Strona:Aleksander Petöfi - Stryczek kata.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
8

— Widziałem ją tylko.
Ternyei cmokuął językiem, jakby chciał wymówić pogardliwie: marzycielu, biedaku!
— Widziałem ją tylko, ciągnąłem dalej, ale widok ten wystarczył, by mi dać pewność, że mogę być albo wiekuiście szczęśliwym, albo potępieńcem na wieki?
— Aj!
— Nie wyśmiewaj, Baltazarze. Ta dziewczyna musi być moją żoną, albo...
— Albo inna zostanie twoją żoną.
— Nigdy, przysięgam.
— Ach, mój chłopcze i ja nieraz tak przysięgałem.
— Tem gorzej dla ciebie.
— Mam nadzieję, że i u ciebie to nie po raz ostatni...
— Ani słowa więcej, Baltazarze. Może i ty mówisz prawdę. Nie masz zmnienniejszego wichru nad ludzkie serce. Ale zdaje mi się, że moje jest wyjątkiem; moje uczucie jest tak świętem, że ty, jeśli już nie jako człowiek, to jako przyjaciel winieneś je uszanować.
— Dobrze, już nie lękaj się, nie będziesz mógł o to skarżyć się na mnie... a więc owa piękność jest tak bardzo piękną?
— Co to za piękność! mój przyjacielu, co za pełna blasku piękność! Istna gwiazda zimowego nieba!
— Blondynka? brunetka?
— Brunetka tak ciemna jak wieczorne zmroki.
— Ach, to mój gust właśnie.
— Tak? a cóż dopiero gdybyś ją zobaczył!
— Spodziewam się, że ją zobaczę...