Pani Kanapka czyli burza w Pacanowie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor M. Rościszewski
Tytuł Pani Kanapka czyli burza w Pacanowie
Podtytuł Komedyjka w 1-nym akcie
Wydawca Księgarnia F. Korna
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „REKORD”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
BIBLJOTECZKA DLA DZIECI.



M. ROŚCISZEWSKI.

PANI KANAPKA
czyli
BURZA w PACANOWIE.
KOMEDYJKA w 1-nym AKCIE.
WYDAWNICTWO KSIĘGARNI F. KORNA
W WARSZAWIE •  •  • MARSZAŁKOWSKA 65.
Drukarnia „REKORD”, Warszawa.





KOMEDYJKA w 1-nym AKCIE.
OSOBY:

PANI KANAPKA, lat 60
PANI ANIELSKA, lat 30
MARYLKA, jej córka, lat 10
ZOSIA, lat 8
KAROLEK, lat 12
TADZIO, lat 6
FAWOREK, lat 13
Głos z ulicy.

Scena przedstawia wnętrze cukierni. W głębi podwyższony stół czy bufet, t. zw. kasa, za którą siedzi pani Kanapka. Przed nią księga rachunkowa, atrament i pióro. Po lewej i prawej dwa słoje z cukierkami, lampa. Na stołach, przykrytych obrusami, z lewej i prawej, talerze i półmiski pełne ciastek, a także flakony z likierem, sokiem i t p. Drzwi na lewo do mieszkania, na prawo do wejścia na ulicę.

Scena I.
Pani Kanapka — Faworek.

Pani Kanapka. (staruszka w czepeczku i w okularach, o bardzo sympatycznej i dobrej twarzy, okolonej białemi niobami, siedzi w głębi za księgą rachunkową i woła na lewo) Faworek!
Faworek (chłopiec do posług w cukierni, ubrany w bieli, wchyla głowę przez drzwi z lewej, koncząc jedzenie ciastek) Jestem!
Pani Kanapka. (mierząc go na stronie z uwagą) Byłam tego pewna. (głośno dobierając słów, ażeby go nie urazić) Faworku, moje kochane dziecko, znowu te ciastka, przecież ci mogą zaszkodzić!
Faworek. (połykając chciwie po dwa kęsy naraz) O nie, proszę pani. To mi idzie na zdrowie! Jadłem ciastka wybrakowane, a te są przecież dla uczniów. Tak było w umowie. (pochwili) Teraz wsunę tego francuza z kremem.
Pani Kanapka. Znowu?
Faworek. Kiedy ja to najlepiej lubię.
Pani Kanapka. No to odejdź! (ze smutkiem) Niech choć babki śmietankowe ocaleją!

Scena II.
Pani Kanapka sama.

(kiwając smutnie głową) Ciastka wybrakowane są dla ucznia!... To z mej strony była nierozsądna umowa. Ale tak mi żal tego sieroty. Widzę go jeszcze dotąd, jak w zeszłym roku, blady, chudy, zbiedzony, noskiem dotykał szyby mojego sklepu i o mało jej nie rozsadził. (po chwili wzdychając) Prawda, żem trochę za słaba dla dzieci. Kocham je, bo własnych nie miałam! Mogłażem im odmówić kredytu? (przegląda książkę) I jakiż rezultat? Ciastek rozeszły się stosy, ale gotówki brak! I oto teraz wypada robić długi.

Scena III.
Pani Kanapka — Marylka.

Marylka (idzie ze szkoły, czyściutka, w białym fartuszku z nakrytym koszyczkiem w ręku wesoło) Dzień dobry, babciu!
Pani Kanapka (z pozorną surowością) Dzień dobry panience. Czego panienka sobie życzy?
Marylka. (zawsze uśmiechnięta) Przynoszę babci à conto. (podnosząc się na palcach, podaje jej nowy papierek).
Pani Kanapka. Pół mareczki? Co to jest? To mało!
Marylka. Ale za to nowiutkie, babuniu! Tyle dostałam od tatusia...
Pani Kanapka. (na str.) Jaka słodycz... ile dobrych chęci! (z rezerwą, ale słodziej) Zapiszę te półmarki na rachunek panienki... wszystko musi mieć swój początek (odnotowuje w książce. Marylka chodzi po sklepie z rękoma w tył i ogląda ciastka na talerzach.)
Pani Kanapka. (podnosząc głowę) Co panienka tam robi? (Marylka, wskazując placuszki z poziomkami po chwili niewinnie) Te placuszki z poziomkami muszą być bardzo dobre?
Pani Kanapka. Jeżeli mi przyrzekniesz, że zjesz tylko jeden placuszek...
Marylka. (rzucając jej się na szyję) O dziękuję babci!... (przymilnie) A pozwoli babcia, żebym się podzieliła z Zosią? (otwiera drzwi z prawej i daje znaki Zosi).

