Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Emanuel szedł przez wieś, przyspieszając ciągle kroku, a odetchnął swobodnie, dopiero znalazłszy się u zagrody Andersa Jörgena. Wszedł bramą i zobaczył u poprzecznicy tę samą latarnię na sznurku, kręcącą się w wietrze.
Zatrzymał się w podwórzu i spojrzał wokół, ale nie dostrzegł nikogo. Podszedł tedy do domu, wszedł do sieni i zapukał do drzwi po lewej, a potem po prawej. Nikt nie odpowiedział. Pomyślawszy chwilę, otworzył i znalazł się w tej samej stuletniemi meblami zastawionej, niskiej izbie, która za pierwszą już bytnością zwróciła jego uwagę. Była pusta. Również z bocznic nie dochodził żaden głos, poza tykaniem wahadłowego zegara w izbie, gdzie leżała wówczas chora dziewczyna. Zawahał się. Pukał do różnych drzwi, wiodących w głąb mieszkania, ale znikąd nie otrzymał odpowiedzi. Dom zdał się opuszczonym.
Stał przez chwilę pośrodku izby i rozglądał się. Poznał ciężki, dębowy stół, ławkę pod oknami o licznych, małych szybkach, zielono malowane ozdoby ścian, czworoboczny piec na cienkich, krętych nóżkach, ciemną, piaskiem posypaną podłogę z ubitej gliny, kołowrotek, oraz wiszącą w rogu firankę alkowy. Na półce ściennej pod samą powałą widniał szereg lśniących talerzy cynowych, nad wielkim fotelem przy piecu wisiał wieniec z kłosów, pamiątka dożynek, oraz dwie płócienne makaty w ramach, z datą roku 1798. Wszystko świadczyło o najdalej posuniętem staraniu o czystość i porządek. Izba przelśniona słońcem, świątecznie ukojna i uroczysta oczarowała go niezrównanym powabem. Mimowoli porównał tę cichą prostotę, z pełnym niepokoju luksusem otoczenia, w którem żył, oraz