Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

okrytych odrobiną śliny białawej. I matka moja jak szalona rzuciła się na małego trupa.
Widziałem wciąż to wszystko oczyma zamkniętemi. A kiedym je otworzył, widziałem wszystko jeszcze z wyrazistością nie do wiary.
— Ta świeca! Sprzątnij tę świecę! — wołałem na Fryderyka, podnosząc się na posłaniu, przestraszony ruchomością bladego płomyka. — Sprzątnij tę świecę!
Fryderyk poszedł zdjąć ją i postawił za parawanem. Potem powrócił do mego łóżka, znaglił mnie bym się położył napowrót, odmienił mi wilgotny okład na czole.
Chwilami wśród ciszy słyszałem jego westchnienia.