Przejdź do zawartości

Paryż (tomik)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Tytuł Paryż
Wydawca Księgarnia F. Hoesicka
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


MARJA PAWLIKOWSKA
PARYŻ
WARSZAWA — 1929
NAKŁADEM KSIĘGARNI F. HOESICKA



PARYŻ
PARYŻ

1

Wicher śródziemnomorski krokiem marynarza
przeszedł po tłumnej ulicy.
Znać wiosnę na wszystkich twarzach —
śmieją się muzułmanie, negry i chińczycy.


2

Krwawe niebo nocy paryskiej
fiołkowieje dziś długo z parmeńskim zapachem.
W ryczące stada wozów
szybko jak pociski
wpadają midinetki bez strachu.


3

Z ciężkiem sercem pójdę brzegiem Sekwany —
kupię w kramikach sztychy i sennik miłosny,
lecz znaczenia snów moich,
wczoraj pożegnanych,
nie znajdę w nim. We mgle usłyszę krzyk wiosny.


4

W wysypaną na trotuar gorącą kawiarnię,
tłum ponurych studentów wpływa jak rój gacków.
Wśród niezmiernych przestrzeni,
oświetlonych marnie,
ćmy nocne, z twarzą w futrze, błądzą po omacku.


5

Na ulicy zapiętej brylantową broszką,
jakiś żałosny głosik „Paris soir“, zawodzi.
Jak ptak zgubiony jęczy
wśród tłumów powodzi...
Będę z nim razem wzdychać: Paris soir...
Jak gorzko!


6

      
Na Place de la Concorde, w obszarze nirwany,
tysiąc latarni płonie pogrzebowem złotem.
Jak obcy anioł, wiezie mnie szofer nieznany,
przez pustkę,
przez to wszystko CO BĘDZIE I POTEM...


7

Topielice Sekwany gwiżdżą „Hallelujah“,
nowy fox-trott, na falach huśtane łagodnie.
Na Nôtre Dame demony pod niebem warują,
i patrzą w dół na Paryż,
groźnie, jak na zbrodnię.


8

Cichym, kamiennym głosem wyją do księżyca,
to znów do lamp łukowych, różowych i sinych,
zezując w kąt wiadomy, gdzie stoi zazwyczaj
Wdowa, paryski upiór,
monstrum gilotyny.


9

Czarną, pośpieszną, smutną, nieuważną hordą,
tratuje mnie tłum ludzi,
brzydki jak mrowisko.
Słowa świetlne, niemądre, w niebie barwy bordo,
pryskają aż na gwiazdy chciwością złocistą.


10

Zimny ciężar Sekwany w metropolitenie.
Między wodą a ludźmi
los sprawuje wartę.
Nad sklepieniem dziewczyna, podobna syrenie,
kołysze się od wczoraj...
usta ma otwarte.


11

Jakiś wyblakły wodnik paryskich trotuarów,
ściga mnie rybiem okiem zalanem słodyczą,
podczas gdy piękny hiszpan, krokiem pełnym czaru
przechodzi raz na zawsze.
Autobusy ryczą.


12

Z falujących bulwarów patrzą oczy lśniące.
Czy chcesz wpaść sepji w ręce?
Zbratać się z polipem?
Jeśli nie, to uciekaj po francuskiej łące
do domu, pod szeroką, pod szumiącą lipę...


13

Płyń daleko, gdzie życie ciasne jest i ciche,
mała rybko, zgubiona wśród rekinów mnóstwa.
Sto tysięcy tancerek,
rzeźbionych jak bóstwa,
zdeptało serce twoje i jego złą pychę!...


14

W „Auebert Palace“, w „Gaumont“, w „Paramount“, w „Cameo“
pary wciąż się całują.
Któż to mógł przewidzieć?
Muzyka dyryguje. Ja jedna, o wstydzie,
samotnym mym profilem świecę jak kameą.


15

Eiffel, jak rozkraczone zjawisko z sabatu,
grzyb grzechu, tryska zewsząd groźna i ponura.
Wszystko za wielkie dla mnie, najmniejszego z światów.
Niedostępne i drogie jak wężowa skóra.


16

Bez ciepłego ramienia jakże iść w tym tłumie?
Fiołkowe słońca,
gwiazdy czerwone szaleją.
Naco jestem na świecie nigdy nie zrozumiem.
Jak wśród drzew obcych idę, bezlistną aleją.


17

A wkoło czarne oczy, gorące rozkazy,
i wiosna prostą ścieżką prowadzącą w trans.
Obrona przed autami —
dla serc drogowskazy...
Wszyscy chodzą pod ramię
i myślą: „Douce France“...




