Przejdź do zawartości

Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wyznaczymy, jak zwykle, komisję sześciu, aby rozliczyła się z waszymi ludźmi — ozwał się chrapliwie. — Przyślę łodzie po odbiór naszej należności.
To rzekłszy obrócił się na pięcie. Jan Silver zasalutował i skłonił się nam wszystkim.
— Dziękuję uprzejmie, kapitanie Murray. Moje uszanowanie waszmościom i łaskawej panience. Miło to, oj, miło, mieć w kajucie taką śliczną, słodką buzię... nieprawdaż?... No, mości panowie, teraz to już możnaby wracać spokojnie do domu i raz na zawsze zerwać z morzem.
— A jakże, — odpowiedział dziadek. — Mniemam, Silverze, że wrócisz do swej starej matuli... a może do małżonki, co czeka z utęsknieniem?
Silver wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Jeszcze do tego nie doszło, łaskawy panie. Ale w St. Pierre na Martynice znam pokaźną dziewuchę, z którą mógłbym do spółki założyć sklepik. W prawdzie trochę kolorowa, ale ostatecznie...
Machnął pobłażliwie ręką, poczem pokusztykał do drabiny i lekko zeskoczył na główny pokład za swoim dowódcą.






243