Przejdź do zawartości

Przykładne dziewczątka/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Przykładne dziewczątka
Podtytuł Zajmująca powieść dla panienek
Pochodzenie Przykładne dziewczątka
Wydawca Księgarnia Ch. I. Rosenweina
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Siła”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Orwicz
Ilustrator Marian Strojnowski
Tytuł orygin. Les Petites filles modeles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała książka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIX.
Iluminacja.

Rok już upłynął od dnia wyjazdu pani Fiszini zagranicę. Zosia nie otrzymała od niej ani jednego listu i napróżno byłoby twierdzić, że tęskniła za macochą. Czuła się zupełnie szczęśliwą w nowych warunkach. Każdy dzień, spędzony wśród przyjaznego sobie grona czynił ją lepszą i rozwijał dobre skłonności, które złe obchodzenie się z nią macochy zacierało i niweczyło. Przy zacnych matkach dziewczynki wzrastały, korzystając z dobrego przykładu i umiejętnych wskazówek, a Zosia zmieniła się niezmiernie i nikt by nie poznał złej, porywczej i często nadąsanej dziewczynki, jaką była przedtem.
Pewnego dnia pani Marja weszła do dziecinnego pokoju z listem w ręku.
— Mam wiadomość od twojej macochy, Zosieczko, rzekła.
Zosia aż podskoczyła na krześle. Zarumieniła się, potem zbladła i ukryła twarz w dłoniach, zaledwie mogąc powstrzymać cisnące się do oczu łezki.
— Myślisz zapewne, że macocha zapowiada swe przybycie i zamierza zabrać cię do siebie — odezwała się pani Marja — przeciwnie, pisze, że jej nieobecność znacznie się przedłuży, że przebywa obecnie w Nicei, gdzie zaślubiła hrabiego Blagowskiego, a jednym z warunków jej zamężścia jest, iż nie będziesz mieszkała z nimi. Prosi mię więc o umieszczenie ciebie na pensji, o ile nie mam zamiaru mieć cię dłużej u siebie. Cóż ty na to, Zosieńko? Czy wolisz być na pensji, czy pozostać nadal z nami?
— O droga pani! zawołała Zosia, rzucając się w objęcia pani Marji, niech pani mnie od siebie nie oddala! Będę panią kochała jak matkę rodzoną, postaram się być posłuszną, godną jej pieczołowitości i uczucia.
— A więc rzecz ułożona — odparła pani Marja, przyciskając Zosię do serca — będziesz odtąd moją trzecią córeczką. Byłam pewną, że wolisz pozostać z nami, niż przebywać na pensji.
— Dziękuję pani za odgadnięcie moich życzeń. Obawiam się tylko — dodała Zosia — że przyczynię pani dużo kosztu.
— Nie lękaj się, moje dziecko, ojciec twój pozostawił znaczny majątek, który jest twoją własnością i wystarczyłby na dziesięciokrotnie większe potrzeby.
Ucałowawszy raz jeszcze panią Marję, Zosia pośpieszyła oznajmić swym małym przyjaciółkom o wielkiej nowinie. Zapanowała niezmierna radość. Wszystkie dziewczątka, wziąwszy się za ręce, poczęły tańczyć w koło, krzycząc przytem tak głośno, że Eliza nadbiegła, myśląc, że coś strasznego się stało. Dowiedziawszy się o powodach niezwykłego zamieszania, dobra dziewczyna podzieliła ogólną radość.
— Pomyśl tylko, moja Elizo, jakie szczęście! wołała Stokrotka zacietrzewiona. Zosia zostaje z nami na zawsze. Pani Fiszini wyszła zamąż i nie chce mieć Zosi przy sobie. Jakie szczęście, jakie szczęście!...
Dziewczynki uradowane wciągnęły Elizę do koła i wytańcowywały w najlepsze. Hałaśliwym okrzykom nie było końca. Co chwila ktoś z domowników zaglądał do dziecinnego pokoju, dla przekonania się, co się tam dzieje i każdy wychodził uśmiechnięty i rozpogodzony, gdyż wszyscy polubili Zosię i litowali się nad dzieckiem, mającem tak niedobrą macochę.
Wreszcie cztery dziewczątka, znużone tańcem, opadły na krzesła. Eliza również już tchu złapać nie mogła.
— Czy panienki wiedzą, że na wielkie uroczystości urządzają iluminacje? rzekła w końcu. Musimy dziś wieczorem uczcić pannę Zosię zapaleniem świateł.
— Zkądże dostaniemy lampki, moja Elizo?
— Zrobimy same.
— Z czego? Z czego? dopytywała Stokrotka niecierpliwie.
— Z łupin orzechów włoskich, do których przymocujemy świeczki.
— Ależ to znakomity pomysł! Jakaś ty mądra, moja kochana Elizo! wołała Stokrotka zachwycona.
