Przejdź do zawartości

Listopadowy wieczór/Podręcznik wielkości

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Kijowski
Tytuł Listopadowy wieczór
Wydawca Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wyd. 1972
Druk Zakłady Graficzne w Toruniu
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Podręcznik wielkości

Mówi się, że literatura jest nieśmiertelna; gdy już któreś z jej szczęśliwych dzieł przetrwa pierwszą próbę czasu, pozostanie na zawsze, na wieczność kulturalną, w pamięci zbiorowej. Homer — powiadamy — albo Szekspir... Może to i prawda. Jest jednak jedna książka, na której nie sprawdziło się prawo „pierwszej próby”. To Żywoty sławnych mężów Plutarcha. Kariera tej książki była wprost niesłychana. Popularność jej w Rzymie i Grecji jeszcze za życia autora (Plutarch żył między 45 a 125 rokiem naszej ery) i zaraz po jego śmierci była taka, iż był on jedynym greckim pisarzem, któremu postawiono pomnik; ten pomnik w rodzinnej Cheronei Plutarcha pokazywano jeszcze w starożytności na równi z posągiem lwa, postawionym na polu słynnej bitwy, którą w tej miejscowości stoczył z Ateńczykami Filip Macedoński. Dla Greków musiało być coś symbolicznego w tym, że pisarz, który ich rozsławił w latach upadku, gdy już byli tylko prowincją rzymską, urodził się w tych Maciejowicach ateńskich, w Cheronei właśnie, gdzie skończyła się historia Aten.
Plutarch przechodził potem zwycięsko przez wszystkie próby historyczne. Za swego przyjęła go chrześcijańska Europa, gdyż łatwo znaleźć w nim rysy wspólne z kulturą chrześcijańską. Potępił okrucieństwo i egoizm; gorszył się surowością Katona Starszego, który wypędzał od siebie postarzałych niewolników, aby nie byli ciężarem w gospodarstwie. Plutarch piętnował nawet pychę, zazdrość, nie mówiąc o rozpuście, która budziła w nim odrazę. Tylko łapówkami i podstępem nie brzydził się, gdy przynosiły korzyść ojczyźnie, i kłamstwo także pochwalał, gdy było pożyteczne. Nie znane więc były średniowieczu wielkie imiona Sofoklesa i Arystofanesa, nie czytano Tukidydesa ani Hezjoda, za to czytany był i komentowany Plutarch — i jako historyk, i jako moralista.
Przyjęli go, oczywiście, humaniści. Wszak kreślił wielkie charaktery, a bohaterowie jego byli wielcy, śmiali. Każdy z nich spełniał na swój sposób ideał humanistyczny człowieka: jeden przez ogromną cnotę, drugi przez ogromną ambicję, trzeci przez ogromną dzielność, wszyscy przez to, że żywoty swoje przeżywali w ogromnej skali. W XVI wieku zaczęto Plutarcha tłumaczyć na języki narodowe. Pierwsze było tłumaczenie francuskie, które stało się po prostu biblią wybitnych Francuzów. „Plutarcha kochać — to mnie kochać” — miał powiedzieć Henryk IV. „Zginęlibyśmy bez niego, on nas nauczył mówić i pisać” — napisał Montaigne. Z lektury Plutarcha zrodziła się nowożytna, to znaczy humanistyczna i pseudoklasyczna, tragedia francuska. „Czym Homer dla greckiej, tym Plutarch był dla francuskiej tragedii” — pisał Brunetière. W angielskim przekładzie Northa z roku 1579 czytał Plutarcha Szekspir i od niego wziął postacie Koriolana, Cezara, Antoniusza, Brutusa...
