Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Małżeństwo Teci.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czesuje grzebieniem włosy, które ma gęste, piękni jasne. Wogóle jest to jeden z tych mężczyzn, za którymi kobiety „latają”. Więc pewna brutalność, ciągła przechwałka wokoło ust silnie zarysowanych, duża siła w spojrzeniu i ta pewność, że wystarcza wyciągnięcie ręki aby znaleźć ciche poddanie się i radość z doznanej łaski. Franek nie jest jednym z tych, którzy o ciszy wieczornej tulą się ze spojrzeniem dobrem oczu biednych i zmęczonych do dłoni kobiecych; on raczej porwie sam i zgniecie w jakimś pastwiącym się uścisku, ogarnie ramionami, wchłonie w siebie, przejmując trwogą.
A potem z pod rzęs przymkniętych spojrzy, jakby chciał wybadać, co się da jeszcze wziąć z tej istoty, w której sercu, na dnie — drży od bolu duma i przyległa zdławiona nienawiść.
Patrzy i — oblicza.
Tecia wie to wszystko, wie, że ma jeszcze po „ojcach” kilkaset papierków, i że Franek po ślubie chce za te pieniądze jechać do Ameryki. Niema w nim sentymentu. Czuje, wie, iż za morzem dorobi się majątku. Umie nawet wymówić słowo „business” tak, że całe sutereny się dziwią, jak mu to gładko idzie.
A on — nic, bestja. Podrzuci śliczne włosy, wydmie wargi i mówi „business”, aż Maciek przestaje grać na harmonji i siedzi bardzo zdziwiony. Dziewczęta, te „od stołu“, gdy przykucną przy oknach sutereny, cieszą się także i dziwią. Niektóre zazdroszczą Teci, inne podśmiechują się i potrącają wzajemnie.
Wszystkie jednak zgadzają się na jedno.
Tecia musi wyjść za mąż.
Ma dwadzieścia osiem lat.
Musi już iść za mąż.


∗                    ∗