Przejdź do zawartości

Niezwalczone sztandary/Od autora

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Niezwalczone sztandary
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1923
Druk Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T. A.
Miejsce wyd. Lwów - Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD AUTORA.

Powieść niniejsza jest ostatnią z powieści, nowel i broszur, jakie poświęciłem Wielkiej Wojnie i rewolucji rosyjskiej oraz związanym z temi wielkiemi wydarzeniami przeżyciom Polaka, który patrzył na nie „z tamtej strony”, pod kątem widzenia t. zw. „orjentacji sojuszniczej“.
Już na wstępie zaznaczam, że cały ten cykl nie ma żadnej tendencji politycznej a zwłaszcza partyjnej. Pisząc go, pragnąłem wobec Narodu spełnić swój obowiązek sprawozdawczy, wobec sztuki i życia jeden z obowiązków artysty „utrwalanie przemijającego“, wobec siebie — doprowadzenie do porządku własnych przeżyć i wrażeń. Że oświetlam sprawy ze swego punktu widzenia jest zupełnie naturalne, ponieważ na innym punkcie stanąć nie mogłem.
Ta moja praca rozpoczyna się w roku 1915 we Lwowie, gdzie napisałem broszurę p. t. „W Płomieniach“. Miała ona wyjść jeszcze w tym samym roku w Warszawie, w „Bibljotece Dzieł Wyborowych“, wyszła jednakże dopiero 1918-go roku w Kijowie, nakładem W. Karpińskiego. Treść jej stanowi opis Lwowa, nastrojów lwowskich i wypadków od dnia zamordowania Franciszka Ferdynanda d’Este aż do wkroczenia wojsk rosyjskich. Mimo, iż posiadałem materjał do kontynuowania tej historji i opisania pobytu Rosjan we Lwowie i zachowania się Lwowa, z materjału tego zrazu korzystać nie mogłem, później zaś, wobec istnienia prac innych autorów, powracanie do tego tematu wydało mi się zbyteczną pedanterją.
W czasach pobytu w Rosji nie mogłem wydać nic więcej, prócz książki zatytułowanej „Biały Lew“, a przedstawiającej, głównie na podstawie materjałów i dokumentów czeskich, czesko-słowacką akcję zbrojną, jej organizację, taktykę, charakter i cele. Zamierzałem zapomocą tej książki nie tylko poinformować swych rodaków o mało im znanej akcji czeskiej, ale także przyczynić się do ożywienia polskiej akcji zbrojnej, prowadzonej po tamtej stronie, mojem zdaniem, i opieszale i nieudolnie. Książka ta ma już obecnie — o tyle o ile — znaczenie dokumentu historycznego.
Dopiero po powrocie do kraju w maju 1919 r. mogłem przystąpić do zamierzonej zdawna pracy systematycznej na podstawie bardzo skrzętnie i pilnie prowadzonego, obszernego pamiętnika, wycinków z gazet, wywiadów z poszczególnemi osobami, wreszcie niewykończonych wprawdzie lecz szeroko założonych szkiców literackich.
Praca ta, wymagająca kilku lat trudów, była nie do pomyślenia bez wydawcy, któryby się podjał jej sfinansowania i zrealizowania — rzecz w tych niespokojnych i nieptwnych czasach nader trudna i ryzykowna. Zarazem zależało też na pośpiechu, aby okropne obrazy rewolucji, jakie przynosiłem, mogły w porę przeciwdziałać propagandzie bolszewickiej, oczywiście w mierze, w jakiej były do tego zdolne. Ze względu na wyzyskanie tego momentu aktualnego wydawca musiał się zdecydować bez zastrzeżeń.