Ceniono Plutarcha w wieku Oświecenia; wykształcili się na nim przywódcy wielkiej rewolucji; lekturę Żywotów wprowadzono obowiązkowo do szkół wojskowych — rozczytywał się w tej książce Bonaparte, przy czym szczególnie umiłował życiorys Aleksandra Wielkiego. A w Polsce Stanisław Konarski zalecił Plutarcha szkołom pijarskim; Józef Wybicki pisze we wspomnieniach, że prefekt jego zalecił mu czytanie Żywotów sławnych mężów zamiast żywotów świętych, które stanowiły dotąd jedyną lekturę umoralniającą i jedyne źródła „wzorów osobowych”. W Polsce czytano Plutarcha po francusku. Dopiero w 1801—1805 dokonał nowego tłumaczenia ks. Filip Neriusz Golański, ojciec pijar, i wydał pt. Sławni ludzie i onych porównania — Plutarcha dzieło historyczne, moralne i filozoficzne. W tym przekładzie zapoznali się z wielkimi mężami Grecji i Rzymu Mickiewicz, Słowacki, Mochnacki, Goszczyński, Nabielak — każdy z nich wyznaje, że Plutarch był jedną z pierwszych książek w dzieciństwie czytanych, że nad nim doznawał najpierwszych wzruszeń patriotycznych i snuł najwcześniejsze marzenia o sławie i wielkości. Napoleonidzi, belwederczycy, ludzie roku 1846 i 48, i roku 1863, wszystkie pokolenia romantyczne, romantycy wszystkich odcieni i wszystkich namiętności — politycznych i literackich — wykształcili się na Plutarchu, który dla nich był tym, czym dla pokoleń późniejszych była lektura np. Nietzschego albo Bebla. Zajęcie Plutarchem ustaje właśnie wtedy, gdy zjawiają się na horyzoncie najpierw teoretycy pozytywizmu i socjalizmu, a później Nietzsche ze swą własną wizją wielkości. Na początku naszego wieku już nikt Plutarcha nie czyta z młodzieńczymi wypiekami na policzkach — najwyżej z obowiązku.
Czego w nim ludzie szukali? Wzorów postępowania? Więcej: wzorów biografii — a więc nie tylko wytycznych dojrzałego działania, lecz wzorów samego dojrzewania, wzrastania, stawania się człowiekiem do działania zdolnym. „Młodzieniaszek w wolnym czasie od nauki nie jak inni na próżnowaniu albo igrzyskach czas trawił. Spostrzegano, że zawsze coś myślał i rozważał: to mowę jaką układał na obronę, to na skargę któregoś ze współrówieśników. Dlatego mu tak często mawiał jego nauczyciel: «Moje dziecię! Nic miernego z ciebie nie wyrośnie, lecz albo co bardzo dobrego, albo bardzo złego...»” Z dziecięcia tego wyrósł Temistokles. Plutarch narzucił wszystkim ambitnym młodzieniaszkom ów typ sensata, chłopca poważnego, unikającego raczej rówieśników, szukającego zaś samotności lub towarzystwa starszych. Dziecię rośnie dla spełnienia celów, które zawczasu sobie układa — a najwyższe z tych celów są polityczne; marzy o sławie, a najlepszym jej rodzajem jest polityczna: „Nie umiem, prawda, strun nawiązać — powiada o sobie Plutarchowy Temistokles — ani grać na lutni nie umiem. Ale dajcie mi najmniejszy kraj albo nieznaczne miasteczko, potrafię mu zrobić sławę i wielkie imię...” Mały kraj lub miasteczko — mój Boże, tylko tyle... Dzieciństwo jest usilnym ćwiczeniem przyszłych cnót, ascezą, której reguły narzuca sobie sam chłopiec, jeśli jest naprawdę silny i do wielkości stworzony. Kiedyś przyjdą czasy, gdy typ sensata samotnego i ambitnego stanie się z pozytywnego negatywnym, aby ustąpić miejsca wesołemu, dobrotliwemu, piegowatemu łobuziakowi z powieści dla młodzieży, na których wychowywać się będą kolejne generacje z końcem XIX wieku i w wieku naszym. We wszystkich życiorysach Plutarcha i w tych, które na jego wzór tworzono przez dziewiętnaście stuleci, podkreślano dojrzewanie przyspieszone: wybitne dziecko jest zawsze nad wiek rozwinięte, nad wiek wykształcone, nad wiek poważne; odsuwa się od rówieśników, wstydzi się swego wieku niedojrzałego, nie może się doczekać chwili, gdy mu danym będzie chwycić za broń lub objąć urząd. Gdzie czasy, kiedy młodość stanie się najpiękniejszym i najbardziej chwalonym okresem życia, kiedy dzieciństwo stanie się wiekiem złotym czy też ekspozycją całego życiowego dramatu. We wzorze Plutarchowym dzieciństwo jest