz się w trwodze i zwątpieniu, odkąd wkroczysz na ową drogę do siebie samego i do swego Boga! —
Jak ciężko jest to, wtedy dopiero poznasz, gdy będziesz na tej drodze...
— Ale nie lękaj się!
Na drodze tej nie jesteś sam.
Towarzyszą ci wszyscy owi, co przed tobą po drodze tej kroczyli. — — —
I oni musieli brnąć poprzez wszystkie niebezpieczeństwa.
Ani jednemu z nich droga łatwiejsza nie była, niźli tobie. —
A oto przybyli oni do błogosławionej krainy.
Oto osiągnęli cel mąk i ze świętych gór ślą ci pomoc i siłę. — — —
Od owych, co w najwyższem świetle swego Boga promienieją słonecznie, co bosko, niby Jedność jedyna, jedno Słońce wszystkich słońc, wszemu światu świecą, — do tych, co na tej ziemi szatę człowieka ziemnego noszą, płynie jeden strumień światła poprzez wszystkie światy i wszystkich jednoczy w najdostojniejszej społeczności. — —
A na najgłębszym szczeblu tej drabiny niebieskiej, tam stoją owi przewodnicy, co i ku tobie mogą dłoń pomocną wyciągnąć, jeżeli pragniesz ich pomocy. — —
Nie opuszczają oni nikogo, kto poprzez noce przerażeń toruje sobie drogę do owej ukojnej, cichej, wysokiej świątyni, iżby się jego Bóg w nim samym mógł narodzić. — — —
Nie zzewnątrz ślą oni swą pomoc, bowiem głęboko w twojem wnętrzu są z tobą związani, odkądeś odważnie na swą drogę wkroczył — na tę samą drogę, poprzez którą i oni niegdyś musieli wędrować. —
Kto nie jest jednym z nich, ten nie jest mocen ci dopomóc, chociażby cuda ponad cudy spełniał. — — —
Na drodze swojej wielu spotkasz fałszywych mędrców, mędrców, którym nauka samym bardzo jest potrzebna, a wielu pysznych krasomówców będzie cię „wiedzą“ swą olśniewać. —
I spotkasz niejednego „świętego“ — samozwańca, co trawi się sam w swej próżności i mniema, iż jest „bez grzechu“, jeśli i innych swoją „świętością“ uwodzi. —
Pokażą ci wielu fałszywych Hierofantów, co cię skwapliwie będą usiłowali otulić w daleką, obrębioną ciemnemi przypowieściami, fałdzistą togę swej złudnej nauki. —
Jeśli raz tylko zaniechasz ostrożności, wpaść możesz w ich sidła, a rzadko uda się komu cało z obieży tych ptaszników ujść, jeśli tam popadł...
I także strzeż się tych, co wiedzy świata tego używają do uzasadnienia swej „boskiej mądrości“! — —
I strzeż się tych, co mocami cudownemi chcą umysł twój omroczyć! — —
Strzeż się tych, co mniemają, iż potrafią z ziemi tej i życia na ziemi uczynić gnuśnego używania darów ducha królestwo, poświęcając ciału troskę swą w pożywieniu i osobliwych praktykach, aby się w taki oto sposób weżreć i wpić w wyśnione państwo „wyższego ducha“! — — —
Świecący praświatła, co blaskiem swym cały świat otacza, nigdy się takich środków nie imają.
Nie będą też nigdy dążyli do tego, aby cię odosobnić od współbliźniego twego przez tajemnicze misterja i ogłupiające ceremonje. —
Nie będą ci nigdy nadawali „tajemnych stopni“, „tytułów i godności“, przez które próżność twa byłaby tumaniona i śmieszna w tobie umacniana zarozumiałość. —
Nie znajdziesz ich także z gestami kuglarzy na mównicach, ani na rynkach przed mnogim ludem. —
Ofiarują ci oni swą naukę i pomoc w słowach i wnętrznem działaniu, nie ukazując ci siebie samych. — —
Nie trzeba, abyś ich poznał, gdy ich spotkasz.
Nie trzeba, abyś ich w szatach człowieczych odnalazł.
Oni odnajdą ciebie i potrafią dopomóc ci, gdy nawet dorozumieć się nie zdołasz pomocnika.
Innemi oni środkami działają, niżeli owi głupcy, co tłumy swych zwolenników tajemniczym gestem i pustem a głośnem słowem wabić usiłują.
Nie zażądają oni nigdy, ni oczekiwać będą daniny za wiedzę swą i przewód, a raczej grosz ostatni podzielą z tobą, niźliby za swą pomoc pół grosza mieli wziąć od ciebie...
Kto oczy ma, iżby widział, i uszy, iżby słyszał, ten niechaj sam się strzeże przed kuglarzami i bezczelnymi samozwańcami; rozpozna ich z łatwością! —
Świecących praświatła trudniej jest odnaleźć.
Zaledwie rozpoznasz ich w ich szatach ziemskich, albowiem lubią oni ciszę i ukrycie. —
Błogo temu, kto im zawierzy! — — —


Lecz teraz, o Poszukujący, pójdźmy społem w ciszę, bowiem chcę ci początek drogi twej ukazać.
Skup się w sobie i posłuchaj mię!

— Nasamprzód, o Poszukujący, będziesz musiał wiele zapomnieć. —
Fałszywe dano ci pojęcie o Bogu“ i tak oto zduszono ów zarodek, z którego kiedyś w głębinach duszy twej na świętych rzekach rozwinąć się miał Kwiat Lotosu, gdzie się narodzić mogło światło, co wiecznie będzie cię oświecać...
„Duch, co unosi się ponad wodami“, wypełnia przestrzenie nieskończone, ale nie inaczej możesz się doń zbliżyć, jeno w sobie samym. —
I wówczas dopiero, gdy się on w tobie, jako twój Bóg, światło ze światła, objawi, będziesz mógł prawić o cichem jego władaniu. — — —
Ci, którzy chcą bezmierność jego zgłębić, błądzą wielce...
Mniemają, iż można zbliżyć się w skończoności do tego, czego wszystkie przestrzenie świata wypełnić nie zdolą, i nawet się nie domyślają, iż tylko karykaturę sobie tworzą, co ich opanowuje. —
Posiejmy od nowa w duszy twej ów Kwiatu Lotosu zalążek: — może w twych siłach znajdzie on pokarm. —
A kiedy kwiecie jego się rozwinie, wniknie w ciebie duch, co sam spłodzony z siebie żyje, i jako twój Bóg w tobie się narodzi...
Nie pierwej poznasz Boga! — — —
I nie wierz tym, co pouczają cię o Bogu swoich marzeń, o Bogu, co się w dusznej ekstazie daje dopiero odnaleźć.
To, co tak oto można odnaleźć, to tylko złudna fata morgana świata wewnętrznego.
Nie znasz jeszcze bogactwa, które kryje w swych dalach dusza twoja. —
A są tam siły i moce, którymbyś — jako ów prorok przed płonącym krzakiem — cześć i uwielbienie oddał, gdybym ci mógł je teraz ukazać. — — — —
Dusza twoja jest niezmierzonem królestwem, a nikt jeszcze nie zbadał cudów królestwa duszy...
Myślisz o duszy swej, niby o jasnej zasłonie, i sądzisz, iż siebie tylko samego w niej odnajdziesz.
Lecz dusza twoja jest jako żyjąca chmura z mirjadów istot pełnych siły zbudowana, a ty masz się tych wszystkich istot dusznych panem i mistrzem stać. —
I jeśli nie uczują one w tobie swego pewnego władcy, tedy ty, odurzony przez ich zastraszającą cię moc, ich się staniesz niewolnikiem. —
Muszą ci służyć, jeśliś je opanował, ale wodzić cię będą na pasku przez najosobliwsze sztuczki, jeśli im w złudnej pokorze zaufasz. — — —
Trzeba im silnej woli, aby się pod nią zjednoczyły.
Póki nie zjednoczyłeś ich w jednem pragnieniu, nie znajdzie dusza twa owego spokoju, co jest warunkiem, aby mógł zakwitnąć święty Kwiat Lotosu. —
I nie wcześniej osiągniesz w sobie poprzez swą duszę objawienie owego cichego królestwa ducha, które przez siły duszy twej może ci się stać widne, poznawalne i słyszalne, gdyż w tobie, jako i wszędy żyje ono dzięki jednakim siłom...
Nie wcześniej też otrzymasz znak od swego guru, nie wcześniej uczujesz w sobie owych wysokich przewodników, Świecących praświatła. —
Dlatego dąż do tego przedewszystkiem, o Poszukujący, aby umocnić w sobie jasną i silną wolę siebie samego! — Odnajdziesz siebie i swego Boga jedynie w JA!...
Usiłuj z radosnem weselem i cichą powolnością opanować siebie w sobie samym i odwróć oczy swe od wszystkich tych obrazów, które ci podniecony umysł może ukazywać!
Musisz zdobyć nasamprzód pełnię radości i ufności w siebie! —
Dopóki w sobie samym się nie skupisz i nie zawrzesz ze wszystkich stron, napróżno będziesz usiłował posiąść królestwo swojej duszy, gdyż siły duszy twej przed tym się jeno kłonią, kto godzien jest ich czci. — —
Lecz nie sądź, iż możesz cel ten kiedykolwiek osiągnąć, jeśli bezczynnie gnuśnieć będziesz w zewnętrznym spokoju! — —
Musisz, jako człowiek świata zewnętrznego, z dnia na dzień przedsiębrać czyn, jeśli chcesz nauczyć się wolę swą tak hartować, iżby jej siły duszy twej były powolne. — — —
Nic w świecie zewnętrznym nie jest do tyla nikłe, a żadna czynność nie jest sama przez się do tyla godna pogardy, iżby nie mogła ci być ku nauce.
Nasamprzód musisz się nauczyć władać swemi myślami ulotnemi i zmuszać je do tego, aby się każdej chwili w jednym punkcie jednoczyły. —
Samotność na pustyni, ni życie w dżungli pośród dzikich zwierząt nie bardziej sprzyjają twemu przedsięwzięciu, niżeli ruch wielkiego i ludnego miasta, w którem ty sam zajmujesz się swojem rzemiosłem. —
A kiedyś już osiągnął ten pierwszy stopień w zupełnej pewności, iż myślami swemi i wolą swoją potrafisz rządzić, wówczas dopiero rozpocznij pierwszą próbę zjednoczenia sił swojej duszy! —
I wówczas napotkasz jeszcze na różnoraki opór.
Długo będziesz swej ustawicznej woli napróżno używał, aby ugiąć pod nią te wszystkie oporne siły swej duszy...
Ale nigdy nie wolno ci tracić odwagi! —
Nigdy nie wolno ci tracić wiary w samego siebie! — —
Wszystko to są próby twej wytrwałości i zdobytej siły.
Wiedz jednak, że w ten sposób musisz się wreszcie stać zwycięzcą! —
Rozbłyśnie dzień, w którym przeżyjesz w sobie całą wielką radość zwycięzcy.
Wówczas wzejdzie zarodek Kwiatu Lotosu, a na świętych stawach twojej duszy ujrzy oko twego guru pączek na nieruchomej, tajemniczej powierzchni wody...
Wówczas zwoła on w świętej radości swoich towarzyszy, a tłum wybranych stróżów od dnia owego strzec będzie świętego stawu w krainie twojej duszy.
Cud stał się! —
Cud, którego człowiek dokonał; bowiem łatwiej jest słonia oszalałego na cienkim sznurze konopnym poprzez zgiełk rynku poprowadzić, niźli siły duchowe człowieka złączyć pod jedną wolą. — — — — — — — — — — —
Teraz jednak musi stłumione światło dnia miękkiemi swemi promieniami otoczyć pączek, by się on kiedyś w pełnej, błyszczącej okazałości mógł w kwiat rozwinąć.
Wysokie, wielowiekowe drzewa otaczają staw i strzegą delikatnego pączka przed niszczącemi promieniami palącego słońca. —
Wysokie mury świątynne powstrzymują gorący wicher. —
Teraz, o Poszukujący, nowe się dla ciebie rozpoczyna działanie.
Ale to działanie wymaga istotnego spokoju i najcichszego oddania się sprawie.
Będziesz mógł spełniać je po pracy dnia, a może też przed pracą poświęcać mu ciche godziny poranku.
Oto nadszedł czas, iżbyś zaczął cicho i delikatnie do wnętrza nadsłuchiwać, do wnętrza pytać. —
Nigdy nie będziesz dość cichy na to! —
To, co się w tobie ukrywa, a oto ma się objawić, nie w głośnych rozmowach myśli daje się odnaleźć.
„I jest to w głębi ciebie, ale ty jego słowa jeszcze nie pojmujesz, bowiem głos jego jest łagodny, niby odległy ptaków zew“. — — —
Nie odstraszaj go od siebie!
Bacz na najcichszy dźwięk!
Łatwo możesz go niedosłyszeć...
Na ciche twe pytania zrazu tak cicho odpowiada, że najdelikatniejszy podmuch wiatru w twojej duszy już głos jego rozwiewa. —
Pewnego dnia jednak nauczysz się słyszeć ów głos wewnętrzny.
Nie tak, jak gdyby to z zewnątrz mówiono.
I takoż nie w słowach twej mowy ojczystej.
A jednak głos ten będzie ci zrozumialszym, niż wszystko to, coś od dzieciństwa przez słowa ust pojmował...
I oto będziesz musiał pójść za tym głosem.
Cała twa dalsza droga na ścieżce zgotowana będzie przez twą stałość.
Zwolna nauczysz się poznawać, iż wola twa teraz nietylko służy ci, lecz, że potrafisz nią przez wyższy nakaz kierować...
Coraz głębiej i głębiej zanurzać się będziesz w tajemnicę swej duszy.
Im więcej będziesz poznawał, tem więcej będziesz przeczuwał w ukryciu.
Wdzięcznie i troskliwie strzeż najniklejszego ze swych przeżyć, gdyż wdzięczność twoja przyniesie ci pełnię przeżycia.
Poglądać będziesz na królestwo cudów wewnętrznych, o którem teraz żaden opis nie mógłby ci dać pojęcia...
W życie twe wejdą rzeczy, które dzisiaj — i słusznie — zdają ci się niemożliwością. — —
Ale największym cudem ci się wyda, że wszystko to oddane będzie w twą moc. — — —
Jeżeliś dotąd wiernie słuchał wewnętrznych rad, tedy się zwolna oto otworzy Kwiat Lotosu. Tedy wcześniej czy później przeżyjesz ów dzień, w którym Kwiecie Lotosu zabłyśnie, rozpromienione światłem, nie z tego słońca ziemi pochodzącem. — —
Oto, o Poszukujący, nastąpił dzień, w którym się Bóg twój, jako twój Bóg, w tobie samym objawił przez twoje JA.
On w tobie, a tyś w nim się narodził“...
A to, co tak się dokonuje, tajemnicą pozostaje nawet dla jasnowidzącego. — — — —
Ale jeszcze nie wolno ci zarzec się swego guru, lecz w nowy sposób się z nim połączysz. — —
Już gdy się pączek Kwiatu Lotosu ukazał, może się zdarzyć, że ujrzysz swego guru w obrazie magicznym.
Nie jest to on sam. Są to magiczne siły twojej duszy, które on wolą swą na obraz swój kształtuje.
Błogo ci, jeśli tak, jako „doradca“, często może się on w pobliżu ciebie znajdować, widzialny i słyszalny dla ciebie.
Ale nie troskaj się, jeśli nigdy obrazu jego, jako zjawiska zewnętrznego, nie ujrzysz.
Nie zawsze jest dlań możliwe ukazywać ci się. Tem pewniej będziesz wówczas wewnętrznie odczuwał jego kierownictwo.
Teraz zasie, gdy się twój Bóg w tobie, a ty w nim narodził, będzie się twój guru w jedności z głosem twego Boga i z tobą w najwyższem tylko życiu swego ducha objawiał.
Będziesz go czuł zupełnie identycznie z sobą, póki przy tobie będzie.
Nie będzie cię on więcej wiódł pouczając, lecz ty sam czerpać będziesz z jego skarbca życia wewnętrznego, czego ci brak.
Nad wszystkiem tem świecić będzie słońce radości boskiej, a całe pasowanie się o światło i oświecenie, które było w tobie naciskiem wewnętrznym, zanim wkroczyłeś na ścieżkę, ukaże ci się teraz, jako padół męki...
Widzisz przed sobą niezgłębioną wieczność i wiesz, że zjednoczony ze swym Bogiem będziesz poprzez jej najgłębsze cudy wiecznie kroczył naprzód.
Gdy ujrzysz siebie samego w cierpieniu i radości, widzieć będziesz jeno człowieka, atoli duch twój w Bogu twym wysoko ponad wszystko ziemskie i ludzkie będzie wyniesiony, gdyż dusza twa stała się królestwem wieczności. — — — — —
— Tenci jest, o Poszukujący, bieg drogi, którą musisz przebyć, jeśli chcesz w sobie do Boga swego dojść, — w sobie samym, w swem własnem JA. — — —
Tać jest wysoka droga, co cię do najwyższego celu, do przebudzenia wiedzie. —
Teraz słysz, co jeszcze mam ci radzić.
Od owego dnia, który cię znajdzie zdecydowanym do wkroczenia na tę ścieżkę, wytniesz sobie tęgi kij podróżny, jeśli potrafisz moc słowa mieć na swe usługi. —
Wybierz słowa mędrca, które przemawiają do twego serca, słowa, przez które będziesz ujęty, podniesiony i przeniknięty.
Poświęć niewielką chwilę każdego dnia i, jeśli to możliwe, o tej samej zawsze godzinie, podczas której będziesz usiłował połączyć się w rozważaniu z duchem tych słów.
I słowo takie, które cię przeniknęło, na długi czas zatrzymaj dla swych cichych godzin, jako ćwiczenie swojej myśli, podobnie jak flecista stale się w tej samej melodji ćwiczy, dopóki dla niej najczystszego tonu nie odnajdzie.
Znajdziesz w tej książce wiele słów, które ci będą mogły posłużyć do „ćwiczenia“.
Inne podałem dawniej w innych miejscach, lecz nie masz potrzeby ograniczać się do moich słów.
Biblja i Wedy pełne są słów, które ci mogą posłużyć, poeci i mędrcy wiele takich słów ludziom dawali.
Niebezpieczne jest to jeno, że w słowach takich widzisz zarazem naukę, co im sens nierozumny zazwyczaj nadaje.
Dlatego radzę ci z początku wybierać słowa z moich pism, jeśli się memu przewodowi ufnie oddajesz. —
Od tego rozpoczynaj, aby w myśleniu uchwycić treść tych słów.
Potem jednak spróbuj znaleźć dla nich „bezsłowny“ sposób myślenia.
A wkońcu przenikaj w bezsłownem ujęciu najgłębszy sens czytanych słów.
Wyciskaj je na swoich oczach w jasnem piśmie, napisane przez twą własną rękę i odosobnione od innych słów.
Odczuwaj je, jakgdyby wypłynęły z własnego twego ducha.
Usiłuj stworzyć w sobie ten stan ducha, w jakim niegdyś mędrzec słowa te napisał.
A teraz pocznij budzić swe ucho wewnętrzne i usiłuj dźwięk słów słyszeć w sobie, w duchu.
Jeśli we wszystkich tych sposobach ćwiczenia po tygodniach czy miesiącach osiągnąłeś wyniki, które cię mogą uprawnić do zupełnej pewności, wówczas idź dalej, — ale — dopiero wówczas!
Ostrzegam cię, iżbyś nie ufał rychłej gotowości chwili! — —
Być może będzie ci się zdawać, jakobyś mógł w niewiele godzin to wszystko osiągnąć; — może dziś już, czytając to, będziesz zdania, że na to nie trzeba ci już „ćwiczenia“. —
...Wielu z tych, co chcieli wkroczyć na drogę, pozostało na początku i nie poszli dalej, gdyż tak myśleli. — —
Więcej jest tu wymagane, niżeli na pierwszy rzut oka domyślać się możesz pod tą nauką. — —
I trzeba tylko często w tych samych słowach wypowiadać wiele rzeczy bardzo odmiennych. —
Nie to, co poeci nazywają „odczuwaniem języka i jego brzmienia“, jest tu od ciebie wymagane, aczkolwiek człowiek, który to odczuwanie posiadł, jest już na połowie drogi do zrozumienia tego zadania.
Jeśli jednakże wszystko osiągnąłeś i jeśli odsłoni ci to nowe, wielkie rozszerzenie tego odczuwania i rozległe, świadome przeżywanie swego bytu, wówczas słuchaj dalej, o ty, który dążysz do najwyższego z ludzkich celów!
Teraz musisz jąć się tego, aby owe słowa w sobie samym odczuwać całą swą istotą.
Teraz muszą te słowa żywe stać się w tobie samym. —
Nietylko duch twój, całe ciało twe musi w każdem włóknie słowa te odczuwać. — — —
Słowa te muszą być z tobą w jeden byt stopione.
Ciało twe musi się stać ciałem tych słów, jakby nic nadto w tobie żywego nie było. — —
Siły twej duszy muszą się wszystkie w tych słowach zjednoczyć, a ty musisz siebie samego jako świadomość tych słów odczuwać. —
— A wówczas na drodze swej osiągnąłeś coś wielkiego!
Po raz pierwszy doświadczysz, co to jest Życie“, które porusza ciebie i wszystko żyjące.
I będzie ci tak, jakobyś był na nowej ziemi, w nowym, nigdy nie przeczuwanym świecie...
Dowiesz się wówczas po raz pierwszy, że wszystko to, co ludzie zwą „czuwaniem“, nie jest czem innem, jeno głębokim, głuchym snem i niejasnem marzeniem...
I tu już, jeśli istniejące w tobie od początku siły zezwolą, może się zacząć jasne twe poglądanie w światy duchowe. — — —
Ale i bez tego poglądania będziesz w innego przemieniony człowieka i posiędziesz świadomość siebie, która zaledwie da się z obecną twą świadomością porównać. —
Jako w promiennem słońcu jasnego południa niknie światło małej lampki olejnej, tak to, co dziś nazywasz swoją „świadomością“, w tej nowej świadomości sczeźnie i przepadnie. — —
I będziesz wówczas wiedział, czemu mówi mędrzec o „życiu“, jako o „świetle ludzi“, i wieloznacznych słów wspaniałą treść zrozumiesz...
„Na początku było słowo, a słowo było w Bogu, i Bóg był słowem.....
W niem było życie, a życie było światłem ludzi.
I światło świeciło w ciemnościach, a ciemności nie pochłonęły go“. — — —
Ten, kto te słowa napisał, wiedział dobrze, co mówił, i ty także będziesz wiedział, gdy dojdziesz do tego miejsca swej drogi. — —
I będziesz wówczas wiedział i to, że ów wielki Mistrz z Nazaretu i jego dzieje dały jeno mędrcowi rysunek, na którym pozostawił jasne barwy najwyższego poznania wszystkim tym, co po nim mieli nadejść...
Wielki Mistrz sam przecież nauczał jeno tego samego. —
„Gdy się modlicie, nie mówcie wielu słów, gdyż Ojciec wasz wie, czego wam trzeba“.
Czemu mówili doń jego uczniowie: „Panie, naucz nas modlić się“? — Czyż nie dość dawno już znali zwykłe „modlitwy“??? —
Niezliczeni ludzie mówią dziś „Ojcze nasz“, ale „paplą oni, jako poganie“, i nie przeczuwają nawet, że gdyby potrafili „modlić się“ tak, jak się jedynie „modlić“ należy, w tych słowach posiedliby klucz do „Królestwa Niebieskiego“. — — — —
Ale — „Królestwo Niebieskie pragnie mocy, i tylko ci, co mocy potrzebują, zdobywają je dla siebie“. — —
Bez zupełnego pokonania swej niecierpliwości, bez żmudnych i długotrwałych ćwiczeń nie osiągniesz nigdy celu.
Nie wierz jednak, aby dziki przymus lub gwałtowne natężenie mogło cię zbliżyć do twego celu.
Nie tak jest to słowo rozumiane.
Ciągle musi cię otaczać nastrój radosnej ufności i cichego wesela, a cała troska twa na to ma być skierowana, aby z nieskończoną delikatnością zdobyć ów słuch wewnętrzny, inaczej bowiem nie osiągniesz nigdy nagrody zwycięstwa. —
I więcej trzeba siły, aby się tak oto w kiełźnie utrzymać, niźliby cię kosztował niejeden czyn bohaterski. — —
Jeśliś jednak wszystko dobrze rozważył i ściśle chcesz się stosować do tej nauki, tedy mogę ci dać całą pewność, że i ty będziesz kiedyś należał do tych, co doświadczyli w sobie „Królestwa Niebieskiego“. —
Rozpocznij więc swą stromą drogę.
I niechaj niezmordowana wytrwałość wiedzie cię aż do końca. —
Wysoka pomoc będzie ci jednak ciągle bliska...
I nie oglądaj się za siebie na owo życie pełne cierpienia i radości, winy i zasługi, co może leżeć poza tobą! —
Wiedz także, że bez znaczenia jest dla twego przedsięwzięcia, czyś posiadł całą uczoność ziemi, czy też jesteś najlichszym pośród niewiedzących. — —
I nie usiłuj wyróżniać się ponad innych ludzi, a nie wierz, aby osobliwy tryb życia miał być dążeniu twemu potrzebny. —
Tem mniej może ci pomóc lub zaszkodzić rodzaj pożywienia, jeśli tylko twe ciało w zdrowiu i sile utrzymuje.
Jeśli chcesz mięsa zwierząt zabijanych unikać, tedy unikaj go, jeśli chcesz wyrzec się wina, tedy się go wyrzeknij, ale nie sądź, iżeś się stał przeto „czystszym“ lub zgoła „wyższym“ człowiekiem! — — —
To samo tyczy się miłości zmysłowej między mężem a niewiastą.
Nie zniżaj się do zwierzęcia i w mocnej dłoni trzymaj swe okiełznane popędy, aby nigdy wbrew woli twej nie mogły cię opanować, ale nie kaź przez bluźnierstwo obrządku, który wówczas dopiero możesz pojąć zupełnie, gdy należysz do obudzonych w duchu! — — —
Nie bez zbadania najgłębszych przyczyn uważali kapłani najstarszych religij narządy rodne za święte, i zaiste, czcili oni w nich coś innego, niż tylko obraz wiecznie płodnej przyrody. — —
Kto jednak chce i może wyrzec się miłości zmysłowej, niechaj się jej wyrzecze, nie wynosząc się przeto ponad innych.
Za cenę tę będzie mógł wzbudzić w sobie siły, którychby nie posiadł bez tego wyrzeczenia, ale konieczne do osiągnięcia celu nie są wszakże te siły.
Konieczne jest tylko powstrzymanie się od wszelkich występków, któreby dążenie do ducha osłabiały lub tłumiły.
Kochaj samego siebie — gdyż, jeśli samego siebie nie umiesz kochać, mało dobrego uczynisz swemu „bliźniemu“, kochając go także, „jak samego siebie“! —
Unikaj wszystkiego, co mogłoby tobie lub innym szkodzić! —
Unikaj też każdej myśli, pozbawionej miłości! —
Idź sam swoją własną drogą, ale pozwól każdemu iść jego własną drogą, nawet gdyby cele jego leżały daleko poza tobą.
Nie wiesz nigdy, kiedy nadejdzie godzina innego człowieka, a nie masz prawa przeszkadzać mu we śnie przed jego godziną, — „obudzić“ go zaś wszelakożbyś nie potrafił, gdyż nikt nie ujdzie snu, zanim godzina jego nadejdzie. — — —
A jeśli godzina jego jest bliska, tedy on sam poprosi cię o naukę. —
I wtedy dopiero wolno ci dać mu ją. —
Wtedy dopiero staną ci u boku Świecący praświatła ze swą siłą duchową, jeśli zapragniesz mu dopomóc. — — —
Ty sam nie jesteś powołany do prowadzenia innych, a ci, co są do tego powołani, nie będą nigdy innych zniewalać, aby się przewodowi ich powierzyli.
Idź tedy ty w radosnym pokoju drogą do siebie samego.
Twoja droga do siebie samego zawiedzie cię w królestwie ducha do twego guru.
Twoja droga do siebie samego jest drogą twoją do Boga, bowiem nigdy inaczej do Boga swego nie trafisz, jeno w sobie samym. — — — — —