Takiego wydawcę ideowego, a człowieka czynu zarazem, znalazłem w P. Rudolfie Wegnerze, kierowniku znanego już szeroko „Wydawnictwa Polskiego“. Ten entuzjastyczny twórca książek, nie uląkłszy się bynajmniej niebezpiecznego zwykle cyklu i nie zważając ani na zastój, ani na brak papieru, ani na panujące powszechnie trudności wydawnicze, do urzeczywistnienia mego planu natychmiast energicznie przystąpił. To też po ukończeniu swej pracy z wielką radością składam Mu na tem miejscu szczere i gorące podziękowanie.
Tak więc na wiosnę 1920 r. wyszedł „Syn Dniepru“ — zbiór nowel, poświęconych emigracji nieideowej, stosunkowi małych ludzi do Wielkiej Wojny i ich budzeniu się — przeważnie nacechowany niefrasobliwym jeszcze tonem łatwych dni 1915 r. Po nim nastąpili „Pielgrzymi”, powieść opisująca życie wygnańców polskich w gminie wygnańczej na tle posępnej, niezdecydowanej zimy roku 1916-go, zakończona nagłym wybuchem rewolucji rosyjskiej. Dalej „Czerwona Rakieta“ (r. 1917 — 1918), przedstawiająca Kijów podczas rewolucji, powstanie republiki ukraińskiej, ciągłe zbliżanie się bolszewizmu, powstanie bolszewickie, wreszcie wojnę domową, oblężenie miasta przez bolszewików i represje. „Krwawa Chmura“, etjuda na motywy moskiewsko-chińskie, mająca wykazać, skąd się wzięli Chińczycy w wojskach rosyjskich, w dalszym ciągu przynosi obrazy rewolucji w Moskwie — opis burzenia pomników, opis parady 1-go maja, epizody z akcji na różnych frontach itd. „Pendant“ do tej powieści, a równocześnie opowieść o dalszych dziejach i dalszym rozwoju rewolucji stanowi powieść „Wściekłe Psy“, przynosząca oprócz tego szczegółowe studjum o anarchistach rosyjskich, ich charakterystykę i historję ich powstania przeciw władzom bolszewickim (Moskwa, wiosna 1918 r.). — Czytelnik bez trudu spostrzeże, że są to rzeczy, opierające się na autopsji, wywiadach, obserwacji osobistej; zarazem mamy tam już pewne wskazówki co do trwającej wciąż, choć już konspiracyjnej, polskiej akcji wojskowej.
Z kolei — „Niezwalczone Sztandary“ (rok 1918) — wojna czeska na Syberji, historja powstania dywizji polskiej na Syberji, punkt zborny wojsk polskich nad Oceanem Spokojnym, wreszcie — zawieszenie broni, zwycięstwo.
Tu muszę dodać parę słów o dywizji syberyjskiej, powszechnie źle i niesprawiedliwie, a często złośliwie krytykowanej i sądzonej.
Dlaczego? Nie wiem!
Dywizja ta przyczyniła niewątpliwie bardzo wiele kłopotów tym, którzy „chcieli już siedzieć cicho aż do końca“, bez względu na to, czy to byli zamożni nasi emigranci, czy też oficerowie w obozach niemieckich. Jednakże rozproszony żołnierz polski dla wielu względów formacji oddziałów polskich pragnął, a jenerał Haller formowanie nakazał i oficerów swych przysłał. Nie trzeba być orłem politycznym, aby zrozumieć, iż entencie zależało na angażowaniu bolszewików na Wschodzie i utrzymaniu jakiegoś wschodniego frontu — żołnierz zaś, któremu sprzykrzyła się dorywcza, małosławna a nieunikniona służba w szeregach bolszewickich lub też beznadziejne siedzenie w obozach jeńców, chciał się poczuć w kupie z ewentualną nadzieją przebicia się na Wschód. Że tak było, dowodzi fakt, iż gdy oficerowie, zwłaszcza zpoczątku, zgłaszali się zrzadka i pojedyńczo, żołnierze napływali setkami.