CZAROWNICY PARYŻA

1

Na rue Pigalle, w małym hotelu,
wciśniętym w sklepy z sałatą,
madame Kahl czyta listy zapieczętowane i bierze
za to sto franków.


2

W ulicy Fromentin, la mére Duval
wróży z fusów od kawy.
Wzdycha nad tobą. Mówi to, o czem chciałeś zamilczeć.
Kawa pachnie w nieciekawym
jej pokoju.


3

Na rue de l’Echiquier, czarnoksięska Girard,
w saloniku strojnym w malowane osty,
opowiada po cichu to, o czem chciałbyś zapomnieć.
Zna cię lepiej od siostry
rodzonej.


4

Zna, pocieszy, jak matka pomoże.
Poleci cię dżinnów potężnej mafji.
Twojego krzywdziciela dreszcz wspomnień przeniknie
gdy wspólnie przekłujecie serce fotografji
przeklętej.


5

Na bulwarze Haussmanna mieszka medjum Sarah.
Patrzy w kulę z kryształu i widzi twoje dzieje.
Podmalowanem okiem mierzy czasy przyszłe.
W Paryżu dzieją
się cuda.


6

W Rotondzie, wśród stolików, błądzi zwiędła kobieta,
uboga czarownica o czuprynie z miedzi.
Pośpiesznie, na obrusie stawia ci kabałę.
Wymawia szeptem ważne imię i śledzi
twój wzrok.


7

Bierze w ręce dłoń twoją i patrzy pod światło.
Uśmiecha się skrycie do pierścienia Wenery.
Pokazuje ci znaki szczęścia: gwiazdę sześcioramienną
i w przegubie ręki twojej cztery
rascety...


8

Żebrak, w nagrodę za kilka centimów,
daje ci przepowiednię, drukowany świstek,
z kwiatem, planetą i wierszem na dzień twych urodzin.
Przynosi to rzeczywiste
szczęście.


9

Medjum Zinah po polsku do ciebie od progu przemawia.
Widzi nad tobą koło świetlane. Każe ci żyć nadzieją.
„Idź cicha muzyko słodka spokojnie przed siebie.
Gwar ścichnie, wówczas usłyszą cię ci, który umieją
słuchać.“


10

A fakir Hamam Bej, w swojem gnieździe z jedwabnych dywanów,
przeszywa cię wzrokiem z żelaza, prostym, głębokim.
„Nie żałuj snów. Pal opium życia i czekaj na nowe marzenia.
Czyż warto czepiać się snu, chcieć utrwalić obłoki
lub dym?


11

Chwiejną trzcinę cukrową wicher odchylił od ciebie.
Teraz zegnie może w twoją stronę piękną palmę, szumiącą wspaniale.
Pamiętaj o ruchu wiecznym. Nikt tu nie myśli o tobie.
Wszystko się w falach wichury porusza. Kochaj falę
jedynie.“


12

W głębi dziedzińców, na prawo, na lewo, w mansardach i piwnicach,
czarodzieje Paryża czatują jak senne ropuchy,
jak węże zielone, jak sowy, pierzaste i ciche nokturny,
jak na krużgankach Nôtre Dame de Paris, śpiczastouche
potwory...




TOPIELICE


Rudą nocą, pod mostem, w Sekwanie,
płynie kotka, przemokła i sina.
Pod następnym mostem, niespodzianie,
przyłączyła się do niej dziewczyna.

Opryskują je lampy portowe,
owijają je posępne fale,
a one prowadzą rozmowę,
nie oddychając już wcale.


„Dzieci z mostu mnie w wodę wrzuciły.
A ciebie?“ — „I mnie także. Wiedz to...
Choć tak blizkie, dalekie, bez siły,
w zimną falę rzuciło mnie dziecko.

Teraz we mnie odpływa jak w łodzi,
w dal od brzegów, tonących w mgły krepie...
Nie zobaczy już świata“ — „Nie szkodzi“...
— „Nie wyrośnie na ludzi...“ — „To lepiej.....“




RADA PANI GIRARD, CZAROWNICY


Musisz ulepić w piątek, we wrześniu, na nowiu,
małą lalkę, podobną do twego kochanka.
Zrobić jej usta z głogu, wprawić oczy sowie,
i tulić ją co wieczór i każdego ranka,

by tamtemu — głupiemu — zdawało się czasem,
że mu coś w sercu słodko, niepotrzebnie śpiewa,
że go gonią ćmy jakieś z jedwabnym hałasem,
i aby się opędzał, i martwił, i gniewał,

i by samotnie błądził aleją jesienną,
nawpół jeszcze uparcie, nawpół nieprzytomnie, —
i tupiąc w suche liście malowane henną,
myślał: djabli nadali! nie mogę zapomnieć!


