Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mniej wejść w szeroką aleję kasztanową, wiodącą w pole, ale pannę Ranghildę ogarnęło wprost zamiłowanie do najtajniejszych zakątków i kryjówek. Szła kilka kroków przed nim, unosząc lewą ręką suknię, tak że widać było marszczony rąbek spódnicy i piękne, lakierowane buciki.
Emanuelem wstrząsał niepokój. Szedł z nią oto sam ciemnemi, milczącemi drożynami, które budziły zapomniane napoły wspomnienia lat młodych. Szelest sukni Ranghildy budził w nim tajemniczy dreszcz nieuświadomionych wrażeń z onych czasów, a półotwarte usta jego wciągały ów wieczysty zapach fiołków, jaki stanowił jej stałą atmosferę. Natomiast panna Ranghilda była zupełnie swobodna i do żarcików jak rzadko usposobiona. Zobaczenie dawnego domu swego nie przyszło jej bez wysiłku, ale nie mogła się uspokoić przed spróbowaniem, czy nie zdoła upokorzyć byłego kapelana swego ojca, to też widok rozpadu plebanji i scena, jaką przeżyła w sali, dały jej wielkie zadowolenie. Nie zaspokoiło to jednak jeszcze w pełni jej żądzy zemsty, dlatego też kierowała rozmowę tam, gdzie mogła odnieść pełne zwycięstwo.
Tymczasem zatrzymała się Gerda z Hansiną przy oświetlonym słońcem trawniku w przedniej części ogrodu. Na widok odchodzącego z Ranghildą Emanuela, Gerda posłała im pełne tęsknoty spojrzenie i, chcąc sobie czemś to nagrodzić, zawarła przyjaźń z Sigridą, która ośmielona rychło, przytulała się do niej, muskając dłońmi piękną sukienkę dziewczyny. Hansina popróbowała z nią rozmawiać, ale po zamianie kilku wyrazów, czując, że się nie rozumieją wcale, siadła na ławce, w cieniu żywopłotu, zaś Gerda zawierała dalej przyjaźń z małą.