Co więcej — można śmiało powiedzieć, że dywizji tej nie stworzyć nie można było. Mimo klęsk i niepowodzeń naszej akcji zbrojnej, żołnierz czuł, iż godzina zmartwychwstania Polski nadchodzi i pragnął się ujrzeć w szeregach. My, którzyśmy dla tej dywizji pracowali, nie mieliśmy na celu nic innego, jak tylko zabezpieczenie temu szlachetnemu porywowi powodzenia i bezpieczeństwa przez jedność akcji i oparcie jej o Czechów. Dla mnie osobiście było to też niezmiernie cennym eksperymentem co do możliwości wspólnej akcji z Czechami w Europie.
Dlaczego ta dywizja formowała się przy Czechach, po przeczytaniu mej książki pojmie każdy. Nie mogło być inaczej. Leżało to w interesie obu stron. I mimo, iż u nas rozpowszechnione jest zapatrywanie zgoła od mego odmienne, twierdzę, że, wyjąwszy drobne stosunkowo nielojalności, Czesi zachowywali się i postępowali przez cały czas zupełnie przyzwoicie. Trzeba pamiętać, że odpowiedzialność za wojsko polskie ponosili oni tylko, dopóki dywizja polska była pod ich komendą. Przez cały ten czas, gdy byłem na Syberji, miałem w te stosunki wgląd i wiem co mówię. Z chwilą, kiedy dywizja polska stała się samodzielna i, zerwawszy stosunki, przeszła pod bezpośrednią komendę francuskiego jenerała Janina, Czesi nic z nią wspólnego nie mieli, a całą odpowiedzialność ponosi jenerał Janin.
Okres naszego współpracownictwa z Czechami był dla dywizji okresem szczęśliwym. Akcja postępowała naprzód raźno i czuliśmy, że posiadamy sojusznika, z którym możemy się łatwo i szczerze porozumieć i który z każdym dniem coraz bardziej do nas się zbliża.
Jeśli jednakże my wraz z Czechami mieliśmy na celu zorganizować się jak najlepiej, aby tem łatwiej przebić się przez Syberję i stanąć nad morzem, to cała stara emigracja polska w Rosji Wschodniej i na Syberji, wierząca bezwzględnie w zwycięstwo reakcji rosyjskiej, starała się tę tendencję dywizji osłabić i wojska dla swych celów zatrzymać. Stąd intrygi i walki, w których wreszcie nasza emigracja wzięła górę, poczem, wpłynąwszy na oficerów, częściowo zupełnie nie orjentujących się w położeniu a częściowo — byłych oficerów armji rosyjskiej — doprowadziła ostatecznie do znanych już wyników.
Jenerał Janin francuskich wojsk na froncie rosyjskim nie miał. Jedyna siła, jaką dysponował, to była właśnie ta dywizja polska, której używał bardzo oszczędnie. Wyjąwszy pułk pierwszy, chodzący często do bitwy, dywizja polska — o ile wiem — przez cały czas nie ruszała się z Nowomikołajewska — chyba we własnym interesie na ekspedycje karne przeciw buntującym się po wsiach chłopom. Stąd dowód, iż komenda francuska była wobec tej dywizji względna. Istotnie wierzono, iż Kołczak jest dość silny, aby sobie mógł sam dać z bolszewikami radę. Ta kombinacja runęła nagle i wówczas, na rozkaz sztabu francuskiego, dywizja musiała przyjąć bój arjergardowy. Jenerał Janin miał oddane sobie to wojsko pod komendę. Czy miał prawo go użyć? Miał. Nie byli to przecież żołnierze z cyny.
Ale od chwili, kiedy jenerał Janin stanął na gruncie syberyjskim, aż do dnia rozbicia dywizji przez bolszewików, upłynęło dość czasu, aby móc dywizję wycofać. Poinformowany był o niej jenerał Haller, poinformowany był Naczelnik Państwa i rząd. Dlaczego tej dywizji nie wycofano? Nie chciano? Nie umiano? Czy nie można było? Prawdopodobnie to ostatnie. Zatem dywizja syberyjska zajmowała przeznaczone sobie stanowisko, na którem padła. Czy to zaraz musi się nazywać San Domingo?
