Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łam, jak to spojrzenie przenika i rozgrzewa moje ciało. Czyż to nie przedziwne? Ale, na Boga, to szczera praw da! Byłam szczęśliwa, przeszczęśliwa! A wiesz co powiedział król? — Witani panią, w moim domu! — W dodatku wyrzekł te słowa najwdzięczniejszym norweskim akcentem, jaki słyszałam.
Królowa uśmiechnęła się i spytała, z którego pochodzę miasta. Król odpowiedział za mnie. — Jak się nazywa miejscowy kapłan? — spytała królowa. Odparłam: — Karol Wangen. Ale to było źle. Należało wymienić biskupa, czy któregoś z wyższych duchownych. W tej chwili powitał król papę i Fürsta, którzy się zbliżyli, potem zaś rzekł do nich: — Zdaniem mojem pan porucznik ma doskonały gust! Tak dosłownie powiedział. Myślałam nad tem później dużo, bo jest to dowodem, że Nils Fürst musiał dużo u Najwyższego dworu o mnie opowiadać. Nie wiedziałam, że można się tu zajmować czemś równie małem.
Potem udaliśmy się do stołu. Prowadził mnie ten sam elegancki pan.
— I cóż? — spytał po szwedzku.
Pospieszyłam zapewnić, że jestem wniebowzięta.
— Wszyscy doznajemy tego samego zawsze! — zapewnił mnie.
Nie zajęliśmy miejsca, tylko spacerowaliśmy swobodnie. A co chwila zbliżał się ktoś i prosił o prezentację... wyobraź sobie! Wszyscy mi się przedstawili. Jeden był hrabia, drugi baron, jedna była hrabina, druga baronowa. Wreszcie jeden był Wielki Koniuszy i właśnie on ciągle ze mną rozmawiał. Nie w tem co mówił, ale w całej jego postaci i wzięciu było coś podniosłego i przeduchowionego. Oczywiście jest to