wyłącznie szkołą i jak gdyby wstępną przeszkodą do przebycia. Natomiast we wzorze stworzonym przez psychoanalizę dzieciństwo jest modelem całego życia — jego zagadką już w pełni zarysowaną, którą przez resztę czasu człowiekowi przyjdzie rozwiązywać i tłumaczyć. W dzieciństwie — wedle psychoanalizy — zawarte jest wszystko: należy je przeto przeżyć intensywnie, na oślep, ulegając instynktom i popędom, aby jak najwięcej zgromadzić materiału psychologicznego na czas późniejszy. Freud odwrócił porządek życia: wedle niego jest on ruchem wstecznym, powracaniem do źródeł. W porządku klasycznym, Plutarchowym, ruch ten był postępem: był przejściem od nieczynności dziecinnej do dojrzałej działalności, od nieświadomości do wiedzy i do mądrości: starość, którą Plutarch podnosi do najwyższej godności, zwłaszcza w życiorysie Katona Starszego, była apogeum mądrości, powagi i znaczenia. Wszystko się w naszych planach życiowych odwróciło, gdy przestaliśmy być wierni Plutarchowym wzorom. Pierwszą naszą lekturą nie są życiorysy wielkich ludzi, lecz przygody naszych rówieśników, chłopców zwykłych jak my, którzy nie troszczą się wcale o to, co z nich wyrośnie, lecz w szczęśliwym przekonaniu, że dzieciństwo i młodość są najlepszą cząstką ich życia, starają się wydobyć z niedojrzałości, niewiedzy, nieodpowiedzialności wszystkie uroki, wszystkie smaki. Życie staje się nieustanną linią schyłkową, tym smutniejsze, im dalsze od początku. Żyjemy dopiero w pierwszym stuleciu tej „nieplutarchowej” biografii, która jako wzór moralny utrzymywała się prawie dwa tysiące lat. Tyle co chrześcijaństwo, którego była rówieśniczką.

Plutarch był Grekiem i Rzymianinem jednocześnie; był patriotą greckim i obywatelem rzymskim. Bardzo kochał Grecję, a Rzymem był zafascynowany i służył mu wiernie. Z tej dwoistości wewnętrznej powstała paralelna kompozycja książki: Żywoty sławnych mężów składają się z dwudziestu trzech porównań wybranego „męża” greckiego z wybranym „mężem” rzymskim: Tezeusza z Romulusem, Likurga z Numą Pompiliuszem, Solona z Waleriuszem Publikolą, Temistoklesa z Kamillusem, Peryklesa z Fabiuszem Maksimusem — i tak dalej.
Możność takiego kojarzenia podobieństw w czasie i przestrzeni historycznej wynika z przekonania o jednorodności ludzkich dziejów. W naszym, to jest współczesnym, ujęciu historii dominuje zasada zmienności, niepowtarzalności, nieporównywalności. Mówimy, że ludzi tworzą okoliczności i warunki, że nie tylko zmienne są charaktery, ale nawet pojęcie charakteru zmienia się w czasie, że nie to samo jest cnotą w jednym stuleciu, co bywało w poprzednim, że o wartościach ludzkich decyduje ustrój polityczno-gospodarczy, w którym ludzie żyją, a ten ustrój znów zależy od stosunków produkcyjnych. Nie umiemy porównywać ze sobą dwóch epok, dwóch państw, dwóch ustrojów czy dwóch bohaterów historycznych, ponieważ historia jest dla nas realizacją naoczną prawdy o względności wszystkich miar, ocen, wartości. Nie umiemy inaczej myśleć. Tymczasem na takim porównaniu powstała cała olbrzymia kultura, która wcale nie zamyka się w granicach czasowych historii Rzymu. Rzym przyrównał się do Grecji, Rzymianie uznali się za spadkobierców Grecji. Powstała paralelna drabina wartości, paralelna mitologia, paralelna filozofia polityczna i moralna. Historia dla Rzymian była po prostu polem poszukiwania ideału. Uznali się za powołanych do wcielenia owego ideału w życie, ponieważ los dał im dość siły i szczęścia, aby mogli korzystać z dobrodziejstw rozumu. Fortuna — pisze Plutarch — weszła w historię Rzymu, „aby zdjąć swe sandały i pozostać w niej na zawsze”. Paralelizm grecko-rzymski stworzył jedność kultury antycznej; gdy Rzym upadł, przejmowały kolejno jego ideały polityczne i jego rolę w świecie Bizancjum i cesarstwo Karolingów, i cesarstwo rzymskie narodu niemieckiego, a w końcu wszystkie monarchie uznawały się za nowe wcielenie Rzymu, wszyscy monarchowie przyrównywali się do rzymskich cezarów, wszystkie republiki