Przejdź do zawartości

Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niemy się panami Prades. Naprzód podprefektura, mając ją w rękach, zdobędziemy resztę.
— Ja proponuję, by wyłapać strażników pogranicznych — zaproponował Sucha-ręka, przemytnik z Taurynii. — Powybieramy ich wygodnie z łóżek, gdzie śpią ze swemi samicami, i skonfiskujemy im karabiny...
— Jeśli nie nastawią ich nam cieńszym końcem, ze śliwką ołowianą w środku.
— Najprostszą rzeczą byłoby — rzekł jeszcze jeden obywatel — pójść do poborcy podatkowego i podpalić jego książki. Zrobilibyśmy sobie tęgie ognisko, i byli pewni, że przynajmniej tego roku nie zapłacimy ani grosza!
— Ilu ludzi, tyle zdań — zakończył p. Malfré. — Czyście moi bracia zapomnieli o ślubowanem posłuszeństwie? Przyjdziecie wszyscy do kawiarni Moularda; tam wydam rozkazy. Tymczasem, zanim się rozejdziemy, obywatel Escaffre zbierze składki. Przypominam dawnym i nowym członkom, że składka wynosi trzy sous tygodniowo. Dalej, sięgajcie do kieszeni drodzy bracia.
Obywatel Escaffre, z zawodu kupiec w Marquixannes, obchodził szeregi, odbierając sousy i srebrne monety, biorąc i wydając resztę. Rozmawiał i żartował, ale równocześnie pilnie śledził, by któryś z patryotów, nie wsunął mu monety dziurawej, lub bezwartościowej, jak to często zdarza się pod-