Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 403 —

Lęk ogromny przejął biedne serce Szczepana.
Wziął ją za rękę — i dłoń tę drobniutką wstrząsnął. Nic.... Po imieniu ją nazywał i mówił do niej. Nic. Rozpacz go chwytać znów poczynała. Czyżby się już nie miała obudzić? Taka blada, taka blada....
Twarz jego dotykała się prawie jej twarzy.
I oto nagle usta jego pochyliły się do jej czoła i mimowoli złożyły na niem pocałunek palący, jak ogień.... Zdawało się mu, że tym pocałunkiem rozgrzeje i przyprowadzi do życia sztywne jej ciało, ale to on sam przy nim się spalił. Utracił świadomość tego, co czyni — i okrywał gorącymi pocałunkami jej czoło, ręce....
I istotnie pocałunki przebudziły ją.
Westchnęła.
Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Zdawało się jej że śni. Przechodziły ją jakieś gorączkowe dreszcze. Wreszcie otworzyła oczy — i ujrzała jego klęczącego przed nią. Trzymał jej rękę przy ustach.
Zrozumiała — i pomimo słabości, energicznym ruchem wyrwała mu rękę.
Ognisty rumieniec dumy dziewiczej wypłynął jej na twarz. Z trudem dźwignęła się i usiadła na kamieniu. Gięła się jeszcze pod wpływem słabości, ale siłą woli odzyskiwała zwykłą tęgość.