I aby poczuł w sercu tęsknotę i handrę,
by w chmurach z przerażeniem ujrzał sylfy nagie,
w dziupli drzewnej nos dżina, w fajce — salamandrę —
i wpadł prosto w drzwi twoje — wprost w różową magję...




WIERSZE HISZPAŃSKIE
DON JUAN I DOÑA ANNA
Zosi Unrużynie

Don Juanie, piękny don Juanie!
Kobiet znawco wspaniały i panie!
Czyś ty oślepł, czyś może oszalał?

Przeoczyłeś w bezmyślnym rozpędzie,
gołębicę jakiej już nie będzie,
szczęście samo w koronkowych szalach!
 
Włoskich madon miałeś trzysta dziewięć,
w Anglji dwieście trzydzieści pięć dziewic,
w Turcji hanum czterdzieści bez jednej.
 
Mimizita, Zerlina, Pasquita,
któżby długą tę litanję odczytał?
Wśród nich Anny szukałeś bezwiednie.


Z ust czyniłeś niezamknięte rany,
purpurowe, rude i różane,
mdlejąc wsparte na zębów djamencie...

Don Juanie! każdy może przysiąc,
że ich miałeś w Hiszpanji nad tysiąc,
więcej kobiet niż gwiazd w firmamencie!...

Los łaskawie patrzył na twe dzieła.
Grzechów twoich lekkość go ujęła.
Wiódł cię w kwiatach ku prawdzie porannej.

Lecz spojrzałeś, nie widząc kto ona.
Przeszłeś obok, biorąc ją w ramiona,
przeszłeś obok pięknej doñy Anny.


Doña Anna, jak anieli rajscy,
w sercu twojem nie przeczuła zdrajcy.
Dar infantki rzuciła ci: życie.

Więc gładziłeś ją ręką iskrową,
powtarzając jej to, słowo w słowo,
co mówiłeś Zerlinie, Pasquicie.

Doña Anna — to turkawka złota,
przytulona do piersi żywota...
Primavera — i dotąd niczyja.

Doñy Anny porzucać nie wolno!
Wolno tylko powtarzać jej zwolna:
O paloma, o paloma mia!


Wolno w słodkie jej oczy ukośne
patrzeć jedną, drugą, trzecią wiosnę,
i najdłuższą posyłać jej falę...

Don Juanie! Wśród zabaw i wina,
zapomniałeś, gdzie cel i przyczyna,
ach, niestety, nie wiesz co to szaleć!

Bóg ci Anny przebaczyć nie może!
Za nią wstanie zemsty całe morze!
Za nią z piersi ordery ci zedrą!

Za nią ujmą się z płaczem kamienie,
i do piekła cię pchnie — zasłużenie
EL CONVIVADOR DE PIEDRA!




POGRZEB INFANTKI



W czarnych kapach, żujące wędzidła,
idą wichry uciszone przed trumną,
kołysaną na wozie, dumną,
kutą w złocie, wspaniałą, obrzydłą.
Hamulec zgrzyta. Jęczą dźwięczne szprychy,
wśród wąwozów hiszpańskich spadzistych i cichych...
— chcą wyskrzypieć wszystko i nie mogą...
Infantka ma twarz tak bladą!
Wichry idą, noga za nogą —
— Idos, idos, ventos alados!
Idżcie, idźcie w pokoju, wy wichry skrzydlate!
Infantka już nie wstanie zimą ani latem!
Czy jej na imię Miłość, czy Sol, czy Elvira,
to obojętne dzisiaj, gdy ją w ziemię kładą,
gdy upadła na wieki, zaplątana w kirach!
Idos, idos en paz, ventos alados!




HISZPAN



Odsłaniając papieros i płomyk ręką liljową,
mierząc wzgardliwym krokiem asfaltowy globus,
długi do niebios, jak figura El Greca —
poruszając aż gdzieś w chmurach rozpięknioną głową,
na wniebowzięcie czeka,
i na autobus.




DUCHY
Oldze Chwistkowej
STRASZĄCY STOLARZ



Od północy już słychać hebel,
piła cichym zanosi się spazmem,
gorączkują ubogie meble.
w kącie błyska wir ektoplazmy.

Stolarzu, obłąkany robotą!
Niech cię wieczny odpoczynek nie trwoży!
Śmierć — to angielska sobota!
Możesz ręce spokojnie założyć...




