Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że w ciągu tygodnia wpadnę do nich. Słuchajno! — zawołał za nią, gdy odeszła spory kawałek — Jeśli nie zapomnisz, powiedz ojcu, że pamiętam o pożyczonem mi wiosną na siew życie. Zwrócę zaraz, gdy tylko pierwsze snopy zbiorę.
Hansina zastała w domu samego tylko ojca. Ubrany w pasiastą, czarno-białą koszulę i czapkę futrzaną, naciśniętą na konopiastą czuprynę, siedział starzec w fotelu i spał, a wokół niego wirowały roje much, które za pojawieniem się Hansiny z brzękiem pierzchły na wszystkie strony.
— To ty, Hansino? — spytał, podnosząc wysoko białe, krzaczaste brwi oślepłych oczu — Jakto, sama przybywasz, a gdzież Emanuel?
— Kazał pozdrowić i powiedzieć, że przyjdzie w tym tygodniu powiedziała.
— A, tak! Dobrze, dobrze, matka zaraz wróci, poszła tylko do Soerensenów pożyczyć gazety. Ma tam być wspaniała mowa Baerrego. Czy Emanuel nie wspominał o tem?
— Nie. Zdaje mi się, że nie czytał jeszcze dziś gazety.
— Dał im podobno dobrze po głowie ten Baerre. Tak być powinno... zasłużyli sobie na to ci... bandyci... tak ich zowię, bo czemże są innem jak nie bandytami i rabusiami! Powiedziałem wszakże swego czasu... pamiętasz, Hansino?.... Czy ma wrócić pańszczyzna? Czy my, chłopi mamy być znowu bydłem w pańskich dobrach?
Podniósł się z trudem i przy pomocy kija, szurgając ciężko nogami, postąpił kilka kroków. Hansina zdjęła szal i, siadłszy przy oknie, przestała zwracać uwagę na słowa rozgoryczonego starca. Milcząc patrzyła w głąb cienistego ogrodu, gdzie