powoływały się na rzymskie i greckie wzory, a historycy wszystkich narodów wywodzili ich dzieje od Rzymian, od jakichś wygnańców rzymskich czy wędrowców, tak jak kiedyś Rzymianie wywiedli się od wychodźców z Troi. „Krak był Rzymianinem, wywodził swój ród z rodziny Grakchów, z której to dwaj Grakchowie, mianowicie Tyberiusz i Gajusz zginęli..., a on wówczas opuściwszy Rzym udał się do Polski, gdzie szukał spokoju i schronienia, i w Polsce w ten sposób osiągnął władzę...” Tak pisze Długosz o władcy, któremu przypisuje dzieło ustanowienia w Polsce pierwszych instytucji politycznych. W ślad za Długoszem wszystkie rody szlacheckie w Polsce wywodziły się od rodów rzymskich... Istotniejsze było jednak to, że ustrój polski wzorowany był na rzymskiej republice, i to, że Polacy historię własnego kraju pojmowali tak, jakby była ona nową wersją historii Rzymu, i że tym wielkim wzorem historycznym nieustannie samych siebie tyranizowali. Z rzymskiej pozy zresztą zrodził się polski katastrofizm — gdy jeszcze Polska była wielkim mocarstwem, jej moraliści (Piotr Skarga, Szymon Starowolski) uderzyli w ton kasandryczny i wieszczyć poczęli niechybną zgubę narodowi, rzeczypospolitej. Dziwimy się temu: jak to możliwe, aby w normalnym państwie powstała myśl o zgubie? Czyżby Polacy zawsze, nawet przed rozbiorami, tak niepewni byli swego istnienia? Otóż w tym wypadku również działał przykład Rzymu: Rzym upadł, więc kto Rzym naśladuje w jego potędze, musi się liczyć z tym, że podzieli kiedyś los tamtej potęgi. A ta rzymska poza „starożytnych Polaków” nie była bynajmniej ich wyjątkową cechą, lecz — jak powiedzieliśmy wyżej — cechą wszystkich państw europejskich. Paralelizm historyczny stworzył jedność kulturalną Europy i utrzymał się aż do końca XIX wieku. Żyjemy w pierwszym stuleciu poczucia względności historycznej, w pierwszym stuleciu pojmowania historii jako rzeczywistości niejednorodnej, w pierwszym stuleciu nieklasycznej filozofii historii.
„Krwawy i straszny na zgonie wiek XVIII już przeszedł. Pójdź, młodzieńcze wieku XIX! Przypatrz się tu ludziom z daleka. Da ci poznać ich Plutarch. Korzystaj z błędów, chroń się umyłek, naucz się prawdy. Dawne to dzieło, nie teraźniejsze. Ale też ludzie ludziom podobni. Światło, cnoty, występki, szkody i pożytki wieków z sobą się schodzą.” Takimi słowy zalecał ks. Golański lekturę Plutarchowych Żywotów. Rok 1805. U progu XIX wieku ukazała się w polskim języku po raz pierwszy książka, która w kulturze polskiej istniała już od lat czterystu, choćby dlatego, że była przedmiotem ćwiczeń łacińskich w kolegiach. Teraz stała się książką do czytania. Teraz dopiero wzięły ją do rąk dzieci. Mały Mickiewicz, mały Słowacki, mały Goszczyński, mały Mochnacki... I każdy z nich mógłby zapewne o swoim obcowaniu z Plutarchem napisać to, co o nim pisał Heine: że mianowicie chciało mu się po lekturze Żywotów przez okno skakać, aby stać się „wielkim mężem”. Śmieszne? A czy jeszcze dzisiaj chłopcy nie chcą być szeryfami na Dzikim Zachodzie, czy nie pragną stać się wielkimi detektywami w stylu ich książkowych, filmowych lub telewizyjnych bóstw? Tę samą rolę co dziś kryminały i westerny w dojrzewaniu chłopców — z początkiem XIX wieku odgrywały Żywoty Plutarcha oraz Odyseja, Iliada, Eneida. Matka Mochnackiego wspomina, że kiedyś gospodarz domu, w którym mieszkała ich rodzina, zaalarmował ją wiadomością, iż mały Maurycy chyba zwariował, bo dziko krzyczy w swoim pokoju i ciska przedmiotami w piec. Okazało się, że Maurycy był wtedy przy lekturze Iliady i zabawił się w oblężenie Troi. Oczywiście, nic nadzwyczajnego w tej anegdocie. Dzisiejszego czytelnika może tylko zdziwić podniecenie chłopca z powodu oblężenia Troi, która dawno stała się już tematem szkolnej nudy. Dzisiejszy chłopak ziewa na sam dźwięk któregoś z greckich sławnych imion. Tak, ale mali chłopcy z początkiem wieku nie czytali jeszcze powieści. Dopiero jako młodzieńcy mieli sięgnąć po Waltera Scotta, który był wtedy nowością.
