Strona:Elegie Jana Kochanowskiego (1829).pdf/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ELEGIA  X.


Niech mi się nikt nad moją miłość nie wynosi,
Chociażby światem władał od osi do osi.
Jako Hyppodamea, ta rozpacz kobiety,
Jaśniała, kiedy wozem dążyła do mety,
Jaką była, za któréj bój niosące wdzięki,
Centaury z Lapitami nie szczędzili ręki,
Albo dla któréj Jowisz teraz w postać byka,
Teraz w złoto i znowu w orła się przemyka,
Tym wszystkim Hanna moja nie ustąpi czoła,
I raczéj je przewyższyć niż zrównać im zdoła.
Szyja śnieżna, włos złoty, jako gwiazdy oczy,
Gdzie za nią! dawnych bogiń sławny wdzięk uroczy.
Czy się śmieje, czy smuci, czy rozgniewa czasem,
Uznasz że się Wenery otoczyła pasem,
W niewieściéj pracy saméj Pallady dościgła,
I co zobaczy, wszystko powtórzy jéj igła.
W pieśni Pieryd żadna równać jéj niezdoła,
By nawet Arkadyjskie wydały ją sioła.
Syreną byś ją nazwał, gdy miodowe tony,
Przygodzi do czarownéj Orfeusza strony,
Innych wszystkich szczegółów nie wydam obrazu,
Bo mię szczęsnego, zawsze dziwiły od razu,
Jéj winna, jeśli Muza ma wzięcie jakowe,
Jéj rzymskie, jéj sławiańskie nucę pieśni nowe,