A nie stała ona tam bynajmniej dla samego honoru, jak na święcie dywizji syberyjskiej w Brześciu nad Bugiem Naczelnik Państwa w swem przemówieniu podkreślił. Pominąwszy doniosłe znaczenie polityczne, dywizja ta ma znacznie konkretniejsze zasługi. Bezpośrednio czy pośrednio brała ona udział w tej akcji, która związywała znaczniejsze siły bolszewików nad Wołgą lub w głębokiej Syberji, skutkiem czego nietylko nie dozwalała rzucić ich na Polskę, Rumunję i bardzo jeszcze wówczas słabe państwa bałtyckie, ale nawet pozwoliła Naczelnikowi Państwa stosunkowo łatwo i z nieznacznemi siłami odebrać Wilno. Było to następstwo bardzo mądrej zresztą akcji ententy odwrócenia uwagi bolszewików i odciągnięcia ich sił na Wschód — kto wie czy nie jedna z przyczyn ostatecznego zwycięstwa. Prócz tego zamieszki wojenne, rekwizycje zboża, przepędzanie ludności z jednej strony na drugą, pożary całych elewatorów pełnych pszenicy, wreszcie zupełna dezorganizacja życia ekonomicznego Rosji a także i dezorganizacja komunikacji, to wszystko w niemałym stopniu przyczyniło się do wywołania głodu w krajach nadwołżańskich, produkujących jak wiadomo, przeszło 30% całej zbożowej produkcji Rosji.
Wypada też rzec parę słów o tak zw. „czeskiej zdradzie“.
Pisało się o niej u nas tak dużo, iż przekonanie, że zagładę dywizji polskiej na Syberji wywołali Czesi, jest w narodzie naszym nieodwołalnie rozpowszechnione. Trudno było sprawdzić. Jest jednak świadek naoczny, niezawsze wprawdzie bezstronny i sprawiedliwy, ale ostatecznie, ze względu na swą inteligencję i odpowiedzialne stanowisko, zasługujący na wiarę.
Świadkiem tym jest profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, były oficer polskiej dywizji na Syberji, dr. Roman Dyboski.
W swej nader zręcznie i zmyślnie zredagowanej książce, p. t. „Siedem lat w Rosji i na Syberji“, przypisuje on katastrofę dywizji przedewszystkiem 1) Jenerałowi Janin, który kazał dywizji pozostać w straży tylnej aż do samego Władywostoku. 2) Brakowi organizacji pod względem wojskowym. 3) Brakowi celowego strategicznego porządku pociągów. 4) Niedostatkom strony techniczno-kolejowej. 5) Złemu stanowi kolei syberyjskiej i biernemu oporowi służby kolejowej. 6) Nieszczęśliwym wypadkom, zdenerwowaniu, najgorszemu w świecie stosunkowi do cofających się wojsk kołczakowskich — wreszcie „bezwzględności Czechów, którzy przewlekali swą jazdę poprostu dlatego, aby się wzbogacić“ — a — „gdy wreszcie wskutek powolnego tempa popadli w opresję, bez wahania — w myśl dawno powziętej decyzji — dodaje z dziwną pewnością siebie czcigodny pedagog — rzucili na pastwę wraz z Kołczakiem i nas.“
Słowem — każdy zmykał, jak umiał i z czem mógł, ale — głoszonej powszechnie w Polsce zdrady Czechów — nie było.
Było tylko jeszcze jedno:
— Nastrój żołnierza naszego był już beznadziejny, 15 eszelonów już było rozbrojonych bez oporu w przeciągu dwuch dni i chodzić już tylko mogło o kapitulację.
Przyczyn tej demoralizacji żołnierza polskiego dopatruje się p. Dyboski słusznie w niskim stanie intelektualnym oficera polskiego. Przenieść to można i na społeczeństwo. Masa inteligencji polskiej jest za słaba, za mało wyrobiona.
