Przejdź do zawartości

Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jednakże, gdyby Pan Kaźmiérz był ciągle pędził z tą samą lotnością, z jaką rozpoczął swoją podróż, byłby pewnie pozostał niedościgłym. Ale on po niejakim czasie, pofolgował nieco koniowi, a raczéj..... wyznajmy..... swemu sercu.
Ach, jakże nie spojrzéć czasem na te lica, które tulą się do jego łona? Jakże nie zamienić choć kilku słów szczęścia? Jakże nie uszczknąć choć kropli nektaru, z tych ustek co szepcą tak słodkie wyznania?
Te cienie chmur migotnych, te puste pola, te wichrzyste szumy, wszystko ich otoczyło taką samotnością, że im się wydało, jakby na całym świecie już nie było nikogo prócz nich dwojga — jakby lecieli w nieskończoność, gdzie nic im się nie oprze, i nic ich nie zatrzyma.

..................


Nagle, Hedwiga wychyliła się, i zapytała:
— Co to jest?.....



Jakiś łomot, niby spadająca lawina, runął po ich drodze. Groźne krzyki napełniły powietrze, i pełno rąk otoczyło ich jakby sieć ruchoma.
Hedwiga krzyknęła głosem, w którym drgało najwyższe przerażenie.... Poznała, wychyloną ku sobie, wściekłą twarz Majstra Johanna. Wyciągnął ręce, otworzyste jakby szczypce raka,