CIEŃ BABKI



Straszy, tren wlokąc z tyłu,
w muślinach indyjskich z pyłu.
— W alei, gdzie wicher jęczy
siada w turniurze z pajęczyn.

Lecz więcej nic nie potrafi.
Jest cieniem swych fotografij...
Nad parkiem smutnym jak czyściec,
kołuje uwiędłym liściem...




BIAŁA DAMA



„Biała pani przeszła znów przez salon!“
— Szepcze służba w kredensie ze zgrozą, —
„Znak, że nowe nieszczęścia się zwalą!
W całym domu czuć już tuberozą“.

Biała pani szła później przez schody,
a na schodach, gdzie nie było widno,
biegł ktoś piękny, niebaczny i młody —
chwycił w pół i uściskał widmo.




INKUB



Na wielkiem łóżku paryskiem,
obok poduszki,
— tej drugiej —
nie mogę spać podczas pełni.
Księżyc
wślizguje się błyskiem
pod kapę w srebrzyste smugi...
chce puste miejsce wypełnić.
Nikt go nie spędza,
nie płoszy —
więc chyli się ku mnie
i czycha
i usta mi światłem nasyca.
— Leżymy jak na dnie noszy...
i serce moje oddycha
pełnią — ach, tylko księżyca...




CÓRKA JAIRA
CÓRKA JAIRA



Miłość umarła. Stygnie, twarda i nieżywa,
jak cudne ciało, wiecznym ogarnięte cieniem.
Spadł na nią głaz milczenia — kamienna pokrywa.
Tydzień minął — i nikt już ratunku nie wzywa...

O, jak córkę Jaira racz ją zbudzić, Panie!
Wstąp w piwnicę grobową, smutną nieskończenie,
i z uśmiechem litości ręce połóż na niej,
mówiąc: Ja ci powiadam, wstań! piękne kochanie!




NOC



Z za czarnego żagla firanki, świecą uporczywe latarnie...
Samotność moja nie może być większa.
Nie może być wspaniałej i straszniej i marniej,
i bardziej obco,
nawet tam, gdzie nas ręce wieczności
w nieskończone blade pasma potną,
nawet tam, gdzie komety tęskniące, jak lecące srebrne lampy kopcą,
gdzie każdy idzie drogą samotną,
gdzie zapach mchów zroszonych i fiołków
słodkiem tchniem nocy nie upiększa,
gdzie niema śmiechu, pocałunku, róży — — —
gdzie nikt nikogo do serca nie przygarnia — — —
O, o, o,
by się wprawić do dalekiej podróży,
trzeba takiej nocy jak ta noc,
ta noc czarna,
którą ja dzisiaj przeżywam......




SERCE



Zwrócono mi moje serce,
dane w olśnieniu złotem...
Wiem już że nie jest ono trujące jak szalej,
ani wielkie, ani mocne jak serce orlicy,
że nie broni praw jego djabeł czarnolicy —
ale będę nosić je dalej,
szczęśliwa, że znów je dostałam
z powrotem.




POKÓJ NA HELU



Szary, chociaż ma okno jak cejloński szafir,
ten pokoik na piętrze, gdzie Żeromski mieszkał,
gdzie słuchał szumu morza — i w szumie potrafił
pisać niewiarygodnie pięknie o miłości...

Natchnienie tego mistrza, Miłości Patrona,
jak dym snuje się jeszcze pod sufitem niskim...
Jeśli tu kiedy młodzi chwycą się w ramiona,
jak mocne, jak natchnione będą ich uściski!




NAJPIĘKNIEJSZA ZWROTKA



Już wstążkę pawilonu wiatr zaledwie muśnie...
Cichemi gra piersiami rozjaśniona woda,
Jak marząca o szczęściu narzeczona młoda,
Co zbudzi się by westchnąć — i wnet znowu uśnie...

Mniejsza o ciszę morską, pamiątki, polipa!
Zostańmy przy kochance. Nie chcę czytać dalej.
Cóż to? jej usta we łzach jak w morzu korale?
Zbudziła się, westchnęła, lecz już nie zasypia?

Wzdycha! już tylko wzdycha! fala jak straszydło
wzrasta nagle, huragan gra na deszczu harfie,
pawilonem miłości gorzki wicher szarpie,
a szczęście narzeczonej już Bogu obrzydło.


Hydra zwija trwożliwie rozwiane ramiona,
i czeka w wodnej grocie aż fale opadną,
podczas gdy biały okręt idzie zwolna na dno,
jak marząca o szczęściu młoda narzeczona...




MRÓWKA



Wlokąca ciężar nad siły,
mrówko samotna na ścieżce!
Przeszkody cię otoczyły,
zasadzki i kroki: podstępne drapieżce.