Wreszcie na końcu parę słów o książce p. Dyboskiego a mianowicie o tej jej części, która odnosi się do spraw dywizji polskiej, Polskiego Komitetu Wojennego i Komitetu Narodowego w Charbinie. P. Dyboski wstąpił do dywizji już po zawieszeniu broni we Francji i rozpadnięciu się Austrji, dlatego historja powstania dywizji polskiej jest mu mało znana. Mimo to wypowiada sądy kategoryczne bardzo apodyktycznie, z ujmą dla ścisłości historycznej, z krzywdą i szkodą dla ludzi. Mówiąc bardzo ściśle i zwięźle było tak:
Na początku byli tylko Czesi. „Burżuje“ czy „kołtuny“, zdezorganizowane przez bolszewików, niepewne jutra, siedziały cicho. Powstał Polski Związek Rewolucyjny w Samarze i Tymczasowy Polski Komitet Wojenny w Omsku. W pierwszym Związku był jeden członek Moskiewskiej Rady Zjednoczenia Międzypartyjnego i ja, stojący wówczas blisko Narod. Demokracji, dobrze znany Czechom a korzystający w swej akcji ze wskazówek p. Mich. Pawlikowskiego, który organizował w całej Rosji i na Syberji Rew. Związki Wojskowych Polaków. O nich p. Dyboski nie wiedział, bo wolał wtenczas w obozie jenieckim Węgrom Szekspira po angielsku tradować. W Tymczasowym Polskim Kom. Woj. byli znowu oficerowie należący do Wojsk. Zw. Rew. oraz emisariusze Wysłani z Wołogdy. Te dwa stowarzyszenia utworzyły Polski Kom. Wojenny z siedzibą w Omsku, uznany ostatecznie przez rząd syberyjski, czeski, francuski, później także japoński i chiński. Przedtem jeszcze ten Komitet powierzył uznanej przez siebie misji wojskowej jenerała Hallera organizowanie dywizji, pozostając w dalszym ciągu organem zwierzchniczym komendy w sprawach natury politycznej oraz związanych z organizacją wojsk. Nie „zpoczątku działająca w ścisłej jedności z Dowództwem, organizacja ta później jednak prowadziła gwałtowną przeciw niemu opozycję“, ale „zpoczątku działające w ścisłej jedności z P. K. W. Dowództwo wojsk, później jednak“ prowadziło zaciętą przeciw niemu kampanję, aby doprowadzić — do czego doprowadziło, do oddania się bezwzględnie w ręce Francuzów, do bicia po twarzach żołnierzy (z powodu protestów przeciw temu stawiano przez oficerów Komitetowi zarzut „bolszewizmu”) itd. Wtedy to „kołtuny“ podniosły głowę i z pytaniem „czemuż to wy a nie my“ zaczęły nagankę i wołania o miejscowy polski rząd syberyjski, którego wciąż jeszcze nie było, a który zresztą był zbyteczny. A ponieważ Kom. Charbiński skompromitował się i stało się jasnem, że on akcji wojskowej nie sprzyja, stąd Francuzi P.K.W. w jego prawach zatwierdzili — poczem zatwierdził go także w Paryżu telegramem, w mojej obecności dyktowanym, p. Wielowiejski, mający pieczę o sprawy wojskowe. Ale tymczasem Komenda bezprawnie Komitet rozwiązała i już było za późno.
Nie jest też prawdą, jakoby członkowie Komitetu nie wstępowali do wojska. P. Dyboski nie wie, że po każdej redukcji, czy reorganizacji Komitetu wszyscy występujący z niego członkowie zawsze sami dobrowolnie do wojska się zgłaszali. Jeśli jednak nie wstąpili ci, którym po rozwiązaniu Komitetu komenda wstąpić kazała, to uczynili słusznie, ponieważ p. Czuma nie miał Komitetowi, jako swej zwierzchniej władzy politycznej przez siebie uznanej, nic do rozkazywania.
