Przejdź do zawartości

Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powinien ożenić się zanim ukończy trzydzieści dwa lat życia. Tyle liczył właśnie. Zdziwaczał potrosze. Takiemi, niezbyt pochlebnemi dla siebie spostrzeżeniami zapełniał czas, aż do chwili, gdy przybyli do kościoła.
Uroczystość cała była, niby marzenie senne. Gęsto obsadzone ławy, stalle i krzesła, organy, biało ubrani śpiewacy chóru, proboszcz z asystą, zjawienie się Edyty eterycznie pięknej w ślubnej sukni, przepisane ceremonjałem pytania i odpowiedzi, klękanie i podnoszenie się, słowem wszystko nie miało zgoła cech rzeczywistości.
Myślał, że dozna wrażenia niezatartego. Z niejakim trudem wybrał odpowiadający mu utwór muzyczny i odbył kilka konferencji z organistą. Ale kiedy, po skończeniu nabożeństwa, ogarnięty półsnem szedł do zakrystji, nie mógł sobie przypomnić jednego nawet tekstu. Miał jakieś, mgliste wspomnienie, że nad ołtarzem było kolorowe, szklanne okno, którego jednę szybę, widać stłuczoną, wyjęto.
Po powrocie do domu, siedząc u stołu, przybranego kwiatami słuchał zmieszany mów i czę-