Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To wyjaśnienie nie wystarcza mi, panie pastorze! — powiedziała śmiało pani Betty — Proszę o inne.
— Jakże możesz słuchać tych dzieciństw, moja droga! — zawołała panna Ranghilda, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciółki — Pastor Petersen dostał rano zimną herbatę i popadł w nieznośny, przekorny nastrój.
Pastor udał, że nie słyszy. Miał zresztą dużo racji. Panna Ranghilda wyglądała nader ponętnie w jasnej sukni, z olbrzymiemi, balonowatemi rękawami i wielkim kapeluszu pasterskim z białego filcu, doskonale odbijającego od jej rudawych włosów. Trzymała się znakomicie, postać jej wyniosła była jak dawniej, szare oczy połyskiwały tak samo, a nawet zakrągliła się nieco w latach ostatnich i nabrała nieco kokieterji. Przeżywała drugi rozkwit kobiety w zaczątkach lat trzydziestu i zdawała się czekać na coś stanowczego w życiu.
— Jeśli to paniom nie wystarcza, — powiedział pastor Petersen, — muszę dać oczywiście inne objaśnienie. Przyznam się tedy, że podobnie jak przyjaciółka nasza, panna Tönnesen, skłoniłem jednego z uczonych mężów medycyny, by mi wystawił świadectwo, iż nerwy moje potrzebują odpocząć przez czas dłuższy. A gdzież się to stać mogło lepiej jak nie w hotelu „Kattegatt,“ tak uroczo-pierwotnym i wygodnym, prawdziwie wzorowym zakładzie poprawczym... hm... dla nerwów. Dowiedziałem się też, że pani to właśnie, łaskawa konsulowo, zawdzięczamy odkrycie tego, naprawdę zacisznego kątka.
— Nie, — odparła pani Betty — pomysł jest brata mego.