Myli się też bardzo p. Dyboski, nazywając członków P. Kom. Wojen. „spekulantami”, a co gorsza „bezdomnymi awanturnikami czasu wojennego, zdemoralizowanymi przez częste zmiany losu i położenia“. Jest to określenie niesłychanie brutalne, niegodne człowieka jak p. Dyboski, również i jeńca i „bezdomnego awanturnika czasu wojennego“, tułającego się począwszy od gościnnych arystokratów rosyjskich, a skończywszy na gościnnych a chciwych jego wykładów „Domach Polskich“, Ludzie, którzy pracowali w Komitecie Wojennym, przynajmniej za moich czasów, t, j. do jesieni r. 1918, nie byli spekulantami i wogóle, jeśli pod jakim względem drugim ustępowali, to raczej pod względem sprytu na polu praktycznem. A już o bolszewizmie w łonie komitetu mówić mogli chyba ci, którzy go chcieli oczernić, lub którzy za odezwanie się „bracie poruczniku!“ bili żołnierza w zęby! Bolszewizm mógł się zakraść do Komitetu tylko wówczas, kiedy go zaczęła na swój sposób reorganizować Komenda. Nie wie też p. Dyboski o tem, że wichrzeń tych nie byłoby, ponieważ jeden z członków P. K. W. został mianowany Komisarzem Rządu Polskiego na Syberji, ale donoszacą mu o tem depeszę wręczono mu dopiero wówczas, kiedy już ze wszystkiego zrezygnował i ustąpił.
Krótko mówiąc: Polski Komitet Wojenny na Syberji stworzył rząd i wojsko; warcholstwa go obaliły, a wojsko samo rady sobie dać nie mogło i zginęło. Mogło było wrócić do kraju.
Wyznaję, że po znalezieniu w krótkim ustępie, odnoszącym się do poruszonych tu spraw, tyle błędów, niedokładności, sądów powierzchownych a niesprawiedliwych i nieznajomości rzeczy, nie moglem nabrać zaufania i do innych wyroków, jakie p. Dyboski w swem dziełku feruje.
Poświęciwszy trochę więcej miejsca komentarzom niezbędnym do wyjaśnienia akcji na Syberji, zaznaczę też, iż aż nadto dobrze świadom sobie jestem, że materjał informacyjny przeważył w Niezw. Sztandarach nad elementem artystycznym. Wyznaję, materjału tego opanować nie mogłem, z drugiej strony jednakże trudno mi już było porzucać formę powieściową i rezygnować ze swobody, jaką ona daje w odtwarzaniu tła. Napisałem „Niezwalczone Sztandary“ nie jakbym najlepiej umiał, ale jak najlepiej mogłem.
Cykl kończy książka wydana najwcześniej, ale stanowiąca właściwie epilog. — „Przez Jasne Wrota“, (R. 1918 — 19) opis podróży przez Japonję, Singapore, Ceylon i Morze Śródziemne do Anglji, Paryż po zawieszeniu broni, klub oficerów polskich w Paryżu, wreszcie powrót do kraju.
Całą tę pracę wykonałem, jak najsumienniej umiałem.
Nie szło mi o siebie, nie siliłem się na syntezę. Z każdego miejsca, na którem los mnie postawił, zbierałem informacje, notowałem fakty, przeżycia, obserwacje, nie „zmyślając”, ale starając się ustawiać wszystko w takiej perspektywie i w takiem oświetleniu, aby przegląd był najłatwiejszy, obraz jak najjaśniejszy. Czy mi się to udało — nie wiem. Dużo trzeba było opuścić. Wkońcu: Ja swą pracę skończyłem, a teraz na znak czci i miłości oddaję Narodowi ten ubogi swój trud jako skromny gościniec z dróg bardzo dalekich a przeważnie stromych, kamienistych i krzyżowych.
Zakliczyn nad Dunajcem, 7. VIII. 22.

Jerzy Bandrowski.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.