— Teraz jednak chcę ci dać jeszcze kilka słów, które cię pouczą o zwyczajach i czynie królestwa ducha.
Nie daję ci „systemu“.
Usłyszysz mię mówiącego w nieprzymuszonym porządku o różnych rzeczach.
Wybacz mi, jeśli często muszę się powtarzać!
Musisz tę samą prawdę z różnorakich stron oświetloną ujrzeć, abyś ją w pełni mógł pojąć. —
Ale będę też mówił o rzeczach, o których jeszcze w tej książce nie mówiłem.
Chcę powiesić kilka wieńców na ścianach twego domu, wieńców z kwiecia, które znalazłem na swoich najwyższych drogach i u celu ostatniej swej drogi, w kwitnącym mym ogrodzie...
Nie oskubże moich wieńców i każdy kwiat pozostaw tam, gdzie ja go wplotłem!
Nie możesz zresztą pojąć całkowicie owej jedynej wielkiej Rzeczywistości, którą chcą wieścić wszystkie słowa tej książki. — —
Nie możesz zresztą wyjaśnić tajemnicy, co się tu w cichych słowach odsłania. — — —




En sôph.

To, co znajdujemy zawsze w człowieku, mądrość, dobroć, miłość, zmysł piękna, sprawiedliwości, harmonji, są to już najwyższe przejawy owych sił, które się w całej praprzyrodzie kształtują. — — —
W tem, co nazywacie „stworzeniem“, są one nieświadomie czynne, a w człowieku dopiero znajdują się najwyższe, najczystsze promienie w świadomym bycie. — —
Dopiero w świadomym bycie może się boska świadomość w nich objawić. —
Chaotycznie działają owe siły, jako najgłębsze, płodnotworzące moce przyrody.
Są one tam jeszcze odosobnione.
Potem jednak skupiają się promienie, aż wreszcie w duchu człowieczym mogą się zjednoczyć.
Co w sercu ludzkiem szumi i burzy się, co stale porusza człowieka, nie dając mu spoczynku, — owo pędzące go dążenie do „osiągnięcia“ czegoś, — w tem rozpoznaję magiczną siłę owych promieni, pragnących się połączyć. —
Wiele jest jeszcze pożądań w człowieku, które powstają przeciw sobie, kiedy się chcą zjednoczyć. —
I jeszcze człowiek nie znajduje siebie samego w rozkazodawczej woli, co wszystkie owe pragnienia zjednoczyć potrafi. —
Wszystko, co jest nazewnątrz JA, a co ono w sobie, jako siebie, odczuwa, to jedno z owych wielu pragnień, co kiedyś w płomiennem świetle duchowej świadomości mają się zjednoczyć. —
Wówczas dopiero zrodzi g“ siebie samego w duchu wszechprzyrody...
— „Istniejące samo z siebie“ to „duch“, który wszystko wchłania w siebie. —
Ale siły wszechświata to praprzyczyny wielu działań i to was zwiodło, iżbyście jakiejś pierwszej praprzyczyny szukali. —
Ale nigdy nie było „pierwszej praprzyczyny“. — — —
Wiecznie tworzy się Bóg przez chaos elementów. —
Nic nie jest tu „przyczyną“ i nic „działaniem“. —
Tylko wolna, świadoma wola ducha kształtuje samą siebie na Boga“. — — —
Mówicie jeszcze o „Bogu“, jako o „stwórcy“ wszystkich rzeczy, który świat nieskończony, złożony ze światów, sobie na chwałę stworzył, sobie na chwałę utrzymuje.
Ale — Bóg jest tylko stwórcą samego siebie we wszystkiem, co istnieje...
Bóg jest tylko „ojcem“ samego siebie w człowieku, a nie człowieka i rzeczy ojcem. — — — —
Wszystkie światy i słońca i ich ukształtowane siły są formami ducha, które się w czasie i przestrzeni zestalają. — — —
Istniały one od wieków i po wieki istnieć będą. —
Ciągle zmieniając działanie, to tworząc się, to niszcząc znowu, działają one tylko przez siebie same i nikt niemi nie kieruje. —
Nigdy nie było początku i nigdy nie będzie końca. —
Cały daleki, brzemienny formami wszechświat jest tylko wieczystem duchowem morzem, z którego się własnemi siłami wznosi chmura Boskości. — — — — — — — — — — —
„Bóg“ wymaga wszechświata, a wszechświat wymaga „Boga“. —
„Perpetuum mobile“, które mędrcy i głupcy spodziewali się odkryć, istnieje już i nie może być po raz wtóry „odkryte“. —
Wszyscy oni przeczuwali tylko w pigmejskiem zmniejszeniu ideę niezmierzonej Całości, — tej, która istnieje sama z siebie, bez początku i bez końca, Brahma i Mâja, wieczyste „Życie“ od chaosu do Boskości.
Bytowanie samo z siebie. — —




O poszukiwaniu Boga.

Szukasz jeszcze Boga w bezbrzeżnych dalach...
Słuchaj, oto ci powiadam:
Póki się Bóg twój w tobie nie narodzi, a ty w nim, nie znajdziesz go nigdzie. —
Póki twój Bóg dla ciebie się nie narodził, napróżno będziesz wszystkie nieskończone przestrzenie swem najgłębszem wołaniem o Boga w drżenie wprawiał...
— Powiedziano ci, że człowiek jest zapoznanym „Bogiem“ i musiałby jeno dojść do świadomości samego siebie, aby siebie odnaleźć, jako „Boga“.
Ci, którzy tak mówili do ciebie, dalecy byli od swego Boga. — —
Nie ty jesteś „Bogiem“, aleć w tobie jedynie na tej ziemi może się twój Bóg objawić, a wtedy będziesz ty ze swoim Bogiem tak złączony, jak słowo z myślą złączone są w pieśni. —
Nic w wieczności nie zdoła oddzielić ciebie od twego Boga. — — —
Dlatego nie szukaj Boga w nieskończonych dalach ani w nieprzystępnym świecie! —
Dopóki szukasz jeszcze Boga, nie zrodził ci się twój Bóg. —
Z chwilą, gdy ci się raz narodził, nie możesz go szukać więcej. —
Nic nie jest mniej potrzebne, jak szukanie Boga. —
Ale dbaj raczej o to, aby przygotować w sobie wszystko, iżby się Bóg twój w tobie mógł narodzić.
Słysz, wola wiecznego, wszechobejmującego ducha jest w tobie, jako forma w bycie, aby się kiedyś mogła w tobie samym, jako Bóg, narodzić...
Niech będzie w duszy twojej „advent“, czas przygotowania, bowiem — słysz, tyś jest Betleem i w tobie ma się zjawić Król, co może ciebie zbawić, — — — co może tylko ciebie zbawić!...




O czynie i działaniu.

Czynnym winieneś być i działać na swej drodze ilekroć tylko znajdziesz w sobie siłę i zdolność do czynu i działania! —
Gdy kiedyś zjednoczysz się ze swym Bogiem w sobie, będzie całe twe życie jeno czynem i działaniem, ba, ty sam będziesz jeno czynem i działaniem. —
Bóg jest żywym ogniem! — — —
Zniszczeniu podlega w nim wszystko, co bezczynnie leniwieje i gnuśnieje. — —
Wola ducha nie może się w tobie, jako twój Bóg, narodzić, jeśli nie jesteś czynny, jakgdyby Bóg twój był już w tobie...
Twój Bóg będzie Bogiem siły i przedsiębiorczości, a nie demonem bezsilnych pragnień i trawiących obaw. — — —
Jakże możesz mieć nadzieję połączenia się kiedyś ze swym Bogiem, jeśli twa miłość oddala się odeń?! — —
Wtedy jeno możesz dojść w sobie do swego Boga, jeśliś jest gotów czynnie połączyć się z nim, gdyż żywy Bóg nie jest Bogiem marzycieli i fantastów. — — —
Li tylko w przebudzonych duszach może się on narodzić. —
Światło jego o wiele jest za jasne, aby je dusze zmierzchu mogły znosić. — —
Jednocz siły swej duszy do wielkiego czynu!
Spełnij, co tylko możesz spełnić, i czyń, póki możesz czynić!
I tak będziesz mógł swego Boga w sobie, swego żywego Boga, wolny od trwogi, kiedyś spotkać. — — —




O świętości i grzechu.