Scena IV.
Też same, Zosia, potem Karolek i Tadzio.

Zosia. (fartuszek, włoski zaplecione, koszyczek jak u Marylki.) Dzień dobry pani!
Pani Kanapka. (zwykłym tonem) Jak się masz kochanko?
Marylka. (łamie ciastko i daje połowę Zosi) Masz, zjedz połowę...
Pani Kanapka. A czyż jam taka chciwa, żebyście miały się dzielić jednym placuszkiem? Weźcie sobie każda po jednym.
Zosia. (zarzuca ręce na szyję staruszki) Jaka pani dobra!...
(W tej chwili wbiega Karolek, trzymając w ręku paczkę książek, spiętych paskiem i mały Tadzio).
Karolek. (bardzo zuchwały i poważny zbliża się do bufetu i zdejmuje czapkę) Pani Kanapkowa, proszę mi powiedzieć ile pani winienem?
Pani Kanapka. (gł. przeglądając książkę) Sześćdziesiąt marek i dwadzieścia pięć fenigów panie Karolu...
Karolek. A no tak! Pani ciastka są wyśmienite.
Pani Kanapka. To nie racja... Podkreśliłam już pański rachunek i wszystkich dzieci. Nie dam już nic na kredyt. Może pan sobie wziąć jedno ciastko bezpłatnie, ponieważ rachunek nasz jest zamknięty. (na stronie) Przez tych malców zejdę na dziady! (dzieci całują panią Kanapkę i wychodzą na prawo, przyśpiewując).


Scena V.
Pani Kanapka — Faworek.

Faworek. (wchodzi z masą listów w ręce) Proszę pani, to listonosz mi oddał.
Pani Kanapka. Dobrze mój chłopcze (Kładąc okulary) Oh, jej, ileż tego! (odczytuje nagłówki kopert) Bloch. Hurtowna sprzedaż mąki. Mój dostawca i wierzyciel, niestety! (pochyla głowę) Bracia Sacharynowie — Cukier. Nie dobrze! Kokociński... Jaja... Owoce — Soki, Syropy... Sami wierzyciele! Co też mi piszą? Ach... Domyślam się aż nadto! (otwiera jedną z kopert i czyta drżącym głosem) Donoszę pani, że dłużej czekać nie mogę i proszę o uregulowanie rachunku za mąkę. Od dziś wstrzymuję dostawę. Ach mój Boże! (coraz bardziej zmartwiona, otwiera inny list) Nie dotrzymała Pani zobowiązania... pójdziemy do sądu! (czyta inne listy z wyrazem najwyższego niepokoju) Co począć? Kasa moja pusta! Bankructwo!... Ruina!... Faworek, moje biedne dziecko! Słuchaj... Chcą mnie zlicytować... Dłużej nie będę cię mogła trzymać.
Faworek. O moja droga dobrodziejko!...
Pani Kanapka. Mówię, niestety, prawdę!... Byłam za słabą... dla was.
Faworek (padając przed nią na kolana) Pani najdroższa, przebacz mi!... Przebacz!
Pani Kanapka. (łagodnie) Pójdę pogadać z wierzycielami... Sprobuję. (pani Kanapka szybko wychodzi na prawo).

Scena VI.
Faworek sam, potem inne dzieci.

Faworek. (siada zgryziony i pociera czoło rękoma) Ach, jaki gałgan ze mnie! Okradam... rabuję... swoją dobrodziejkę.. Przybraną matkę... Ach, nie byłem stworzony na cukiernika... Powinienem był tylko służyć w aptece... Podawać lekarstwa, olej rycynowy...
Karolek i Tadzio (wchodząc na str.) Faworek sam... To dobrze. (wchodzą Marylka i Zosia, trzymając się za ręce i śpiewając:)

„Pani Kanapka — to nasza babka,
Słodka babeczka — jak jej ciasteczka“.

