Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie lodowate. Biskup pobladł i raz poraz zerkał niepewnie na proboszcza, szukając słów odpowiednich, by odeprzeć tę bezczelność. Po chwili przybrał swą maskę ze Starego Testamentu i odparł głosem spokojnym, opanowanym w zupełności.
— W dziwnem swem uprzedzeniu do niższych warstw ludności zapominasz, księże proboszczu, jak widzę, że wiele rzeczy ukrytych dla mędrców i wykształconych, jawnie ukazano i objawiono maluczkim tego świata!
Proboszcz chciał czynić zarzuty, ale biskup nie dopuścił go do słowa i ciągnął dalej z coraz to większym zapałem:
— Ponadto nie zapominajmy też, że Pan nasz, Jezus Chrystus czasu swej ziemskiej wędrówki brał uczniów i pomocników w wielkiem dziele odkupienia nie z pośród biegłych w Piśmie, ale szukał ich w klasie pogardzanej i wówczas także, to jest pomiędzy chłopami, rybakami i drobnymi rękodzielnikami, żyjąc z nimi i dzieląc ich losy przez cały ciąg przebywania na ziemi. Czyż przykład ten nie powinien przyświecać chrześcijanom wszystkich czasów? Właśnie teraz pora najlepsza uświadomić sobie, że Zbawiciel nietylko utorował nam drogę do niebieskiej szczęśliwości, ale, druzgocąc pychę pogańskiego ducha, położył zarazem podwaliny ziemskiego królestwa sprawiedliwości i uświęcił powagą swoją wolę ludu i opinję publiczną, których organizacja spoczywa jeszcze w rękach przyszłości. Jest to zawarte w wielkiem przykazaniu: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego, — a całą naukę Chrystusową mieści też, w trzech słowach, hasło: — wolność, równość, braterstwo, — chociaż nadużyły go, dla celów samolubnych różne stronnictwa.