Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tężeniem, pełnem niepokoju w odgłosy idące od podwórza, z wyraźnem pragnieniem, by żona wróciła jak najprędzej.
Emanuelowi było coraz to milej w tej zacisznej izbie chłopskiej. Znalazł odrazu doskonały temat i mówił o pogodzie wiosennej, z taką łatwością i zajęciem, że się dziwował. Rozwodził się nad wdzięczną radością, z jaką zwłaszcza rolnik odnosi się do Boga, widząc, że błogosławi jego pracy. Nie dostrzegał zakłopotania Jörgena, natomiast raz po raz rzucał spojrzenia na Hansinę, która siedziała z robotą w ręku pod oknem, na ławie, najdalej od Emanuela stojącej.
Słońce złociło jej zwięzłą, silną postać, rzucając błyski po ciemnych splotach. Uzupełniła strój szerokim szydełkowym kołnierzem, opadającym w zębach na ramiona. Włosy przygładziła zapomocą wody, a na karku zrobiła sobie lok.
Siedziała cicho jak myszka, napoły odwrócona, pochylona nad robotą, z widocznym zamiarem ukrycia swej obecności, o ile tylko można, natomiast wyraz twarzy i rumieńce na policzkach świadczyły dowodnie, że z kątka swego nastawia uszu i chwyta pilnie każde słowo kapelana.
Emanuel nie uświadamiał sobie, że oczy jego spoczywają na niej często zbyt śmiało. Zapomniał o tem, pochłonięty radością zyskania nakoniec małego, życzliwego kółka słuchaczy, i niebawem wyzbył się zwyczajnego swego zakłopotania.
Słowa jego płynęły właśnie żywo, gdy nagle doleciało od podwórza stąpanie. Anders Jörgen podskoczył z wyrazem ulgi na krześle, a Hansina spojrzała bystro w okno, by przysposobić nadcho-