Faworek. (wstaje i podnosi ręce do góry) Moja pani jest zrujnowana.
Karolek. Jakto?... Przez kogo?...
Faworek. Przeze mnie... przez was... Wyście jedli, nie płacąc... Ja jadłem. Nie chcą nam już dostarczać ani masła, ani mąki, ani jaj, ani cukru — dostawa przerwana!
Karolek. Możeby tak podać prośbę do dostawców.
Faworek. E, to będzie za trudno, panie Karolu.
Karolek. Dlaczego za trudno? sprobujemy!... (dzieci tłoczą się i rozpychają, chcąc dostać kałamarz i pióro. Kałamarz pada ma ziemię i tłucze się) Już po atramencie!
Wszyscy. Więc co zrobić? Czas nagli!
Karolek. Czekajcie, mam myśl. Atrament można by zastąpić sokiem porzeczkowym. (bierze flaszkę i kosztuje) Doskonały atrament.
Wszyscy. (wyrywają mu flaszkę i także piją) Wyborny!
Karolek. (odbiera flaszkę) Dawajcie! Siadam i piszę! Dobrzy panowie dostawcy! Prosimy was, nie bądźcie tacy niegrzeczni dla naszej najdroższej pani Kanapki... Ona jest taka poczciwa dla nas! (robi kleksa i zlizuje go).
(Podpisują wszyscy czworo kolejno).
Faworek. O moi państwo! W imieniu pani Kanapki dziękuję wam.
Marylka. No, a teraz Faworku, idź z tym listem.
Faworek. Do kogo?
Marylka. Do każdego po kolei z tych, co pisali do pani.
Faworek. A oni to mi dadzą szturchańca... Ach Boże, Boże...

(Faworek wychodzi z listem na prawo).



Scena VII.
Ciż sami i Pani Kanapka z lewej, tylnem wejściem.

Karolek. (do dzieci) Cicho! Nie trzeba nic mówić o prośbie. A nuż się nie uda?
Pani Kanapka. (pada na krzesło i płacze) Ach moje biedne dzieci!
Marylka. (biegnąc do niej) Co pani jest?
Zosia. Kochana pani Kanapka!
Tadzio. Niech pani nie płacze!
Karolek. (na str.) Do licha! Żebym nie był mężczyzną! (ociera szybko oczy i gł. do pani Kanapki) Co? Odmówili pani?
Pani Kanapka. Ach, więc już wiecie? A tak, Faworek wam powiedział. Nie pozostaje, jak tylko zwinąć interes.
Karolek. Pani Kanapka, niech pani nie płacze. Dzieci pacanowskie zrobiły pani krzywdę. Otóż teraz ani ja, ani moi koledzy nie będziemy jedli żadnych ciastek, dopóki nie spłacimy swoich długów.
Pani Kanapka. Dobrze! dobrze! Ale cóż, ja już nie będę wyrabiała ciastek, kiedy...
Marylka. Owszem, wszystkie dzieci oddadzą pani swój cukier od kawy.
Zosia. I masło i konfitury.
Tadzio. I swoją czekoladę.
Marylka. A ja dam pani swoją kokoszkę, która pani jaj naznosi.
Zosia. A jeżeli dzieci nie będą jadły ciastek, to dla kogo pani Kanapka będzie je robić?
Karolek. Dla dorosłych.
Tadzio. (nieśmiało) To może i my dostaniemy od nich.
Pani Kanapka. (czule patrząc na nich na stronie). Poczciwe dzieci! Te dziewczątka blondynki — jak miód. Chłopczyki, bruneciki, jak, czekolada. O wy moje słodycze, moje przysmaczki. (sciska dzieci kolejno).

Faworek. Jeszcze nie wszystko! Trzeba by zamknąć okienice. Podejrzane osoby chodzą przed sklepem. Trzeba ostrzedz panią. Proszę pani. Mnie się zdaje, że trzeba sklep zamknąć.
Pani Kanapka. (idzie do okna) Boże! Czego chcą ci ludzie? (załamując ręce) Co to będzie, co to będzie?

(Na ulicy słychać krzyki złowrogie).

