Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

packie, którego członkowie zajmują zwykle wszystkie numera mieszkalne tak, że przybywszy tam, moglibyśmy być narażeni na nocowanie w namiocie. A śród domów z komfortem urządzonych, śród setek ludzi nie jest to rzecz przyjemna! Zrobiłem uwagę, że bardzo wygodnie podróżować z profesorem.
Poszliśmy ku szczytowi. Najprzód wstąpiliśmy na wcale nieuciążliwą obszerną pochyłość, wielkiemi głazami zasianą, która wkrótce ustąpiła miejsca perci wiszącéj nad przepaścią. Nagle ta ostatnia urwała się i znaleźliśmy się przed zwieszającém się nad nami występem kruszącéj się skały. Drzemy się nań na czworakach, tyłem obróceni do przepaści, nie wiedząc często gdzie się zwrócić, bo pp. Ch., którzy piérwéj wyszli, wyprzedzili nas może o 50 kroków a Józek tak samo jak ja, piérwszy raz wchodził na Łomnicę. Zatrzymujemy się wreszcie przed jakąś gładką ścianą, zasłaniającą nam cały widok do góry, i wołamy.
— Gdzie droga?
Profesor posłał Roja, aby nam ją wskazywał.
— O! hań, rzekł.
Jak liszki po drzewie wpełzaliśmy na wiszar skalisty, po którym nastąpił drugi, późniéj znowu ściana fantastycznie wyszczerbiona, często wystająca nad nami. Wreszcie zaszliśmy na żleb strasznie pokruszony, piarżysty, spadający w przepaść. Pniemy się po nim już łatwiéj, w całém towarzystwie, tuż przy sobie, aby kamienia na pozostających z tyłu