Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żeń i sennych widziadeł, o których nie wiedziałem czy to pojęcia czy też uczucia: nagle uczułem się jako pan i król we własnem państwie.
Zadania z rachunku, które wprzódy stękając na papierze mogłem rozwiązać, wpadały mi naraz do głowy, niby w igraszce prowadząc do rezultatu. Wszystko przy pomocy jakiejś nowej, zbudzonej we mnie zdolności, żem widział i ustanawiał to właśnie, co mi było potrzebne: cyfry, formy, przedmioty, barwy.
A gdy chodziło o kwestję, które zapomocą tych środków — nie dawały się rozstrzygać: — problematy filozoficzne i t. p. — miejsce wewnętrznego wzroku zajmował słuch, przyczem głos Szemajaha Hillela brał na siebie rolę mówiącego.
Udzielone mi były uświadomienia najrzadszego rodzaju. —
Com tysiąc razy w życiu nieuważnie jako puste słowo puszczał mimo ucha, teraz w najgłębszych fibrach mej istoty tkwiło we mnie, jako wartość; to czegom nauczył się „powierzchownie“, w jednej błyskawicy „ujmowałem“ jako swoją „własność“ wewnętrzną. Budowy słów tajemnica, której nie przeczuwałem, obnażyła się przedemną.
„Wysokie“ ideały ludzkości, które z dobroduszną radcowsko-handlową miną, zakleksano orderem na patetycznej piersi, z góry mi chciały się narzucić: pokornie teraz zdjęły z pyska maszkarę i tłumaczyły się przedemną: w istocie one są żebrakami, ale zawsze mają przy sobie ożogi — dla jeszcze gorszego oszustwa.
Czy ja nie śnię? Czy nie rozmawiałem z Hillelem?
Wyciągnąłem rękę do krzesła obok mego łóżka. Wszystko jak należy: tu leży świeca, którą mi dał Szemajah; szczęśliwy jak mały chłopiec w noc Bożego Narodzenia, który się przekonał, że jego