Ci, którzy wiedzieli o tych rzeczach, po wsze czasy z uśmiechem pogardzali „świętym“ z jego próżnością i fałszywą pokorą.
Woleli znajdować ludzi dumnych, co umieli żyć z podniesioną głową, niżeli łaknących żebraków pod drzwiami boskiej wspaniałości, niżeli żałosne dusze pokutnicze.
Znajdować chcieli tylko ludzi, co potrafią swe życie ukształtować, jak dzieło sztuki, nie zaś takich, co się pod życiem uginają, jak bydlę pod jarzmem. —
Kogo krzywda i grzech zdolne są wytrącić z jego kolei, ten niegodzien jest osiągnąć nagrody zwycięzcy. —
Kto odnieść chce wielkie zwycięstwo, temu nie wolno się troszczyć o to, że pył dnia powszedniego kala jego odzienie. —
Kto wiecznie jest zajęty czyszczeniem plam na swem odzieniu, ten rychło straci z oczu swój cel najwyższy. — —
Nie radzę nikomu tarzać się w brudzie, ale kto dąży do celu, winien nie mieć oczu na pył dnia powszedniego i drobne plamy, któremi on odzienie jego w wędrówce pokrywa.
Noga twa wiecznie stać będzie na tem samem miejscu i nigdy nie zawierzysz swoim krokom, jeśli się dasz powstrzymać na swej drodze błędom, których nigdy nie zdołasz zupełnie uniknąć. — —
„Święty“ — to człowiek, co sam sobie poprzecinał ścięgna i oto leży jak chromy u drogi i marzy z otwartemi oczyma: — latać...
Ach, obyś mi raczej w występku i grzechu po ramiona brodził, niźlibyś miał się kiedy takim stać „świętym“! — — —
Wszystkie najlepsze siły pójdą ci na marne, jeślibyś chciał „świętego“ naśladować i przedewszystkiem o to dbać, aby „od błędów stać się wolnym“. —
Nie zdołasz używać swoich sił, jeśli jedyną twoją troską będzie unikać każdego błędu, bowiem gdziekolwiek będziesz prawdziwie czynny, popadniesz wnet mimo swej woli w błąd i grzech. — —
Lecz jako pył marmuru, co warsztat i odzienie rzeźbiarza pokrywa, nie może wartości wielkiego dzieła sztuki umniejszyć, tak i na twojem prawdziwem JA, któremu czyn twój wieczną formę tworzy, z wszystkiego tego śladu nie zostanie.
Zapomnij „warsztat“ i „odzienie“, pozostaw „kurz“ i „błoto“ poza sobą i myśl o dziele, które w niezmierzonej piękności trzeba ci stworzyć z własnego swego życia! —
A jeśliś już głęboko upadł na tej drodze, tedy podnieś się śpiesznie i zapomnij, żeś kiedykolwiek był upadł! —
Marnością jest twój żal za tym upadkiem, ale dźwignięcie się mocne może ci się stać wielką podporą w twem dążeniu...
Zaiste, lepiej ten naprzód kroczy, kto znalazł w sobie siłę do podźwignięcia się z upadku, niżeli ów, co w trwodze każdego chce potknięcia się uniknąć! — — —
Na drodze twej nic ci nie może posłużyć do zguby, jeno obawa przed powstrzymującemi siłami winy, a te powstrzymujące siły będą li tylko z twojej obawy zrodzone. — —
W miłości krocz naprzód i wolny od obawy, ale nie pozwól swej miłości niszczyć sił przeciwnych! —
Bądź zawsze dobry dla wszystkiego, co żyje, ale dobrocią względem tygrysa niech będzie celnie wymierzony strzał! — — —
I wolna musi być miłość twa i dobroć, jeśli się nie ma stać dla ciebie jarzmem. —
Wolnym jest, kto sam się wyswobadza! —
Żaden zewnętrzny „Bóg“ nie zdoła cię nigdy wyswobodzić. —
Sam stworzyłeś sobie swoje upiory i sam tylko możesz je zniszczyć. —
Wiele wydaje ci się jeszcze winą i grzechem, co nie zasługuje na tę nazwę, a niejedno przyjmujesz swobodnie i widzisz w niem zgoła swą cnotę, co jest ci pokusą do upadku. — —
Nie szukaj pokus, ale nie kieruj zawsze, jako ów „święty“, oczu swych tak, aby li wszędy „pokusę“ widziały. —
Z podniesioną głową idź drogą swoją i wiedz, że najlepiej jesteś strzeżony, jeśli sobie samemu zaufasz! — — —
Żaden upadek ani błąd nie może cię wówczas powstrzymać na twej drodze, aż kiedyś umocniony wielką siłą osiągniesz swój cel, który jest w tobie.
Ale przestrzegam cię i radzę ci:
Raczej już szukaj winy i grzechu, ale strzeż się pragnienia świętości“!




O śmierci.

Stoimy przed ciemnemi wrotami, przez które muszą przekroczyć ludzie, gdy się na zawsze rozłączają z ziemią...
Wiele ci rzeczy obiecano i wieloma cię rzeczami straszono, co mają leżeć poza owemi wrotami. — Nie wiem, któremu z tych mistrzów masz zawierzyć! —
Wszyscy jednak na chwilę w tem jednem mniemaniu się jednoczą, że nigdy już w tem ciele ziemskiem, które tu porzucasz, nie możesz powrócić.
Wielu powiada ci, że wrócisz w nowem ciele, w innym czasie.
Inni skazują duszę twą wraz z twojem ciałem na wieczyste zniszczenie.
...Mylą się ci i owi! —
Ty sam bodaj czy kiedykolwiek powrócisz, ale nikt nie wie, ile swych sił duchowych, swych „skandha“, połączywszy je z sobą, zdołasz zachować. — — —
Te, których nie zjednoczyłeś ze sobą, będziesz musiał porzucić, podobnie jak to ciało ziemi, i podobnie siłom tego ciała będą one w nowy sposób czynne w nowych formach.
Tak też i dzisiaj działa w tobie wiele sił duchowych, które niegdyś w innych ludziach dawnych czasów działały, a wiek duchowy niektórych dziś żyjących jest tylko na mocy tych sił duchowych określony. —
Pełnia sił duchowych, tworzących twoją duszę, zmienia się ustawicznie.
To mniej jest, to więcej sił działających w tobie.
I bodaj że nie stracisz przez śmierć żadnego z bliskich swej duszy ludzi, abyś nie otrzymał „dziedzictwa“ z jego sił duchowych, bowiem niezwykle rzadcy są ci, co wszystkie posiadane „skandha“ zjednoczone w Bogu z sobą mogą zabrać. — — —
Najliczniejsi pozostawiają bogate dziedzictwo na ziemi.
Dusza twa jest jako promienna żywa chmura, która, póki tu żyjesz na ziemi, w ciągłej się znajduje odmianie.
Nie potężna pełnia sił duchowych stanowi o twojem bogactwie, ale wyłącznie zjednoczenie sił, działających w tobie. — —
I te tylko na wieczną własność posiędziesz, któreś zjednoczył w sobie, zanim nadeszła chwila rozstania twego z ziemią. — — —
Jeśliś się tu na ziemi z Bogiem swym nie połączył, tedy i po śmierci połączyć się z nim nie zdołasz. — —
Będziesz żył wtedy we wszechobejmującym duchu w swoim duchowym kształcie, i tylko wedle tego, coś w sferze duchowej zdziałał czasu swego cielesnego życia, będzie stworzony ów kształt i twoja moc działania w nim. — —
Pod wysokim przewodem będziesz kroczył dalej, aże się kiedyś w tobie twój Bóg będzie mógł narodzić. —
Ale wtedy wyda ci się czas do owego zjednoczenia niby wieczność, bowiem i w bycie bezcielesnym istnieje coś podobnego, jak tu wrażenie przestrzeni i czasu. — —
Zbraknie ci jednak wówczas mocy, aby przez wolę swoją przyciągnąć inne siły duchowe.
Wola twoja jest wówczas skierowana jedynie na twój byt w duchu, w bezkształtnym, wszechobejmującym duchu, który zawiera w sobie pełnię wszelkich kształtów...
Poprzestać będziesz musiał na tem, co tutaj zjednoczyłeś w sobie. — — —
A nadto nikt, jakkolwiek biedny wkroczył w królestwo ducha, nie chce już więcej wracać tu na ziemię.....
Ale istnieje taki zmieniony powrót, — lecz dla tych jedynie, którzy go muszą ścierpieć, jako skutek swego działania, w szacie cielesnej na ziemi. — — —
I dla tych, co tu szukali śmierci, aby się umknąć biedom, które im w drodze od zwierzęcia do Boskości towarzyszyły. —
Tak samo dla tych, których życie za krótko było odmierzone, aby w sobie przez wolę jakiekolwiek „skandha“ zjednoczyć mogli. —
I powiadają także, że wracają ci, co chcą tu działać dla swych najlepszych, w ciemności pogrążonych braci, ale — tych powrót w inny się odbywa sposób. — —
Tu leży wiedza ukryta, w części tylko jawna...
Zapewne mogą oni działać przez jakiegoś człowieka na ziemi, lecz sami w ciele ludzkiem już nie wracają na ziemię. — —
Ludziom, dla których piszę te słowa, niechaj wystarczy, że tylko z własnej winy musieliby po drugi raz znosić nędzę życia, uwięzieni w ciele ziemskiem. — —
Znaczna większość uniknie tego.
Tu jednak wszyscy są jeszcze w mocy z chwilą swej śmierci, świadomi wiecznego zjednoczenia ze swym Bogiem wkroczyć w królestwo ducha. —
Jak mogą tego dokonać, wykazałem w jasnej nauce.
A ci, co zeszli ze świata, nie osiągnąwszy owego stopnia wiecznego zjednoczenia, znajdą w tych, co go osiągnęli, najwierniejszych pomocników, gdyż wszystkie siły duchowe stykają się ze sobą w królestwie ducha, a co osiągnęli na ziemi zjednoczeni z Bogiem, to siły owe oddają tym, dla których Bóg ich tu się jeszcze nie narodził, gdyż żyją one przecież w każdej duszy, przenikając wszystko, co z sił duchowych jest stworzone. — —
Dąż zatem do osiągnięcia najwyższości, ale nie troszcz się o tych, co jej dotąd nie zdołali osiągnąć! — —
Wszyscy oni kiedyś złączą się z tobą w swoim Bogu. — — — — — —
W sobie będziesz w Bogu ze wszystkiem zjednoczony. — — — — — — — — — — — — — — — — — — —




Świat tajemny.

Mówiłem ci dotąd o Niewidzialnem w jednem znaczeniu, o Niewidzialnem, które jest tylko w twojej duszy, tylko przez siły duszy twojej się ujawnia.
Trzeba mi jednak mówić o innem jeszcze Niewidzialnem, które otacza cię z zewnątrz, jako wszystkie przedmioty świata widzialnego. —
To Niewidzialne jest częścią świata tego, a razem częścią nierównie większą...
Przez to Niewidzialne kroczy twój guru, jako przez most, gdy chce cię po raz pierwszy dosięgnąć, bowiem nie jesteś jeszcze zdolny pojąć go w Bogu z jedności swoich sił duchowych.
Musi tedy, gdy chce do duszy twej przybyć, przekroczyć owo Niewidzialne.
I dopiero z owej niewidzialnej „zewnętrzności“ może wnętrza twego dosięgnąć...
We wszystkich czasach bywali ludzie, co ową niewidzialną zewnętrzność z całą pewnością pojmowali.
Ale dla osiągnięcia ich celu nie miało to bynajmniej znaczenia.
Widzieli oni więcej, niźli ty, tak jak spoglądający przez teleskop widzi góry i kanały odległych gwiazd.
To „widzenie“ związane jest z pewnemi narządami, które w rzadkich tylko wypadkach są w człowieku doby obecnej do tyla rozwinięte, aby ich mógł używać.
W ludziach dawnych czasów silniej były one rozwinięte i w ludziach przyszłych silniej rozwinięte będą.
Rozwój tych dalekich od dnia powszedniego narządów i zdolności dokonywa się w ludzkości jak fala. To przygasa zupełnie, to w wielkiej znowu mocy się objawia.
Ludzie, w których narządy poznawania niewidzialnej zewnętrzności są całkowicie rozwinięte, obdarzeni są siłami duchowemi, „skandha“, które już w ludziach dni dawniejszych działały.
W tem znaczeniu można ich nazwać „starszymi duchowo“, choćby ich „skandha“ nie osiągnęły nawet tego wieku, co owe, które są czynne w „Braciach“, Świecących praświatła.
A w kim się z owem „jasnowidzeniem Niewidzialnego“ łączy pożądanie wyższego poznania, ten znajdzie i w owej niewidzialnej części świata dobrotliwych doradców i troskliwych pomocników, którzy mu zrozumienie tego, co widzi, ułatwią.
A gdy się on w owej niewidzialnej części świata zupełnie „przebudzi“, wówczas może się stać, iż otrzyma od wyższych, tam „przebudzonych“, siły dla współdziałania w dziele rozwoju, którego tamci od wieków dokonują. — Może się on w ten sposób stać „wtajemniczonym“ niższego rzędu. — —
I życzyć sobie trzeba, aby wszyscy ludzie, którzy czują w sobie zarodek owych narządów poznawania w Niewidzialnem, troskliwie go w sobie pielęgnowali, zważając pilnie na wszystko, co im on ukazuje. —
A może w spokoju niejeden zarodek rozwinie się w potężne drzewo. — —
Potrzeba wielu „robotników w winnicy“, a ludzkość naszych dni zyskałaby wiele, gdyby chcieli zmartwychwstać w niej owi wieszczy pomocnicy i nauczyciele, co potrafili w Niewidzialnem świata tego kroczyć po pewnych drogach...
Do tego czasu tylko pasorzytnicze siły Niewidzialnego będą przez niektórych przyciągnięte.
Mogą to być twory, podobne bardzo do sił duchowych, ale nigdy „siły duchowe“.
Mało ludzi wie o tych siłach, — siłach, z pomocą których czyni fakir swoje „cudy“... i podziwiają oni fakira, kiedy spotkają na swej drodze fakira prawdziwego. — —
Niektórzy zasie, którym te siły już wyżarły szpik życia, siadają w ciemnych izbach i przywołują „duchy“ swoich przodków, a nic nie wiedzą, że przywołują tylko siły, co się wyższemi ich siłami duchowemi tuczą. —
Te istoty pasorzytne niewidzialnej części świata nie są bez świadomości, ale są tylko ciemno i niedokładnie świadome samych siebie...
Chcą nadewszystko znaleźć potwierdzenie swego bytu i, aby to osiągnąć, na wszystko są gotowe.
Nie krępuje ich żaden obowiązek, ani sumienie.
Upadek twój tę samą sprawia im radość, co twoje umocnienie, jeśli tylko przez ciebie mogą swe potwierdzenie znaleźć. — — —
Biada człowiekowi, którego opanowały te twory. —
Jeśli się nie potrafi z nich otrząsnąć, stanie się niewolnikiem ich popędów, aż dusza jego zemrze wreszcie, a świadomość zniknie w królestwie wiecznego zniszczenia, w jedynej „śmierci“, która istotnie może człowiekowi grozić. — — — — — — — —
Te siły mogą spełniać rzeczy, które niemożliwością są dla człowieka cielesnego. —
Mogą one widzieć twe myśli i czynić widzialnemi najskrytsze twe wewnętrzne obrazy.
Mogą one mijając tworzyć kształty i materje, uchwytne, jak każdy inny kształt, jak każda inna materja, gdyż owe siły są działającemi siłami początku, które tworzą zjawę wszystkiej widzialności. — — — — — —
Mogą się one także objawiać w postaciach tych, których już dawno niema na ziemi, gdyż każdą postać, która tu niegdyś była na ziemi, można w królestwie tych sił niby w zwierciedle otrzymać. — — —
— Ostrzegam cię tu nie bez przyczyny, bowiem i w tobie mogą one łup sobie wietrzyć, a łup znajdują one w tych zazwyczaj, co miast swą drogą kroczyć ku zjednoczeniu sił duchowych w swoim Bogu, myślą o „siłach tajemnych“, nie osiągnąwszy tego stopnia, na którym wielki guru może ich przez długie lata przygotowania nauczyć te siły świata niewidzialnego opanowywać.
A wtedy jeszcze unoszą się one w ciągłem niebezpieczeństwie.




Ukryta świątynia.

