Przejdź do zawartości

Mała gosposia (Korotyńska, 1939)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Mała gosposia
Podtytuł Powiastka
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1939
Druk „SIŁA“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA



E. KOROTYŃSKA
MAŁA GOSPOSIA
POWIASTKA


WYDAWNICTWO KSIĘGARNI POPULARNEJ
w WARSZAWIE
Printed in Poland
Druk. „SIŁA“ Warszawa





Szymon, biedny posługacz w pocztowym oddziale, miał pięcioro dzieci, z których najstarsza miała lat dziewięć...
Natalcia, było imię dziewczynki, odznaczała się dużą nad wiek roztropnością i pracowitością i była wielką matki pomocą.
To nosiła małego Jurka, to obierała kartofle do obiadu, to znów prześcielała łóżeczka małych braciszków lub siostrzyczek.
Wszystkie dzieci były maleństwami i niczego sobie zrobić nie potrafiły.
Ojciec Natalci był bardzo ubogi. Miał wprawdzie darmo pokój, w którym mieściła się kuchnia, ale pensja była tak mała, że ledwie starczyła na marne wyżywienie pięciorga dzieci i słabowitej jego żony.
A tu jeszcze zdarzyło się nieszczęście, iż zachorowała żona i to tak ciężko, że zmuszony był ją zawieźć do szpitala.
Rozpacz jego nie miała granic. Co pocznie z dziećmi, kto je będzie pielęgnował i jeść przyrządzał, kto zgotuje mu obiad i zajmie się gospodarstwem?
Gdy siedział zadumany i zmartwiony, naraz czyjaś rączka objęła go za szyję i usta czyjeś ucałowały go serdecznie w policzek.
— Tatusiu — odezwała się Natalcia, tuląc się do zasmuconego ojca — czego się martwisz? Smutno nam będzie bez mamusi, ale co do gospodarstwa i dzieci, to ja sama to zrobić potrafię.
Uśmiechnął się na to z politowaniem.
Przed nim stała maleńka, chuda córeczka, wyglądająca pomimo dziewięciu lat na siedem najwyżej.
— Skąd znowu? — szepnął — nie potrafisz na pewno, jesteś za mała. Jakie to rączki! Gdzież taka laleczka może przyjąć na siebie podobnie ciężkie obowiązki. No, do widzenia, róbcie, co chcecie! — I wyszedł zrezygnowany na wszystko.
— Głową muru nie przebijesz! — szepnął do siebie znękany — cóż ja na to poradzę? żadnego nie mam na tę niedolę sposobu. Jeśliby były pieniądze, wziąłbym jaką kobietę do posługi, ale ani myśleć o tym, sami jeść ledwie mamy, tyle tylko, aby nie umrzeć...
I machnąwszy ręką poszedł do pracy. A praca ta była bardzo uciążliwa. Ani chwili nie miał dla siebie. Nawet zjeść mu obiadu nie dali.
Wciąż tylko wołanie:
— Szymon! zanieś pakiet na pocztę! Szymon! czas na herbatę!
I tak wciąż bezustanku. Gdy mu żona przynosiła jedzenie, odwoływano go od nędznej strawy, a gdy wracał, wszystko było zimne i niesmaczne. Biedny Szymon!
A dziś to i zimnego jedzenia nie spodziewał się, bo i któż mu ugotuje? Przecież nie ta okruszyna Natalka, toć i udźwignąćby garnka nie była w stanie.
Tymczasem, cóż za niespodzianka! Zaledwie wybiła dwunasta, weszła. Natalcia, cała otulona chustami i postawiła przed nim jedzenie.
Zdumiony i wzruszony patrzał na tę drobną, szczupłą istotkę, nie wierząc własnym oczom.
Natalka sama zaczęła mu tłumaczyć:
— Widzisz, tatusiu, masz obiad, będziesz miał i kolację. Przyszła Zosia od sąsiadki i popilnowała dzieci, a ja ugotowałam obiad. To nic trudnego, tatusiu, poszłam na rynek, kupiłam kartofli i okrasy, a chleb był wczorajszy.
Ojcu łza zakręciła się w oku. Wzruszony zabrał się do jedzenia, coraz to odrywając wzrok od garnka i przenosząc na małe dziewczątko.
Jak zwykle, tak i w tej chwili odwołano go od obiadu, a gdy zwlekał z pójściem, aby zjeść gorący posiłek, weszła młoda panna, pisząca na maszynie, i wręczyła mu paczkę listów do zaniesienia naczelnikowi.
— Niech Szymon zaniesie panu naczelnikowi — mówiła — ale natychmiast! To pilne... A to kto? — pytała, patrząc na Natalcię — może Szymona córka?
— A tak — z dumą potwierdził Szymon, patrząc z u wielbieniem na córeczkę — to najstarsza, mam tego drobiazgu pięcioro, ona w domu gospodynią, wszystko robi, ot i dzisiaj ugotowała mi obiad — kończył ze wzruszeniem.
— Co? to maleństwo? — pytała zdziwiona — rączki, jak u małego dziecka, taka słaba i wątła? No, to macie z niej pociechę! — I poszła do drugiego pokoju.
Tymczasem Szymon przed wyjściem do naczelnika popatrzył chwilę na Natalcię i coś, jak łza ukazała mu się w oczach.
Pogłaskał ją po główce i wyszedł.
A dziewczynka z pośpiechem wyszła od ojca i pędem wpadła do mieszkania.
Zastała lament. Płakał Włodzio, gdyż mu zabrał Józio zabawkę, płakała Micia, gdyż nie dano jej wyglądać przez okno.