Pamiętamy wszyscy słowa Gustawa z IV części Dziadów o „książkach zbójeckich”. Wiemy, jakie książki ma na myśli: Zbójców Schillera, Fausta Goethego oraz Cierpienia młodego Wertera, może Nową Heloizę Rousseau i jeszcze jakieś upiorne ballady Bürgera. Tak, to wszystko prawda. Romantyczne lektury naszych romantyków to temat osobnego rozważania, a zwłaszcza rozwój tych lektur, ich przemiany. Dzisiaj chcę zwrócić uwagę tylko na te lektury pierwsze, które są zawsze podstawą wychowania i które decydują o stylu osobowości, o planie życia, o jego perspektywie. Otóż nasi romantycy byli wychowani na wzorach antycznych. Na Plutarchu, Homerze i Wergiliuszu. Myślę nawet, że byli ostatnim pokoleniem związanym tak mocno z antykiem. Już następne uczyły się od dziecka uwielbiać Napoleona, Kościuszkę, Garibaldiego, a potem bohaterów fikcyjnych — hrabiego Monte Christo, Old Shatterhanda... Romantycy byli ostatnimi chłopcami kochającymi pierwszą najświętszą, dziecinną miłością Temistoklesa, Milcjadesa, Arystydesa, Koriolana, Brutusa.
Pisze się wiele rozpraw o roli antyku w romantyzmie i o związkach poezji romantycznej z greckim i rzymskim klasycyzmem. Nie o to w tej chwili chodzi. Nie o literaturę. Chodzi o pierwszy zawiązek wyobraźni, o źródło kojarzeń, metafor, odniesień. Dla romantyków wszystko to mieściło się w świecie grecko-rzymskim — świat ten nie był jeszcze dla nich podręcznikiem szkolnym ani muzeum, ani w ogóle dziedziną wyuczoną. Był dla nich wciąż jeszcze żywy i bliski.
A to znaczy, że dla nich historia wciąż jeszcze była rzeczywistością jednorodną, powtarzającą się cyklicznie; to znaczy, że była ona dla nich polem szukania ideału; to znaczy, że cnoty ludzkie trwały w niej niezmienne, czyste, wiecznie aktualne; że słowa nie zmieniały wartości i znaczenia; że ponad wiekami i ponad zmiennymi formami ludzkiego bytu wznosił się w ich oczach wciąż ten sam, czysty, wszystkim widzialny łuk ludzkich aspiracji, łuk ludzkiego losu, o którym powiadał Plutarch w swych Moraliach, że obejmuje swą orbitą „wszystkie rzeczy, które się zmieniają od nieskończoności do nieskończoności”.
Żyjemy w pierwszym stuleciu nieklasycznej wizji świata. Oni, romantycy pierwszej wielkiej generacji, byli ostatnim pokoleniem wychowanym całkowicie w klasycznej wizji świata. Oni sami wnieśli w nią niepokój. Zdradzili Plutarcha, któremu zawdzięczali swe dyspozycje do wielkości.



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.