Przejdź do zawartości

Moskal/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Moskal
Podtytuł Obrazek z r. 1864
Wydawca Biblioteka Dobrych Książek
Data wyd. 1938
Druk Druk. Diec. w Łomży
Miejsce wyd. Łomża
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

∗             ∗
Nazajutrz rano Naumów zaspał trochę i jeszcze się nie ubrał, gdy posłyszał hałas w przedpokoju. Drzwi się otworzyły, i wszedł zwykłym swym obyczajem, w czapce na głowie i płaszczu, baron Kniphusen... Baron od niedawna zesłany został z kawalergardów do liniowego pułku piechoty, co znaczyło jeśli nie degradację to przynajmniej jakąś karę lekką za tajemnicze przewinienie i jakąś niełaskę.

Powiadano cicho, że powodem jej miały być pewne stosunki niewieście, o których wiadomość doszła zanadto daleko. Ale jak całe życie barona i ten wypadek okrywały mgły, a on o sobie nie mówił nigdy. Powierzchowność jego tylko i postawa zdradzały Don Juana: blady, słuszny, bardzo piękny, pełen godności pańskiej i zaniedbania, miał minę pogardliwą, szyderską, obojętną, zdawało się że życie i przyszłość nie wiele go już obchodziły, tym więcej też dbał o teraźniejszość, którą się sobie starał uprzyjemnić. Kniphusen był najszlachetniejszym hulaką w pułku, a w obejściu się z towarzyszami najzuchwalszym impertynentem. Smutny, zasępiony, nielitościwie szyderski, gdy usta otworzył, baron lekceważył ludzi, świat i wszystko, co oni szanować przywykli. Dowcipny był, znać dawniej czytywał wiele, umiał nie mało, ale teraz i książki go już nie zajmowały.
Był to człowiek wyżyty i wyczerpany, choć młody, znudzony i żyjący tylko dla tego, że się lenił stryczka sobie założyć na szyję.
Towarzysze się go obawiali, starsi nawet mieli dlań pewne względy, ale co najdziwniejsza, Natalia Aleksiejewna, pani wszechwładna serc ojcu podkomendnych, zdawała się także z baronem być pokorniejszą niż z innymi.
On jeden się w niej nie kochał, był grzeczny, zimny, nieco żartobliwy z nią, ale bardzo ostrożny. Może właśnie dla tego ona, to mu się zdawała nadskakiwać niekiedy, to na niego wcale nie uważać. Mówiła o nim bardzo źle zwykle, ale mówiła zbyt często, zdradzając się, że dla niej nie był całkiem obojętnym, szpiegowała go, nie cierpiała a rumieniła się przecie ile razy wszedł do pokoju. Baron otwarcie sobie z niej żartował, choć nadzwyczaj grzecznie i przyzwoicie.
Kniphusen z Naumowem nie byli w wielkich stosunkach, charaktery ich ani się zgadzały, ani dosyć sprzeciwiały sobie, żeby się wzajemnie pociągać. Zdziwił się więc młody oficer, widząc go u siebie tak rano, a bardziej jeszcze gdy się okazało, że baron pod płaszczem miał tylko szlafrok.
— Piłeś już herbatę? zapytał ziewając gość.
— Nie, ale samowar gotów.
— Bardzo dobrze, i ja się z tobą napiję.. ale maszże tym rum i cytrynę?
— Poślę po nie — jeśli chcesz.
— Proszę, herbata czysta jest bardzo prawowiernym ruskim napojem, ale dla ludzi potrzebujących pobudzenia, za lekka... rum ją czyni znośną. Widzę, dodał baron, iż dziwisz się, że do ciebie z tak ranną pospieszyłem wizytą... ale nie zapominaj, że stoję o trzy kroki, że się nudzę, i że wczoraj wracając późno widziałem pocztową kibitkę przed twoimi drzwiami. Miałeś gościa? co słychać? hę?
To mówiąc rozsiadł się, a raczej położył na kanapie, białą rękę w czarne pukle włosów zapuścił i spoglądał ciekawie na gospodarza.
— Chwilkę u mnie przebył dawny towarzysz korpusowy, jadący do Warszawy... rzekł obojętnie Naumów.
— Z Petersburga?
— Tak, z Petersburga.
— Cóż w Pitere?... wielkie oburzenie? wielkie strachy? wielka złość, czy wielki chaos?
— Małośmy co o tym mówili przerwał Naumów, więcej o sobie i przyjaciołach.
Baron począł świstać; a po chwili rzekł kręcąc papierosa.
