Przejdź do zawartości

Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmienił się; jej akcent, jej gest, wszystko tak mi było znajome, jak własna twarz w zwierciedle. Wstałam, ale nie odeszłam. Spojrzałam; poprawiłam ogień i znowu spojrzałam: ale ona ściągnęła kapelusz i bandaż mocniej na twarz i znowu skinęła, że mam odejść. Płomień oświecił wyciągniętą rękę: rozbudzona teraz, goniąc za odkryciem, odrazu zauważyłam tę rękę. Nie była to wyschła starcza ręka, lecz zaokrąglona, giętka, o gładkich, kształtnych palcach; szeroki pierścień błysnął na małym palcu, a na tym pierścieniu poznałam szlachetny kamień, setki razy oglądany. I znowu spojrzałam na twarz; twarz ta już nie odwracała się ode mnie — przeciwnie, kapelusz i bandaż były zrzucone, głowa swobodna.
— I cóż, panno Joanko, czy poznaje mnie pani? — zapytał głos dobrze znajomy.
— Niech pan tylko zdejmie ten czerwony płaszcz, a wtedy...
— Ale sznurek zaplątał się na węzeł — pomóż mi.
— Niech go pan zerwie.
— Ot, co!... „Precz, wy pożyczane szaty!”
I pan Rochester ukazał się bez przebrania.
— Ależ, panie, co za dziki pomysł!
— Ale dobrze wykonany, co? nieprawdaż?
— Wobec pań musiał pan dobrze grać.
— Az tobą nie?
— Ze mną nie grał pan roli Cyganki.
— Jakąż więc rolę grałem? Czy własną?
— Nie; jakąś niewyraźną. Krótko mówiąc, myślę, że pan chciał ze mnie coś dostać — albo mnie naciągnąć; prawił pan niedorzeczności, żeby mnie na niedorzeczności wyciągnąć. To niekoniecznie ładnie, łaskawy panie.
— Przebaczasz mi to, panno Joanko?
— Nie wiem, dopóki się nad tem wszystkiem nie zastanowię. Jeżeli, po namyśle, przekonam się, że nie naplotłam jakich wielkich głupstw, będę się starała przebaczyć panu; ale to nie było słusznie ze strony pana.
— Ach, zachowałaś się bardzo właściwie, bardzo ostrożnie, bardzo rozsądnie.
Zastanowiłam się i doszłam do przekonania, że ogółem biorąc, tak też i było. Pocieszyło mnie to; ale bo