Przejdź do zawartości

Strona:Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 3 Mowy.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Wystąpił problem z korektą tej strony.
MOWA
ZA KNEJEM PLANCYUSZEM.

I. Kiedym widział, sędziowie, że wielu dobrze myślących mężów sprzyjało wyniesieniu Kn. Plancyusza dla niepospolitych i walnych usług, jakie mi oddał strzegąc mego bezpieczeństwa; doznawałem w sercu niemałej rozkoszy, widząc że człowiek, którego troskliwość przyczyniła się do ocalenia mego życia, miał wsparcie w przypomnieniu mojego losu. Ale kiedym usłyszał, że częścią moi nieprzyjaciele, częścią zazdrośnicy popierają niniejsze oskarżenie, i że co dopomogło Kn. Plancyuszowi w staraniu się o urząd, to mu szkodzi w tej sprawie; przykro i boleśnie było mi, sędziowie, widząc że całość jego tym bardziej była zagrożona, że całość i życie moje swą życzliwością, strażą i obroną zasłonił. Ale teraz, sędziowie, widok wasz i zgromadzenie osób tu zasiadających orzeźwia i rozwesela myśl moję, kiedy na każdego z was patrzę i poglądam. Nie widzę bowiem w tem gronie żadnego, któremuby moje ocalenie drogiem nie było, któryby mi się nie zasłużył, któremubym nie był obowiązany wieczną pamięcią dobrodziejstwa. Nie boję się tedy żeby straż mojej całości zaszkodziła Kn. Plancyuszowi u tych, którzy sami najgoręcej pragnęli widzieć mnie ocalonym; i często mi, sędziowie, ta myśl przychodzi, iż dziwić się więcej należy, że M. Laterensis, człowiek tak gorliwy o moję godność i całość, wybrał go przed innymi do oskarżenia, niżeli lękać się żebyście nie myśleli, że to uczynił dla ważnych powodów.
Nie jestem jednak tak zarozumiały i samolubny, iżbym mniemał