Wszyscy, którzy wkroczą na drogę, wskazaną w mojej nauce, znajdują się w niewidzialnej części świata, co więcej, są przez siły swej duszy wnet w bliskiem połączeniu, chociażby w świecie zewnętrznym dzieliły ich od siebie mil tysiące.
Ale ludzką jest rzeczą chcieć być i w świecie zmysłów blisko i poznawalnym, jeśli się wie o swem zjednoczeniu wzajemnem przez wspólny cel.
Wielu też umocnionych jest w odwadze i wierze, jeśli na drodze swej mogą od czasu do czasu z towarzyszami mówić. —
Ale są jeszcze wyższe względy, które taką społeczność w widzialnej bliskości czynią pożądaną. —
Droga żywota łatwiej się otworzy, jeżeli dwoje z tych, co na nią wkroczyli, idzie społem. — —
Dlatego musi każdy nauczyciel, co prawo i moc do nauki posiada, powtórzyć słowo wielkiego Mistrza:
„Gdzie dwaj lub trzej zbiorą się w imię moje, tam jestem i ja pośrodku między nimi!“ —
Ale niechaj nigdy nie będzie to więcej, niż „dwaj lub trzej“!
Nie bez przyczyny jest ta mała liczba wymagana. — —
Niechaj się Poszukujący nigdy nie łączą w „gminę“. —
Każda gmina tworzy orszak żałobny swej martwej wiary......
Dopóki wiara żywa i czynna działa, znosi ona przez krótki czas pożerającą chorobę „gminy wierzącej“, ale wnet uwiędła, jak kwiat, nad którym przeszedł mór, umiera, a ci, co chcieli ją utrzymać przy życiu, sami kopią jej grób.
Wielce jednakże będzie dla mnogich ludzi pożytecznem, gdy się po dwóch, po trzech połączą i społem mówić będą o rzeczach, widzianych na drodze do światła.
Jeśli się to da uskutecznić, winni się stale o jednej godzinie schodzić i swe wewnętrzne przeżycia wzajem dzielić. —
Niema żadnych przyczyn w owych głębiach, któreby wzbraniały każdym takim dwom, trzem wędrowcom wiedzieć o sobie, lecz nigdy więcej się w zewnętrzności łączyć ze sobą nie powinno nad dwu lub trzech. —
Jeśli uczynią tak, zewnętrzne zjednoczenie rozerwie wewnętrzne.
Co innego jest, jeśli chcą się przez listy porozumiewać, bowiem tu mówi zawsze jeden z jednym. —
Lecz czy samopas idziesz po swej drodze, czy też samodwój lub samotrzeć, wiedz, że ukryta świątynia połączy cię ze wszystkimi, co jako ty drogę tę przeszli. — — —
Świecący praświatła są tej świątyni wysokimi kapłanami, i każdy, kto drogę tę przeszedł, stoi pod pewnym ich przewodem, nawet gdy wnętrze jego bez światła jest jeszcze i nie poznaje on jeszcze dłoni pomocnej, co go wiedzie. — —
Nie wymaga się od ciebie wiary w pomoc, której nie możesz wypróbować. —
Żądamy tylko wiary w siebie samego, która ci nieodzowna jest na twojej drodze.
Jeżeliś zdobył w sobie tę wiarę i ciągle ją na swej drodze zdobywasz na nowo, wówczas uczujesz w sobie wnet prawdę moich słów. —
Odkrywcy nowych światów wierzyli w sercach swych, iż za dalekiemi morzami odnajdą te kraje i odnaleźli je. —
Tako i ty o sobie samym musisz wierzyć, że moc posiadasz zgłębienia świętych cudów ukrytej świątyni. — —




Karma.

W obudwu królestwach tego świata, w widzialnem jako i w niewidzialnem, pociąga każdy czyn swe następstwa. —
(Tu jednak musisz jako „czyn“ uważać zarówno i myśli swe, i słowa. — —)
Jesteś związany z temi następstwami czynu, dopóki nie zjednoczyłeś sił swej duszy w Bogu swoim.
Wówczas zasie zniweczyć będziesz mógł czynów swych następstwa, gdy będziesz je chciał niweczyć. — — —
— Przed niepamiętnym czasem byłeś niegdyś z Bogiem swym zjednoczony, jako człowiek duchowy, w niepokalanem duchowem ukształtowaniu. — — —
Wszystkie owe rozległe królestwa niewidzialnej części świata — niezmierzona dziedzina wszechświata, — były wówczas dla czynnej woli twej dostępne. — —
Dana ci była droga, co wiodła cię od najdoskonalszej duchowości do coraz stalszego ukształtowania.
I tak oto przybyłeś na granicę owych światów, gdzie się Niewidzialne w Widzialne zagęszcza.
Widziałeś przeraźliwe siły wiecznego chaosu i ulegałeś ich gniewowi i wrogości. —
Nigdybyś nie musiał im ulegać, gdybyś był ongiś w odurzeniu swojej mocy nie odpadł od swego Boga......
Tak jednak stałeś się w swej najwyższej i najpewniejszej mocy bezradny i otoś zszedł na łup sił niższych, co swego miejsca we wszechświecie nie mogą porzucić. — —
Siły, które dawniej mogłeś był opanowywać i przy pomocy których mogłeś swych wrogów w sługi najczołobitniejsze zamieniać, stały się dla cię za wielkie, za możne. —
I tak objęła cię trwoga przed własnemi niegdyś opanowanemi siłami i z trwogi przed niemi wytęskniłeś sobie nowe życie w owem królestwie, co żadnej z tych żywiołowych mocy niewidzialnej części świata w ich zastraszającym majestacie nie objawia.
Wola twa spadła z wysokich jaśni i pośpieszyła za tobą do krainy zewnętrznego świata widzialności, w której się dziś znajdujesz. — — —
Zadomowiony byłeś w świecie przyczyn“, lecz trwoga twa wygnała cię do świata czynów. — — —
Oto jest prawda legendy o raju i o upadku wielkich duchów, które się zwały „niosącymi światło“.....
Z owego to upadku stworzyłeś sobie swą „karma“ przez stopień twego odwrócenia się od Boga, przez stopień twego szalonego opętania, które chciało cię nauczyć w sobie samym widzieć „Boga“. — — —
Czas, w którym narodzić się miałeś w tym świecie ziemskim, jakoteż sposób, w jaki się to stało, i drogę przeznaczenia swego życia sam sobie wówczas określiłeś, kiedyś się z pana w świecie ducha przedzierzgnął w niewolnika niskich mocy w świecie, co każdemu z czynów daje następstwa.....
I to także, że na tej planecie się narodziłeś, jest następstwem rodzaju pierwszego twego czynu, co krył w sobie przemożny skutek, bowiem, zaiste, w niezmierzonej przestrzeni jest nieskończenie wiele planet, zamieszkałych przez ludzi i ludziom podobne istoty, i wiele z nich mogło ci się stać miejscem pobytu, gdyż wszystkie owe istoty podobnie jak ty upadły, zanim przybrały na się kształty człowiecze. — — —
I są wśród twoich towarzyszy nierównie szczęśliwsi i o wiele nieszczęśliwsi...
Nieliczni, którzy nie upadli, działają na wszystkich planetach ogromnej przestrzeni, gdzie ich upadli bracia w zwierzęcej się męczą przyrodzie, a ci, co tu, na ziemi tak oto działają, są to owi „Najstarsi“, wielcy „Ojcowie“ pośród Świecących praświatła w wieczności. — — —
Chcą oni i ciebie z bied twoich wyciągnąć i pośrodek wybranych przez się „Synów“ i „Braci“ zaliczyć. —
Celem twym nie jest w żadnym razie stać się jednym z tych, których potrzeba im do swego dzieła pomocy. —
Chcą oni jedynie zawieść cię z powrotem do twego Boga, z którym się masz połączyć...
I jakkolwiek głęboko upadłeś, jednakże czynne są w tobie wysokie przejawy działające owych sił, które powstały z chaosu Boskości, gdyż zawsze pozostała ukryta w tobie iskra duchowej świadomości, choćby nawet nieświadoma dla myśli codziennej twego mózgu, jako wielki jasnowidzący a razem przewodnik owych sił, — i — — jako twoje sumienie“. — — —
Nie możesz jej nigdy zatracić w sobie, jakkolwiek głęboko upadłbyś jeszcze tu na ziemi. —
Ona to jest, co zna twą „karma“, ona i nikt więcej. — —
Możesz przez czyny „karma“ swą polepszać lub pogarszać, — zgasić ją możesz wówczas dopiero, gdy potrafisz zjednoczyć owe liczne pragnienia, z któremi teraz, jako twór z chaosu elementów, jesteś związany. —
Kiedy się wszystkie one w owej iskrze duchowej świadomości, jako istotnym duchu ludzkim, w tobie zjednoczą, wówczas się Bóg twój, jako duch, w tobie narodzi i wówczas wolny będziesz od całej swojej „karma“, jako na nowo nawrócony człowiek wieczności. — — —
Błogo ci, jeśli uda ci się to tu jeszcze na ziemi! —
A jeśli ci się nie uda, tedy i po śmierci nie prędzej trafisz do siebie, do swego spokoju, póki spokoju swego w Bogu, w swoim Bogu nie odnajdziesz.
Tam jednak długo może to trwać, tam bowiem „karma“ swej nie możesz polepszać ni pogarszać, i nie wcześniej ujrzysz światło, aż się najostatniejszy skutek twych czynów dopełni. — —




Jedność religij.

We wszystkich religjach świata tkwi w jądrze ich prawda ostateczna, choć jądro to częstokroć zgoła dziwaczne nosi przesłony.
Kto potrafi troskliwie wszystkie przesłony usunąć, ten znajdzie wreszcie wielką naukę o wiecznym człowieku ducha, co niegdyś zjednoczony był ze swym Bogiem, lecz odpadł od niego, bowiem w swem JA wyzbył się swego Boga. —
Obwieszczoną jest mu tam droga, która go znowu wzwyż powiedzie, ażeby wreszcie Boga swego na nowo w sobie samym, w swem JA odnalazł.
Że jednak nauka owa o wiele była za duchowa, ażeby mogła być pojęta przez pogrążonego w kulcie zmysłów człowieka, tedy omotał on tę ostateczną i najgłębszą prawdę dziwacznemi pnączami, aż wreszcie nie mógł już sam w tej gmatwaninie odnaleźć prawdy.
Przeczuwa wprawdzie, że poza owem zagmatwaniem była widzialna prawda, i dlatego przywiązał się niegasnącym zabobonem do form, któremi tę prawdę przesłonił.
We wszystkich wielkich naukach dawnych religij znaleźć też można zawsze wieść o nielicznych, którzy w upadku człowieka ducha nie upadli byli i którzy, jako pomocnicy swoich braci, działają w ciemnościach ziemi, ażeby wyswobodzić człowieka.
Zapewne w wielu świętych księgach można jeszcze te słowa odnaleźć, ale nie wiedząc już, co one znaczą, wyinacza się prawdę zrozumiałą na fałsz.
Lecz mądrość wszystkich religij pochodziła początkowo od tych pomocników. — —
Ich to pomocna siła niegdyś w rozmaitych formach tę jedyną prawdę stworzyła. —
A formy te w czystej postaci są to religje świata.
Kto jednak może je jeszcze dziś zrozumieć? — —
Lecz dziś jeszcze żyją na ziemi wielcy pomocnicy i jak w pradawnych czasach wtajemniczają w prawdę ludzi, którzy mogą im się stać znowu „Braćmi“ pomocnymi w dziele ratunku, które spełniają. — —
Człowiek nazbyt głęboko upadł w swojem JA, aby był jeszcze dosięgalnym bez stopni pośrednich dla owych najwyższych pomocników.
Dlatego gotują oni sobie ludzi, co mogą stanowić dla nich ten stopień pośredni.
W nich i przez nich działają owi najwyżsi pomocnicy, ażeby ludzkość nigdy bez ich pomocy nie pozostawała...
Nie było okresu, w którymby tacy pomocni, czynni Bracia nie byli w użyciu.
U wszystkich ludów można ich odnaleźć.
Kto uszy ma, iżby słyszał, ten nawet słowo niejedno we wszystkich czasach uchwyci, którego „krew i ciało“ nie mogły obwieścić.
Kto chce do prawdy trafić, ten niechaj nadsłuchuje takich słów. —
Wyjaśnią mu one niejedną tajemnicę i usuną niejedną zasłonę, co kryje przed jego poznaniem prawdę ostateczną.
Nie trzeba wiele bystrości, aby odróżnić fałszywych proroków, co krzyczą na rynkach, od owych cichych czyniących. —
To, co owi czyniący praświatła mają wam do ofiarowania, jest to ta sama prawda, która drzemie w najgłębszym rdzeniu wszystkich religij.
Zdejmują oni tylko zasłony z waszych oczu i ukazują wam to, czego nie potraficie już zrozumieć, jako „religji“, w nowych, zrozumiale jasnych obrazach.
Nagiej prawdy nie mogą wam nigdy pokazać.
sami musicie odsłonić w ciszy, w sobie samych. — — —
W was tylko samych może się cud największy stać rzeczywistością.
Tylko w swem JA możecie odnaleźć to, coście przed niepamiętnym czasem utracili. — —
Nie jesteście li tylko owemi zwierzętami ziemi, za jakie uważacie człowieka w jego naturze i historji. — —
Ukryte jest w was coś głębszego i wyższego...
JA jest bezgraniczne, a każdy jego stopień podniesiony jest w niem przez stopień następny.
Wy jednak nie wiecie jeszcze, czem jest JA w was samych. — —
Żyjecie jeszcze jako zwierzęta, chociaż jest życie wasze nauką i sztuką obramione i prawie przesycone używaniem. — —
Gdy kiedyś poznacie siebie samych, ze wstrętem będziecie myśleli o tych dniach, w których żyjecie dzisiaj...




Wojna i pokój.

Kto poznał kształtujące siły tego świata zjawisk w ich zastraszającej mocy i nieuchwytnej prostocie nieubłaganej, twórczej woli, tego ominie złudzenie powierzchowne, jakoby zmysłowy, namacalny wszechświat miał ucieleśniać widzialnie „harmonję ducha“. — —
(Przypatrz się osie, która składać musi swe jajka w ciele żywej liszki, aby jej małe z pełnej mąk śmierci liszki otrzymały życie, — a sam po wszystkie czasy wyleczysz się z tego mniemania! — —).
Świat zmysłów jest dziełem duchowej prasiły; aby się jednak jako „świat“ objawić, musi owa wieczysta, jedyna prasiła rozważać siebie samą w nieskończenie wielokrotnych przejawach swoich, i w każdym przejawie powstawać, zużywając lub usiłując zużyć wszystkie inne jedynie dla pełniejszego powstania danego refleksu, jako formy. — —
Każdy przejaw prasiły duchowej wymaga, aby forma, która poprzez niego widziana tworzy prasiłę duchową samą w sobie, otrzymała popęd do istnienia tylko dla siebie samej. —
W najniższych czy w najwyższych istotach tego świata zjawisk, jak i we wszystkich czynnych w nim siłach, ucieleśnia się duchowa prasiła niepodzielna, jak gdyby zawsze tylko ta jedna istota, ta jedna siła była najwyższym celem całego stworzenia, — i w każdej z tych istot, w każdej z tych sił nie więcej zna ona inne istoty, inne siły, niż siebie samą, i widzi w niej tylko środki, któreby jej służyć mogły.
Wszechświat widzialny jest najskrajniej przeciwnym biegunem wolnego, wszechogarniającego, wiecznego ducha samego w sobie. — — —
Życie ducha wymaga nieskończenie wielokrotnego ukształtowania, a to ukształtowanie wymaga nakoniec zestalenia się w widzialności świata zmysłowego. —
Z tego jednak świata ponownie wznosi się duch w nowych mniej gęstych i stałych kształtach, aż po wielu stopniach znowu oczyszczony wraca do samego siebie. — — —
Oto jest wieczna droga kołowa życia w niezmierzonym duchu! —
„Pokarmem“ samego siebie się stając, upada on w sobie, aby się znowu, jako „pokarm“ samego siebie podnieść do swej najwyższej, bezkształtnej, wieczystej istności. —
I tylko przez to wieczne życie może się Bóg objawić w duchu w człowieku duchowym. — —
Gdyby nie było źdźbła trawy przy drodze, ani czerwia, co jej korzonek pożera, tedy nie byłoby i ciebie i w duchu Bóg nie byłby ukryty. —
Gdyby nie było mikrobu, co jutro może zacznie niszczyć twoje ciało, tedy nie byłoby i twego ciała, ani duszy twojej, ani żadnej z duchowych, wielkich form. — —
Wówczas jednak nie byłoby i woli ducha, co niegdyś w duchu twym, jako twój Bóg, był powstał, a teraz oto na nowo Bogiem twym chce się w tobie narodzić. — — —
Ale jakkolwiek srożą się na siebie wzajemnie siły wszechświata widzialnego, przyroda nie zna jednakże nienawiści w swych płomiennych walkach. —
Głupotą jest przyrównywać nienawiść ludzką do instynktu zwierząt, co dążą do wzajemnego zniszczenia siebie, gdyż jak i każda forma ducha tylko siebie chcą utrzymać. — —
Nienawiść jest przejawem ludzkiej bezradnej niemocy. —
Tylko człowiek jedyny, człowiek w ciele zwierzęcem z siebie samego spłodził nienawiść. — — —
Ani w widzialnym, ani w niewidzialnym świecie niema prócz niego istot, któreby potrafiły odczuwać nienawiść. — — —
Moc zasie jest najdostojniejszym wrogiem nienawiści, i im bardziej budzić się będzie w ludzkości, w jej państwach-komórkach, zwanych „narodami“ i „plemionami“, świadomość, że w nieprzeczuwanej mierze zdolna jest do wykrzesania z siebie mocy, tem bardziej zamierać będą w ludzkości uczucia, które zrodziły nienawiść. — — —
A wówczas wojna prawie zupełnie zniknie z dziedziny poczynań ludzkich. —
Mocarny, którego moc nie zazdrości innemu, iż się i on w małości swej uważa za mocarnego, jest także miłującym, a miłość nie ścierpi nienawiści. — —
Wszystkie zaś wojny mają w najgłębszej swej przyczynie nienawiść za matkę, a nie nadaje się ten na wojownika, kto nienawidzieć nie umie! — — —
Jednakże zawsze pozostaną ludzie ze sobą w niesnaskach, bowiem i oni są formami woli duchowej, która w każdej formie siebie tylko samej pożąda. —
Ale gdy o człowieka idzie, rozpoznaje się wola duchowa zarówno i w innym, i tak oto wkracza człowiek na drogę, która zawiedzie go do pokoju ze wszystkimi innymi za własnym wewnętrznym bodźcem. — —
Dopóki każdy z oddzielna nie wytępi w sobie nienawiści, na krótkiej przestrzeni tylko dostępna będzie ta droga człowiekowi. —
Tak oto powstaną nowe wojny w ludzkości, dopóki ślad ostatni nienawiści, którą człowiek w sobie nosi, nie zemrze w nim. — — —
Wszystkie inne pobudki do wojen przemóc można wolą.
Jednakże fale nienawiści ściągną najlepszą wolę w swój wir przepastny. —
Przeciwieństwa i walki rozwijają siły i posuwają życie naprzód, lecz nigdy nie powinny one prowadzić do wojny między jednostkami lub narodami, tak jak zwycięzca w grze nie zabija swego przeciwnika, gdy go pokonał. —
Każdy jednak, kto zwalcza w sobie nienawiść, wiedzie prawą wojnę, co kiedyś wszystkie wojny ludzkości zakończy. — — — — — — — — — — —




Wola światła.