Głos rodziców. Nasze dzieci są tam! Ona je wabi! To wstyd! Oddaj nam dzieci!
Głos jednej z matek. Rozumiemy teraz, dla czego dzieci nigdy nie były głodne w porze obiadowej.
Głos rzeźnika. Dla tego odchodziło tak mało mięsa.
Głos piekarza. Dla tego bułki mi czerstwiały!
Krzyk ogólny. Precz z Kanapką! Rozbić jej szyby. Rozwalić sklep.
Głos obrony. Ależ moi państwo! Pani Kanapka nie tyle winna jak mówicie. Nie trzeba robić z muchy słonia!
Pani Kanapka. (nastawiając ucho) Ach ktoś się wstawia za mną!
Faworek. To pan aptekarz.

(Uderzenie kamieni i krzyki: Otwierać! Otwierać!)

Marylka. Czekajcie! (rzuca się na barykadę krzeseł zrobioną przez dzieci).
Zosia. Jakaś ty odważna!
Marylka. Poznałam głos mamy. (wyciąga chustkę z kieszeni). Będziemy parlamentować.
Głosy. Nie!... Tak... Wyjdziecie wy ztąd łakomczuchy? Dalej!... Prędzej!
Marylka. (mówi do niewidzialnego tłumu) Panowie tatusie, panie mamusie! I wy mieszkańcy Pacanowa, my mali łakotnisie jesteśmy najwinniejsi. Pani Kanapka zrujnowała się przez dobroć serca!
Głosy. Nie!... Tak!... Och, och!
Marylka. Tak! Przez nas wszystko straciła! My ją pocieszamy i prosimy o przebaczenie. My przyrzekamy, że żadne z nas nie weźmie ciastka na kredyt, odtąd żywić się będziemy befsztykami i bułeczkami.
Głos piekarza i rzeźnika. Bardzo dobrze!
Karolek. Proszę o głos. Ja zawiniłem najwięcej, bo nie dotrzymałem słowa i nadużyłem dobroci pani Kanapkowej. Ukarzcie mnie, ale oszczędźcie biedną staruszkę.
Tadzio. Poproś, żebym ja nie dostał w skórę. Prosimy także o łaskę dla małego Tadzia... Toć to chłopak sześcioletni zaledwie!
Głos Kobiety. Biedny aniołek!
Tadzio. To głos mojej mamusi.
Głos mężczyzny. Jeżeli chcecie zgody, to wpuśćcie jedną mamę.
Pani Kanapka. Wpuść, Faworku!
Marylka. Wybierają mamę.

(Faworek z chłopcami odsuwa barykadę)

Scena VIII.
Ciż sami — Matka Marylki.

Pani Anielska. (do pani Kanapki) Pani droga, prawda przemawia przez usta dzieci. A nasze kochają panią serdecznie. Musi pani na to zasługiwać. Ale co zanadto to nie zdrowo, tak dobrze dla pani jak i dla innych. Pani sama to przyzna.
Pani Kanapka. (drżącym głosem) Ja tak je kochałam...
Pani Anielska. Pani przez to psułaś dzieci. My zaś, matki, wychowujemy je! Matki Pacanowskie nauczą panią, jak z dziećmi postępować trzeba. (sciska jej dłonie)
Pani Kanapka. A czy pozwolą mi je kochać trochę?
Pani Anielska. Co to, to nie, bo pani je kochasz zanadto. Co zaś do pani kłopotów, to nie bój się pani. My popłacimy wszystko, co pani dzieci winne, z warunkiem...
Pani Kanapka i Marylka. (przerywają) O pani! O mamusiu!
Pani Kanapka. Ażebym mogła dotrzymać swego przyrzeczenia, będę wyrabiać ciastka tylko na niedzielę. W tygodniu sprzedawać będę rogaliki, czekoladę w tabliczkach, cukierki od kaszlu... i paszteciki do rosołu.
Pani Anielska. Doskonale. Jesteś pani równie praktyczna, jak wszystkie mamusie z Pacanowa. (do dzieci, nagle z uśmiechem) No, urwisy, w drogę, zabierajcie się!

(Przed odejściem wszystkie dzieci całują panią Kanapkę i śpiewają chórem wraz z Faworkiem):

Pani Kanapki,
Serdecznej babki,
Skrzywdzić nie damy,
Bo ją kochamy.
Dziś się aż miło
Wszystko skończyło,
Bo słońce świeci
Dla dobrych dzieci.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bolesław Londyński.