Wszystkie dziewczynki otoczyły Elizę, dopytując, jak się urządzi iluminację, ściskały ją, wieszały się na szyi, zaglądały jej w oczy. Nie mogąc już obronić się od ich natarczywości, Eliza wyrwała się przemocą, uciekła do swego pokoiku i zamknęła drzwi na klucz. Rozswawolone dziewczynki pukały do drzwi, prosiły, żeby jeszcze z niemi potańczyła, ale Eliza była nieubłagana.
Dzieci nasłuchiwały chwilę. Wydało się im, że słyszą jakiś dziwny chrzęst.
— Co tam Eliza wyprawia? szepnęła Zosia, zdawaćby się mogło, że piecze kasztany, które pękają z łoskotem.
Stokrotka zaglądała przez dziurkę od klucza, ale nic dopatrzeć nie mogła, gdyż Eliza odwróconą była plecami do drzwi.
— Mam pomysł — zawołała Kamilka, obejdźmy naokoło i zaglądnijmy przez okno. Nie oczekując nas z tamtej strony, nie będzie miała czasu się ukryć.
— Wyborna myśl — podchwyciła Zosia — należy tylko działać ostrożnie, aby ją nie spłoszyć. Idźmy na paluszkach, nie mówiąc ani słowa.
Dziewczątka ostrożnie obeszły część domu i stanęły pod oknem Elizy, ale ponieważ to był wysoki parter, nie mogły zaglądnąć do wnętrza. Za przykładem Kamilki wszystkie naraz znalazły się na kratach, rozpostartych na murze dla podtrzymania dzikiego wina, i cztery główki spoglądały ciekawie przez szyby. Eliza krzyknęła i zarzuciła wnet fartuch na komodę, przed którą coś urządzała tajemniczo, ale nie było rady, dzieci już dostrzegły, że tam były włoskie orzechy.
— Eliza tłucze orzechy, przygotowuje iluminację!.. wołały uradowane.
— Jeżeli już podpatrzyłyście co robię, chodźcie tu do mnie pomagać trochę, bo jeszcze jest z tem dużo pracy.
Dziewczynki zeskoczyły na ziemię, obiegły znów dom i wpadły do otwartego już pokoiku. Zastały przeszło setkę rozłupanych na równe części orzechów, które miały stanowić lampki, każda z dziewczynek, uzbrojona w nóż ostry, pomagała z zapałem i w niespełna godzinę około dwiestu podstawek zrobiły same.
— Teraz musimy się zabrać do rozpuszczania tłuszczu — rzekła Eliza — a potem będziemy wkładać knoty w napełnione łupiny.
Małe pomocnice wywiązały się dobrze z zadania, a gdy już lampki były gotowe, ułożono je ostrożnie w koszyku.
— Umieścimy lampki na kominkach, stołach, półeczkach i zapalimy, jak się tylko ściemni, mówiła Eliza.
Mamusie siedziały w salonie, zajęte robótkami, podczas gdy cała czwórka z Elizą na czele weszła, niosąc koszyk. Dzieci oznajmiły, że z powodu zamążpójścia pani Fiszini i pozostawienia tu Zosi na stałe, urządzą dziś wspaniałą iluminację. Pomysł ten podobał się obu paniom, pomagały dzieciom ustawiać lampki w miejscach bezpiecznych, żeby nie wzniecić pożaru. Nigdy z taką niecierpliwością nie oczekiwano wieczora; nawet ulubiona przez dzieci przechadzka była tym razem skróconą. Stokrotka poczęła wołać, że już gwiazdy zabłysły na niebie, a więc trzeba pośpiesznie wracać i rozpocząć iluminację.
W pokojach było zupełnie ciemno, więc efekt drobnych światełek, okalających kominki, szafki, półeczki, stanowił coś niezwykłego. Dziewczynki były zachwycone, klaskały w rączki, skakały, jednem słowem uciecha była wielka, a gdy mamusie zaproponowały zabawę w chowanego, zapanowała niezmierna radość, ukrywano się po wszystkich kątach, w pokojach, na schodach, w korytarzach, mamusie i Eliza przyjmowały udział w ogólnej wesołości.
Po dwugodzinnej bieganinie i śmiechu trzeba było wreszcie zakończyć ten dzień szczęśliwy. Dzieci dostały jeszcze różne dobre przysmaczki do poduszki, podano im ciastka, słodki kremik i owoce w sypialni. Eliza została zaproszona na tę ucztę, ponieważ jej pomysł tak świetnie się udał. Krępowała się nieco, ale dziewczątka posadziły ją przemocą i nakarmiły słodyczami, a pozostałe ciastka zawinęły w papier i oddały Elizie, żeby miała jeszcze na dzień jutrzejszy.
Zosia dziękowała serdecznie małym przyjaciółkom za okazaną życzliwość i czuła się teraz jakby należącą do rodziny.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: Natalia Dzierżkówna.