Wiem, że czytać będzie te słowa wielu ludzi, którym odsłonią one świat obcy dla nich, świat, któremu oni wrodzy będą. —
Ale to, iż wrogo mu się przeciwstawią, nie zdoła odmienić rzeczywistości. — —
Proszę się nie łudzić!
Nie mówi tu poeta, który chce opisywać swe oblicze! —
Nie mówi tu marzyciel, co maluje swe zjawy ekstatyczne! — —
To, co się tutaj daje, jest to bezpieczny przewód, a każde słowo nauki oparte jest na realnej rzeczywistości. —
Kto dotąd nie widział jej, może się nauczyć ją widzieć, a droga do tego jest mu wskazana. —
Każdy winien się jednak z tem liczyć, że rzeczy, które dlań pozostały tak obce, są rzeczywistością, która wiecznie uprawia swe działanie, nawet gdy on nie wie o niej nic, nawet gdy on jej działania rozpoznać nie może. —
Zapewne pociągnie to dla niektórych skutki, lecz każdy sobie tylko idzie na pożytek, jeżeli widzi oto rzeczywistość rozszerzoną i zmienia w ten sposób swój obraz świata. —
„Kto nie idzie naprzód, cofa się“, powiada przysłowie, ale w rzeczywistości, kto naprzód nie idzie, ten gorzej czyni, niżby się cofał, gdyż i cofanie się może zawieść do nowych wartości. —
Niema wiecznego postępu! — —
Cały rozwój ludzkości poddany jest prawom ruchu fal.
Ludzie dni dzisiejszych stracili wiele wiedzy, w którą niegdyś odlegli ich przodkowie wierzyli, a o tem, co wówczas przeczuwano jeno, zdobyto dziś wielką wiedzę. —
I tylko pozostawania w miejscu nie znosi przyroda.
„O, gdybyś gorący był lub zimny, — że jednak ciepławy jesteś, tedy wypluję cię ze swych ust!“
Tak po wsze czasy mówiło prawo“, i dziś jeszcze słowa jego nie uległy zmianie...
Kto pozostaje duchowo w ciemności, ten nie ma woli światła. —
Jeżeli umiesz sobie cenić światło, tedy z pewnością wystarczysz kiedyś światłu.
Póki jednak twe oko duchowe pozostaje jeszcze pod grubą zasłoną, póty nie możesz „widzieć“.
Jeżeli nosisz w sobie wolę światła, dojdziesz na drodze swej z pewnością do celu, bez względu na to, czy zbliżasz się doń jako człowiek chłodnej rozwagi, czy jako uduchowiony zapaleniec. — — —
Pół woli nie zawiedzie cię do celu.
Niema Boga, coby słuchał twych chromych, gnuśnych modlitw.
Musisz sam sobie pomagać, jeśli ma ci być dana pomoc wielkich pomocników. —
W twojem JA wyłącznie zawarty jest cały byt i wszystkie wrażenia.
Sam przed niepamiętnemi czasy oddzieliłeś się od swego Boga, kiedyś go przestał odczuwać, jako swoje JA....
Tak oto stał ci się „Bóg“ kimś „innym“, a ty jemu obcym. — — —
Nie posiadasz „wyższego“ ani „niższego“ JA, lecz w twojem JA zawarta jest cała nieskończoność. — —
Sam musisz wybrać, co z tego wszystkiego masz sobie w sobie samym objawić. — — —
W pośrodku zasie tej nieskończoności narodzi ci się na nowo twój Bóg.
Będziesz go jeszcze zrazu odczuwał, jako coś obcego, aż wreszcie poznasz kiedyś, że cię on w całem twojem JA obejmuje. — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —




Wysokie siły poznania.

Wierzycie w swój „postęp“, nie wiedząc, że kręcicie się wkółko. — —
W niepokoju usiłujecie wszystko rozszczepić, rozdrobnić, rozstrzępić i mniemacie, że przez to zbliżycie się do poznania. —
Ale wszystko rozszczepione może być jeszcze bardziej rozszczepione, wszystko rozdrobnione daje się jeszcze bardziej rozdrobnić, a to co rozstrzępione jest, da jeszcze strzępy od siebie odrywać. — —
Tu jest granica, przed którą się zatrzymujecie, powodowani li tylko własną niemocą, gdyż droga jest bezgraniczna. —
Lecz o istocie rzeczy wiecie więcej, „rzeczy samej w sobie“ bliżsi jesteście, gdy wasze zdrowe oko jasnym rozumem ogląda rzeczy, niż gdy mniemacie, żeście już najdrobniejsze cząstki rzeczy odnaleźli. — — —
Nie pod mikroskopem odnaleźć można „rzecz samą w sobie“, i nigdy nie zbada teleskop najdalszych głębi przestrzeni. —
Popęd do poszukiwania jest wam najgłębiej wrodzony, lecz powierzyliście dzieło poszukiwania „doskonałemu zwierzęciu“, które w was jest, omijając nieświadomie wysokie siły, coby wam mogły istotnie służyć. —
Tak oto stwarza sobie w was „doskonałe zwierzę“ swój „przyrząd do myślenia“ i widzialne narzędzia, aby myślenie wasze i poszukiwanie rozszerzyć w nieskończoność, ale najwyższe wasze wyniki prowadzą tylko do nowych pytań, przed któremi musicie wreszcie stawać bezradni. — —
Byli jednakże w przeszłości ludzie, co uważali wasz sposób poszukiwania za głupotę, i ci, związani ściśle ze swemi najwyższemi siłami duchowemi, rozwiązywali najdalsze, najgłębsze pytania bez waszego aparatu myślowego.
Trafiali oni do istoty wszystkiego, wy zaś rozszerzacie tylko powierzchnię.
Umiecie mądrze o wszystkich rzeczach mówić, jakie to one są, jak się ukazują, dlaczego ich działanie raz się objawia, to znowu ustaje, — lecz nigdy nie trafiacie do istoty rzeczy, bowiem to, co nazywacie „istotą“, jest ciągle tylko działaniem, poza którem się najgłębsza istota ukrywa. — —
Lecz siły duszy, jeśli je opanujecie, rozjaśnią wam i najgłębszą istotę rzeczy. —
Atoli oczywista będzie ta istota rzeczy dla tych jedynie, co umieją już sami owe siły duszy opanować, podczas gdy wasze „dowody“ i „zdobycze“ tych tylko wprawią w zdumienie, co jeszcze w zewnętrzności poszukują, bowiem siły ich duszy związane są dotąd w ciemności.
Każda siła tylko przez czyn może być oswobodzona, a jeśli nie potraficie nasamprzód używać sił swojej duszy w małych rzeczach, tedy nie odsłonicie sobie nigdy ich wielkich cudów. — — —
Wiele wydawało się wam tylko ciemnym zabobonem, aż samo wasze zewnętrzne poszukiwanie pokazało wam wreszcie, że pod tym „zabobonem“ ukrywała się wiedza, którąście za późno poznali. — — —
Tak i teraz ukryte jest jeszcze wiele w podaniach i mitach, w wierze ludu lub zgoła w istotnym zabobonie, a kiedyś w przyszłości objawi się to, jako płodne poznanie. — — —
Wszystkie te rzeczy może jednak wasze zewnętrzne poszukiwanie z trudem tylko i w małej tylko części poznawać, podczas gdy dla sił duszy nic z tego nie jest ukryte. —
Od was zależy, czy wnukowie wasi w odległych dopiero czasach i pod naciskiem naginać się mają do faktów, czy też pozostawicie im wiedzę, której nie będą musieli prostować.....
Także owa wieść, ukryta w legendzie i zabobonie, pochodziła w prapoczątku swym od ludzi, co potrafili używać swych sił duchowych, lecz ciemne jej ujęcie, które doszło do was, sprawiło, iż obrosła ona dzikiem zielskiem obłąkanych marzeń, tak że z trudem możecie ją odgrzebać w jej pierwotnej czystości.
Ale wytrwałe poszukiwanie we własnej duszy odsłoni wam w was samych te źródła, z których czerpali owi starzy, wielcy mędrcy przeszłości.
Poznacie wówczas w najistotniejszej przejrzystości to, co się wam dziś jeno w ciemnej, zagmatwanej mowie jąkałów daje. — — —
Ale bez ciągłego, wytrwałego poszukiwania w waszem własnem wnętrzu — z tą samą odwagą, z jaką dziś szukacie nazewnątrz — nie poznacie nigdy, czego dokonać mogą owe siły, w was samych ukryte. — — —
Jesteście strażnikami najwyższych sił cudownych, a silicie się w zewnętrzności na znikome zdobycze. —
Wysokie siły poznania są w każdym człowieku, lecz drzemią one, póki ich każdy z oddzielna w sobie nie obudzi.
Większość ludzi gotuje się do ostatniego snu, a nigdy nie przeczuwali nawet, jakie skarby kryli w swojej duszy......
Błogo temu, kto zdoła je na czas w sobie obudzić!
Odnajdzie on już tu na ziemi swoje prawdziwe życie i tu już w śmiertelności pozna swą nieśmiertelność. —




O duchu.

Żyjecie w świecie, którego duchowe“ jest tworem rozumu.
Co świat ten określa jako „ducha“, jest to: wyobrażenie i myśl.
Atoli dla ducha, który, jako rzeczywistość, świat oświetla, jest wszystko to, co ludzie dni dzisiejszych za „ducha“ uznają, li tylko narzędziem.
Świat, w którym żyjecie, ograniczył się do tego narzędzia i mianuje je dziełem.
Tak oto stał się tu „duch świata“ oślepiaczem dusz waszych.
Trudno wam będzie stawić teraz opór jemu, który was opanował. — —
...Duch, który żyje we własnem świetle, świadom siebie, jest rzeczywistością.
Tak rzeczywisty, jak drzewo, kamień, góra, — jak błyskawica, co pada z chmury.
Żadne wyobrażenie nie zmieni go, podobnie jak drzewo, góra, błyskawica nie mogą być w sobie zmienione przez wasze wyobrażenia.
Obrazy waszych wyobrażeń nie tykają tych rzeczy w ich prawdziwem istnieniu i takoż ducha nie tyka to, co świat ten mianuje „duchem“. — —
Dzisiaj — w tej chwili — dacie może wiarę tym słowom, — — obawiam się jednak, że jutro otumani was znowu „duch“ tego świata.
Dzisiaj będziecie chcieli oddalić się od „ducha“ tego świata, aby szukać ducha prawdziwego.
Obawiam się jednak, że jutro oślepi was znowu „duch“ mózgu.
Dzisiaj wierzyć będziecie, że przeczuwacie już ducha prawdziwego...
Jutro jednak —, jutro już ogarnie was małoduszność i zwątpienie; — — zaprzestaniecie usiłowań.
Zawsze czyniliście tak, gdy mówił wam o duchu ktoś, co miał prawo mówić o duchu, oświetlającym wszechświat, bowiem żył on w tym duchu i z własnej go mógł wiedzy obwieszczać.
A może jednak są wśród was tacy, co na wszystko się poważą, aby pojąć rzeczywistość, o której mówię, w jej dostojnej i potężnej prostocie?
Do tych się zwracam, bowiem im tylko korzyść mogą dać moje słowa.
Wam, którzyście zdecydowani oddawać nadal „duchowi“ mózgu to tylko, co mu przynależy, iżby was nie mógł zwodzić co do wartości duchowych, które istnieją z siebie i ponad nim, — wam powiadam:
Duch nie jest tworem myśli!
Duch nie jest siłą myślenia!
Duch jest żywem światłem!
Wszystkie nieskończoności są przepełnione tym duchem, lecz wy sami możecie go tylko w sobie samych odnaleźć.
Żyje on w was świadomy siebie, jako i w całym wszechświecie przeżywa on wszechświat świadom siebie.
Nietylko w mózgach waszych jest on, i nietylko w sercach.
Wy sami jesteście świątynią ducha“, a każdy człon waszego ciała jest dlań domem i ołtarzem.
Dopóki w całem ciele, od stóp do ciemienia nie odczujecie — samych siebie, nie potraficie nigdy odczuwać w sobie ducha, nie potraficie nigdy zjednoczyć się z nim.
To odczuwanie siebie przez całe ciało, które już samo w sobie jest świętością ducha, niechaj będzie waszem pierwszem zadaniem.
Usiłujcie stać się świadomymi nietylko w mózgu, nietylko w sercu.
Świadomość żyje w was, w wewnętrznościach i w zewnętrznościach, w każdej komórce waszego ciała, i jeśli chcecie, a w dążeniu swem trwacie niezmiennie, może świadomość ta przeniknąć wasze JA świadome, że już nie głową tylko będziecie o sobie wiedzieli.
Strzeżcie się jednak podniecać swe nerwy, gdyż ten rodzaj świadomości całego ciała znacie wszyscy aż nadto dobrze...
Może wam jednak ta „świadomość nerwowa“ służyć za obraz tego, co macie duszą osiągnąć.
Kto się na każdym kroku tej drogi nie staje w duszy spokojniejszy i jaśniejszy, nie idzie ten drogą właściwą.
Jeśli chcecie dojść do celu, musicie w zupełnym spokoju ciała i duszy, nerwów i myśli usiłować w każdym atomie swego ciała siebie jako duszę“ odczuwać. —
Żadne osobliwe „ćwiczenia“ ani gwałtowny wysiłek nie są do tego potrzebne ani pożyteczne.
Spokojne odczuwanie przez całe ciało, gdy tylko macie czas i chęć po temu, da wam po tygodniach czy miesiącach pierwsze owoce.
Lecz nie zapominajcie, że uczyć się macie odczuwać tylko siebie samych w każdym członie ciała, a nie ten człon, jako przedmiot samoistny.
Gdy będziecie umieli w ten sposób zewnątrz i wewnątrz, z góry do dołu siebie samych odczuwać, wówczas zdumiejecie się i z wdzięcznością i radością uczujecie w sobie, co to jest „życie“, które się wam dotąd wydawało tak niedoskonałem.
Całe ciało wasze dozna odnowienia, którego dziś nie poważycie się jeszcze przeczuwać.
Komu brak jakichś członków ciała, ten niechaj wie, że w substancji duchowej istnieje każdy człon, choćby zewnętrzna materja była przez inną materję zniszczona lub zgoła nie istniała nigdy.
W ciele duchowem niema okaleczeń.
W ciele duchowem jest każdy człowiek obrazem całej piękności, jaką zdołał nadać swej duszy, a ci, co tam w duchu umieją patrzeć, widzą go tylko takim, a nie zniekształconym przez braki ciała.
Dotąd sięga zadanie, którego rozwiązania sami się jąć musicie.
Jeśli doszliście do tego miejsca, jeśli odczuwacie siebie samych w całem swem ciele jako całość, wówczas nauczycie się szanować ciało, jako świątynię, która ukrywa w sobie przesłonięte życie ducha.
Musi się jednak okazać, czy posiedliście dojrzałość duszy, któraby pozwoliła starszemu Bratu, co na was baczy, stać się waszym guru, waszym kierownikiem i przewodnikiem.
Bez niego z trudnością tylko osiągniecie w życiu ziemskiem świadomość ducha, który jest w was...
Będzie on wam stale dawał, co dawać wam winien, lecz zasłonę ducha, co go przed waszą świadomością kryje, wtedy tylko możecie począć usuwać, gdyście już pełną duszy dojrzałość osiągnęli.
Wiedzcie jednak, że żaden trud wasz nie jest stracony.
Gdy tylko potraficie odczuwać siebie całkowicie jako ciało duszy, która rządzi waszą ziemską powłoką, poczniecie wdychać w sobie i we wszechrzeczy ducha, a wielu już spotkało to szczęście, iż odczuli świadomie, że jeszcze im nie jest wyższy stopień potrzebny, bowiem go jeszcze nie dorośli dojrzałością siły duszy.
Bierzcie, co wam dają, i zaufajcie prawu ducha, które nie zna samowoli i na wasze tylko dobro działa.
Droga do dalekiego Wschodu“ leży przed wami otwarta, lecz przestrzenie „Wschodu“ kryją w sobie wiele miejscowości, a każdy dążący tam poważnie otrzyma wcześniej czy później swój udział, niczyjkolwiek inny.
W owym świecie, który dla zmysłów ziemskich nie jest już poznawalny, rządzą tak samo określone siły i prawa, jak w tym świecie zmysłów zewnętrznych.
Żaden mistrz“ nie może ich ugiąć. —
Zna on tylko ich rodzaj i działanie, a całem jego dążeniem jest prowadzić ludzi, których za jego czasów nosi kula ziemska, do ich szczęścia. — —
Do tego służy jego „nauka“. —
Do tego służy mu „prawo ducha“. —
Duch zasie jest to prabyt“, z którego się „Bóg“ jako destylat kształtuje w każdym człowieku, co z wytrwałą cierpliwością dąży w sobie na spotkanie swego Boga. — —
I „Bóg“ jest „duchem“, — lecz ducha najwyższą i najczystszą postacią. —
Kształtując siebie, tworzy „Bóg“ siebie samego z ducha w duchu. — — —




Ścieżka dokonania.

