Przejdź do zawartości

Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uśmiechnęła się doń tak słodko, jak tylko pozwalał na to nurtujący ją gniew.
— Myślę, że przeciwnie... — powiedział niepewnie.
Nie rzekłszy już słowa, czekał, by się za nią drzwi zamknęły, potem zaś powiedział żywo, zwrócony do narzeczonej.
— Edyto! Proszę cię o przysługę!
— O przysługę? — spytała zdziwiona.
— Tak, najdroższa. Muszę odejść niezwłocznie. Znajdź, proszę jakieś usprawiedliwienie wobec matki. Właśnie przypomniałem sobie sprawę niezmiernie ważną, o której nie myślałem w chwili, gdy...
Mówił z wahaniem, nie przywykły do kłamstwa.
— Odejść? — spytała zaskoczona raczej, niż rozczarowana, co stwierdził w zrozumiałem podrażnieniu. — Nie możesz odejść teraz! — powiedziała, a lękliwy wyraz wystąpił w jej oczach. Goście zjeżdżają już właśnie.
Istotnie z miejsca, gdzie siedział, zauważył trzy auta dwusiedzeniowe, które jednocześnie niemal zajechały przed dom.