Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

coś w rodzaju zadowolenia i wdzięczności błyszczało w dziecięco-łagodnych oczach jego, gdy je podnosił i wodził spojrzeniem po komnacie, muskając przelotnie córkę proboszcza, która stała poza okrytą parą maszynką i nalewała herbatę.
Panna Ranghilda Tönnesen miała również jak ojciec postać okazałą i wogóle była jego wiernem odbiciem. Te same wielkie, wyraziste oczy, nieco jeno jaśniejsze, ten sam kształtny, południowego typu nos i pełne wargi. Ale była smukła, niemal chuda i nie odziedziczyła zdrowej, smagłej cery ojca. Była blada, lękliwa niemal, niby dama z prowincjonalnego miasteczka, i posiadała na lewym policzku dwa ciemne znamiona.
Dwudziesto-jednoletnia panna Ranghilda, jedyna córka proboszcza Tönnesena wydawała się na pierwszy rzut oka nieco może starszą, a pochodziło to z pełnego rozwagi i taktu zachowania się, wyrobionego po części długoletniem prowadzeniem gospodarstwa ojca. Była jeszcze dzieckiem, gdy proboszcz stracił żonę i właśnie pod przygnębiającem wrażeniem tej śmierci postanowił on opuścić zajmowane dotychczas stanowisko nauczyciela jednej z krajowych szkół średnich. Przeniósł się do cichej, wiejskiej plebanji, celem znalezienia tu pociechy i spokoju dla siebie i córki.
Właśnie mieli wstawać od stołu, gdy wytknęła głowę z drzwi kuchennych stara, kulawa służebna i zawiadomiła, że przed domem czeka w sankach jakiś człowiek, chcący koniecznie widzieć się z proboszczem.
Jakto, o tej godzinie? — zawołał marszcząc złowrogo brwi — Czegóż on chcieć może, Lono?