Wybierz, o Poszukujący, ścieżkę prawdziwego światła, inaczej bowiem może cię skusić, aby wkroczyć na ścieżkę mieniącego się węża, gdy dojdziesz do krańca drogi, którą Świecący zbudowali przez pustynię! — —
Możesz oczywiście ścieżkę prawdziwego światła obrać już na początku drogi, jeśli oddalisz wszystkie swe niskie „pożądania“ od wielkiej i czystej „woli“. —
Czyż jednak będziesz mógł jeszcze obrać godną ścieżkę mądrości, gdy obładowany „pożądaniami“ przy końcu drogi zadychając się szukać będziesz celu ostatecznego?? — — —
Wiedz, iż wówczas przed oczyma twej duszy zaświeci ci światło prawdy niby daleki blask poprzez mgłę, a ścieżka do tego światła wyda ci się nieskończenie długą. — —
Obok zasie wskazuje ci ścieżka błędu mieniące się i błyszczące światło — w pobliżu.
„Światło“ to jednak jest tylko blaskiem owego węża, którego ciało, mieniąc się wielu barwami, kulę ziemską opasa.
Biada ci, jeśli popadniesz w jego moc! —
Wabić cię będzie przez zwodnicze, wieczyste migotanie błyszczących łusek swej głowy, a gdy się doń zbliżysz dostatecznie, staniesz mu się łupem na żer. — — — — —
— — Czy możesz, przyjacielu mój, domyślić się prawdy, która tu, osłonięta symbolem, zbliżyć się chce do ciebie? — — — — — — — — — —
Błogo ci, jeśli nauczysz się prawdziwie wyjaśniać symbole! —
Powiedzą ci one rzeczy głębokie! —
Chcę jednak popróbować dosięgnąć i tych, dla których symbole są jeszcze „ciemne“.
Słuchaj tedy innego słowa, lecz wiedz, że tę samą oznacza ono prawdę! — —
Gdy pierwszy raz, o Poszukujący, uczujesz w sobie pęd do usunięcia zasłon, poza któremi w przewidywaniu odczuwasz prawdę, wówczas będzie stale w pobliżu ciebie „przewodnik“ z owej krainy światła, co wieczną twą stać się ma ojczyzną. — — —
Będziesz odczuwał bliską obecność tego przewodnika, nie domyślając się, co tak porusza twoje uczucie. — — —
Mimowoli pójdziesz za tym przewodnikiem. —
Jesteś wtedy na drodze, co wiedzie przez pustynię.
Ale „pustynia“ składa się z ziaren piasku, stworzonych przez zewnętrzne poznanie ludzkie.
Tysiącolecia je tworzyły. — —
— Pośrodku przez pustynię zbudowali wielcy mistrze trwałą groblę.
Naokół leżą wieczyście zmienne wydmy piaszczyste zewnętrznego poznania: — ciągle swe kształty odmieniając, niepewnym są gruntem dla nogi, co na nie wkracza.
Droga zasie na grobli, którą zbudowali Świecący duszy, opoką jest. — —
Odczuwasz bezpieczeństwo i kroczysz naprzód.
— Długo iść będziesz musiał aż do owego miejsca, gdzie droga skalna dosięga wysokich gór“.
Tam kończy się grobla, zbudowana przez mistrzów.
Tam musisz wybrać między dwiema ścieżkami. — —
Jedna wiedzie do szczytów, druga do przepastnych wąwozów i ukrytych pieczar górskich.
Lecz kiedy jeszcze, daleki od tego wyboru, po drodze iść będziesz, wiele rzeczy ze świata duchowego dowiedzie ci swej prawdziwości, swego istnienia. —
Lecz jeszcze nie potrafisz rozpoznać, kto kieruje temi siłami, których działanie widzisz. — —
Jeszcze mniemasz, że poza wszystkiemi temi siłami jednaka jest wola! —
Lecz wiedz, że niższe królestwa ducha niższych też mają kierowników! —
Wiedz, iż morze od lądu nie jest tak ostro oddzielone, jak owe niższe siły świata duchowego, które tworząc i niszcząc działają w świecie materji, od wysokich poznawczych królestw ducha! —
Kierownicy niższych królestw ducha są najstraszliwszymi wrogami duszy twojej. — —
Nie, iżby wola ich szkodzić mogła twej duszy: ale przez siły przyciągania, które są im właściwe i którym ulegnie twa dusza, jeśli jej wyższe siły duchowe skutecznie nie odgrodzą. —
Tu się objawi wówczas, kim jesteś! —
Jeśli szukasz jedynie najwyższej, wieczystej jasności, wówczas przewodnik, który jest przecież kierownikiem wyższych sił duchowych, zdoła cię obronnie odgrodzić. —
Pod tą obroną bezpiecznie obierzesz ścieżkę najczystszego poznania! —
Osiągniesz wówczas życie w wiecznem świetle wysokich lodowców ducha! —
Jeśli jednakże o niższe szło ci umiejętności, jeśliś chciał tylko badać rzeczy tajemne, aby swym pożądaniom dać nowe siły za sługi, wówczas niebacznie umkniesz się dłoni kierownika. —
A słabym swym siłom pozostawiony, staniesz się łupem sił przyciągających owych kierowników w ciemnych przepaściach wiecznego stworzenia materji. — — —
Zdobędziesz może siły tajemne, lecz biada tobie i tym, co w pobliżu ciebie będą, gdy je zdobędziesz. — —
— Owi niscy kierownicy są tworzącymi dna i niszczycielami wszystkiego, co chce się unieść swobodnie ponad owo dno, przez nich ugruntowane. —
Nie mniemaj, iż nauczą cię tajemnicy tworzenia! — —
Pożądliwie opanują oni twą wolę, i tylko jako burzący będziesz im służył. — — —
— Wszystkie moce wszechświata duchowego potrzebują ludzkich pośredników, jeśli chcą działać na ludzkie inkarnowane ośrodki woli...
— Zarówno wyżsi kierownicy, jak i najniżsi nie mogą dosięgnąć duszy człowieka ziemskiego, jeśli im po ludzku inkarnowane jednostki woli nie zbudują do tego mostu...
(Czy domyślasz się, co chce ci ta nauka powiedzieć: — nauka o Synu Bożym, co musiał stać się człowiekiem, by braci swoich móc zbawić...? —)
Działanie mocy duchowych nie zna przeszkód w czasie ni w miejscu. —
Dziś jeszcze działają w królestwie duszy ludzkiej wyższe i niższe siły, chociaż przed wielu stami ziemskich lat znalazły drogę do serc: — przez pośrednika ludzkiego.
Gdzie taki żyje, — dosięgnie siła duchowa, która przezeń działa, wszystkich, co zgodnem z nią drganiem wibrują, choćby na drugiej stronie kuli ziemskiej byli...
— Gdy jednak wyższe moce ducha działają tylko wedle praw najwyższej wolności i czynią z człowieka, co im za „kładkę“ służy, wolnego pana poznania, — moce niższe działają wedle prawa więzów i z tego, kto im się powierza, czynią niewolnika, choćby go nawet utrzymywały w mniemaniu, że jest „panem“...
Końcem jego jest śmierć w nocy pełnej mąk...
Zaś mistrze światła tworzą wieczną, królewską Społeczność światła w duchu, albowiem w każdym z nich zapalona jest gwiazda z najczystszej siły świetlnej, co wiecznie przyświeca duszom...
Powiedziano ci, iż każdy duch człowieczy dojrzeje na „mistrza“.
— Nie wierz tym głupim słowom pysznych dusz! — — —
Mógłbyś zbyt łatwo stać się ofiarą pomyłki i zejść na niewolnika tam, gdzie mniemasz zostać „mistrzem“. — —
— Nie każdy nosi to brzemię! —
Kto jednak dojrzeć ma na „mistrza“, ten mistrzem się już był narodził...
Wiedzącym stanie się on wówczas dopiero, gdy po raz pierwszy zbliżyć się będzie mógł do Społeczności świecącej... jako mistrz. — — —
— Lecz każdy może się stać „Świecącym“ w świetle wieczystej wolności, chociażby był jako planeta, co słońce okrąża...
W królestwie światła nikt nie zazdrości drugiemu kręgu działania, który mu mistrz wieczysty, jedyny Mistrz“ powierzył. — — —
Każdy, kto dotarł tam, jest dokonanym, wolnym w sobie samym. —




Na Wschodzie mieszka światło.

Nieliczni tylko mieszkańcy Zachodu przeczuwają prawdę, a z tych, co ją przeczuwają, nieliczni znowu nie poddają się fałszywym wyobrażeniom, słysząc o mędrcach Wschodu“.
Na Wschodzie, w sercu Azji najmocniej wyostrzony został nóż myśli.
Tu byli już przed lat tysiącami owi wielcy ludzie, co ponad wszelkiem myśleniem odnaleźli jasną drogę prawdy, tej prawdy, która istnieje tylko w czystej rzeczywistości, a nie w myślowych obrazach poznania.
Pod wysokim przewodem odnaleźli owi pierwsi drogę do celu.
Odtąd zaś oni i ich wybrani Synowie i Bracia nauczali Poszukujących, których za dojrzałych uważali, w duchu, przez ducha.
Rozciągnęli oni „święty częstokół milczenia“ wokół swego Zjednoczenia, i ten tylko znajdzie do nich dostęp, kogo sami oni uznają za dostatecznie dojrzałego w duchu, aby się stał wiedzącym.
Wiedzą oni, że dar ich pożyteczny jest tylko dla nielicznych, którzy blisko mają przed sobą na „ścieżce“ koniec swego trudu.
Wszystkim jednak posyłają z pośród siebie pomocnych nauczycieli, we wszystkich czasach.
Na Zachodzie i na Wschodzie znajdują się ciągle tacy „Bracia czynni“.
Oni tylko poznają, kto do nich należy.
Po żadnym znaku zewnętrznym nie można rozpoznać członków wielkiego Zjednoczenia.
A jego istnienie głęboko jest ukryte przed oczyma ludzi.
Żaden z Braci nie będzie nigdy usiłował zebrać sobie czy nauce „gminy“.
Żaden też takich gmin nie „zakładał“.
Co zaś tak kiedykolwiek powstawało i powoływało się na słowa wielkich Braci, było tylko dziełem nieźrzałych jeszcze dusz, które poprzez przedwcześnie rozwinięte kwiaty wewnętrznych zmysłów przejęły cośniecoś z dziedziny „Wschodu“, nie mając sił dostatecznych do wyjaśnienia tych rzeczy przejętych.
Rzadko bardzo występował Brat jaki przed ludźmi osobiście, a dla każdego, co tak czynił, bywał krok ten straszliwą ofiarą.
Gdzie takie ofiary nie są nieodzownie potrzebne, nie należy ich liczby pomnażać. Stąd pochodzi owo ukrycie, z którego starają się działać Bracia.
Wysokie Zjednoczenie Świecących skrępowane jest jedynie prawem ducha. —
Nie są oni związani ślubami ascezy, ni przysięgami „zakonnemi“.
Rozwój sił duchowych nie zależy od takich rzeczy.
To jednak, co wymagane jest przez „prawo“, któremu siły owe są posłuszne, jest daleko więcej, niż najsurowszą ascezą i najuciążliwszem życiem pokutniczem.
Trzebaby o tem wiele dać pojęć, (które choć spoczywają na prawdziwych w sobie podstawach, dotyczą jednak tylko niższych części człowieka), jeśli się pragnie wiedzieć, czem jest właściwie prawdziwy „wtajemniczony“.
Guru rozpozna was, niezmylony przez takie rzeczy.
Także nauka jego nie uszom waszym dźwięczy, choćbyście go mieli nawet znać „osobiście“.
Wieści, które guru daje wam przez słowa mowy jakiegoś kraju, winny wam być jedynie wskazaniami, które w swem wnętrzu odnajdziecie.
Chcą one być odczute, a nie „wyjaśnione“ i rozdrobnione myślą.
Gdy jednak będziecie się mogli stać „Młodszymi“, wówczas „mówić“ on do was będzie w waszych własnych sercach.
Nie będzie on nigdy usiłował zmysłów waszych przez uroki dusznej ekstazy tumanić, lecz dążyć będzie do obudzenia w was obok waszych ziemskich zmysłów — „zmysłów“ nowych, duchowych.
Będziecie początkowo przyjmowali „naukę“ jego, nie wiedząc, czy to guru do was „mówi“, czy też wy sami „mówicie“ do siebie.
Swego rodzaju czyste, nowe uczucie okaże wam wnet, że „mówi się“ w was głosem wtajemniczenia, z bezpośrednią jasnością, bez wyrazów mowy ust.
To mówi w was tak Brat człowieczy, któremu nie trza posyłać do uszu ciała fal powietrznych, gdy chce dosięgnąć otwartych i nadsłuchujących serc, co mu ufają.
Może z początku nie wszystko zrozumiecie, co dojdzie was tą drogą.
Bądźcie jednak spokojni mimo to i uczcie się przedewszystkiem odróżniać naukę guru od fałszywych głosów waszej wzburzonej fantazji.
Bądźcie trzeźwi i jaśni, jakby chodziło o obserwowanie rzeczy zdawna znanych!
„Głos guru“ jest na początku „przewodu“ tak cichy, jak myśl najdelikatniejsza, jak zaledwo odczute wrażenie.
Lecz guru nie wypowiada w swej mowie duchowej ani „słowa“, z któregoby się nie wyłaniało owo nowe uczucie, które jest wprawdzie trudne do opisania, lecz łatwe do rozpoznania z całą pewnością, jeśli się je raz choćby odczuwało.
Żadna „myśl“ własna, jakkolwiekby wysokiego była rodzaju, nie może nigdy zrodzić tego uczucia, jakie rodzi duch, w którym i przez który działa guru.
Im bardziej rośnie pewność, z którą uczycie się rozpoznawać ów „głos“, tem wyraźniej, tem jaśniej staje się on dla was zrozumiałym.
Aż wreszcie przyjdzie pewnego dnia wielka godzina, gdy wszelkie zwątpienie was opuści.
Nie bądźcie jednak niecierpliwi, jeśli nie wnet osiągniecie ten pierwszy z celów!
Nie wiecie, czy jesteście już dość dojrzali, aby móc przyjąć „naukę“ z korzyścią, a guru tylko ponosi za swą „naukę“ odpowiedzialność.
Na jednego zejdzie pewność wcześniej, na innego później, ale nadejdzie ona, jeśli w spokoju swemu guru zaufacie.
I nie zapominajcie także, iż prawdziwa mądrość naucza tylko rzeczywistości i że nauczyciele mądrości tylko najprostszą rzeczywistością się posługują. —
Istnieją siły myślowe, co usiłują mamić, bowiem przez omam tylko istnieją.
Guru daleki jest od tych dziedzin.
Nie stawiajcie nigdy wewnętrznych pytań, póki nie nadeszła wielka godzina pewności.
Jeśli to uczynicie, ulegniecie z pewnością owym złudnym siłom myślowym.
Nigdy nie będzie wam guru o czem innem świadczył, jeno o rzeczach duszy, o rzeczach wieczności.
Dowiecie się przezeń, kim jesteście i co w istocie znaczy człowiek „sam przez się“ we wszechświecie.
Jeśli zaufacie guru, staniecie się bezpieczni, jako i on jest bezpieczny.
On, Bezpieczny, własnego wam bezpieczeństwa udzieli.
Nie usiłujcie wyobrazić sobie postaci i rodzaju człowieka, w którym wasz guru, jako człowiek ziemi, żyje!
Rozkażcie to swej wyobraźni, aby was ona z otwartemi oczyma na pasku błędnych marzeń nie wodziła!
Zewnętrzne życie człowiecze guru jest jego własną sprawą i nie chce on, aby mieszano ducha, w którym działa, z jego „zjawą“ ziemską.
Nie chce on, aby jego „uczniowie“ oddawali „osobistości“ cześć, należną jedynie sile duchowej, której stał się on kierownikiem.
„Naucza“ on jedynie mądrości“, która się zowie prawdą“ i która się „uczniowi“ w rzeczywistościach objawia.
„Naucza“ on jej tylko w duchu, przez siłę ducha.




O życiu wiecznem.

Chcę prawić wam o świetle, które płynie poprzez całe stworzenie człowiecze! — —
Chcę sercom waszym pokazać światło, co może was oświecić! — —
Wy wszyscy, co chcecie uchwycić sens życia, byliście zdawna Poszukującymi na drodze błędu. — —
Staniecie się znalazcami, gdy zaufacie słowom znalazcy! —
Jesteście królami, co nie znają swego królestwa! — —
W was samych jest owo królestwo, za którem daremnie szperają ciągle oczy wasze, gdy szukacie nazewnątrz! —
Pytacie, nie otrzymując odpowiedzi, a przecz pytacie znowu: „Gdzież jest ów kraj, co nam jest przekazany? — —
Czyż końcem naszym jest ten tu ziemski koniec, czyli też może nasza jaźń żyć po owym końcu nadal?“
Baczcież, ci, co przed wami tak pytali, w was są, w waszem królestwie wewnętrznem i mogliby dać wam odpowiedź, gdybyście nie byli ogłuchli w zgiełku świata zewnętrznego! — — —
Wasza własna dusza jest królestwem duchów, co wiecznie z wami żyć będą! — — —
W sobie samych zawieracie nieskończoność...
W was żyje to, co było i jest i będzie...
Wszechteraźniejszość jest waszym bytem! — —
Sądzicie jeszcze, iż królestwo pokoju odległym jest krajem w przestrzeni gwiezdnej, gdy ono żyje w was, a wy żyjecie w niem. — —
W królestwie tem każdy, kto je osiągnął, królem jest. —
Jak wy tam każdą ludzką istotę jako żywot duchowy odnajdziecie, tako i was samych nawzajem odnajdą tam wszyscy inni, którzy zdobyli królestwo to dla siebie. —
Jedno jest tylko jedyne królestwo duchów, lecz każdy, kto je zdobył, królestwa tego jest królem, a jego królestwo jest wiecznością. — —
Królestwa duchów nie możecie zewnątrz siebie samych osiągnąć. —
W was tylko jest ono dla was dostępne. — —
Jeśli szukać będziecie nazewnątrz siebie, ulegniecie złudzie, gdyż wszystko, co znaleźć można poza najwnętrzniejszem JA, jest tylko znikomym obrazem. —
Tam, kędy dusza jest sama u siebie, odnaleźć można dopiero królestwo to, co wiecznie trwa. — — —
Tam niema już omamień.
Tam wiecznem tylko jest: posięście. —
Wasze JA najwnętrzniejsze może tylko posiąść to królestwo. — —
Nieskończeni w liczbie są króle królestwa tego, a każdy żyje z wszystkimi w sobie samym.
Nie pobok siebie, ale w sobie wzajem żyją ci, co tu wieczyście żyją. — — —
Wy sami wpleceni jesteście w wieczny świat duchów i poprzez was płynie owych wiecznych duchów życie, choć wy o tem nie wiecie...
Czujecie się jeszcze w swem JA, jako nieskrępowana jednostka.
Lecz wszystko żywe jest stale złączone ze wszelkiem życiem.
Każdy byt jednostkowy jest zaiste całym bytem. — — —
„Wyzwoleniem“ zaś będzie dla was, gdy nauczycie się w swojem JA odczuwać, że wszelkie JA w tem jednem, waszem JA jest wam dane. — — —
W was jest całe życie, a w życiu znajdziecie tylko wiecznych, wiecznie żyjących. — —




Magja słowa.

