Przejdź do zawartości

Strona:Antoni Lange - Dywan wschodni.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XVI.

Tam w komnacie człowiek obcy
Lubą moją w dłoniach trzyma;
Ja na progu siedzę smutny
Z zapłakanemi oczyma.
Uciec, skryć się, stronić zdala:
Takby głos mi kazał świata.
Każę rozum, lecz ja siedzę,
Gdzie nieszczęsna jej komnata.
Świat szeroki, ależ dla mnie
Miejsca innego nie będzie:
Innej z niego niema drogi
Prócz tej, co do grobu wiedzie.


XVII.

Płacz mój podobien do deszczu,
Który upada w dzień wiosny:
Wiosenny deszczyk nie spłucze
Zieleni świata; miłosny
jeszcze ją mocniej podnosi:
Mój płacz mi w duszy żałosnej
Obrazu lubej nie spłucze,
Chociaż oblicze jej rosi —
Płacząc — ja kochać cię uczę.


XVIII.

Biadaż! dotknął mnie gniew Pański!
Nieprzyjaciół mam ja siła:
Każdy derwisz muzułmański,
Każdy świątobliwy wiła. —
Nieobłudny, niewyjadacz,
Co ja biedny z nimi zrobię?
Ot! podpiję wina sobie.
Coraz trudniej mi żałować,
Coraz krzywiej patrzy cnota!
Niema tu już co pracować,
By odwrócić dopust Pański: