Przejdź do zawartości

Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

konać, jak głęboko cię kocham!... O, na miłość Boską, przestań mnie tak męczyć okropnie! Wiem dobrze, że jeśli umrzesz, ja umrę razem z tobą!...
— Życie moje nie należy już do mnie — odpowiedział poważnie Besnard... Ażeby nazwisko moje uwolnić od hańby sądu, dałem słowo, że jutro już żyć nie będę... I umrę!... Oto masz tajemnicę mojej wolności!
Rozyna krzyknęła i upadła mu do nóg:
— O, Boże, Boże!... Teraz pojmuję!... I to ci rozbójnicy, ci ministrowie Bonapartego zmuszają cię do odebrania sobie życia?... Podli, przeklęci!... Naigrawają się z ciebie, naigrawali się z twego ojca!... O, podli, o stokroć podlejsi od nas, którzy chcieliśmy uwolnić Francję od tyrana!... Ależ ty nie możesz, tyś nie powinien rozkazów ich słuchać!... O, nie odpychaj mnie od siebie!... Przebacz, przebacz, najdroższy mój, jedyny!... Zlituj się nad biedną kobietą, która chce być twoją sługą, twoją niewolnicą, kochanką twoją i nałożnicą!... O, ja nieszczęśliwa!... On ma ginąć z mojej ręki!... O, tak!... Perdita, ulicznica, sprzedająca własne ciało!... Wybacz, miej litość... nie odpychaj mnie!...
Nieszczęśliwa Rozyna Sayelli płakała, załamywała ręce z rozpaczy, przeklinała siebie i świat cały. Obydwoma rękami wpiła się w Besnarda, który, chcąc się z objęć jej uwolnić, ciągnął ją za sobą po podłodze.
Nagle Besnard obu rękoma podniósł śliczne ciało oddanej mu kobiety, objął jej kibić i w gorącym pocałunku na ustach Rozyny zamarł na chwilę.
— Ja ciebie kocham! — zawołał po chwili... Umierajmyż razem! Wieczór zapadał.
Zmierzch zimowy otoczył dwoje kochających się ludzi, a wśród cieniów, które pokój zapełniły, każdy przedmiot wydawał się większy i poważniejszy, aniżeli był w rzeczywistości. Jednem ramieniem Besnard otaczał kibić Rozyny, a drugiem opierał się o ścianę: siły go opuszczały. W tej chwili nie