Wiedz, o Poszukujący, iż każdemu wiekowi innych potrzeba sił magicznych. —
Ci, którzy urządzają, co winno być urządzone, — ci kierują prąd w te zawsze kanały, które mają kraj suchy użyźnić. — —
W obecnych dniach jednak nie spodziewaj się innego działania magicznego prócz magji słowa. —
Słowo w znaczeniu magicznem jest najwyższą z magicznych sił. —
Nadejdą czasy, gdy się jedynie mocą słowa spełniać będzie rzeczy, graniczące z cudem. —
Ba, — „cuda“ czynić się będzie w słowie! — — —
Nadejdą dni, kiedy ze słowa powstawać będą rzeczy, na których stworzenie potrzeba dziś jeszcze tysięcy rąk i potężnych maszyn.
Dalecy są jeszcze ludzie od tych nadchodzących czasów. —
Atoli i w tych czasach ciemnych budzi się już słowo, bowiem droga człowieka przybyła na próg jednego z owych jasnych kręgów, które i w noc najciemniejszą dają czasami nadzieję. —
Patrz wokół siebie — gdziekolwiek spojrzysz, widzisz magiczną siłę słowa w jej zwiastunach — w jej spaczonych obrazach zgoła! —
Tak oto poznaje człowiek, iż słowo jednakże coś jeszcze innego potrafi, niż rozum z czaszki do czaszki przenosić.
Jeśliś jest mądry, baczyć będziesz na te znaki. —
Bacz na słowo! — — —
Uczono cię długo gardzić słowem. — „Sens“ tylko miałeś się starać zrozumieć. —
I tak przyzwyczajono cię pragnąć nadewszystko „rozumieć“, ty jednak straciłeś najdrogocenniejszy dar serca, jedyny swój zmysł okultywny, — — zdolność odczuwania rzeczy. — —
Jeśli pragniesz ten zmysł okultywny znowu odzyskać, tedy naucz się nietylko „rozumieć“ słowa, wedle ich znaczenia, ale odczuwać je, odczuwać ich dźwięk i budowę. — — —
Bacz, prawo to jest, a nie samowola, co każe słowom stawać się siłami magicznemi. — — —
Są słowa, naprzeciw których bezsilny wychodzi twój „rozum“, a przecież mogą one magicznie kształtować twoją duszę. — — —
Mógłbym ci dziwne rzeczy o takich słowach powiedzieć, ale ty nie uwierzyłbyś mi. —
Wierzącym staniesz się tylko przez doświadczenie. — —
Bacz, przyjacielu, — wszystko we wszechświecie ma swój rytm i swoją liczbę. —
Na rytmie i liczbie oparta jest wszelka magja. — — —
Kto umie odnaleźć je oboje, ten sam posiada klucz do tej furty. —
Dla niego nie piszę. —
Niema jednak obawy, aby ktoś taki słowa te ujrzał.
Nazbyt nieliczni są ci, co klucz znaleźli, a ci nieliczni czytają tylko *jedną jedyną, wieczną księgę, której „słowa“ są: Życie, której „zdania“ są: Stawanie się. — — —
Nie mogę ci też nigdy rytmu i liczby wszechświata „wyjaśnić“. —
Chcę tylko nauczyć cię baczyć na słowo, iżbyś mógł w słowie odnaleźć to, co się napróżno silisz odnaleźć inaczej. —
Bacz na słowo, a wkrótce odróżniać będziesz prawdę od fałszu, o ile to spraw ducha dotyczy. —
Wszelaka mądrość duchowa kroczy zgodnie w rytmie wieczności. —
Wszystkie najdalsze rzeczy noszą liczby wszechświata na czole, kiedy się w szacie słowa ukazują. — — —
Ci, co mniemają, że sens“ świętej księgi odsłoni ci rzeczy najdalsze, — mylą się wielce. — — —
Chociażby „sens“ rozjaśnił głębokości dna wieczystego, — — rzeczy najdalsze musisz odczuć z rodzaju i znaczenia słów. — —
Nie sądź, iż komukolwiek, co opanował rytm i liczbę, obojętnem było, w jaki sposób zestawia on słowa ze słowami! —
Poeci niech dążą jedynie do piękna, widzący nadają słowu wieczyste brzmienie! — —
Jeżeli się chcesz nauczyć odczuwać słowa, tedy może ci każdy wyraz twej mowy służyć za nauczyciela.
Nie szukaj „znaczenia“, jeśli chcesz wkroczyć na tę drogę.
Znaczenie nie da się długo ukryć, — chce ci się ono okazać.
Słuchaj“ w sobie słów, od których chcesz się uczyć! —
Będziesz je wkrótce słyszał, jakgdyby mówił je ktoś inny, i niechaj to będzie dla ciebie pierwszą oznaką, że jesteś na właściwej drodze do pojmowania w sobie mowy słów samych. —
Słowo wieczności wyjaśni się samo w tobie. — — —
Nie mieszaj do mowy jego swego rozumu, jakkolwiekby dobrze potrafił „rozumieć“. —
Niech słowo wieczności stanie się żywe“ w tobie, aby tak oto ukazało ci mądrość swoją najwyższą. — — —
Lecz nie sądź, iż prowadzisz grę, którą radować się można w pierwszych dniach, aby jej potem z nudą zaniechać.
Jeśli ci nauka ta służyć ma istotnie, tedy musisz się co dnia wytrwale ćwiczyć, aż przyjdzie wreszcie dzień, w którym słowo w najgłębszem drżeniu we wnętrzu siebie samo przeżyje. — — —
Wówczas dopiero dowiesz się z doświadczenia, co ma do powiedzenia słowo. — —
Wówczas otworzy ci się wiele wrót, przed któremi dziś stałbyś pytając, a nie mogąc ich przekroczyć. — — —
Wówczas „zrozumiesz“ niejedną książkę, co dziś dla ciebie ciemne tylko ukrywa zagadki. —
Nie powiem ci zbyt wiele. — —
Imaj się dzieła! —
Czas jest dla dzieła tego pomyślny. — — —
Wiele możesz osiągnąć, jeśli bez pytania na niewiele się poważysz. —
Lecz pomnij: — Nie zajmujesz się bezczynną zabawą! — —
Tylko ciągła wytrwałość powiedzie cię do zwycięstwa. —




Wiara, talizman i obrazy bogów.

Proste jak prapoczątek są najdalsze tajemnice przyrody.
Nie oddzielaj w samowoli swych myśli tego, co z jednych korzeni wyrasta, a znajdziesz wszędy te same prawa!
Nauczono cię jednak budować drugi świat, świat bez początku i bez przyczyny, i to budowanie nieistniejącego z niczego nazwali nauczyciele — „wiarą“.
Nie o tego rodzaju „wierze“ jest tu mowa.
Nie ta wiara potrzebna jest do szczęśliwości duszy twojej.
Chcemy twe czucie otworzyć dla wiecznej siły, która żyje w tobie i — wiecznie twórcza — ujmuje moce twojej woli w ukształtowane działanie.
Wiara jest mocą kształtującą w duchu.
Wiara tworzy formę, przez którą ustala się działanie twojej woli.
Wiara jest formą działania woli.
Nie możesz prawdziwie chcieć, nie wierząc, albowiem wola nieukształtowana jest siłą przemijającą i jako taka bez działania jest marnotrawiona.
Gdy jednak stworzysz dla woli swej trwałą formę przez swą wiarę, stanie się ona mocą potężną i tak odmieni pozornie spojone ogniwa zewnętrznych wydarzeń, iż jako wosk kształtować się one będą wedle formy twej wiary.
Dusza twa tęskni, póki nie umiesz wierzyć, i sama cię w ubóstwie swem zwiedzie do zabobonu. —
Życie duszy twej jest wolą, a wszelka wola chce zdobyć trwałą formę, w której się może stać czynem.
Wtedy dopiero, gdy uczujesz, czem jest w istocie wiara, będziesz mógł wierzyć...
Wiara twa jest modelem, wedle którego kształtuje się topliwy metal twego losu.
Wiara twa wymaga bezwzględnej wolności.
Ty sam jesteś normą swej wiary.
Na obraz twój kształtuje twa wiara Boga i bogów twoich. —
Bezkształtne jest wszystko boskie w swoim prabycie.
W tobie objawia się ono w twoim tylko kształcie.
Dlatego swego Boga nie możesz pokazać bratu, bowiem on Boga twego nigdy nie będzie mógł widzieć.
Widzi on Boskość tę samą, lecz wedle własnego obrazu ukształtowaną.
Mniemasz, iż możesz brata swego uwieść do swego Boga, lecz jeśli da się on uwieść, tedy czcić będzie obcy obraz i od swojego Boga się oddali. —
Nieskończenie wielokrotnie objawia się Jedyny, i biada tym, co Mu chcą jedną bodaj z Jego nieskończenie wielu form sporną uczynić. — —
W tej samej chwili, gdy komuś innemu bezwstydnie odsłaniasz wewnętrzny obraz swego Boga, sam utraciłeś Boga swego. —
Nie sądź, iż pośród tysięcy, co się w imię jednego Boga zbierają, jest bodaj dwóch prawdziwie wierzących, którzy w to imię wierzą! — —
Lecz wiara sama może się posługiwać każdego Boga i szatana imieniem.
Kształtująca moc woli, którą ci ukazujemy w wierze, jest podkładem działania magicznego.
„Biała“ i „czarna“ magja w tej samej sile biorą początek.
Jak owa siła świata, którą obwieszcza ci błyskawica, staje się człowiekowi pożyteczną, jeśli ją umie ująć w formę, jak daje się ona chwytać i przechowywać w metalach i naczyniach, — tak i siła woli, którą kształtuje wiara, daje się w tworach materjalnych zawrzeć.
We wszystkich kultach i u wszystkich ludów znajdziesz wiarę w przedmioty „święte“, którym właściwe są moce wysokie.
Drwisz z wiary tej, zwąc ją zabobonem.
Jeśli na myśli masz owe bajki, które te rzeczy otaczają, tedy masz rację, lecz strzeż się lekceważyć prawdę, która się tak oto osłania. —
Każdy przedmiot, któryś sam wiarą swą „naładował“, jest takim talizmanem, a jego działania sam nieraz doświadczyłeś. —
Przedmiot jest oczywiście tylko skarbcem i stróżem wolnej siły.
Jemu samemu nie jest ona właściwa.
Wiara twa ukształtowała moc twej woli i — częstokroć bez twej wiedzy — kierowała ją do tego skarbca, który jej oto strzeże, póki się sama nie zużyje.
Lecz nowa wiara twa „ładuje“ na nowo talizman, choćbyś go nie traktował, jako taki. —
Każdy przedmiot, którego używasz, by ci się to lub owo udało, a który nie jest nieodzownie do twego czynu potrzebny, jest tylko talizmanem, aczkolwiek ty, „światły“, drwisz z zabobonu, gdy słyszysz o ludziach, co w pełni świadomości umieją rzeczy takich używać.
Ty jesteś tylko nieświadomy, a owi wiedzą.
Tem samem są obrazy bogów. —
Zarówno fetysz w namiocie dzikiego, jak wielkie dzieło sztuki, posąg Ateny. —
Zarówno obraz świętego w wielkim tumie, jak i ów „obrazek cudowny“ starego kościółka klasztornego. —
Wszystkie one są skarbcami skoncentrowanych sił woli wielu jednostek, które przez wiarę kształtowały swą wolę, a wiara znowu „uwalnia“ uwięzione tam wysokie siły woli.
Dlatego nie może sił tych uwolnić nikt, kto w nie nie wierzy; wiara bowiem jedynie tworzy wysokie napięcie prądu twej woli, co zniewala te nagromadzone siły woli do spłynięcia w twoją wolę. —
Nie chcemy cię bynajmniej kusić do używania talizmanów wszystkich religij.
Nie chcemy, abyś na sobie samym próbował wielkiej mocy obrazów boskich lub cudotwórczych, chociaż nie wolno ci z rzeczy tych drwić, jeśli chcesz poznać prawo, któremu zawdzięczają one swą cześć. —
To prawo tylko masz poznać, a jego możliwości winny się życiu twemu stać użytecznemi. — —
Nie zawsze posiadasz jednaką moc woli, lecz jeśli sobie w czasach swej potęgi stworzysz skarbce sił swoich, tedy w czasach swej słabości na sobie samym cudów doświadczysz. — — —
Każdy otaczający cię przedmiot może się stać skarbcem i wzmocnicielem sił twojej woli.
Nadewszystko zaś nadają się do tego rzeczy o wielkiej piękności.
To, co zawdzięcza swe istnienie wysokiej sile formy, najlepiej ci sił twych strzec będzie.
Otocz się takiemi rzeczami i codnia w godzinach mocy napełniaj je tym rodzajem ukształtowanej siły woli, który ci jest potrzebny w godzinach słabości.
Wierz przytem, że potrafisz przelać w te przedmioty, co masz najlepszego, i że ci to one zwrócą, gdy będziesz w potrzebie.
Nie burz wiary swej przez jałowe refleksje, — jakby to można „psychologicznie“ wytłumaczyć.
Jeśli ci zechce przytem ktoś mówić o „autosugestji“, nie daj się otumanić! —
Takie słowa niczego tu nie wyjaśnią.
Wypowiada się tylko nowe słowo, ale działania, co spoczywa w siłach, nie można przecież zniszczyć. —
Przyroda działa na swój sposób, nie bacząc, czy też ty jej działanie potrafisz „wyjaśnić“.
Jak patrzymy na te rzeczy, powiedzieliśmy w tych słowach.
Czy prawdę mówimy, możesz się wtedy jedynie przekonać, jeśli sam podejmiesz próbę. — —




Zew z Himavatu.

Tęsknota idzie przez świat —, trawiące pożądanie —, i każda dusza, co nie jest jeszcze zupełnie zastygła i niezdolna do kiełkowania, czuje się poruszona.
W strumieniach gorącej krwi człowieczej utonął ów męczący sceptycyzm, co jeszcze przed paru laty zdawał się należeć do dobrego tonu.
Cud chce się stać znowu rzeczywistością, a wiara rozszerza swe granice.
Ludzie, co — niby w skamienieniu duszy — w bezruchu trwali wobec wszystkiego duchowego, stali się pod grzmiącemi uderzeniami młota oszalałej z wściekłości demonji istotnie żyjącymi, a masy śpiących gnuśnie stają się oto niespokojne.
Każdy dzień przybliża ich przebudzenie w duchu.
Przebudzeni zażądają jednak odpowiedzi i ze wzgardą odwrócą się od owych „przewodników“, którzy chcą ich pytaniom zbożne narzucić granice, bowiem nie znają odpowiedzi...
Ludzkość stała się gotowa, aby się wreszcie uznać za część ziemi.
Niechaj nie marzy ona więcej o swoich bogach, siedzących w chmurach, bowiem zbliża się już dzień ów, w którym, bodaj po raz pierwszy, odczuje ona w sobie treść tych słów, które niegdyś rzekł do niej Bóg-człowiek: „Bliskie jest już Królestwo Niebieskie“. —
Tym, którzy się owego Dostojnego sługami mienili, spodobało się wznieść mur, — jak twierdzili, „dla obrony“ tych, którym Pomazaniec obiecał bliskie Królestwo.
Zamurowali oni wrota nieba i stworzyli swe korne symbole i formułki, aby trzeba było „śnić“ o królestwie ducha; wiedzieli bowiem zbyt dobrze, że nie potrzebowanoby ich, gdyby „droga do nieba“ stała i bez nich dla dusz otworem.
W błędzie są wszyscy, co mniemają, iż mury więzienia duchowego winny były przecież ulec kiedyś naporowi dusz!
Zbyt wielu pragnęło we wszystkich czasach czuć wokół siebie te mury, aby im je można było odebrać.
Zapewne z biegiem wieków zmienią się formułki i symbole, co są przed murem ustanowione, aby się mur ten snać nie objawił jako mur więzienny tym, co zamknięci w nim żyją, — ale mur sam pozostanie i rozbije się oń każdy, kto go z zewnątrz czy z wewnątrz będzie chciał przełamać.
Lecz jest możliwe nie rozbijając muru umknąć się jego obieżom.
Tym, którzy bliscy są przebudzenia, wyrosną skrzydła i uniosą się oni wysoko ponad krąg działania mocy, co ich tak radeby we śnie utrzymać.
Widzimy już zbliska chwilę przebudzenia.
Do nas należy pokierować owym lotem, iżby osiągnął śnieżne szczyty Himavatu.
Kto sam się z nami w celu tym związał, ten może nam być pomocnikiem.
Wiele potrzeba pomocy; bowiem wielkie nadejdzie przebudzenie.
Nie chcemy jednak, aby ktokolwiek zbłądził w locie i wreszcie znużony śmiertelnie opadł na pustyni.
Możemy tylko kierować wielkim lotem ciągu, a ci, co chcą nam pomagać, niech odszukują zbłąkanych, aby nie zmylili kierunku lotu, oślepieni złudnemi celami.
Do wszystkich, co chcą być z zaparciem się siebie pomocnymi, idzie zew!
Pomoc wasza zaledwie może będzie widzialna, lecz każdy z was spłaci dług Eonów, jeśli choć jedna dusza przezeń poprowadzona będzie do celu.




