Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stali. Trzy, rozmaite zamki chroniły wnętrze, a oprócz nich był także jeszcze zamek szyfrowy.
— To potężna kasa! — powiedział Gilbert.
— Nieprawdaż? — odparł kupiec tonem obojętnym.
— Ileż może kosztować taka rzecz?
— Już sprzedana! — oświadczył oschle właściciel magazynu.
— Sprzedana? Chciałbym zobaczyć wnętrze! — rzekł Gilbert.
Kupiec musnął z uśmiechem swe podkręcone w górę wąsy.
— Przykro mi bardzo, — powiedział — że nie mogę spełnić życzenia pańskiego, a to z tego, prostego powodu, ponieważ nabywca, po ukończeniu sprawy kupna zabrał ze sobą klucze.
— Wielka szkoda! — zauważył Gilbert. — Jest to jedna z najbardziej interesujących kas, jakie widziałem kiedykolwiek.
— Nic tak znowu szczególnego! — rzekł kupiec i jął w zadumie pukać zgiętym palcem po bokach kasy. — To zresztą wcale droga zabawka.