Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 167 —

Połubajtys prawie oniemiał na widok takiej bezczelności.
— Człowieku! — huknął wreszcie, gdy się opamiętał — coż gadasz?.. Ta kto nam kazał plenipotencye i papiery dla onego adwokata podpisywać? Kto się „bożył”, że dolary za miesiąc będą? Kto nam tego Langa, jako najuczciwszego człowieka, zalecał?.. Taż to ty sam, sam! — I palnął energicznie pięścią w stół.
W oczach obecnej przy tem Mani aż łzy się ukazały.
Ale nie takie rzeczy widział w swej amerykańskiej karyerze kuzynek Boguszas.... Ujął się tedy w boki — i dalejże wywodzić: — Co mu tu głupie „grynhorny” będą przewodziły?.... Po co mu mają stoły rozbijać! On tu pan.... Łapy przy sobie trzymać i być cicho, a nie, to pójdzie do „skwajera” (sędziego pokoju), wyjmie „warant“ (nakaz aresztowania) i w trzy migi wsadzi ich do „dzielu” (więzienia). Jest tu jeszcze prawo na „grynhornów” w Ameryce.... nie wolno tu krzywdzić porządnych obywateli.
— Ho.... ho!... — wykrzykiwał — ja „sytyzen” (obywatel), ja „voter” (wyborca), a wy, co?.... „beggars” (żebraki). Chciałem wam pomódz, jak komu dobremu, jako niby krewnym, poczekałbym wam jeszcze z „boardem”, a wy robita tak.... A wynośta mi się natychmiast na cztery wiatry i płaćta, cośta