Biała Loża.

Istnieje pewne osobliwe Zjednoczenie wśród ludzkich mieszkańców tej planety.
Jego członkowie tylko w nader rzadkich i ważnych wypadkach schodzą się ze sobą cieleśnie, a prawie nigdy nie pisują do siebie listów. A jednak znajdują się w nieustannem połączeniu duchowem, w ciągłej wymianie myśli.
Zjednoczenie to nie posiada przepisów zewnętrznych, każdy z jego członków równy jest innemu, a jednak każdy członek zna przeznaczone sobie miejsce i wszyscy poddają się dobrowolnie jednej ogólnej zwierzchności.
Ta zwierzchność nie jest „obierana“ ani „mianowana“, a jednak nigdy nie ma żaden z członków Zjednoczenia wątpliwości co do tego, kto jest ową zwierzchnością.
Przyjęcia do tej Społeczności nie można wyłudzić czy wymusić, ani też uzyskać prawidłowo. Jedynie ukryte prawa natury decydują, czy dany człowiek godzien jest przyjęcia, a wówczas żadna moc świata nie może przyjęciu jego przeszkodzić.
Przyjętych zaś nie obowiązuje żaden ślub ani przysięga, sami oni są sobie prawem i normą.
Nie można rozpoznać członków tej Społeczności po żadnym znaku zewnętrznym lub wspólnej osobliwości w trybie życia.
Sami zaś oni, choćby z oblicza zupełnie byli sobie obcy, poznają się wzajem bez „znaku, słowa lub dotknięcia“. —
Z natury swej jest ta Społeczność przed światem zewnętrznym zupełnie ukryta, a jednak pozostają pod jej wpływem jednostki lub zgoła narody całe, nie przeczuwając tego nawet.
Nikt nigdy nie wkroczył na drogę ku wyższym, nadmaterjalnym celom, aby niewidzialnego przewodu nad nim nie objął jeden z członków tego Zjednoczenia.
W większości wypadków ludzie nie przeczuwają nawet tego niewidzialnego wpływu. W kim jednak są już ślady przebudzenia duchowego, ten wpływ ów dobrze odczuje, lecz zwykle w nieświadomości odniesie go do mocy pozaświatowych.
Wyobraźnia poetycka wszystkich czasów i ludów zawdzięcza zawsze tym błędnym tłumaczeniom wiele swoich postaci. Zabobon był zawsze przyjacielem poetów, a naga prawda zbyt jest surowa i prosta, aby mogła brać udział w bujnej grze pysznie udrapowanej fantazji.
Od czasu do czasu poznawali niektórzy istnienie i działanie tej niewidzialnej a jednak związanej z rzeczywistymi ludźmi ziemi Społeczności, lecz inni roztrząsali znowu wieść tę z różnorakiemi wątpliwościami, że tylko ciemny poszept legendy o niej pozostawał.
Inni znowu wiedzieli o owej Społeczności, lecz prosta jej istota i działanie do tyla nie wystarczały ich barwnej wyobraźni, że uważali za konieczne zdobić swe wiadomości we własne dodatki i wynosić swych starszych Braci człowieczych na półbogów lub co najmniej swego rodzaju osobliwych czarodziejów.
Ostatnia wieść do tego należała rodzaju.
W dobrych zamiarach błądzono i uważano, że nie można dać lepszego wyrazu swej czci dla „Braci Starszych“ w ludzkości, jak wynosząc ich wysoko ponad wszelkie człowieczeństwo.
Ale członkowie owego Zjednoczenia sami z całą stanowczością odrzucają to wyniesienie.
Wiedzą oni, że są ludźmi równymi innym, jeno uzdolnionymi przez wyższy wiek duchowy do zajmowania w świecie duchowym miejsca, które się niedosięgłem wydaje ludziom ograniczonym w uwięzi życia materjalnego.
Poza tem rzeczywistość sama ukazuje obraz nierównie dostojniejszy, niźliby mogła najbujniejsza wyobraźnia namalować.
Ciche działanie członków Zjednoczenia obejmuje wszystkie dziedziny wyższego rozwoju duchowego. Przez ich ręce idą nici, które się kończą przy dokonaniu się najwyższego rozwoju mocy ludzkiej.
Przenoszą oni zaprawdę góry, nie poruszywszy palcem, bowiem poza dziełem cudzych rąk i mózgów stoi wola ich, kierowana najczystszem poznaniem.
Dla „sztuk cudownych“ fakirów niema miejsca w czynie „Braci Starszych“ w ludzkości.
Współpracują oni wedle niezmierzonego planu rozwojowego, który nakreśliło wieczne, kosmiczne prawo ludzkości, a praca ich nie zna żadnego specjalnego względu osobistego, żadnego pierwszeństwa jednostek, choćby ono wynikać miało z najidealniejszych motywów.
Kto szuka prostych „cudów“, nie znajdzie ich tu.
Najistotniejsze wydarzenia w działaniu „Braci Starszych“ pozostają ukryte dla oczu zewnętrznych, jakkolwiek są w istocie cudowne.
W zakres wpływu tego działania wkroczy każdy, kto pragnie poważnie osiągnąć najwyższy możliwie w życiu tem rozwój duchowy. Im czystsza jest wola jego, tem jaśniej odczuje on niebawem ów wpływ duchowy.




Doświadczenie nadzmysłowe.

Każdy człowiek może w sposobnym czasie, wśród okoliczności nadzmysłowej natury nadzmysłowych też rzeczy doświadczać.
Najbardziej zdatne są do tego natury najprostsze i — artyści, jeżeli tylko idzie o samotwórczych, istotnych „artystów serca“.
„Odczuwanie“ wewnętrzne prawdziwie artystycznej idei jest już samo przez się doświadczeniem nadzmysłowem.
Atoli bezmierna jest różnica pomiędzy takiemi przypadkowemi doświadczeniami nadzmysłowemi usposobionych do nich umysłów, a tym rodzajem doświadczenia nadzmysłowego, jaki uprawiają tylko nieliczni, dla których skarb doświadczenia okultywnego jest czemś więcej, niż zaspokojenie pociągu do wiedzy; którym ono zostało powierzone, aby mogli swym młodszym braciom dawać z gór wysokich sygnały drogi.
Nie mówię o mistykach.
Mistyka“ a Sztuka Królewska“ wtajemniczonych — to dwie odmienne zgoła rzeczy.
Z mistykiem dzieje się podobnie, jak z artystą.
Jak i ów otrzymuje on natchnienie ze sfery, której nigdy świadomie przekroczyć nie może.
„Coś“ porywa go, pokonywa, a on staje się mówcą tej nieznanej siły, albo przeżywa tylko jej wpływ w „bezsłownem widzeniu“.
Z wtajemniczonym Sztuki Królewskiej, z „Synem“ czy „Bratem“ Świecących — „mistrzów“, jak ich zwą ich „uczniowie“, — inaczej się dzieje w istocie.
Żyje on świadom samego siebie w Trzech Światach, które świat rzeczywistości łączy w sobie.
Nigdy nie jest on w „ekstazie“ lub w stanie transu, daleki jest od wszystkiego, co „mistyczne“, lub też — nie należy do Świecących.
Podczas gdy zbiera on swe doświadczenia w regjonach nadzmysłowych, jest w pełni świadom swego istnienia w Trzech Światach.
Świadomość jego na płaszczyźnie zewnętrznego świata zmysłów ani na chwilę nie jest przytem zaciemniona.
Naodwrót — poznawanie rzeczy zewnętrznych jest rozszerzone i przejęte tą samą właśnie jasnością, która wypełnia jego spojrzenie w nadzmysłowe.
Podczas gdy „mówi“ ze swymi braćmi na płaszczyźnie nadzmysłowej (a oni z nim), jest w stanie widzieć najmniejszy przedmiot świata zewnętrznego tak wyraźnie, jak rzeczy, które widzi tylko zmysł ducha.
Nie zachodzi tu „zwężenie“, lecz bodaj bezgraniczne rozszerzenie świadomości.
Wiele z tego, co jest „mówione“ w owych Wyższych Światach, nie może być nigdy ujęte w słowa mowy ludzkiej, a jednak jest to „język“ jasny w rytmie i formie, pełen znaczenia i mądrości, tak że możliwe byłoby znaleźć na to właściwe wyrazy mowy ludzkiej.
To, co może być oznajmione, rozmaite jest w zależności bądź od indywidualności działającego Brata, bądź od czasu, w którym naucza.
Wszystko jednak, czego będzie uczył, jest pod wszelkiemi względami najczystszą prawdą, bowiem opiera się to na rzeczywistościach, które obecne są zawsze dla każdego wtajemniczonego „Sztuki Królewskiej“, wolne od wszelakich możliwości złud zewnętrznego świata zmysłów.
Dla spekulacji niema miejsca w owych Wyższych Światach.
Nie „wynika“ tam jedna „prawda“ z innych, jak w ziemskich próbach poznania.
Prawdy stoją tam jako rzeczywistości przed oczyma wszystkich.
Pozorne sprzeczności, jakie można znaleźć czasami w słowach wtajemniczonych, wyjaśnić się dają przez nadzmysłowy sposób widzenia, który pozwala wszelką rzecz widzieć jednocześnie ze wszystkich stron, przyczem nauczający Brat ukazywać musi to tę, to ową stronę, jeśli chce stać się zrozumiałym dla swoich współludzi.
Zwroty mowy, w których działający Brat Świecących daje swym słowom działać, ustalone są przez jego własną skłonność, przez pietyzm dla dawnych nauczycieli i tym podobne.
Aczkolwiek serce Azji jest dziś jeszcze jak i przed lat tysiącami dla każdego prawdziwego wtajemniczonego wspólnym ośrodkiem wszystkich „Braci na ziemi“, jednakże zachowanie wschodnich zwrotów mowy nawet u nauczycieli Zachodu wynika jedynie z wolnego wyboru.
Nawet najwyższy z Braci jest człowiekiem, nie wolnym od ludzkich skłonności, a nie ascetą, umarłym dla świata, choć wielu fanatyków nijak tego zrozumieć nie może.
A jakiż miłujący człowiek nie okazałby skłonności do mówienia o przedmiotach swego umiłowania w tych formach, w których doń niegdyś dobrotliwi nauczyciele po pierwszy raz mówili?
Nie bacząc jednak na to, mogłyby te same rzeczy być w zgoła innych zwrotach mowy przedstawione, nie tracąc nic na prawdziwości.
Niebezpiecznym jest tylko „przekład“ przez niepowołanych.
Trudniej jest, niźli się komu marzy, jakieś naprzykład w chrześcijańskiej szacie występujące zdanie wtajemniczonego przedstawić pod hinduskim turbanem — lub naodwrót.
Częstokroć muszą pojęcia najróżnorodniejszych systemów służyć za wyjaśnienie ducha, aby naukę uczynić przystępniejszą.
Niechaj się żaden Poszukujący nie potknie o takie rzeczy!
„Imię“ prawdziwego wtajemniczonego, które dawniej było często w tajemnicy trzymane, nie jest dowolnem nazwaniem, jak „obywatelskie“ nazwisko.
Nadane ono zostaje przyjętemu „Bratu“ lub „Synowi“ jakiegoś „mistrza“ przez najstarszych Braci Zjednoczenia Świecących i oznacza w używanej przez „Braci na ziemi“ „mowie literowej“ owe siły, które są wprawione w działanie przez danego Brata czy Syna.
Jego „siła nośna“ spoczywa w pewnych „literach“ imienia, tak że działający może się i innem imieniem nazywać, jeśli są w niem tylko zawarte „litery“, oznaczające jego liczbę kosmiczną.
Przez „imię“ swe, które nie stoi w żadnym związku z jego rodowem nazwiskiem, jest on słowem“ w słowie“, przyczem imię“ oznacza tu tyle, co forma duchowa.
O „naukowych metodach badania“ wie się w Zjednoczeniu Braci na ziemi tyle, ile u „Ojców“ ich w praświetle kosmicznem.
Mądrość prawdziwego wtajemniczonego polega nie na gromadzeniu i ciągłem pomnażaniu tego, co wie, ale na posiadaniu pewnych świętych sił, przez które umie on rozpoznawać każdej chwili przedmiot, jako rzeczywistość („samą w sobie“).
Jego nagromadzona wiedza, zdobyta w sposób świecki, jest zgoła nieistotna i w rzadkich tylko wypadkach daje się z mądrością duchową połączyć.
Im więcej posiada on tej wiedzy, tem trudniejszem było dlań niegdyś, jako dla ucznia swego mistrza „przezwyciężenie trudności kauzalnych“, które poprzedzać musi wtajemniczenie.
Prawdziwy wtajemniczony nie głosi też nigdy „systemu“.
Rzeczywistość przedmiotów jest zawsze rozciągnięta przed jego oczyma, a gdy naucza, mówi on tylko o tej rzeczywistości.
Okultystyczne „systemy“ są zawsze tworami wtórnemi innych, którzy na jego nauce się opierają.
Nie należy nigdy brać za „wtajemniczonych“ „badaczy niewidzialnych regjonów“, co się z „uczoną“ otwartością pysznią swemi „zdobyczami naukowemi“.
Prawie wszyscy tacy „badacze okultyzmu“ są niczem innem, jak oszukanymi niewolnikami swej plastycznej wyobraźni, siły wysoce fatalnej w każdym człowieku, która, kiedy gwałtownie wprawiona jest w działanie, każe swej biednej ofierze widzieć wszystko w takiej postaci, jaką jej sama ofiara pierwej w myślach, życzeniach czy obawach, często nieświadomie jako model podsunęła.
W ten sposób powstały te potworne wędrówki po „wyższych płaszczyznach“, które niejednemu „badaczowi“ zyskały sławę potężnego jasnowidza.
Że zaś twory tej plastycznej wyobraźni przez zarażenie duchowe łatwo się przenoszą, tedy wierzą stronnicy i uczniowie takich „proroków“, że sami się oto o prawdziwości objawień swego „wielkiego mistrza“ przekonali, a ratunek dla tak zbłąkanych jest prawie niemożliwy.
Niezliczeni stają się w ten sposób w dobrej wierze oszustami, niezliczeni zostają beznadziejnie oszukani.
Jeśli o wszystkich tych rzeczach tak często tu mówię, to dzieje się to dlatego, aby dać każdemu Poszukującemu możliwość powzięcia zdrowego sądu.
Mówię o rzeczach, którym nie potrzeba zasłony, i takich, od których w interesie dusz poszukujących usunąć trzeba zasłonę, którą tkają one wokół siebie.
Oby me słowa nie napróżno były powiedziane!
Żaden prawdziwy wtajemniczony nie zbezcześci nigdy mądrości Światła, którą obwieszcza, przez usiłowanie dowodu „naukowego“.
To, czego on naucza, winno być „wypróbowane“ przez czyn i poświęcenie.
To, co ma on do ofiarowania jako poselstwo swym „młodszym braciom“, duszom żyjących z nim na ziemi pokoleń, czy mężczyźni to są, czy kobiety, winno być nie rozumowo rozdrobnione, ale przeżyte duszą, iżby Poszukujący znaleźli drogę do ducha i do świata Rzeczywistości.




Dziękczynienie.

Raz jako i tysiąc razy
daruje siebie Jedyny,
wieczysty Dawca,
a jednak pozostaje
własnością Samego Siebie.

Wieczyście Jedyny,
nie jest on podzielny!

Gdy chce darować Siebie,
daruje Się w całości.
Jakkolwiekby często
mógł On Siebie darować,
jakkolwiekby często
darował Się całkowicie,
jednak pozostaje
Swoją własnością;

bowiem nie raz tylko
posiada Jedyny,
wieczysty Dawca,
Samego Siebie.

Nieskończenie wielokrotnie Jedyny,
posiada On Samego Siebie
nieskończenie wielokrotnie. —
A jako On jest zjednoczony
wciąż w Samym Sobie,
nieskończenie Wielokrotny,
a jednak Jedyny —,
tako i my „Świecący“
jesteśmy w Jego „Świetle“
wszyscy zjednoczeni:
jednością jako wielość.


Wielki Dawco —,
Prapoczątku Światła —,
Ty Sam „Światło“!
Ty nie znasz „grzechu“
okrom jednego:

nie poważać
woli Twej,
co wiecznie chce darować.
Pragniesz tylko
otwartych rąk;
gotowych do przyjęcia
otwartych serc;
k,
co radośnie biorą;
serc,
co dary Twoje
chętnie przyjmują.

Dajesz jednemu
i dajesz drugiemu
nieskończone bogactwo,
a żadnemu nie zbywa
na udziale drugiego.

Kto Ciebie poznał,
o wielki Dawco,
ten nie zna zawiści.

Więcej, niż może on unieść,
masz Ty do darowania,
a nigdy się nie skończy
Twe wieczne bogactwo.

Kto nigdy dość nie ma
Twoich podarunków,
ten Ci jest najmilszy —;
jemu darujesz
Siebie Samego.

Możesz wszak darować,
wszystkim darować,
a nigdy
nie będziesz uboższy
dla tego,
kto Twego daru
łaknie. — — —

Wieczysty!
Wielki Dawco!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Joseph Anton Schneiderfranken i tłumacza: Marceli Tarnowski.