Przejdź do zawartości

Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/488

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




∗             ∗

Po pewnym czasie z piaszczystego brzegu wjechaliśmy powtórnie na wzgórza, na ścieżki kręte, wijące się śród skał, drzew mastykowych i janowen. Miejscami, tam gdzie ścieżka wybiegała na krawędź prostopadle niemal ściętéj góry, widzieliśmy w dole, głęboko pod nami, morze chłoszczące skały i długi pas wybrzeża, na którém, jak okiem zajrzéć, ciągnęła się karawana, i olbrzymi widnokrąg Oceanu, lazurowy, świécący, nakrapiany białemi plamkami unoszących się na nim dalekich żagli.
Wiórzchołki wzgórzy, po których jechaliśmy, spłaszczone, niby ścięte, tworzyły wielką, falistą równinę, całkiem porosłą wysokimi krzakami, na któréj nie było ani kuby, ani chaty, ani żadnéj istoty ludzkiéj, ani żadnych śladów uprawy roli, i gdzie oprócz szumu morza dolatującego z daleka nie słyszeliśmy innego odgłosu.
— Cóż to za kraj! co za kraj! mówił kucharz,