— Słuchaj, Światosław, czy ty mnie masz za szpiega? co?
— Cóż to znowu baronie?
— Jakże ty chcesz żebym uwierzył, iż wy we dwóch z Henrykiem (bo go znam i wiem że był) przez kilka godzin paplaliście niewiedzieć o czym, gdy nad głowami grzmi rewolucja?
— Myślcie co chcecie, to pewna żeśmy o Petersburgu mówili najmniej!
— A no! to o Warszawie! uśmiechał się baron... i zaraz dodał powoli, śmiejąc się.
— To tylko lenistwo moje iż ciebie pytam o czym wy tam rozmawialiście. Trochę popracowawszy mógłbym prawie do słowa odgadnąć waszą młodzieńczą rozmowę. Naturalnie palą się wam głowy na słuch o rewolucji, biją serca, myślicie już świat z więzów rozkuwać i fundować Rzeczpospolitą!...
Uśmiechnął się i mówił dalej powoli.
— Wszystko to ja już przechorowałem i przebyłem jak ospę. Wam młodym potrzeba się przecie czym zadurzyć, ale te wszystkie piękne utopie to gruszki na wierzbie, mój kochany Naumów; świat do lepszego tak idzie jak dawniej pielgrzymki chodziły do Troickiej Ławry, dwa kroki naprzód, jeden w tył, a bardzo często krok naprzód, a w tył dwa. Świat będzie światem, złe złem, a co się wróblów nałapie na plewę, to czysty zysk całej roboty.
— Przyznam się wam, przerwał Naumów, że ja także nie bardzo wierzę w utopie...
Baron popatrzał mu długo w oczy i rzekł serio.
— Doprawdy? to mnie dziwi, ja mam prawo w nic nie wierzyć, ale ty nie, pokazuje się, że albom się na tobie omylił — alboś ty się jeszcze nie rozbudził. — Człowiek musi przejść prędzej później przez te choroby konieczne jak ospa, szkarlatyna i koklusz. No, ale cóż on ci tam gadał?
— Toście odgadli, odpowiedział śmiejąc się Naumów, dużo roił...
— Polak, nic dziwnego, to naród daleko jeszcze młodszy od naszego, gdyby go było trochę więcej, na serio bałbym się o Rosję. Zważ tylko Naumów jacy my starzy i zimni przy nich wyglądamy? Polak modli się, płacze, kocha, wierzy, daje się oszukiwać aż do samej śmierci, weźże naszego brata choćby najgorętszej natury, w dwudziestym roku już lata za cygankami, a w salonie rachuje posagi, a w cerkwi stoi jak drąg, ale myśli o wieczornej grze lub o nocnej hulance, łzy mu tylko chrzan wyciska, a ze strachu gotów na wszystkie podłości jakich od niego kto zażąda. My jesteśmy narodem praktycznym i zajdziemy daleko...
To mówiąc Kniphusen dolał sobie obficie rumu do szklanki i tak mówił dalej.
Przez dwa lub trzy tygodnie będą u nas po cichu szeptali z sympatią o Polsce, ale to prędko ustanie. Jenerałom to na rękę, bo zarobią na przechodach i translokacjach, oficerom na rękę, bo pohulają, a nuż jeszcze wojenna stopa, to i pensja podwójna.
Żołnierzom w to graj, bo będą rabowali, urzędnicy się już oblizują, bo w mętnej wodzie łapowe brać najlepiej. Wezmą się więc wszyscy za Polaków, złupią ich ze skóry, nahałasują patriotyzmem i basta...
Po tej mowie baron trochę pomilczał.
— Co do mnie, rzekł po chwili, rad jestem, że zmienię kwaterę, zawsze ta Warszawa to miasto, nie taka dziura jak tu, przynajmniej znajdzie się dobry traktier i cukiernia i człowiek nie będzie zmuszony w niedostatku kobiecej twarzy umizgać się albo do Natalii Aleksiejewny albo do kucharki Praksedy.
Naumów namarszczył się na to wspomnienie i rzekł poważnie.
— Proszę was nie odzywajcie się tak o Natalii Alaksiejewnie.
— Cieszy mnie — odezwał się baron, śmiejąc się, że choć w tym względzie jesteście młodzi, Naumów — ale nie mogę pochwalić waszej pierwszej miłości, boć to pewnie pierwsza?
Naumów milczał chmurny.
