Przejdź do zawartości

Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

częli... Pierwszy, jak w zwykle w takich razach, przemówił Bobochow...
Widziałem wielu rewolucyonistów podczas swej długoletniej tułaczki po świecie, ale rewolucyonistę, któryby tak jak Bobochow harmonizował i kojarzył słowo z czynem, któryby był tak wyrozumiałym i łagodnym względem innych, a surowym względem siebie, nie spotykałem nigdy... Ludowiec-anarchista, przeciwnik walki terorystycznej, ubóstwiający niemal lud i jego instytucye i pokładający wszystkie swe nadzieje w tym ludzie, obrońca praw mniejszości, nawet poszczególnej jednostki, Bobochow w ciągu jedenastu lat pobytu na Karze pozostał wiernym sobie. Władze miały go za „okropnego“ terrorystę, bo, gdy wysłano go administracyjnie za propagandę śród ludu do Archangielskiej gubernii, gdzie warunki bytu były niemożliwe, uciekł jeden z pierwszych i przy spotkaniu z pogonią wystrzelił w powietrze... Zbyt dumny, zbyt szanujący siebie, by się przed sądem wojennym tłumaczyć, nie powiedział, że ten wystrzał w powietrze miał na celu ściągnięcie uwagi społeczeństwa na warunki bytu wygnańców administracyjnych, i jako terrorysta został skazany za „zbrojny opór“ na 20 lat katorgi, i do tego terrorysty zapamiętale zwalczającego na Karze terrorystów, nie zastosowano ani jednego manifestu...
Pod jednym względem wszakże rząd się nie mylił. Większego wroga samodzierżawia na Karze nie miał i ilekroć powstawał jakiś protest Bobochow szedł w pierwszym szeregu. Szczupły, wątły, rozpoczynał protesty głodowe pierwszy, kończył ostatni... Fizycznie