Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie to, Bunny, lecz Guilemard nie wygrał ani jednego wyścigu. Wierzchowce jego niezaprzeczenie dobre a dżokeje jeździli na nich zręcznie, tylko nie sprzyjało im szczęście. Słyszałem, jak to mówili, gdym stał na drodze. Wspominałeś, że ta droga znajduje się za blizko domu.
— Czy wchodziłeś do niego? — pytałem.
— Wszak postanowione było, że ty mnie tam zaprowadzisz? Wiesz przecież, że się pilnuję ściśle programu.
— Powiodłem go bez chwili wahania małą furtką w aleję, prowadzącą do dworu. Wśród panującej dokoła ciemności, widać było w głębi światło w domu. Duże oświecone okna, rosnące po obu stronach drzewa laurowe, żwirem wysypana droga, po której stąpaliśmy ostrożnie, wszystko mi było dobrze znane, zarówno jak balsamiczne, ożywcze powietrze, wciągane do płuc z rozkoszą. Skradaniem się w złowrogich zamiarach uwłaczałem wspomnieniom z epoki dzieciństwa, lubo myśl ta nie budziła we mnie żalu. Gorączkowo podniecony, nie odczuwałem wyrzutów sumienia; miałem zakosztować ich gorycz przed upływem nocy, ale nie doświadczałem tego jeszcze w ogrodzie.
Okna stołowego pokoju rzucały jaskrawy odbłysk na drogę. Niebezpiecznie było zaglądać do tych okien jakeśmy to czynili lekkomyślnie z mojej winy; Raffles nie narażałby mnie bez potrzeby na takie niebezpieczeństwo, ale szedł ulegle za mną, nie oponując ani jednem słowem. Przez duże szyby okien weneckich mogliśmy widzieć dokładnie, co się dzieje w sali jadalnej. Pani Guilemard siedziała na pierwszem miejscu, jako jedyna biorąca udział w zebraniu kobieta, i tak, jak