Na widok wchodzącej Natalci wszyscy rzucili się ku niej, opowiadając o swych zmartwieniach.
Uciszyła wszystkich, ucałowała, upieściła, potem uśpiła najmłodsze i zabrała się znów do roboty.
A ciężkie miała obowiązki, ach! jak ciężkie!
Od świtu miała coś do roboty. Budziły się dzieci, trzeba było je ubrać, umyć, uczesać i dać śniadanie, bo wołało to wszystko:
— Jeść! jeść!
A i ojcu trzeba było zgotować cośkolwiek, aby nie szedł na czczo do pracy.
Wyszedł ojciec, rozpoczynała się inna robota. Trzeba było sprzątnąć izbę, posłać łóżka... I to wszystko tymi wątłymi drobnymi rączkami, które z trudem ujmowały szczotkę do zamiatania i dosięgnąć nie były w stanie półki z naczyniem.
A później to gotowanie, to dźwiganie garnków i stawianie na kominie, przynoszenie w wiadrach wody ze studni...
Ale Natalka robiła to choć z trudem, ale i z radością, iż zastępuje chorą matkę i darmo nie je chleba. To tak przyjemnie być pożyteczną.
Ojciec podziwiał swą córkę, sąsiedzi zachodzili, aby przyjrzeć się jej robocie i pokazywać swym córkom, jak to mała kruszynka potrafi, jeśli chce, pracować.
Ale najbardziej podziwu godnym było to, że Natalka zabrała się któregoś dnia do prania.
Przydźwigała balię od sąsiadki, zebrała brudną bieliznę i prać zaczęła wieczorem.
Przyszedł Szymon i oczom swym nie chciał wierzyć.
Ona, czy nie ona? toć to niemożliwe! Takie maleństwo...
Stanął i aż ze wzruszenia zapłakał.
— Ach, ty moja droga dziecino, moja gosposiu — wyszeptał drżącym głosem — zamęczysz się biedaczko, zachorujesz. Skąd tobie do tak ciężkiej pracy? Rzuć to, Natalko, nie dla ciebie taka robota!
Ale Natalka nie porzucała nigdy raz rozpoczętej pracy.
Uśmiechnęła się do ojca, podbiegła i spracowanymi rączkami objęła go za szyję.
— Nie bój się, ojczulku — odpowiedziała — ciężej ode mnie pracujesz, a zdrów jesteś, to i ja nie zachoruję, cóż znaczy moja praca wobec twojej? A gdy mamusia wróci, odpocznę po tej robocie, którą uważasz dla mnie za ciężką.
I na nowo wzięła się do roboty. Biedne małe rączki ledwie zdołały uprać wszystko, tak ciężko było dokonać oprania całego domu.
Ale bielizna zato była czyściutka, i gdy położyła ojcu w sobotę koszulę, wierzyć nie mógł, że te małe, szczupłe rączki podobnie uprać potrafią.
Dzieci było pięcioro, trzeba więc było myśleć i o cerowaniu i szyciu.
Reperować umiała, ale szyć bardzo mało. Na szczęście sąsiadka jej miała maszynę i pomogła uszyć dla maleńkiego braciszka koszulkę. Jakaż to była radość, jaki podziw, gdy pokazała ojcu.
— Ach, ty moja kruszynko! — szepnął wzruszony — szczęśliwy jestem, że mam taką córkę. Niczym dorosła osoba!
Zdarzyło się, że sąsiadka zachorowała, a było tam dwoje drobiazgu, wołającego o wszystko i krzyczącego bez miary.
Co robić? jak pomóc? Myślała Natalcia i wymyśliła. Oto zabrała tych dwoje dzieci do siebie i opiekę im dała, jak swoim. Gdy ojciec wracał z roboty, zastawał maleństwa uśpione i nakarmione i nic nikomu nie przeszkadzające.
A choć biednie było u Szymona, nie odpędzono nigdy uboższego od nich ode drzwi mieszkanka.
Natalcia umiała oddać swą miseczkę zupy, zjadłszy tylko kawałek chleba. Taki to skarb, takie szlachetne serce miała biedna, mała, szczuplutka dziewczynka, jak lilijka tak wątła i czuła...
Wróciła matka ze szpitala. Wyzdrowiała, ale słaba była bardzo i pracować jeszcze nie mogła.
Naschodziły się kumy i sąsiadki, aby ją powitać, naopowiadały o Natalce, jak to sobie radziła, jak pracowała, jak sam naczelnik poczty już się nią zainteresował i zawoławszy Szymona powiedział, iż pensję ma podwyższoną od miesiąca i że należy mu się pochwała za takie wychowanie córki, o której wszyscy teraz mówią.
Szymon podziękował pokornie za podwyżkę, ale co do córki, to powiedział, że on jej nie wychowywał, i nie jego to zasługa, że jest taka, bo ona sama taka dobra i taki anioł... — I rozpłakał się...
Natalcia w dalszym ciągu robiła za matkę, a gdy ta sił już nabrała, pomagała jej w pracy, jak tylko wróciła ze szkoły.
Bo naczelnik biura wystarał się o to, żeby Natalcia mogła się uczyć, a ponieważ szkoła była bardzo daleko, pozwolił jej rano jechać z pocztarkiem do miasteczka i z powrotem.
Natalcia wyrosła na dzielną kobietę, była pomocą i osłodą dla swej rodziny, a gdy wyszła zamąż, stała się wzorem dobrej żony i matki, zaprawiając swe dzieci do pracy i pouczając je, iż wszystko można zrobić, wszystkiego dokonać, jeśli się ma dobre chęci i serce ofiarne i czułe.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.