Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

snemu przerażeniu. Długo walczyła, nie mówiąc nic nawet przyjaciółce, wkońcu jednak, nie mogąc się oprzeć nastawaniu dzielnego rybaka, przystała. Podczas strasznej burzy, idącej od wschodu, chłopak przyjechał czółnem i tegoż jeszcze wieczora zabrał ją i starych jej opiekunów do krytej sitowiem chaty swojej. Wydarzenie to uczyniło bardzo przykre wrażenie w całej okolicy. Nie sądzono, by Anna mogła dać się tak ponieść namiętności i żałowano, że żyć musi pośród półdzikich ludzi nad morzem. Przyjaciółki zamieniały zrazu listy, ale Anna pisywała coraz to krócej, a potem zamilkła. Hansina odgadła, że jej wstyd, iż musi przyznawać się stale do niezmąconego szczęścia. Myślała o niej często i pewna była, że wrazie konieczności znalazłaby u niej schronę i pomoc.
Dziwnie się zrobiło Emanuelowi, gdy ujrzał po tylu latach Annę znowu przy boku Hansiny, zwłaszcza, że na widok wzburzenia obydwu nabrał pewności, iż się sobie wywnętrzyć musiały. To też spytał Annę tonem litośnego współczucia, jak jej się powodzi. Odparła z radosną jakąś szczerością, która go niemal dotknęła, że jej się powodzi wyśmienicie, że ma pięcioro zdrowych dzieci i trzy owce, że jej Mateusz postawił niedawno nowy dom, oraz że tenże sam Mateusz, z własnego popędu spytał, czy nie chce jechać na pogrzeb starego dyrektora, dodając, iż zapuścił w pobliżu kilka sieci, przeto przy okazji zajrzy co słychać z połowem.
Mówiąc, siadła z powrotem koło Hansiny i chwyciła jej dłoń z miną obrończyni i protektorki. Mimo że nic nie mówiła, widać było rozczarowanie, wywołane zbliżeniem do dawnych kolegów i koleżanek z ruchu oświatowego, a oczy jej wyraźnie świadczyły,