— Ja bo was kocham — dodał Kniphusen — i dlatego radziłbym wam na pierwszą miłość dobrać sobie choćby Praksedę, a nie takie stworzenie, które się urodziło bez serca, jak czasem cielęta rodzą się bez głowy. — Namęczysz się, rozpaczasz, ona się z ciebie naśmieje i tyle tego.
— Dlaczego sądzicie, że Natalia Aleksiejewna?...
Nie dał mu dokończyć baron i rzekł chłodno.
— Natalia jedną tylko istotę na świecie kochać może, to siebie. Jakże wy nie widzicie, że jej potrzeba dziesięć tysięcy rubli dochodu; a potem męża choćby i sześćdziesięcioletniego, to wszystko jedno...
— Wiecie baronie, z kwaśnym uśmiechem wyrzucił Naumów, to coś zakrawa na to jakbyście się w niej kochali i mścili się za nieczułość?...
— Ono to może tak i wygląda, odpowiedział wcale nie obrażony przypuszczeniem Kniphusen — ale gdybyś ty mnie znał, o takiebyś głupstwa nie posądzał. Jam się już tak przekochał, że gdyby Natalia Aleksiejewna przy swoich wdziękach była nawet w istocie kobietą, jużby mnie zbałamucić nie potrafiła.
Widzisz, żem doszedł do tego, że na jednej szali kładę ją i kucharkę Praksedę, a prawdę powiedziawszy Praksedę wolę... Prakseda ma serce... podzielne, do nieskończoności, ale ma...
Naumów tak był zgorszony, że słów mu na obronę zabrakło.
— Widzisz — mówił dalej baron, jaka to ze mnie zepsuta bestia, ale na to nie poradzić, bo człowiek zepsuć się może, a naprawić nie potrafi, takim ja już i zdechnę. Gdybyś mnie posłuchał, tobyś się tak z Natalią jak ja obchodził, im ty będziesz więcej przed nią padać — tym ona drapieżniej urągać się z ciebie będzie. Chcesz być spokojny, posłuchaj choć mojej rady, kochaj się gdzieindziej. W twoim wieku bez tego się obejść nie można, a od takiej niezdrowej miłości czasem ludzie wariują.
Tak plotąc trzy po trzy baron wypił pół butelki rumu, wypalił ze sześć papierosów i blada twarz jego pokraśniała żywym rumieńcem.
Widać po nim było, że ten trunek zamarłe sztuczne życie w nim rozbudził, ale symptomatem powrotu do niego było tylko zjadliwsze szyderstwo.
W twarzy Naumowa odmalowało się, jakby politowanie, którego odblask baron pochwycił i zrozumiał.
— Nie lituj się nade mną — rzekł, uśmiechając: — czy może być człowiek nade mnie szczęśliwszy? patrzę na świat jak na komedię, w sercu pustki, głowa nie głupia, gdyby nie lenistwo zaszedłbym dokąd chciał, ale po co? Czy mnie pochowają w jeneralskich szlifach czy w sołdackim szynelu jednakowo zgnić potrzeba!!
— Jestem pewny — dodał po chwili, że ci Henryk polskim liberalizmem głowę wczoraj nadwerężył, przyszedłem umyślnie, aby ją naprostować. Rewolucje robią się takimi ludźmi jak ty i on, a takich ludzi w całej Rosji jest może kilkuset, gdy takich jak ja, są tysiące. Cóż wy zrobić możecie? wyście ludzie sumienia, co będziecie grać ludowi jedną piosenkę jaką wam dyktuje przekonanie, a my mu potrafimy zaśpiewać, co będzie potrzeba!...
— Dziękuję wam — odparł Naumów, żeście z taką troskliwością przybiegli mnie z mniemanej choroby uleczyć, a wierzcie mi, jam się dotąd nie zaraził i mnie się zdaje, żeśmy do zmian żadnych nie dojrzeli.
— I nie dojrzejem — zawołał baron, bo gnijem. Smutna to rzecz, ale prawda, ja sam jestem przegniły i widzę to; zazdroszczę zdrowym, ale wyleczyć się nie potrafię; cóżem winien, że od kolebki jad sączono we mnie, żem nigdy nie był młodym, że niewola zrobiła ze mnie niewolnika, który już nawet w swobodę nie wierzy?
To mówiąc, baron wstał powoli, płaszcz narzucił na ramiona i śpiewając jakąś francuską niedorzeczną piosenkę powoli bez pożegnania wywlókł się od Naumowa, na którym i bytność jego i rozmowa z nim bolesne uczyniła wrażenie. Zamiast go wyleczyć z choroby młodości Kniphusen dał mu pragnienie wszystkich jej złudzeń i szałów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.