Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biegała od drzwi do drzwi, potrząsając kasztanowatemi lokami, a radość jej udzieliła się też małej Dagny, która podrosła nieźle w ciągu lata i dreptała po domu dzielnie. Podczas tego Hansina siedziała w swym fotelu, szyła dzieciom odświętne sukienki i robiła im nowe pończochy. Emanuel nie pojmował, czemu jest ciągle blada, mimo że się przecież wszystkim otwierała jaśniejsza przyszłość. Kilka nawet razy zauważył, że płacze, a gdy pytał o powód, nie odpowiadała. Również dziwił się, czemu go lękliwie unika i nie chce dopuścić żadnego zbliżenia. Ile razy usiadł przy niej i ujął jej dłoń, odskakiwała pod pozorem pilnego zajęcia w kuchni. Osądził, że wzburzona jest odjazdem i myślą długiej rozłąki, to też pocieszał ją na różne sposoby. Ale wydało mu się, że dotyka ją nawet współczucie jego, uznał przeto wkońcu, że najlepiej będzie zostawić ją w spokoju.
Nadeszła wreszcie oczekiwana niecierpliwie odpowiedź z Kopenhagi.
List ojca na wielkim arkuszu był jak zawsze rozwlekły i pełen szczegółów, a w kopercie mieścił się też krótszy list Betty. Pisał, że jest starcem, któremu niewiele już pozostaje życia, to też nie może mu nic większej sprawić przyjemności nad odzyskanie najstarszego syna, którego długa nieobecność sprawiła mu tyle cierpienia. Nie upokarzając go ni słowem, ani nie czyniąc wymówek z powodu poglądów odmiennych, zachęcał go do powrotu w rodzinne progi w sposób bardzo serdeczny.
— Dwa pokoiki — pisał — w których swego czasu mieszkałeś, będą w ciągu dni paru gotowe na twe przyjęcie. Nie potrzebuję dodawać, że również twe dwie dziewczynki będą nam wszystkim najmilszymi gośćmi. Przysposobi im się też obok ciebie