Ciągniesz z rozpaczą wiór słomy,
którego ci nikt nie zazdrości.
Hartu, poświęceń ogromy
przesuwasz przed mojem spojrzeniem litości.

W cienia mojego niebie,
wysilasz serce swe szare...
Mrówko: wpatruję się w ciebie,
ja, bóstwo ginące pod własnym ciężarem.




DZIEŃ-SZPITAL



Cichy dzień. Dzień przytułek. Litościwy szpital.
Leży pani, ginąca od śmiertelnej rany.
Ktoś się nad nią pochylił. Czy śpi? Ktoś zapytał.
— I któż jej to uczynił? Któżby? Ukochany!

Cichy dzień. Biały szpital. Śnieg za oknem. Zima.
Rząd godzin pielęgniarek przy łóżku się zmienia.
Szepczą: czy jest nadzieja? Wzdychają że niema.
Czas w białym kitlu nie chce podjąć się leczenia...




NOKTURNIK



Na wieży bije północ,
a księżyc jest jak czółno,
jak złota yola.

Krąży dokoła miasta,
kędy noc się rozrasta,
w czarnych półkolach.

Siedzi w niej mój kochanek,
i ręce posrebrzane,
opiera na wiośle.

Marzy mojem marzeniem,
wzdycha mojem westchnieniem,
w tej samej wiośnie...


Szukałam go na ziemi,
między ludźmi obcymi,
mówiono mi: niema.

Nie chciał świata naszego.
A dlaczego? dlatego,
że smutną jest ziemia.

Czekałam tu na niego.
Lecz nie przyszedł. Dlaczego?
Bo wiosłuje w niebie.

Chmury białe, rozwiane, —
otulają go w pianę
i mgła go grzebie...


Lecz on, zawsze zwycięski,
wypływa z bladej klęski,
wiosłując niezłomnie —

na ramię djamentowe,
przechyla senną głowę,
i myśli o mnie...




DO KOMENDANTA „ONDINE“


 
Poznałam cię w dzienniku „Le Matin“,
komendancie łodzi podwodnej.
Piękny jesteś. Masz w oczach słodką mgłę,
i męski smutek łagodny.

Twarzą zwrócony do mnie,
nieznajomy ale najbliższy —
z powagą, prosty niezłomnie,
stoisz w drukowanej niszy.
 
Nie dzieli nas żadna odległość —
ani jedna mila rejsu w falach sinych —
życie twoje blisko do mnie podbiegło,
bo nie żyjesz od tygodnia, komendancie „Ondyny“.


Zaciekawiasz mnie nieskończenie,
ty, samotny w śmiertelnej dumie...
Milczysz, lecz mam wrażenie
że ten który nie żyje, lepiej mnie rozumie.

Szukałam cię oddawna, zmęczona okropnie,
idąc po niezliczonych schodach wzwyż za tobą,
podczas gdy ty już zbiegłeś na ostatnie stopnie,
by runąć w zimne fale szumiące żałobą.

Wchodzę jednemi drzwiami,
i pytam się o ciebie świata jak portjera —
gdy ty, bez litości nad nami,
bocznem wyjściem w noc gwiezdną wbiegasz i umierasz.


A miałeś silne ramiona,
dumne czoło, i marzyłeś skrycie...
Czemuś oddał to wszystko śmierci? przecież ona
nie ceni nic poza życiem.

Nadjechała wspaniale pod imieniem greckiem
„Ekateriny Goulandris“ i wbiła cię w morze.
Ach, chylę się nad tobą, jak nad własnem dzieckiem...
Lecz cóż ci to pomoże?

Dzień twój minął — nowy się zaczyna.
„Matin“ krzyczy o jakimś zbrodniczym amancie,
— a serce moje tonie jak twoja „Ondyna“,
najechane przez wieczność, komendancie — —




ŻAGLÓWKA



Piękne są ruchy barki żaglowej,
z potęgą
oddanej falom. Idzie, oparta na szkwale,
jak młoda zakonnica w płóciennym habicie,
która całą postacią, rozkwitłą i tęgą,
opiera się na Bogu szumiącym w błękicie —
z dnia przepływając w dzień,
jak z fali w falę...








SPIS WIERSZY
Str.
PARYŻ 
 7
 9
 24
 36
DUCHY 
 37
 39
 41
 35
Noc 
 46
 47
 50
 54

CZCIONKAMI DRUKARNI NARODOWEJ W KRAKOWIE
MARJI MORSKIEJ
czarującej interpretatorce moich wierszy

w serdecznym upominku


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.